Im więcej kroków dziennie zrobisz, tym więcej… zarobisz. Różne rzeczy w XXI wieku są przedmiotem zbierania punktów lojalnościowych – a twórcy aplikacji Boomerun przekonują, że mogą nimi być również przemierzone na piechotę metry, czyli po prostu zdrowy styl życia. Tylko kto miałby chcieć nam za to płacić? I ile się trzeba nachodzić, żeby do czegoś dojść?
Przyzwyczailiśmy się już, że punkty lojalnościowe zbieramy za zakupy. Swoje programy zachęcające do lojalności mają poszczególne sieci sklepów, ale coraz więcej programów działa multibrandowo. Im więcej sklepów jest danym programie, tym łatwiej zbierać punkty i tym większy jest wybór nagród, a to z kolei przyciąga użytkowników. Przykładem tego typu aplikacji jest Goodie.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Poza multibrandowością nowym trendem jest nagradzanie użytkowników nie tylko za wydawanie pieniędzy wprost, ale też np. za pożądane zachowania, które też mogą mieć wymierną wartość. Weźmy polisę telematyczną, której cena jest uzależniona od stylu jazdy kierowcy. Bezpieczny kierowca płaci mniej, bo jego zachowanie przekłada się na mniejsze ryzyko firmy ubezpieczeniowej.
Czytaj też: Polisa telematyczna, czyli Yu! chętnie ubezpieczy cię tanio, bo byłeś grzeczny na drodze
Takim pożądanym zachowaniem może być np. zdrowy tryb życia. W USA są już firmy ubezpieczeniowe, które – wspólnie z pracodawcami – rozdają ludziom za darmo specjalne opaski monitorujące funkcje życiowe. Pracownik, który prowadzi się zdrowo, ma tańsze ubezpieczenie grupowe. Są już polisy zdrowotne, w których składki zależą od tego, ile czasu w skali tygodnia klient przeznaczy na aktywność fizyczną.
Czytaj też: Dadzą ci za darmo opaskę, która zmierzy ci ciśnienie oraz sprawdzi ile się ruszałeś
Czytaj też: Ile powinien kosztować alkohol, by wyrównać straty, które wynikają z jego nadużywania?
Ile się trzeba nachodzić, żeby do czegoś dojść? Liczymy!
Na podobnej zasadzie działa aplikacja Boomerun, która co prawda działa już od czerwca tego roku – do tej pory pozyskała 1.000 użytkowników – ale teraz wchodzi w fazę intensywnnej walki o pozyskanie jak największej liczby fanów.
Sposób jej działania jest prosty, jak drut. Apka „podpina” się (za zgodą użytkownika) do aplikacji zdrowotnej działającej w smartfonie (zarówno iOS, jak i Android mają je domyślnie zainstalowane w każdym sprzedawanym urządzeniu), mierzy liczbę kroków użytkownika, przelicza je na punkty, a punkty z kolei na nagrody.
Każde 100 kroków to 1 punkt. A za punkty można dostać przykładowo: 50 zł na abonament Netfliksa (5.000 pkt.), 50 zł do wydania w sklepie z grami mobilnymi Google Play (5.000 pkt.), bon o wartości 100 zł do wykorzystania w sklepach Douglas (10.000 pkt.) i tak dalej, i tak dalej. Generalnie przelicznik jest taki, że za 100 pkt. dostaje się złotówkę na zakupy. Za mniejszą liczbę punktów (500-1000) można dostać zniżki na koszulkę, masaż, czy na usługi trenera personalnego.
Najcenniejsza nagroda to iPhone 11 Pro, którego wartość „wyceniono” na 120.000 pkt., czyli na jakieś 12 milionów kroków. Aby na niego „zasłużyć” trzeba na piechotę przemierzyć 12.000 km. Wykonalne, ale raczej nie z dnia na dzień. W czasie wakacji zdarzało mi się dziennie zrobić 15-18 km., ale tak na codzień jest to góra 2-3 km. Niecałe piętnaście lat chodzenia w umiarkowanym tempie i smartfon będzie mój ;-).
Przelicznik lojalnościowy jest więc mniej więcej taki sam, jak wszędzie – niedawno liczyliśmy ile się trzeba nakupować, żeby przeżyć odlot. I też wyszło, że niezbędne są dwa-trzy lata kupowania. A mniej cenne nagrody? 100 zł na zakupy do Douglasa można dostać w prezencie za przejście miliona kroków, co w umiarkowanym tempie da się zrobić w ciągu roku, a przechodząc dziennie 5 km – już w pół roku.
Jakiś czas temu testowałem – nie powiem, to było miłe – największy w Polsce hotelowy program lojalnościowy, sprawdzając, ile się trzeba najeździć, żeby sobie za darmo odpocząć. Przelicznik wyszedł taki, że realna zniżka dla lojalnego klienta wynosi 2-3%.
Trzeba się więc sporo nachodzić, żeby do czegoś dojść. Każde 10 kilometrów przemierzone „z buta” (bądź przebiegnięte, wtedy licznik nabija kroki nieco szybciej) to złotówka do wypłaty w nagrodach. A kto jest w stanie te pieniądze zapłacić?
Na razie nagrody są finansowane z budżetu marketingowego aplikacji, ale docelowo mają je fundować marki i sklepy, które wejdą do partnerstwa, uzyskując tym samym dostęp do grupy usportowionych użytkowników aplikacji. To powinna być atrakcyjna baza klientów dla sieci sklepów sportowych, producentów sprzętu sportowego, napojów izotonicznych, firm turystycznych… Twórcy aplikacji liczą, że za trzy lata będzie z niej korzystało 3 mln ludzi.
Co można dostać za spacerowanie? Trzy pomysły na Boomerun
Jeśli ludzie zaakceptują taką „zabawę”, to pomysłów na rozwój aplikacji jest co najmniej kilka. Oprócz wpuszczenia zewnętrznych partnerów w postaci sieci handlowych mogą to być dwie inne formuły działania. Pierwsza z nich to oferowanie specjalnie skalibrowanych ubezpieczeń (osoby aktywne i praktykujące codziennie sport generują mniejsze ryzyko niektórych chorób, co może rzutować na wysokość składki np. na ubezpieczenia zdrowotne).
Druga droga to współpraca z pracodawcami, którzy też mogą oferować dodatkowe bonusy swoim najbardziej aktywnym fizycznie pracownikom. Punkty zebrane w Boomerun mogłyby być np. zamieniane na jakieś bonusy finansowane z zakładowego funduszu pracowniczego.Twórcy Boomerun chwalą się, że mają już partnerstwo z jednym z liderów na rynku dostawców systemów motywacyjnych dla pracowników.
W dalszej perspektywie możliwe byłyby np. partnerstwa z włodarzami miast – np. punkty zebrane w aplikacji mogłyby być wymieniane na zniżki do teatru, darmowe korzystanie z miejskich rowerów, czy na ulgowe bilety komunikacji miejskiej (jako dodatkowa zachęta, by wysiąść z samochodu i poruszać się siłą własnych mięśni)
A szkoły? Dlaczego by nie spróbować połączyć aplikację z Librusem, czyli najpopularniejszym w Polsce elektronicznym dziennikiem używanym przez uczniów, nauczycieli i rodziców. Rodzice mogliby wyznaczać swoim dzieciom cele związane z aktywnością ruchową i potem wynagradzać ich realizację punktami.
Dobry pomysł dla biegaczy. A dla pozostałych?
Wszystko pięknie, ale te pomysły – na współpracę z sieciami handlowymi i sieciami sklepów sportowych, z ubezpieczycielami oraz z pracodawcami – mają szansę powodzenia tylko wtedy, gdy aplikacja będzie popularna i gdy będą korzystały z niej dziesiątki, setki tysięcy ludzi.
Czy to się uda w kraju, w którym świadomość zdrowego stylu życia dopiero się rodzi? I czy bonusy – oferowane na początek z budżetu samej aplikacji – będą na tyle atrakcyjne, że ludzie masowo będą ściągać są na swoje smartfony? Czy będziemy chcieli poświęcić pamięć smartfona na aplikację, która „zapłaci” ledwie złotówkę za 10 km przemierzone „z buta”?
Mam wątpliwości, choć przecież są na świecie podobne aplikacje i jakoś nie bankrutują. Na Węgrzech na podobnej zasadzie działa aplikacja Cherry Go, zaś w Wielkiej Brytanii – Vitality (ta jest ściśle związana z biznesem ubezpieczeniowym). Poza tym już samo dotarcie do grona kilkuset tysięcy osób trenujących bieganie może być sposobem na sukces.
Czytaj też: Robisz brzuszki, robisz pompki, a oni ci za to płacą. Taka polisa!
Na korzyść Boomerun na pewno działa to, że rejestracja w aplikacji jest ultrałatwa – trzeba tylko podać adres e-mail, imię, wiek oraz zgodzić się na regulamin i politykę prywatności oraz na integrację z oprogramowaniem „zdrowotnym” w smartfonie. Aplikacja integruje się też z Endomondo, a wkrótce będzie też zaciągała dane z urządzeń lub aplikacji Garmin i Strava.
Od razu zaświtała mi w głowie myśl, że to jest płacenie za śledzenie, bo aplikacja może przecież uzyskać wiedzę o mojej lokalizacji – o tym, gdzie chodzę lub biegam i kiedy. Ale twórcy Boomerun zapewniają, że apka nie korzysta z geolokalizacji, tylko z mechanizmów znajdujących się w smartfonach. Z kolei warunki prywatności i regulamin zapewniają, że żadne dane o klientach nie będą sprzedawane na zewnątrz.
Boomerun: oby (nie) skończył, jak Payback
Największym zagrożeniem dla tej aplikacji, jakie widzę na pierwszy rzut oka, jest… obojętność. Jest kilka takich programów lojalnościowych, które nie są w stanie mnie podniecić, ani do niczego zmotywować. Jednym z nich jest np. Payback, w którym przeliczniki punktowe są bazowo tak marne, że punkty zbieram niejako przy okazji, ale nie są one dla mnie ani motywacją do okazania lojalności konkretnej sieci handlowej, ani nie zmienią żadnych moich nawyków. Choć znam ludzi, którzy z Paybacka potrafią wycisnąć siódme poty ;-).
Boomerun być może pozyska dużą liczbę użytkowników, bo jest za darmo, a wejście na pokład jest ultrałatwe. Jeśli jednak ci użytkownicy będą traktowali aplikację mniej więcej tak, jak traktuje się apkę z progozą pogody (jest, bo jest, ale żeby budziła jakieś emocje, to nie powiem), zarobienie pieniędzy na „komercjalizacji” użytkowników może być trudniejsze, niż się wydaje w teorii. Przyznacie, że 1 zł za 10 km to nie jest perspektywa, która rzuca na kolana w takim stopniu, jak 500+, czy trzynasta emerytura ;-).
Ale z drugiej strony Boomerun to nie Revolut, nie kosztował fortuny. Fundusz inwestycyjny Rubicon Partners (jako lider finansujący), państwowa agencja PARP, Narodowe Centrum Badań i Rozwoju oraz fundusz Spinaker w sumie włożyły w ten interes ok. 2 mln zł (i pewnie włoży jeszcze trochę grosza), ale być może wystarczy pozyskać 10.000-20.000 użytkowników, by podjąć próbę zarobienia na nich jakichś pieniędzy. A gdyby miał ich tylu, co ma Payback, nawet takich „obojętnych” jak ja, to ho ho ;-).
zdjęcie: Pixabay