W Polsce nie ma siły na piratów drogowych. Nie pomagają ani prośby (kampanie społeczne), ani groźby (zabieranie prawa jazdy). „Czas wprowadzić finansową odpowiedzialność dla sprawców wypadków” – zadeklarował w expose premier Mateusz Morawiecki. Jak może wyglądać sięganie do portfeli piratów drogowych? Czy rząd zdecyduje się wprowadzić nowy „parapodatek”. I czy porządni kierowcy nie dostaną rykoszetem?
Polskie drogi nie są bezpieczne. Przejścia dla pieszych też nie. W obawy suwerena o bezpieczeństwo na ulicach, wsłuchał się premier Mateusz Morawiecki, który poświęcił niemałą część expose właśnie bezpieczeństwu drogowemu. Codziennie na polskich drogach ginie 7 osób, ale być może punktem zwrotnym był wypadek na warszawskich Bielanach, gdzie w biały dzień kierowca potrącił śmiertelnie mężczyznę, który był z żoną i dzieckiem na spacerze.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Do tej pory piraci czuli się bezkarni, więc premier zapowiedział, że będą mocniej uderzani po kieszeni. Wiele wskazuje na to, że wróci koncepcja dodatkowego podatku „wypadkowego”.
Czarne statystyki polskich szos są szokujące. Według danych Komendy Głównej Policji w ub.r. mieliśmy na polskich drogach 31 674 wypadki drogowe, w których zginęły 2862 osoby. Przed dekadą ofiar było o jedną trzecią więcej, ale marna to pociecha.
Nasze drogi są jednymi z najniebezpieczniejszych w Europie – można powiedzieć, że to nie giełda jest kasynem, kasynem jest droga nr 7 nad morze albo dolnośląski odcinek „ósemki”, nazwany przez premiera „drogą śmierci”.
Popatrzcie tylko na tę mapkę obok. Premier obiecywał wielokrotnie zachodnie pensje, ale może powinien zacząć od zachodniego bezpieczeństwa na szosie?
Ile kosztują nas wypadki drogowe? Tyle co 500+!
Wypadki na drogach pochłaniają fortunę. Jak wielką? Takie szacunki prowadziła co roku Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego. Prowadziła, bo po 7 latach przestała – ostatni raport ukazał się w 2016 r. Nowy ma być w tym roku.
Według ostatnich dostępnych liczb koszty „zdarzeń drogowych” (tak nazywane są w slangu policyjnym stłuczki, „dzwony” i wypadki) wyniosły 48,2 mld zł. Z tego 33,6 mld zł to koszty wypadków, a 14,6 mld zł – kolizji drogowych. Na ostateczne wyliczenia składa się 7 różnych rodzajów kosztów, m.in. pracy służb, hospitalizacji, straty gospodarcze kraju, koszty rekompensat i zadośćuczynień.
Największym źródłem kosztów są poszkodowani ludzie. Jak podaje KBRD, udział kosztów związanych z ratowaniem, leczeniem i rekonwalescencją ciężko rannych to aż 78% wszystkich kosztów wypadków, a koszty ofiar śmiertelnych stanowią 18% kosztów wypadków. Na straty materialne przypada zaledwie 2%.
I niestety – głównymi sprawcami są młodzi kierowcy do 24. roku życia. Trochę się dziwię, że tylko jedna firma car-sharingowa zdecydowała się wprowadzić ograniczenia wiekowe dla kierowców.
Według analityków KBRD koszt społeczny ofiary śmiertelnej to 2 mln zł, a osoby ciężko rannej jest nawet wyższy i wynosi 2,3 mln zł – wiadomo, że taka osoba wymaga dłuższej hospitalizacji, rekonwalescencji i droższego leczenia. Z kolei koszt jednostkowy wypadku drogowego to 1,02 mln zł. Radio TOK FM podało kilka miesięcy temu, że w nowym raporcie zaktualizowane dane na temat kosztów ofiary śmiertelnej mają wzrosnąć do 2,5 mln zł, a ciężko rannej do 3 mln zł.
„Każdego roku wypadki i kolizje drogowe naruszają interes ekonomiczny państwa i obywateli, ponieważ konsumują środki, które teoretycznie mogłyby być przeznaczone na inne cele społeczne, jak np. szkolnictwo, szpitalnictwo” – zauważają eksperci KBRD. Jak może wyglądać bat, który sprawi, że Polska na mapie Europy będzie miała mniej intensywny kolor?
Czytaj też: Sąd nad polisami OC. Kto powinien płacić więcej, a kto mniej? Oj, nie wszystkim się spodobają te pomysły
Finansowa ewolucja: od podatku Religi, przez podatek Zembali, do podatku Morawieckiego?
Wydaje się, że premier ma jakiś plan, ale jeszcze go nie zdradził. W expose powiedział:
„Dziś za piratów drogowych słono płacimy, w najgorszych przypadkach zdrowiem lub życiem, w najlepszych przypadkach – wyższymi stawkami ubezpieczenia OC. Wprowadzimy rozwiązania, które sprawią, że to piraci drogowi poniosą finansowe konsekwencje łamania przepisów”.
Co by to miało być? W trakcie przemówienia premier nieco się odkrył, bo powiedział, że jego doradcą jest prof. Marian Zembala, współpracownik nieżyjącego już prof. Zbigniewa Religi. Zbigniew Religa był nie tylko wybitnym kardiologiem, ale też ministrem zdrowia, który zasłynął w 2007 r. swoja inicjatywą ws. wprowadzenia nowego podatku, z którego dochody miały pójść na leczenie ofiar wypadków drogowych. Tak jak podatek od zysków kapitałowych nosi nazwisko twórcy (podatek Belki), tak w tym przypadku utarło się, że nowa danina to podatek Religi.
Założenia były proste. Ministerstwo zdrowia oszacowało z grubsza, jakie są koszty ratownictwa i niesienia pomocy ofiarom drogowym na SOR-ach. Wyszło ok. 1,6 mld zł, więc postanowiono częściowo ten koszt przerzucić na kierowców w postaci specjalnego dodatku płaconego do obowiązkowego ubezpieczenia OC.
Wtedy było to 12% wartości polisy OC, którą to kwotę firmy ubezpieczeniowe automatycznie odprowadzały do NFZ, co pozwoliłoby w około jednej trzeciej pokryć wydatki SOR-ów na leczenie ofiar wypadków. Mimo zastrzeżeń, że to sprzeczne z konstytucją, ówczesny rząd PiS nowy podatek wprowadził – obowiązywał od października 2007 r. do końca 2008 r. gdy został przez kolejny rząd zlikwidowany. Ceny komunikacyjnych polis OC wzrosły w czasie obowiązywania podatku o blisko o 10%.
Potem pomysł niespodziewanie wrócił za czasów rządu Ewy Kopacz. Marian Zembala, uczeń prof. Religi i ówczesny minister zdrowia, zaproponował w 2015 r. reaktywację podatku. Zembala chciał, żeby część obowiązkowego ubezpieczenia OC płaconego przez kierowców przeznaczyć na medycynę ratunkową. „Tak jak chroniony jest – poprzez ubezpieczenie – samochód, jego silnik i karoseria, tak powinien być szczególnie chroniony człowiek poszkodowany w wypadku” – mówił profesor.
Wtedy eksperci ubezpieczeniowi nie mówili „nie”, ale zaraz potem nastąpiły przegrane przez PO-PSL wybory i pomysł przepadł. Do teraz? Czy teraz rząd chce wprowadzić nowy parapodatek doliczany do ceny polis obowiązkowego ubezpieczenia samochodu? W erze budżetu bez deficytu takie pomysły budzą nieufność, że nie chodzi o bezpieczeństwo na ulicach, ale o cerowanie dziury budżetowej.
Nowy podatek – odpowiedzialność zbiorowa czy kary dla piratów?
Skoro PiS ma doświadczenie we wprowadzaniu podatku dla ofiar wypadków, wydaje się, że to bardzo prawdopodobne rozwiązanie, które można przeprowadzić szybko i sprawnie. Pytanie tylko o cele takich dodatkowych opłat: czy ma to być finansowa kara dla piratów drogowych czy płacona solidarnie przez wszystkich danina na rzecz poprawy bezpieczeństwa ruchu i leczenie ofiar wypadków?
Załóżmy, że byłoby to 10% stawki OC. Gdyby potrącić od tego umowne 10% od obowiązkowego OC na rzecz funduszu ofiar wypadków to uzbierałaby się całkiem spora sumka 1,5 mld zł. Sporo, ale istnieje ryzyko, że firmy chciałby sobie odbić tę nową daninę (np. podnosząc ceny polis bardziej niż o to, co będą musiały odprowadzić), żeby nie schodzić z marży, która w przypadku ubezpieczeń OC i tak jest trudna do wypracowania. Średnia cena polisy OC to ok. 800 zł.
A może zamiast tego wprowadzić dopłaty do OC płacone bezpośrednio przez kierowców? Teraz w takim trybie dopłacamy do każdej wycieczki w biurze podróży kilkanaście złotych. Kasa idzie na fundusz, który ma sprowadzać turystów do kraju w przypadku upadłości touroperatora. Teoretycznie można by sporządzić podobną dopłatę do ceny polis OC.
Problem w tym, że – niezależnie od tego, czy weźmiemy wariant z opłatą pobieraną od ubezpieczycieli (czyli wliczaną w cenę polisy) czy składką na zewnętrzny fundusz (dopłatą do polisy) – zapłaciłby więcej i pirat i spokojny kierowca.
Czytaj też: Bardzo drogie ubezpieczenie OC? Sprawdź w sieci dlaczego cię tak potraktowali. I czy mieli rację
Opłaty takie, żeby odechciało się (szybko) jeździć?
Jeśli jednak celem miałoby być nie dojenie kierowców (i pokrywanie kosztów leczenia ofiar wypadków), lecz prewencja, wówczas domiar podatkowy powinien być jak największy i „celowany” tylko w piratów, a nie wszystkich kierowców „jak leci”. Spowodowałeś wypadek? Płacisz wyższą stawkę OC. Dużo wyższą.
Oczywiście, takie rozwiązanie jest już teraz, a ubezpieczyciele sami dbają o to, aby bardziej ryzykowni kierowcy płacili stawki adekwatne do stwarzanego ryzyka. I niektórzy piraci już dziś dostają stawki zaporowe, takie, że odechciewa się jeździć, np. ok. 10 000 zł za „gołe” OC. Tyle,że to nie jest do końca sprawiedliwe, bo jeśli ktoś miał w przeszłości wypadek, to są dwie opcje: albo w przyszłości może mieć kolejny, albo wręcz przeciwnie – jest to nauczka na resztę życia i taki kierowca będzie jeździł ostrożnie. Ale jego składka OC pozostanie wysoka ze względu na „historię szkodową”.
A może rząd planuje wprowadzenie na szerszą skalę tego, co już robi Link4, czyli telemetrii, która analizuje styl jazdy i premiuje bezpiecznych kierowców? Jako dodatkową opcję można by wprowadzić mechanizm dopłat w ramach monitoringu jazdy. Przekraczasz prędkość? Płacisz stawkę OC ustalaną przez firmę + jakąś zryczałtowaną kwotę za regularne przekraczanie dozwolonej prędkości. To byłby rodzaj „podatku od prędkości” (przypisanego osobie, a nie pojazdowi).
Tyle że po pierwsze mówimy już o bardzo agresywnej inwigilacji obywateli (kto wie czy dane z aplikacji monitorujących prędkość byłyby wykorzystywane tylko do naliczania „dopłat”), po drugie przecież aplikację można wyłączyć w trakcie jazdy. Chyba żeby wszystkie pojazdy w Polsce miały „czarne skrzynki” i GPS (duża część, np. służbowe, już zresztą mają). Kontrowersyjne. Model chiński.
A może kombinują jakiś… podatek od wypadku? Jeśli spowodowałeś wypadek, płaciłbyś np. ryczałtowo 10 000 zł „odszkodowania”. Skoro liczba wypadków w ciągu roku to 31 674, to uzbierałaby się kwota ok. 320 mln zł. Tyle że przecież już dziś ofiara wypadku może dochodzić odszkodowania, zaś rodziny ciężko rannych – zadośćuczynień. I w wielu przypadkach są to kwoty dużo większe, niż 10 000 zł.
Niezależnie od tego, co wykombinuje rząd – pieniądze z tego mechanizmu nie powinny trafiać do budżetu państwa, ale do specjalnego funduszu na rzecz pomocy ofiar wypadków. Swoją drogą mandaty też należałoby podwyższyć, uzależniając ich wysokość od zarobków. I żeby uniknąć kombinowania: ustalać ich wartość na podstawie PIT-u pirata z ubiegłego roku.
Konfiskata samochodu też na pierwszy rzut oka nie wygląda źle i może działać odstraszająco, ale nie dla tych, którzy jeżdżą nie swoim samochodem – znowu kłania się car sharing albo korzystanie z leasingu.
„Podatek piracki”, czyli kolejna danina dla sfinansowania programów z plusem?
Karanie finansowe piratów drogowych, niezależnie od formy, jaką przybierze, ma sens tylko wtedy, jeśli przyczyni się do poprawy bezpieczeństwa, a nie będzie tylko nową daniną. Niestety, obecnie rządzący przyzwyczaili nas już do tego, że pod pozorem „naprawiania kraju” nakładają różne podatki (od wody, prądu, śmieci, paliwa…), które wcale nie trafiają na cele, które są pretekstem do ich wprowadzenia, lecz do ogólnej puli pieniędzy, z której partia rządząca „opłaca” grupy, na których jej wyborczo zależy.
Ciekawe, jaką formułę przybierze „podatek Morawieckiego” formalnie mający uczynić nasze drogi bezpieczniejszymi. Jak myślicie? A może macie dla pana Premiera jakieś wskazówki? Jak Waszym zdaniem należałoby poprawić bezpieczeństwo na drogach?
źródło zdjęcia: valtercirillo/Pixabay