To jedna z najbardziej zdradliwych usług dołączanych do konta osobistego. Nawet jeśli nie płacisz za konto i kartę oraz nie bierzesz kredytów, dzięki niej bank może zarobić na tobie godziwe pieniądze. Prowizja nadchodzi rzadko, ale za to uderza niczym tajfun. Ostatnio uderzyła we mnie
Kilka dni temu zobaczyłem na swoim smartfonie powiadomienie o tej prowizji. Niemałej. 240 zł zniknęło z mojego konta w jednej sekundzie jak kamfora. Bolało, zwłaszcza że korzystam z konta, które w zasadzie nic nie kosztuje. Prowadzenie rachunku bieżącego i oszczędnościowego jest za darmo, karta bankomatowa – w gratisie, wypłaty z bankomatów w kraju – za free, karta kredytowa spłacana w terminie – bez opłat.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Mógłbym żyć w przekonaniu, że mój bank do mnie dopłaca, bo korzystam z wielu jego usług, a on za nic nie bierze ode mnie pieniędzy. Oczywiście: to nie do końca tak. Jeśli wydaję kartą np. 4000 zł miesięcznie, to bank zarabia 20 zł na prowizjach, które pobiera od sklepów za akceptowanie kart. A jeśli założę lokatę na 1%, to bank dzięki niej kreuje kredyt innemu klientowi i na nim zarabia.
Ale to już inżynieria finansowa, która nie musi mnie wcale obchodzić. Z mojego punktu widzenia bank jest całkiem za darmo. Do czasu, aż nie pobierze tych 240 zł. Za co?
Otóż za debet, limit odnawialny, pozwalający mi zejść pod kreskę z codziennymi wydatkami. Instrument o tyle użyteczny, że daje spokój wydawania pieniędzy niezależnie od terminów wpływu na konto wynagrodzenia. W większości banków taka linia kredytowa jest tańsza od kredytu gotówkowego oraz innych popularnych sposobów na łatanie chwilowych dziur w domowym budżecie.
W moim przypadku ów limit odnawialny się przydaje. Mam wysokie, acz nieregularne dochody i raz moje konto ugina się pod ciężarem gotówki, a raz świeci pustkami. Dlatego o prowizję za debet w wysokości ponad 2% od przyznanego limitu pretensji nie mam.
Ale kilka dni wcześniej w podobnej sprawie pisał do mnie czytelnik, który też został „ubrany” przez bank w limit odnawialny, tyle że znacznie większy od mojego. W banku powiedzieli mu, że warto mieć taki pieniądz „awaryjny” na wszelki wypadek. I że za przyznanie limitu nie biorą żadnych pieniędzy. I że jeśli limit będzie nie wykorzystany – to też nie będą pobierali od niego odsetek.
Nie powiedzieli tylko jednego: że trzeba będzie zapłacić prowizję za przedłużenie finansowania. Czyli po upływie pierwszego roku. I że limit będzie się automatycznie rolował na kolejny rok, czyli nikt mojego czytelnika nie będzie pytał czy nadal go chce. Po prostu raz w roku bank będzie naliczał mu prowizję od kontynuacji. W jego przypadku: 400 zł.
Czytaj też: Bank się na niego uwziął. Bezumowne debety, ale jak to możliwe?
Czytaj też: Szybcy i wściekli. I nierentowni. Dlatego bank wprowadza ograniczenie prędkości. I stawia tam znak
Czytelnik – z tego, co opowiada – nie jest żadnym finansowym krezusem. Owszem, dochody ma większe, niż średnia krajowa, ale nie aż tak znowu duże, żeby nie zauważyć, że z konta znika mu 400 zł. Zauważył więc i go zabolało. Tym bardziej, że z debetu albo nie korzysta, albo czyni to tylko okazjonalnie, na niewielką skalę. A procentowa prowizja dotyczy całego przyznanego finansowania, a nie jego wykorzystanej części (od niej osobno płaci się odsetki).
Mechanizm bomby zegarowej polega na tym, że jeszcze do niedawna banki same wciskały klientom takie linie kredytowe. Za darmo. Klienci brali, bo jak bank daje to czemu sobie nie zapewnić dodatkowego cash-flow na czarną godzinę? A od jakiegoś czasu bankowcy, przeglądając możliwości zwiększenia dochodów z prowizji, przychodzą do klientów i każą sobie za to dobrodziejstwo płacić.
Jeśli ktoś nie zauważy dodatkowej prowizji za kredyt odnawialny, to może mieć spory ból głowy. Wszystkie standardowe opłaty za konta, karty, bankomaty to pikuś w porównaniu z idącymi w setki złotych rocznie prowizjami za kredyt podpięty do konta. Zwłaszcza jak ktoś, w odruchu entuzjazmu, że bank tak bardzo mu ufa, wziął swego czasu limit znacznie przekraczający faktyczne potrzeby.
Proponuję, by każdy z Was zainteresował się tym czy w rachunku macie przyznany debet i w jakiej wysokości. Jeśli faktycznie tej usługi potrzebujecie i z niej korzystacie – tak jak ja – to w porządku. Ale jeśli macie limit odnawialnie nienaturalnie wysoki i nie zdarza się, byście go wykorzystywali w większym stopniu, niż 10%, to pamiętajcie, że prawdopodobnie w drodze jest prowizja.
Dzięki niej banki zarabiają znacznie więcej, niż na jakiejkolwiek innej usłudze (wyłączając może luksusowe karty kredytowe i kredyty).
Czytaj też: Jesli konto wspólne, to i wszystkie karty wspólne. Nawet jeśli to nieprawda