Kluby go-go to niebezpieczne miejsca dla naszych pieniędzy. Nie chodzi o to, że prywatne tańce niekompletnie ubranych dziewczyn oraz drinki nie są tanie. Można w takich klubach stracić oszczędności życia. Ostatnio zgłosiło się do mnie trzech czytelników, którzy znaleźli się w takiej sytuacji. Banki seryjnie odrzucają reklamacje i żądania chargebacku. Jedyna nadzieja nadchodzi ze… Skandynawii. Zapadł tam wyrok, dzięki któremu jeden z klientów polskiego klubu go-go odzyskał pieniądze. Ale odzyskał je od banku, a nie od klubu
Scenariusz kradzieży pieniędzy w klubie go-go jest z reguły dość prosty. Namierza się klienta płacącego kartą, poi się go alkoholem, a przy którejś z kolejnych płatności podpatruje PIN do karty. Następnie człowieka się odurza (zwykle budzi się w hotelu dopiero następnego dnia rano) i czyści mu się kartę. Wszystkie transakcje są „legalne”, bo potwierdzone kodem PIN do karty.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
„Gigantyczny rachunek z klubu nocnego, a ja nic nie pamiętam”. Czy można żądać chargebacku?
Dostaję czasem pytania czy w takiej sytuacji można użyć procedury chargeback, czyli procedury pozwalającej odzyskać pieniądze z powodu niewłaściwego wykonania usługi opłaconej kartą. Sprawa jest trudna, bo trzeba by udowodnić, że zupa była za słona, drinków w liczbie wskazanej na wyciągu nie dałoby się fizycznie skonsumować, a lap dance nie został wykonany jak trzeba. Mission trochę impossible, a w każdym razie dość trudna.
Oczywiście: klasyczny fraud też mógłby być podstawą do procedury chargeback, bo jeśli zostałeś obciążony z tytułu zapłaty za rzecz, której nie zamawiałeś, to też podpada pod weryfikację. Tyle, że dość trudno będzie udowodnić, że usługi w klubie nocnym nie zostały zamówione, nie korzystając z prokuratorskich metod, czyli zabezpieczenia dowodów. W ramach chargebacku dostępu do uprawnień prokuratorskich nie ma ani bank, ani organizacja płatnicza, ani firma obsługująca płatności w klubie.
Jeśli nie chargeback, to może żądanie zwrotu pieniędzy przez bank? Wiadomo, że PIN-u do karty trzeba pilnować, więc klient nie ma w tym przypadku czystego sumienia, ale czy bank nie powinien lepiej „pilnować” klienta w sensie monitorowania nietypowych transakcji? Jeśli w nocy z soboty na niedzielę nagle zaczynają „schodzić” z karty duże transakcje, to może bank powinien się tym zainteresować i dodatkowo je potwierdzić?
Tutaj sprawa też jest słaba, bo jeśli klient akurat dobrze się bawi, to po pierwsze nie będzie odbierał telefonów z banku, a po drugie może uznać takie weryfikacje za skrajny przykład inwigilacji. „Dzisiaj zadzwonią do mnie i spytają czy rzeczywiście wydaję pieniądze na dziewczyny, a jutro może zadzwonią do mojej żony?” – zapyta pewnie niejeden zwolennik prywatności w wydawaniu pieniędzy.
Czytaj też: Po seks za pieniądze sięga 10% Polaków. Ile to kosztuje? Ile wydajemy?
Przeczytaj też: Do tych krajów w życiu się nie przeprowadzaj! Zło kusi tam najmocniej. Jak na tym zarobić?
Goło i wesoło, czyli kredyt gotówkowy w procedurze go, go
Historia, którą Wam dziś opowiem jest jeszcze bardziej złożona, niż podpatrzenie PIN-u do karty. Panu Tomaszowi, czytelnikowi „Subiektywnie o finansach”, nie tylko wyczyszczono konto za pośrednictwem karty, ale też – żeby szybciej poszło – zmieniono mu limity transakcji oraz zaciągnięto na jego konto kredyt. A wszystko dzięki smartfonowi z bankową aplikacją mobilną.
Pewnej lutowej nocy pan Tomasz zrobił sobie spacer po warszawskich klubach nocnych. Nie wydawał dużo, do godz. 2:00 w nocy wydał jakieś 200 zł w sześciu transakcjach (raczej więc były to drinki, niż ekskluzywne usługi skąpo odzianych dziewczyn). O 4:00 rano panu Tomaszowi nagle „urwał się film”. Obudził się dopiero w hotelu.
Rano na jego koncie pojawiły się dziwne transakcje. Najpierw próby obciążenia konta na kwoty rzędu 20.000 zł, potem zmiana limitów transakcyjnych na karcie, a potem kilka transakcji o łącznej wartości ponad 70.000 zł. Najdroższa balanga w życiu. Mój czytelnik nie miał takich pieniędzy, ale przestępcy zaciągnęli w jego imieniu preautoryzowany kredyt online.
Żeby go uruchomić trzeba było dostać się do aplikacji banku (czyli „wybudzić” telefon kodem PIN bądź odciskiem palca, w ten sam sposób dostać się do aplikacji bankowej oraz wystąpić o kredyt i zaakceptować umowę PIN-em). Widać jak na dłoni, że złodzieje nie tylko poznali PIN zatwierdzający transakcje kartowe, ale też PIN do aplikacji bankowej.
Mój czytelnik oczywiście złożył reklamację. Bank jednak ją odrzucił twierdząc, że klient zaakceptował umowę kredytową PIN-em do aplikacji mobilnej. Pan Tomasz może co najwyżej odstąpić od umowy kredytu, ale zmieni to jego sytuację tylko o tyle, że nie będzie musiał spłacać odsetek od tych pieniędzy. Samą sumę kredytu będzie musiał bankowi zwrócić, choć nie on pieniądze pożyczał.
Czytaj też: Gorączka sobotniej nocy, szapmańska zabawa, klub go-go, a rano… chargeback na pomoc?
Czytaj też: Najpierw goło, a potem niewesoło, czyli przygody Niemca w poznańskim klubie
Gwóźdź do trumny, czyli Apple Pay
W sprawie transakcji kartowych na 70.000 zł bank zachował się równie twardo. Napisał bowiem, że transakcje zostały autoryzowane prawidłowo, więc chargeback jest niemożliwy. Z tym, że klienta obciąża pewne dodatkowa okoliczność:
„Transakcje zostały dokonane z wykorzystaniem usługi Apple Pay, co w świetle przepisów organizacji płatniczej jest równoznaczne ze zgoda na obciążenie rachunku. Taka transakcja ma dla organizacji status zawartej i nie daje możliwości przeprowadzenia procedury chargeback”
No właśnie, Apple Pay. Kto używa płatności telefonicznych Apple Pay, czy Google Pay wie, że na większości urządzeń potwierdza się transakcje odciskiem palca, a nie PIN-em (jak przy zwykłej karcie). Niektóre terminale wymuszają podanie PIN przy większych transakcjach, ale zdarza się to rzadko.
Zatem fakt, że klient używał Apple Pay w klubie nocnym uprawdopodobnił z punktu widzenia banku scenariusz, w którym transakcje były autoryzowane biometrycznie. Może był nieprzytomny lub odurzony, ale palec przyłożył. O tym, że korzystanie z Apple Pay może utrudnić chargeback czytałem już w zagranicznych blogach technologiczno-finansowych:
„Nie ma żadnych specjalnych reguł związanych z chargebackiem w przypadku transakcji z użyciem Apple Pay. Jednak znacznie trudniej argumentować, że nie autoryzowaliśmy transakcji Apple Pay (chyba że oszust uprzednio uzyskał dane karty posiadacza karty i zdołał dodać ją do swojego iPhone’a). Jeśli sprzedawca uzyskał prawidłowo autoryzację, zdolność banku-wystawcy karty do zastosowania chargebacku i obciążenia transakcją akceptanta (operatora terminala płatniczego) jest bardzo ograniczona, ponieważ posiadacz karty został zweryfikowany za pomocą identyfikatora dotyku”
Nagie dziewczyny lepiej oglądać będąc offline
Sprawa wygląda dziś tak, że pan Tomek został odesłany z kwitkiem przez bank i pozostaje mu co najwyżej doniesienie do prokuratury oraz proces przeciwko domniemanym złodziejom. Lub też wystąpienie przeciwko bankowi i próba udowodnienia, że jego systemy antyfraudowe nie działają prawidłowo. Skoro udostępniając – co sie może zdarzyć, choćby niechcący – tylko kilka cyferek PIN-u do aplikacji bankowej można spowodować wyłudzenie kredytu i jego natychmiastowe wyprowadzenie z konta, to coś jest nie tak. Przydałby się jakiś proces weryfikacji.
Wygląda na to, że zabranie ze sobą do klubu nocnego smartfona z aplikacją bankową może być jeszcze bardziej niebezpieczne, niż zabranie karty. Nawet nieprzytomny klient może autoryzować biometrycznie przeróżne transakcje. Bezpieczeństwo w takim przypadku jest iluzoryczne, bowiem jakie ma znaczenie czy ktoś pozna PIN do mojej karty, czy też moim własnym palcem dostanie się do mojego smartfona, zmieni limity transakcyjne, zaciągnie kredyt online, a potem wszystkie pieniądze wytransferuje poprzez terminal płatniczy?
Czyli: jeśli chcesz zobaczyć nagie dziewczyny live, to zabierz za sobą wyłącznie gotówkę i takoż płać. Tylko offline może nas uratować.
Dwa piwa, prywatny taniec za 150 zł i… rachunek na 7000 zł
Widząc bezradność i nieruchawość banków kluby go-go są coraz bardziej zuchwałe. Dostałem ostatnio kilka innych listów z prośbą o pomoc w sprawie kradzieży pieniędzy w klubie nocnym:
„Przedwczoraj, po dwóch(!) piwach w klubie nocnym, straciłem przytomność na kilkanaście godzin. Po powrocie do domu okazało się, iż z konta zniknęło mi 20.000 zł. Pamiętam tylko kilka transakcji na łączną kwotę ok. 1500 zł. Obudziłem się kilkanaście godzin później, bez telefonu i karty płatniczej. Jak mam umotywować żądanie procedury chargeback w banku?”
Kolejny czytelnik też nie chce ujawnić swojego imienia, bo – jak zeznaje – sprawa jest dla niego wstydliwa i kompromitująca. Wracając do domu z imprezy, idąc krakowskim rynkiem, został zaproszony do klubu go-go. Zamówił piwo, po chwili dosiadła się do niego skąpo ubrana tancerka, zaproponowała taniec prywatny za 150 zł.
„W pomieszczeniu prywatnym straciłem świadomość, mam jedynie kilka przebłysków świadomości z tej sytuacji. Obudziłem się rano na przystanku autobusowym. Sprawdzając stan konta ustaliłem, że brakowało mi ok. 7.000 zł. Nigdy nie wydałbym świadomie takich pieniędzy, były to moje prawie wszystkie oszczędności. Sprawę zgłosiłem na policję, jednak dano mi jasno do zrozumienia, że bez konkretnych dowodów lub świadków nic nie wywalczę, a sprawa zapewne po jakimś czasie zostanie umorzona, skoro zapewne sam ujawniłem PIN do karty”
Czytelnik pyta czy jest jakakolwiek szansa na odzyskanie pieniędzy. Byłaby, gdyby banki i organy państwa zachowywały się bardziej empatycznie. Można by przecież wystąpić o zapis monitoringu, o listę cen różnych usług w klubie, przesłuchać pracowników, ustalić czy dana osoba byłaby w stanie w określonym czasie skorzystać z danych usług, zapisanych na liście transakcji, można byłoby sprawdzić logi w terminalu płatniczym, może zdjąć odciski palców z karty płatniczej (o ile ofiara ją jeszcze ma).
Z kolei bank mógłby mimo wszystko wszcząć chargeback w oparciu o podejrzenie fraudu i sprawdzić wszystkie okoliczności autoryzacji transakcji. Niewykluczone, że wyszłyby jakieś nieprawidłowości, rozbieżności między zapisem monitoringu i momentami dokonywania zakupów usług w klubie.
Nie wspominam już nawet o tym, że banki mogłyby zwracać baczniejszą uwagę na wysokokwotowe transakcje pojawiające się w środku nocy na kontach klientów. Być może można byłoby „przytrzymać” ich rozliczenie do kolejnego dnia i skontaktować się z klientem, by je potwierdzić?
Wywalczył zwrot 50.000 zł, bo udowodnił, że nie mógł autoryzować transakcji w klubie go-go
Nie da się? To zobaczcie jak powalczył o swoje pewien Norweg, który w podobny sposób stracił kupę forsy w polskim klubie nocnym w Sopocie. Ta historia pokazuje, że czasem warto walczyć do upadłego.
Sprawa jest z lata 2014 r. Obywatel Norwegii został okradziony na niebagatelną kwotę 250.000 koron (ponad 100.000 zł). Oczywiście bank Norwega stwierdził, że wszystkie transakcje były dokonane prawidłowo i autoryzowane, więc nie ma podstaw do chargebacku. Ofiara złożyła więc sprawę w sądzie. Oczywiście wcześniej zgłosiła ją w Polsce na policji i poddała się badaniu na obecność narkotyków.
A ten ustalił, że mężczyzna poszedł do klubu ze striptizem i że kupił trzy piwa. Za ostatnie piwo zapłacił o godz. 2:18 w nocy. Potem stracił świadomość. Między godzinami 2:39 i 4:57 jego kartą dokonano 11 transakcji na owe ćwierć miliona koron. Obudził się w hotelu następnego dnia i odczytał SMS-y od banku o nocnych transakcjach.
W ramach procesu zabezpieczono m.in. nagrania z monitoringu. Na tym wideo można zauważyć, że kelnerka i jedna z dziewczyn siedzą na kanapie obok mężczyzny przy wprowadzaniu przez niego kodu PIN, gdy kupował piwo. Nagrania pokazują też, że barman wchodzi na zaplecze i przynosi butelkę „nieznanej substancji”. Wlewa ją do kufla z piwem i podaje klientowi. W omówieniu wyroku czytam:
„Sąd uznał, że prawdopodobne było odurzenie ofiary i że nie mógłby samodzielnie wykonać kolejnych transakcji. Wyjaśnienie ofiary jest oceniane przez sąd jako wiarygodne i prawdopodobne, zwłaszcza w świetle innych dowodów w sprawie. Sąd uznał, że co prawda mężczyzna zachowywał się rażąco niedbale, nie ukrywając kodu PIN przez personelem klubu ze striptizem, ale ocenił, że nie mógł on dokonać przynajmniej części kwestionowanych transakcji”
Bank został zobowiązany do zwrócenia mniej więcej połowy spornej kwoty, czyli 115.000 koron. Wyrok nie jest prawomocny i zapewne bank się od niego odwoła, bo czuje się pokrzywdzony. Jednak, zdaniem sądu, bankowcy mają regres do klubu ze striptizem i to on powinien zwrócić pieniądze. Bo skoro karta płatnicza należała do banku, a klient został obciążony transakcjami, których nie dokonał, to znaczy, że tymczasowo musi nimi zostać obciążony bank.
Ciekawe kiedy w Polsce ktoś zacznie poważnie traktować osoby, które zeszły na złą drogę. Może nie jest to tak ważny problem, jak kolejki do lekarza, czy głodne dzieci w szkole, ale kluby go-go coraz bardziej się rozzuchwalają i okradają swoich klientów ile wlezie, lekceważąc prawo i procedury.
źródło zdjęcia: FotografieLink/Pixabay