Wiem już dlaczego Polacy chętniej ubezpieczają samochód niż własne życie. Coś, co miało być czystą formalnością, w moim przypadku okazało się długim i bolesnym biegiem z przeszkodami. Bogatszy o te doświadczenia, z zakwasami, dzielę się z Wami bólem kupowania polisy ubezpieczeniowej
Postanowiłem ubezpieczyć się na życie. Dlaczego? Bo jest taki moment, w którym trzeba się ustabilizować, dorosnąć – zamienić koszulkę na koszulę, a trampki na pantofle. Myślałem, że nie ma nic prostszego niż zakup polisy na życie. Ale srodze się pomyliłem.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ostatnie tygodnie to seria zmagań z kilkoma firmami, które albo nie były zainteresowane robieniem ze mną interesów, albo próbowały wkręcić mnie w produkty, których nie chciałem. Od każdego z wysłanników firmy ubezpieczeniowej nasłuchałem się też o tym, jak zła, beznadziejna i bezsensowna jest oferta konkurencji. Aż uszy bolały.
Postanowiłem opowiedzieć o swoim ubezpieczeniowym maratonie, a wnioski dla czytelników zawrzeć w kilku punktach, na które powinni zwracać uwagę wszyscy, którym do głowy przyszła myśl, żeby ubezpieczyć się na życie albo od poważnej choroby.
Tego tekstu miało nie być. Ale, niestety, być musi
Zacznę od kilku słów wyjaśnień – otóż nie planowałem tego artykułu. Czasami jest tak, że dziennikarz, na co dzień „prowokator”, który węszy w swoim imieniu albo na prośbę czytelników w poszukiwaniu niedociągnięć, też musi iść do banku założyć konto, kupić telefon na abonament czy w końcu się ubezpieczyć.
Dlatego opisanych poniżej historii nie należy traktować jak przekrojowego bilansu kondycji działających w Polsce ubezpieczycieli czy rankingu jakości ich oferty. To moje subiektywne doświadczenia, zbierane nie z myślą o pisaniu artykułu. Ale gdy z każdym dniem przybywało materiału, pączkowała we mnie myśl, że chyba jest to temat, który – choć miał być moim prywatnym doświadczeniem – trafi na łamy „Subiektywnie o Finansach”.
Nie będę podawał nazw firm, a agentów, którzy teraz pomyśleliby, że stracili czas i byli przedmiotem jakiejś dziennikarskiej prowokacji, pragnę zapewnić, że ja na serio chciałem kupić polisę. I finalnie kupiłem.
Czytaj też: Siedem pytań, które musisz zadać agentowi, zanim kupisz od niego ubezpieczenie. Jeśli wymięknie…
Gdzie się kupuje ubezpieczenie na życie? Na pewno nie u Wujka Google’a
Poszukiwania swojej pierwszej „życiówki” zacząłem w internecie. Wydawałoby mi się to działaniem racjonalnym i rozsądnym, w końcu od 12 lat ubezpieczam samochód. I jak chcę znaleźć tańszą moto-polisę to albo korzystam z porównywarek albo obliczam sobie składkę online na stronie wybranej firmy.
Wszystko, czego potrzebowałem, żeby się ubezpieczyć na życie, to prosty „suwak”, w którym sam mógłbym wpisać mój wiek, sumę ubezpieczenia, czas trwania ochrony i wybrać opcje dodatkowe, np. od ciężkiego zachorowania.
Pierwsze podejście: wpisuję w Google frazę: „ubezpieczenie na życie, porównywarka”. Wyskakuje kilka ofert, klikam więc linki. Strona pierwsza – „prosimy, zostaw swoje dane, to oddzwonimy do Ciebie”. Żadnych szczegółów, żadnej porównywarki, tylko prośba o zostawienie namiarów. Nie lubię być oszukiwany, więc posłałem tę stronę do diabła.
Klikam drugi link. Tu już się zaczynają ankiety: na jaką kwotę chce się ubezpieczyć, terminowo czy dożywotnio, jakie mam miesięczne wydatki, sytuację mieszkaniową. Przeklikanie się zajęło mi circa 6 minut. Nie byłoby to dużo, gdyby nie okazało się finalnie, że było to … 6 zmarnowanych minut, bo …
… po ankiecie nie dostałem żadnych wyliczeń czy – tak, jak tego oczekiwałem – propozycji różnych firm, tylko prośbę (żądanie?) o pozostawienie danych, a może ktoś do mnie oddzwoni. Nie wiem, kto ani z jakiej firmy i w sumie po co, skoro nie podjąłem jeszcze żadnej decyzji. Na tę stronę również postanowiłem nigdy nie wracać.
Poszperałem jeszcze w internecie i odrobiłem lekcję pierwszą – ubezpieczenie na życie trudno kupić przez internet. A w każdym razie nie da się tego zrobić z pomocą Google’a. Może gdybym znał nazwy konkretnych firm ubezpieczeniowych, które oferują takie usługi, byłoby łatwiej, ale – podobnie jak 90% klientów – nie znałem ich, więc zdałem się na wyszukiwarkę. Błąd.
Ubezpieczenie na życie – moje typy to…
Skoro nie Google to real. Ale żeby kupić polisę z głową – porównać warunki, ceny i wyłączenia we wszystkich poważnych firmach ubezpieczeniowych – musiałbym poświęcić pewnie miesiąc. Powiem szczerze: nie miałem ani czasu, ani ochoty się w to bawić, więc zrewidowałem plan działań: zawęziłem obszar poszukiwań.
Wytypowałem więc cztery firmy na podstawie własnego, prywatnego „rankingu wiarygodności” (ubezpieczycielu, warto mieć dobrą reputację). I postanowiłem sprawdzić ich ofertę na własna rękę. Dlaczego nie skorzystałem z oferty multiagencji, czyli takiego minimarketu ubezpieczeniowego, który ma w ofercie wiele produktów? Bo bałem się, że nie trafię do rzetelnej firmy, tylko do takiej, w której sprzedawca będzie chciał mi sprzedać polisę, od której ma największą prowizję.
Może padłem ofiarą stereotypu, może udałoby mi się trafić na rzetelnego multiagenta. Ale sporo w życiu się nasłuchałem o pośrednikach-naciągaczach. W Polsce klient nie płaci za doradztwo pośrednika, więc trudno wierzyć, że pośrednik będzie reprezentował interesy klienta. Choć pewnie wielu pośredników działa uczciwie. Nie miałem ani czasu, ani ochoty, ani pomysłu, jak takiego znaleźć.
Wybrałem więc cztery firmy ubezpieczeniowe. Ciekawi jesteście kogo będę prześwietlał? Tę informację zdecydowałem zachować dla siebie. Nie żeby była to jakaś tajemnica, po prostu chodzi o to, że to mój subiektywny wybór, a skoro tak, to nie wiem, czy akurat wybrałem najlepiej – gdybym porównał ofertę wszystkich firm, albo chociaż 6-10 największych, z czystym sumieniem mógłbym Państwu napisać – że firma X jest najlepsza pod jakimś tam względem, a firma Y pod innym.
Uznałem, że najlepiej je określić jako W, X, Y, Z, bo nazwy zakodowane kynologiczne typu „buldog angielski”, „amerykańska akita”, „owczarek niemiecki” czy rudy kot, jak z reklamy, mogłyby nakierować czytelników, o kim mowa ;-). Dwie firmy to duże marki ubezpieczeniowe, jedna mniejsza i jedna bardziej elitarna mająca opinię sprzedającej drogo, ale dobrze (nie, ta nie wygrała :-)).
Czytaj też: Ile naprawdę kosztuje chorowanie? I co zrobić, żeby kosztowało mniej? Te rady pomogą też… zdrowym
Czas zacząć show, czyli ubezpieczeniowy „Mam Talent”
Mimo że tego nie chciałem, musiałem zorganizować „casting”, czyli spotkać się z agentami każdej z firm. Wchodzę więc na strony firm i zostawiam swoje dane kontaktowe – obiecują oddzwonić. Firmy W, X i Y kontaktują się w mgnieniu oka. Z firmą Z nie ma żadnego kontaktu – trochę to dziwne, ale nie tracę nadziei.
Od pozostałych dzwonią pracownicy infolinii, którzy zadają standardowe pytania o imię, nazwisko i czego od nich chcę. Mówię – chcę się ubezpieczyć na życie, szukam prostego produktu, żadnych quasi-inwestycyjnych rozwiązań. Pracownicy infolinii notują i mówią, że skontaktuje się ze mną agent z mojego rewiru. Każda z firm, co bardzo miłe, proponuje spotkanie w domu klienta, o dogodnej dla mnie porze.
Uwaga ogólna: muszę pochwalić ubezpieczeniowych szkoleniowców, bo wszyscy agenci, którzy mnie odwiedzili, zachowywali się podręcznikowo i zgodnie z regulaminami, regulacjami oraz rekomendacjami i dyrektywami. Każdy na wstępie zaczynał od opowiastki o wieloletnim dorobku i tradycji firmy oraz odpytał mnie – zgodnie z nową unijną dyrektywą – co do moich potrzeb ubezpieczeniowych. Jeśli chodzi o ofertę, bywało różnie, ale „formalnej samowolki” nie zanotowałem.
Polisa grupowa, ale tym razem będzie tylko dla mnie
Dzwoni agentka z firmy W. Choć mówiłem na infolinii, jakie produkty mnie interesują, to zaczyna w rozmowie przez telefon od jakiś dziwnych konstrukcji finansowo-ubezpieczeniowych, UFK, łączenie ubezpieczenia z inwestycjami. I że ma dla mnie ofertę indywidualną w cenie ubezpieczenia grupowego.
Jak to? – dopytuję się. „No tak, to taka oferta grupowa, tyle że dla klientów indywidualnych. Opowiem panu o niej więcej na spotkaniu. To kiedy się widzimy?” – zapytała rezolutnie. Ubezpieczenie grupowe jak indywidualne? Nie potrafiłem sobie tego zobrazować podczas rozmowy telefonicznej, więc przed spotkaniem poprosiłem o przesłanie szczegółów na mail. Dużo liczb, w tym takich pięciocyfrowych, dużo haseł i takie smaczki:
„To oferta z szerokim zakresem ochrony w razie jakiegokolwiek zdarzenia. Ale proponuję połączyć dwie oferty, bardzo szeroki zakres ubezpieczenia w jakiejkolwiek sytuacji za niewielką składkę oraz UFK ze składką 20 zł, polisa bezterminowa i bardzo elastyczna”.
Pracownica wystawiła swojej firmie jak najgorszą opinię, bo po pierwsze nie słuchała potrzeb klienta, który deklarował, czego chce, a czego nie, i dostał w rezultacie to drugie, a na dodatek twierdzi, że polisa chroni w razie „jakiejkolwiek sytuacji”. Ubezpieczenia chronią od różnych przykrych historii, które mogą nas spotkać w życiu, ale na pewno nie od „jakiegokolwiek zdarzenia i jakiejkolwiek sytuacji”. Przykład? Jeśli pojadę na wojnę jako zawodowy żołnierz i zginę, zwykła „terminówka” nie zabezpieczy mojej rodziny.
To mogła być oczywiście kwestia indywidualna – trafił mi się taki, a nie inny agent tej firmy, możliwe, że z innym można by było porozmawiać merytorycznie. Ale ja nie mam czasu szukać w nieskończoność. – Dziękuję. Nie jestem zainteresowany – odpowiedziałem. Firma W skreślona.
Czytaj też: Ukąszenie pająka? Wizyta UFO? Oto śmiertelnie poważny ranking. Od czego warto się ubezpieczyć?
Wyszukana ochrona i komponent do śmierci. Czarne limuzyny nigdy nie wychodzą z mody. Drogie polisy też
Z firmą Z ciągle nie ma kontaktu, więc zostawiam swoje dane na stronie jeszcze raz, może system czegoś nie załapał, może pomyliłem numer…? Oddzwania za to agent firmy X, umawiamy się na spotkanie, mówię, że interesują mnie klasyczne produkty ubezpieczeniowe – nie inwestycyjne.
Zupełnie przypadkowo wyjrzałem przez okno akurat wtedy, kiedy mój gość podjeżdżał pod dom. Moim oczom ukazał się tak imponujący model auta, że aż sprawdziłem jego osiągi w internecie. Zgodnie z cennikiem kosztuje 250 000 – 300000 zł. Może był w leasingu? Może to firmowe? A może kupione za składki klientów? Rada dla agentów: nie podjeżdżajcie zbyt dobrymi autami do klientów, od których chcecie brać składki, bo budzicie pewne podejrzenia ;-).
A może nie powinno mnie interesować, czym się wozi po mieście pracownik firmy ubezpieczeniowej? Opowiedziałem tę historię koledze, który przypomniał mi anegdotę jak to robią londyńskim City. Że gdy na spotkanie przyjeżdża reprezentant firmy finansowej, który chce sprzedać swój produkt, to ma obowiązek albo wziąć taksówkę, albo wypożyczyć skromne auto. I generalnie wszyscy trzymają się tych reguł.
Niestety, agent z firmy X również nie przedstawił oferty, o jakiej mówiłem przez telefon: chciałem zwykłe ubezpieczenie, a dostałem produkt inwestycyjny. Na wstępie zamiast OWU dał mnóstwo papierów, na których pięły się w górę wykresy. Nie mówię, że polisa była zła – mówię, że nie było to to, czego szukałem – propozycja inwestycyjna, a nie ubezpieczeniowa.
Ale to pół biedy – cała bieda w tym, że nawet nie wiadomo, jaka część składki tej polisy byłaby przeznaczona na ubezpieczenie, a jaka na inwestycje. Czy to zgodne z prawem? Podobno tak, bo produkt wymyka się prawnym definicjom.
Firma miała też ubezpieczenia „w starym, dobrym stylu”, ale – jak się okazało – dwa razy droższe niż o porównywalnym zakresie u konkurencji. Teraz już wiem, z czego ufundowana została limuzyna agenta, który do mnie przyjechał. Nic tu po mnie, szukam więc dalej. Firma X skreślona.
Czytaj też: Jak wygląda takie ubezpieczenie premiujące zdrowy tryb życia? Oto przykład takiej polisy. To już działa!
Tak prosto, że aż podejrzanie
Tymczasem z firmą Z, na której stronie również zostawiłem swoje dane, ciągle nie ma kontaktu. Mimo że dla pewności wpisałem swoje namiary jeszcze ze trzy razy. Zapewne ktoś niecierpliwy mógłby uznać, że skoro oni nie chcą mieć klienta, to nie będzie się narzucał, ale ja schowałem dumę do kieszeni. Jak to się skończyło? O tym potem, bo w tzw. międzyczasie przyszedł agent firmy Y.
„Panie Ireneuszu, stawiam sprawę jasno – jeśli ubezpieczenia na życie, to klasyczne terminowe, bez żadnych komponentów inwestycyjnych. Jeśli chce pan inwestować, to nie ze mną. Ja się zajmuję ubezpieczeniami”
– zaczął stanowczo agent. „Rany boskie, tego pana chyba nam podstawili, skoro mówi takie rzeczy” – wyszeptała żona, która w swojej pracy doktorskiej poddała wiwisekcji produkty ubezpieczeniowe. Agent, który sam z siebie, od progu proponuje klasyczny produkt czyst0ubezpieczeniowy, stosunkowo niskoprowizyjny? Niewiarygodne. Gdyby jeszcze okazało się, że ten agent przyjechał tramwajem, to uznałbym to za cud.
Firmy mają ciśnienie na sprzedaż produktów ubezpieczeniowo-inwestycyjnych, bo mają z nich wyższą marżę, a agent wyższą prowizję. A tutaj zwykła polisa bez dodatkowych komponentów. Umówiliśmy się z agentem na kolejne spotkanie.
Ale już to pierwsze było ciekawe. Jestem też bogatszy o płytsze lub głębsze prawdy życiowe, np. agent opowiedział mi o tym, że ubezpieczenie na wypadek mojej śmierci ma dać mojej żonie czas na znalezienie nowego partnera. Przy sumie ubezpieczenia 50 000 zł trzeba szukać na gwałt. Z 100 000 – 200 000 zł kupuje się więcej czasu, a szanse na upolowanie lepszej partii rosną. Sugestywne, nie powiem.
Czytaj też: W tych bankach kupisz polisę „nowotworową”. Ale czy warto z tej oferty skorzystać? Liczę
Firma Z ciągle mnie olewa, ale ja się uparłem. Będę ich błagał
Niestety, firma Z, mimo że bardzo nalegałem na kontakt, zapadła się pod ziemię. A ponieważ cieszy się dobrą reputacją, pomyślałem, że nie dam się zniechęcić i zadzwoniłem do oddziału w centrum Warszawy. Powiedziałem, że może i bym kupił u nich ubezpieczenie, ale pod warunkiem, że ktoś zechce się wreszcie ze mną spotkać. Podziałało.
Scenariusz się powtarza: „Pana potrzeby ubezpieczeniowe? Nikt nie oddzwonił? Ach, to wszystko wina nowego sprzedażowca” – wytłumaczyła agentka. Polisa była całkiem niezła, a rozmowa z agentką jeszcze lepsza, bo polegała na sianiu we mnie niepokoju co do jakości oferty konkurencji.
„Proszę pana, to nieprawda, że ubezpieczenie Y działa na wypadek każdego zachorowania – jak zawał, to może i wypłacą 100% sumy polisy, ale nie dostanie pan pieniędzy za udar czy nowotwór. Przecież ubezpieczalnia zbankrutowałaby, gdyby płaciła za wystąpienie każdej choroby opisanej w OWU. Niech pan zażąda na piśmie od agenta, że będzie tak, jak on mówi. Facet już nie przyjdzie”
– powiedziała moja rozmówczyni. Podobają mi się wstawki o żądaniu czegoś na piśmie. Bo makaron na uszy może nawijać każdy, ale jak jest coś na papierze, to raczej nie zginie, ranga tego, co jest napisane, rośnie, a jeśli ktoś mówi uczciwie, to czemu nie miałby się pod tym podpisać?
Nie wiem tylko, czy rolą agentów jest podpisywanie się pod tym, co mówią – to, jak działa polisa, opisane jest przecież w OWU, więc do tego OWU zajrzałem i przeczytałem newralgiczne fragmenty trzy razy. I muszę przyznać, że agentka nie mówiła prawdy, co potem delikatnie przyznała w mailu. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Ja też mam pewne rzeczy na piśmie ;-).
Agentka w ogóle była jakaś podejrzliwa. Po spotkaniu przez telefon przekonywała mnie, że jestem pod wyraźnym (złym?) wpływem żony. No bo dlaczego ona porównuje definicje poszczególnych chorób? „Kto by to czytał! Pana żona nie wygląda mi na prawnika” – odpowiadała rezolutnie pracownica firmy Z.
Niestety, nie skorzystaliśmy z rekomendacji pani agentki, żeby przestać już czytać i przestać pytać. Z lektury wyszło nam, że zawał w firmie Z to nie to samo poważne zachorowanie, co w firmie X i Y. Więc tę ofertę też odrzuciłem.
Jakie ubezpieczenie na życie wybrać? Na co zwrócić uwagę?
Nie tego się spodziewałem po tych spotkaniach. Jeśli ktoś wierzy, że agent wyjaśni mu definicje z OWU, przedstawi najlepszy możliwe opcje, różne produkty, rzetelnie odniesie się do tego, co ma konkurencja, to może się rozczarować. Pewnie gdzieś są tacy „aniołowie”, może w ofercie dla VIP-ów, „z polecenia”, ale dla człowieka „z ulicy” jest krew, pot i łzy.
Finalnie wybrałem podstawowe ubezpieczenie na życie na 30 lat, a do tego dołożyłem ubezpieczenie na wypadek poważnego zachorowania i niezdolności do pracy. Poza tym zastanawiam się, czyby nie dokupić drugiej polisy, w innej firmie, która za śmierć uważa również terminalną chorobę.
Czas na rady dla Was. Czym się kierować przy wyborze polisy na życie? Najbardziej klasyczna umowa to taka zawierana na określony czas, np. na 20, 30, 40 lat. Im wcześniej się ubezpieczymy, tym niższą składkę zapłacimy, bo jesteśmy młodsi i zdrowsi. Ale jest limit – nie można być dłużej ubezpieczonym niż do jakiegoś określonego wieku – w różnych firmach ten limit jest ustawiony na różnym pułapie – może być np. 75-85 lat.
Na jaką kwotę się ubezpieczyć? Zależy, jakie mamy zobowiązania (kredyt hipoteczny, gotówkowy, wykorzystany do końca limit w koncie), czy chcemy naszej rodzinie zapewnić komfort życia, porównywalny albo chociaż nie niższy niż obecnie? Powinniśmy przeliczyć miesięczne wydatki i na tyle oszacować kwotę ubezpieczenia, ile chcemy dać rodzinie czasu na zwiększenie dochodów.
Kiedy się ubezpieczyć? Czy warto wziąć polisę już na studiach? Kto wtedy o tym myśli? 🙂 Kompromisem będzie start ubezpieczenia w chwili założenia rodziny lub/i zaciągnięcia kredytu hipotecznego.
Czy składka zmienia się wraz z wiekiem? Składka jest co roku indeksowana (rośnie), co ma odpowiadać zmianie wartości pieniądza w czasie, czyli inflacji. Wraz ze składką rośnie wysokość odszkodowania. Oprócz tego, składka z tytułu polisy na wypadek poważnych zachorowań rośnie wraz z naszym wiekiem – co pięć lat o kilka, kilkanaście złotych w górę.
Czy chory może się ubezpieczyć? Tak, ale wtedy składka będzie większa, a jeśli np. chorujemy na serce, to polisa nie obejmie kolejnego zawału albo jego konsekwencji. Jeśli nie ubezpieczamy się na jakąś astronomiczną kwotę, np. 1 500 000 zł wzwyż, ubezpieczyciele nie przeprowadzają badań medycznych, a jedynie ankietę co do stanu zdrowia. Na co chorujemy? Jak długo? Czy rodzice żyją albo w jakim wieku zmarli i dlaczego? I podajemy adres placówki medycznej, do której ubezpieczyciel będzie miał prawo zwrócić się, by zweryfikować naszą kartę.
Jeśli chorowaliśmy na jakąś wymienioną w ankiecie przypadłość, składka będzie większa zgodnie z większym ryzykiem. Ryzyko każda firma oblicza po swojemu, posiłkując się danymi statystycznymi. Ale uwaga! Jeśli okaże się, że minęliśmy się w ankiecie z prawdą, to zgodnie z prawem, firma będzie mogła odmówić wypłaty odszkodowania.
Co się dzieje, gdy umowa terminowa wygasa? Umowa wygasa, a my zostajemy bez ubezpieczenia. Czy można je kontynuować i na jakich warunkach? To zależy od ubezpieczyciela. Można sobie wyobrazić taką sytuację – mam 30 lat, kupuję polisę na 20 lat. W 2038 r. polisa wygasa, więc chce nową – ale stawka dla 50 latka jest już 3-4 krotnie większa.
Ważne jest, żeby polisa chroniła nas w najbardziej newralgicznych chwilach, gdy nie można sobie pozwolić na „życiowe zakręty”, czyli przynajmniej do czasu uzyskania przez nasze dzieci samodzielności, czyli mniej więcej 25 lat. Dla innych będzie to 20 lat. A inni? Cóż, oni nigdy nie dorosną ;-).
Uposażeni, czyli kolejka po pieniądze. Pamiętajmy, żeby oprócz uposażonych podstawowych, którym przyznamy 100% lub po 50% wysokości odszkodowania, wskazać uposażonych zastępczych: czyli takich, którzy dostaną pieniądze, jeśli – odpukać w niemalowane drewno – ubezpieczony i uposażony/uposażeni zginą razem w wypadku. W innym razie wypłata odszkodowania odbędzie się na ogólnych zasadach dziedziczenia.
Polisa na wypadek ciężkiego zachorowania – na co zwrócić uwagę?
Do ubezpieczenia na życie można dokupić polisę od ciężkiego zachorowania. „Płaci” ona, gdy zdarzy nam się choroba i nie będziemy mogli pracować. Zapewnia pieniądze na leczenie, byt rodziny. Ale jak odróżnić porządną polisę od beznadziejnej?
Kluczem są definicje chorób. Pewnym memento była dla mnie historia czytelniczki, która wykupiła dwie polisy na raka. I gdy zachorowała jedna firma bez problemu wypłaciła odszkodowanie, a druga nie. Bo zgodnie z OWU guz był za mały o kilka milimetrów i nie spełniał definicji z umowy.
Dlatego definicje chorób to najważniejszy element (obok wyłączeń!), jaki powinniśmy czytać w umowach przed ich podpisaniem. Jakie wnioski wyciągnąłem? Na przykład w jednej firmie śpiączka to stan, który trwa trzy miesiące. W innej miesiąc, ale musi kończyć się trwałym ubytkiem na zdrowiu.
Po drugie kierowanie się liczbą chorób objętych polisą bywa złudne. Zwykle jest ich 24 lub 36, a u niektórych nawet więcej. Ilość nie równa się jakości – czasami to te same przypadłości, opisane w bardziej dokładny sposób. Kilkadziesiąt chorób to znowu nie aż tak dużo – można porównać zakres konkurujących polis.
Warto też zwrócić uwagę na to, czy firma za daną chorobę płaci 100% kwoty ubezpieczenia czy tylko ułamek, np. 60%, bo zawał był lekki albo 0% bo był ledwie zauważalny.
No i jest jeszcze karencja, czyli okres, w którym płacimy składkę, a ubezpieczenie nie działa. To zabezpieczenie na wypadek, gdyby klient wiedział, że jest chory, dobrał sobie polisę, licząc na pieniądze. Zwykle karencja trwa 90-180 dni.
Dlaczego to nie może być prostsze?
Teraz już rozumiem, dlaczego Polacy nie chcą się ubezpieczać na życie. Pewnie na początku liczą, że jakoś to będzie, a potem – nawet gdyby chcieli wykupić polisę – zniechęcają podchody agentów, nie do końca uczciwe zagrywki, zawiłość definicji i totalny brak możliwości porównywania polis między sobą – tak bardzo są to skomplikowane produkty.
Z drugiej strony skoro polisa na życie jest zawierana kilkadziesiąt lat, to nie możemy sobie pozwolić na zawieranie umowy ad hoc. Licząc lekką ręką, musimy na to poświęcić dwa tygodnie, a może nawet miesiąc. Szkoda, że to nie może być prostsze. A może… może? Kochani agenci firm ubezpieczeniowych, dawajcie w komentarzach linki do Waszych najprostszych polis na życie. Takich, których warunków nie trzeba czytać przez tydzień. Ja już mam polisę, ale może któryś z moich czytelników chciałby uniknąć tragedii, przez którą ja przeszedłem, by ją nabyć.
źródło zdjęcia: PixaBay