W Polsce elektrownia atomowa nie powstanie. I to nie dlatego, że Suweren naoglądał się serialu „Czarnobyl”. Powodów jest więcej i nie sprowadzają się jedynie do obaw o ryzyko skażenia radioaktywnego
Od kilku lat opisuję dyskusje dotyczące budowy elektrowni atomowej w Polsce i muszę przyznać, że jeszcze żadna analiza ani raport tak nie rozgrzała opinii publicznej w sprawie atomu, jak serial HBO o katastrofie w Czarnobylu z 1986 r. Serial, co trzeba podkreślić, nie trzymający się bardzo dokładnie faktografii, za to mocno trzymający w napięciu i pobudzający wyobraźnię.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Polska jest otoczona wianuszkiem elektrowni atomowych w Niemczech, Czechach, Ukrainie, na Węgrzech, Białorusi, ale swojej nie mamy. Na świecie działa ponad 500 reaktorów, a kolejnych 55 jest w budowie. Po obejrzeniu serialu, który wyrasta na antyatomowy manifest, zapewne wiele osób nawet będzie wolała, żeby zostało tak jak jest. Po co pchać się w atom, skoro jeden błąd i miliony ludzi są w śmiertelnym zagrożeniu? Spieszę uspokoić – w Polsce elektrowni atomowej nie będzie. I to nie przez serial, ale przez kilka innych powodów.
Niszczejące, betonowe fundamenty gdzieś na kaszubskim odludziu – to pocztówka z niedokończonej żarnowieckiej elektrowni atomowej. Pracę nad budową były w latach 80. zaawansowane, a Polska miała dołączyć do grona państw atomowych. I to jakich! Mieliśmy mieć nie jedną, ale dwie elektrownie – oprócz tej na Pomorzu jeszcze pod Poznaniem (projekt Warta). Ale rząd porzucił te plany w 1990 r. Powodem był brak pieniędzy, rozpadający się ZSRR i słabe nastroje po katastrofie w Czarnobylu.
Od kilkunastu lat temat budowy elektrowni atomowej w Polsce wraca jak bumerang. Obecny harmonogram, wyrażony w opublikowanej jesienią ub.r. Polityce Energetycznej Państwa do 2040 r., przewiduje, że taka elektrownia zacznie działać już za 14 lat. Według jeszcze niedawno obowiązującego planu taka elektrownia miała zacząć pracować w 2024 r. , ale terminy w kółko były przekładane, a kolejne rządy w sprawie budowy bały się postawić „kropkę nad i”.
Argument 1: Atomu nie będzie, bo jest (zbyt?) drogi
Podstawowy problem, który najprawdopodobniej nie pozwoli na wbicie łopaty pod budowę polskiej „atomówki”, będzie prozaiczny. Jest to brak pieniędzy, a dokładniej brak odpowiedzi na pytanie o możliwości efektywnego sfinansowania tak gigantycznego przedsięwzięcia. Jak dużego? Nigdy w Polsce nie budowano tak kosztownych obiektów – szacunki są różne, ale można założyć, że cała kompletna jedna elektrownia składająca się z dwóch bloków po 1,4 GW to rachunek na 30-40 mld zł.
Dla porównania: nowobudowane elektrownie węglowe kosztowały nas ok. 6 mld zł za 1 GW. Czyli atom, jeśli chodzi o koszt budowy, jest kilkukrotnie droższy niż węgiel – to nie jest argument za węglem, to jest kwestia ukazania skali. Dla przykładu: budowa dużej elektrowni wiatrowej na Bałtyku o mocy 2,5-3GW, która zaspokoiłaby zapotrzebowanie na prąd 4 mln gospodarstw domowych, to koszt ok. 30 mld zł. Dużo, ale jest to czysta energia, tania w produkcji i bezpieczna. Nie potrzeba już do niej paliwa – wystarczy wiatr i fala.
Nie chodzi o to, że w Polsce nie ma takich pieniędzy – to z punktu widzenia budżetu państwa – a tym bardziej partnerstwa publiczno-prywatnego – jest jak najbardziej do udźwignięcia. Chodzi raczej o to, że nie ma gwarancji czy atomowy biznes by się spinał ekonomicznie – nawet gdyby produkcja prądu w takim modelu przynosiła straty, nie można zrezygnować z jego wytwarzania.
Owszem, w wielu krajach elektrownie atomowe działają i koszt inwestycji w nie się zwraca. Ale kto wie czy w świetle spadających kosztów pozyskiwania energii ze źródeł odnawialnych zaczynanie dziś takiej inwestycji ma długoterminowy sens? Czy jest sens wsiadać do tego pociągu teraz, 20-30 lat po liderach?
W modelu publiczno-prywatnym państwo musiałoby dać inwestorom jakieś gwarancje na zabezpieczenie kredytów związanych z budową „atomówki”. Są gotowe przykłady z innych krajów, gdzie funkcjonuje pomoc publiczna w postaci dopłat dla producentów prądu z nowych elektrowni atomowych. Dopłaty się „włączają”, gdy cena rynkowa spada poniżej określonego poziomu.
Ale uruchomienie takiej pomocy zwiększa koszty, bo oprócz kosztów budowy musimy pokryć owe dopłaty, czyli „koszty finansowe”. Pytanie: czy nie lepiej przeskoczyć erę elektrowni atomowych i od razu zainwestować w wytwarzanie energii ze źródeł odnawialnych?
Gdy elektrownia już stoi, koszty jej funkcjonowania nie przysparzają kłopotów. Głównie to koszt paliwa, czyli umieszczonych w długich prętach kapsułek uranu o średnicy kilku centymetrów, które zasilają elektrownie.
Największe na świecie potwierdzone złoża paliwa do elektrowni atomowej – uranu – ma Rosja. Ale odpowiada tylko za 10% dostaw tej rudy na świecie, trzymając rezerwę w pogotowiu. Największym producentem uranu jest Kazachstan, który zapewnia blisko jedną trzecią dostaw tej rudy do elektrowni na świecie. Drugim dostawcą uranu jest Kanada, a trzecim – Australia. Są to kraje o stabilnej sytuacji politycznej i zaufani dostawcy.
Argument 2: Atomu nie będzie, bo… „to skomplikowane”
W Polsce nie dość, że nie wybudowano nigdy czegoś tak drogiego, to jeszcze nie budowaliśmy nic tak skomplikowanego, jak elektrownia atomowa. Złośliwi powiedzą, że najpierw powinniśmy sobie poradzić ze szkolnictwem, służbą zdrowia i paroma innymi sprawami, a potem brać się za atom.
Uruchomienie nawet bloków „zwykłych” elektrowni węglowych było opóźniane: to spotkało nowe instalacje w Opolu, czy w Kozienicach, a awarię już miała oddana w ubiegłym roku nowoczesna elektrociepłowania gazowa w Płocku. Trudno mi wyobrazić sobie, że przy tak precedensowej operacji, jak budowa elektrowni atomowej, obyłoby się bez grubych i kosztownych opóźnień.
Ale nie chodzi o to, że się nie nadajemy do takich projektów. Jesteśmy narodem dumnym i potrafimy spiąć się, gdy trzeba. Tyle tylko, że musimy naprawdę poczuć, że trzeba. I mieć przywództwo, które wie czego chce. A obu rzeczy u nas po prostu brakuje.
Przy okazji ostatniej wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w USA podpisano memorandum o polsko-amerykańskiej współpracy w dziedzinie cywilnego wykorzystania energii jądrowej. Tymczasem kiedy w 2015 r. Prezydent Andrzej Duda otwierał w Szanghaju Polsko-Chińskie Forum Gospodarcze, rządowa agencja Xinhua informowała, że szczycie mogą zostać podpisane umowy w sprawie finansowania i budowy polskiej elektrowni jądrowej. Dokument nie powstał, acz od tamtej pory nikt nie wyklucza udziału Chińczyków w atomowym projekcie.
Chiny już teraz mają 33% udziałów w budowanej w Wielkiej Brytanii elektrowni atomowej Hinkley Point C, powstającej 100 km od Bristolu, mają też obietnice realizacji kolejnych atomowych projektów na Wyspach Brytyjskich. Pod względem atomu Polska jest jak panna na wydaniu, może więc przebierać w ofertach – czy jednak, na którąś się zgodzi? Na razie wygląda na to, że boimy się jednoznacznych deklaracji. A powód na Facebooku byłby podany następujący: „to skomplikowane”.
Polskie władze nie są skłonne do podejmowania trudnych decyzji, do szeroko zakrojonej współpracy międzynarodowej. Naszym rządzącym brakuje wizji i długoterminowych strategii, wszystko się zmienia w zależności od tego jak wieje wiatr wyborczy. I nie dotyczy to tylko obecnie rządzących. Pamiętacie jak fajnie przez kilka lat „bawiła się” poprzednia koalicja tworząc spółkę do zarządzania programem budowy elektrowni atomowej? 100 mln zł wydali, a potem się okazało, że jesteśmy w punkcie zero.
To nie są sprzyjające warunki do podejmowania decyzji mających konsekwencje na kolejne dziesięciolecia. Takie, z których nie będzie można się bezkarnie wycofać za kilka lat A rozpoczęcie ery energii atomowej to właśnie decyzja z takiej kategorii.
Argument 3: Atomu nie będzie, bo nie mamy „atomowych klanów”
Polskie firmy i polscy energetycy nie są kompletnie „zieloni” jeśli chodzi o budowę atomówek, bo bardzo wielu naszych rodaków pracowało na budowie fińskiej (zresztą też koszmarnie opóźnionej w realizacji) elektrowni Olkiluoto. Ale przy projekcie „polskiej atomówki” potrzeba byłoby tysięcy ekspertów, inżynierów. I to pierwszorzędnych, z wiedzą i doświadczeniem. Mamy jeden działający reaktor w Świerku, ale nie mamy najnowszych atomowych technologii i know-how z najwyższej półki.
To wszystko można oczywiście kupić, ale łatwiej się wydaje grube miliaedy, gdy ma się wsparcie lobbingowe dużych gałęzi przemysłu, potężnych prywatnych biznesmenów, środowisk które w nowoczesnej energetyce się obracają i mają interes w tym, by ją promować. W Polsce takich „atomowych klanów” nie ma. Żaden z najbogatszych Polaków nie jest rzecznikiem projektu pt. budowa elektrowni atomowej nad Wisłą.
O ile mamy energetyczno-węglowe „klany”, uczelnie typu Akademia Górniczo-Hutnicza, to atomowych centrów naukowych jeszcze się nie dorobiliśmy. Musiałyby powstać całe nowe wydziały na uczelniach technicznych, ośrodki naukowo-badawcze. Nic takiego się nie dzieje.
Polska gra na dwa, czy nawet na trzy fronty: amerykański, francuski i chiński – to kraje, w których firmy nie tylko produkują reaktory atomowe, ale też chętnie przyjęłyby zlecenie na budowę polskiej elektrowni. Ale naszych „atomowych klanów”, które przystąpiłyby do konsorcjów budujących i rozwijających cywilny program atomowy na razie nie widać.
Nie ma też programu wspierania naukowców, którzy kształciliby się na Zachodzie i Wschodzie, by wrócić do kraju z zadaniem rozwoju polskiej energetyki atomowej brak (tak powstawała potęga Singapuru i Korei Południowej).
Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o finansach”, zapisz się na mój newsletter i bądźmy w kontakcie!
————————————-
Sprawdź „Okazjomat Samcikowy” – aktualizowane na bieżąco rankingi lokat, kont oszczędnościowych, a także zestawienie dostępnych dziś okazji bankowych (czyli 200 zł za konto, 300 zł za kartę…). I zacznij zarabiać:
>>> Ranking najwyżej oprocentowanych depozytów
>>> Ranking kont oszczędnościowych. Gdzie zanieść pieniądze?
>>> Przegląd aktualnych promocji w bankach. Kto zapłaci ci kilka stówek?
————————————-
Argument 4: Atomu nie będzie, bo błąd za drogo kosztuje
Niemieccy muzycy z zespołu „Elektrownia” (z niem. Kraftwerk) w swoim antyatomowym manifeście recytują kolejne nazwy miast-świadków awarii i incydentów związanych z atomem.
Dziś entuzjaści energetyki nuklearnej mówią, że poziom zabezpieczeń jest tak wysoki jak nigdy w historii i że nowe elektrownie są 100% bezpieczne, buduje się reaktory nowej generacji itp. itd. Ale czy elektrownia rzeczywiście jest bezpieczna? Będzie to można ocenić dopiero po długich latach jej działalności. To tak, jak z konstrukcją samolotu. Wiele nowych konstrukcji, jak Dreamliner, czy 737 MAX cierpiało lub ciągle cierpią – jak w przypadku tego drugiego – na choroby wieku dziecięcego.
Małe awarie w elektrowniach atomowych zdarzają się regularnie, ostatnio w Belgii, przez co reaktor trzeba było wyłączyć na 10 miesięcy. Oficjele przyznali, że „awarii nie można było wykryć wcześniej, ponieważ pojawiła się ona po wznowieniu pracy reaktora”.
Ktoś powie: elektrownie na węgiel też nie są w 100% bezpieczne: zamiast ryzyka skażenia radioaktywnego jest 100% pewności emisji CO2 (i w mniejszej ilości smogu) oraz wpływania na zmiany klimatu – tyle, że efekt jest rozmydlony przez setki bloków węglowych rozsianych po całym świecie. Jedna awaria w nawet największej tradycyjnej elektrowni nie pododuje śmiertelnego ryzyka dla całych krajów lub kontynentów.
Energia atomowa jest owiana nimbem tajemnicy, wciąż wiele osób jest przekonanych, że tak do końca nie zbadaliśmy wszystkich zagadnień związanych z funkcjonowaniem elektrowni atomowych. A koszt każdego błędu jest dużo większy, niż w przypadku każdej innej inwestycji energetycznej. Jeszcze 10-20 lat temu wydawało się, że dla atomu nie ma alternatywy, dziś coraz głośniej mówi się, że jest – w taniejącej z roku na rok energii odnawialnej.
Argument 5: Atomu nie będzie, bo trzeba gdzieś składować odpady
W elektrowniach węglowych po produkcji prądu i spaleniu paliwa zostaje popiół, po atomowych – radioaktywne odpady. Co z nimi zrobić? Polska musi zorganizować gdzieś składowisko – nie można ich wysłać w kosmos, ani odesłać do jakiegoś innego kraju.
Składowisko to nie będzie pierwsza lepsza dziura w ziemi, tylko instalacja, która będzie musiała „przetrwać” tysiące lat, czyli być tak trwała jak piramidy, czy koloseum. Dziś nie mamy składowiska, na które mogą być wywożone odpady z elektrowni atomowej, trzeba będzie więc taki sarkofag zbudować.
Problem w tym, które gmina w Polsce zechce zostać gospodarzem takiego prezentu? To nie te czasy, gdy obowiązywała zasada „zakopać i zapomnieć” – mówił mi Andrzej Cholerzyński, dyrektor Zakładu Unieszkodliwania Odpadów Promieniotwórczych. W Polsce jest już kilka wytypowanych miejsc: to groty solne na Kujawach albo skały magmowe na Mazurach. Koszt budowy? Dodatkowe ok. 1 mld dol. Już wyorażam sobie te protesty mieszkańców i kładzących się na torach ekologów. Który rząd zmierzy się z takim wyzwaniem?
Może wyolbrzymiam ten problem, ale prawda jest taka, że poparcie społeczne dla budowy elektrowni atomowej jest pewnie takie, jak w sprawie wejścia do strefy euro. Niby wiemy, że warto, ale gdy przychodzi do podniesienia ręki przy wyborczej urnie…
A może jednak atom… będzie? Aż cztery kontrargumenty!
Budowa atomu w Polsce to pomysł niepozbawiony racjonalnych argumentów. Stawiam jednak tezę, że za naszego życia w Polsce atomu nie będzie i przedstawiłem na to kilka solidnych argumentów. Jest jednak argument, by elektrownia atomowa w Polsce powstała, na przekór wszystkim problemom.
Po pierwsze: uzależniłoby to nas częściowo od węgla. A mówią, że każda dywersyfikacja źródeł energii jest dobra. To daje poczucie bezpieczeństwa i jest wyjściem awaryjnym, gdy z jakiegoś powodu inne alternatywne źródło zawiedzie. Elektrownia atomowa produkuje prąd stabilnie i na okrągło – nieważne czy wieje wiatr, czy świeci słońce.
Możemy potrzebować atomu żeby zaplombować wyrwę w miksie energetycznym gdy już wypalimy ostatnie tony węgla brunatnego w Bełchatowie, co może nastąpić już za 20-25 lat. Elektrownia zaspokaja 10% zapotrzebowania na prąd w Polsce i jej odłączenie to proszenie się o blackout. Sytuacja jest na tyle poważna, że rodzą się pomysły, żeby atom budować po sąsiedzku z elektrownią Bełchatów, bo jest tam całe niezbędna infrastruktura, która po wyczerpaniu się węgla będzie stać odłogiem.
Po drugie: atom nie emituje CO2, więc prąd z elektrowni nie będzie obciążony węglowym podatkiem w postaci kosztów uprawnień emisji dwutlenku węgla. A to właśnie przez ten – o ponad 100% – wzrost w ciągu sześciu miesięcy ubiegłego roku jesteśmy świadkami drożyzny na rynku energii. Może więc inwestycja zwróciłaby się szybciej, niż nam się wydaje?
Po trzecie: taka elektrownia – gdy już stanie – produkuje prąd nie przez 40 lat, jak nowe bloki węglowe (w Opolu, Kozienicach, w Jaworznie), ale przez lat 60. Mielibyśmy „spokój” przez ponad pół wieku. A odpady spokojnie można składować w szybach nieczynnych już kopalń.
Po czwarte: budowa elektrowni atomowej spowodowałaby, że w Polsce pojawiłby się potencjał naukowy, technologiczny z najwyższej półki. Weszlibyśmy do pierwszej ligi najbardziej nowoczesnych państw na świecie. I to, czego nauczylibyśmy się przy budowie elektrowni atomowej promieniowałoby – nomen omen – na inne dziedziny gospodarki. Owszem, byłoby drogo i trudno, ale może jednak… Jak sądzicie?
Wyniki ankiety: stan na 1.VII.2019 r. (prawie 1200 uczestników):
źródło zdjęcia: kadr z filmu „Czarnobyl”, YouTube, HBO