Nasi czytelnicy zaciągnęli kredyt hipoteczny we frankach szwajcarskich w Raiffeisen Banku, którego większość działalności dziś już przejął BNP Paribas. Teraz pojawiła się konieczność odłączenia jednego z nich od kredytu oraz zmiany zabezpieczenia tego kredytu. Ale bank mówi zdecydowane „nie”. Czy może? Czy zainteresowani mogą zrobić cokolwiek, aby przekonać bank do zmiany zdania?
Jeżeli dwom osobom brakuje zdolności kredytowej, aby uzyskać kredyt, to mogą do niego przystąpić kolejni kredytobiorcy. Tak też się stało w przypadku rodziców pana Piotra, którzy potrzebowali kredytu bankowego. Nie mieli wystarczających dochodów, dlatego pan Piotr wraz z narzeczoną wspomógł ich w uzyskaniu zdolności kredytowej na wymaganą kwotę.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Nieruchomość kupiona, kredyt jest systematycznie spłacany, ale pojawiła się potrzeba, aby odłączyć od kredytu jednego z kredytobiorców. Poza tym zainteresowani chcieliby również zmienić zabezpieczenie kredytu na inne. Bank jednak odrzucił obydwa wnioski. Dlaczego? I co teraz?
Odłączenie kredytobiorcy? To nie takie proste
W bankach tego rodzaju prośby są rozpatrywane indywidualnie i nie ma tutaj żadnego schematu postępowania. Praktyka jest niestety taka, że bank może, ale nie musi się zgodzić na jakiekolwiek zmiany. W szczególności na te dotyczące przedmiotu zabezpieczenia oraz kredytobiorców. Częściej niestety mówi „nie”, niż „tak”, bo przecież lepiej mieć czterech kredytobiorców odpowiedzialnych za zobowiązanie (i „żyrujących” spłatę własnymi dochodami), niż „tylko” trzech.
Co jednak powinien zrobić klient, aby bank zajął się jego sprawą? Przede wszystkim wykazać, że tych trzech pozostałych kredytobiorców nadal jest w stanie skutecznie spłacać kredyt. Czyli, że posiadają zdolność kredytową. Dlatego też nasz czytelnik poprosił zainteresowanych o dostarczenie zaświadczeń o zatrudnieniu oraz historii rachunków bankowych z wpływami wynagrodzenia.
Bank papiery obejrzał, ale jego decyzja była negatywna, gdyż (według banku) pozostałym kredytobiorcom zabrakło zdolności kredytowej, by mogli zostać „osieroceni” przez czwartego. Ile zabrakło i jak to analityk bankowy wyliczył? Tego nie wiadomo i bank nie ma obowiązku się z tego tłumaczyć. A zatem nie ma pewności, czy przypadkiem to nie była tylko wymówka. Brutalne, ale taka jest praktyka. Bank stoi na pozycji uprzywilejowanej i tak naprawdę niewiele można z tym zrobić. Ma w ręku umowę kredytową, a jej warunki wymagają dobrej woli obu stron.
Zamiana zabezpieczenia. Bank pyta: „ale po co, to nam się podoba”
Drugi wniosek dotyczył zamiany zabezpieczenia kredytu (mieszkanie) na inne (dom). Podstawowym dokumentem wymaganym w takiej sytuacji jest operat szacunkowy wykonany przez rzeczoznawcę majątkowego. Określa on wartość nieruchomości. Pan Piotr operat wykonał i dołączył do wniosku. Według niego wartość domu była około dwa razy wyższa od wartości nabywanego za kredyt mieszkania.
Pomimo tego bank także nie przychylił się do prośby kredytobiorców. Przyczyny odrzucenia tego wniosku również nie poznamy. To będą tylko spekulacje. Być może sama wartość nieruchomości to dla banku nie wszystko. Być może mieszkanie (gdzie, jakie?) jest dla niego ciekawszym zabezpieczeniem, niż dom nawet o wyższej wartości. Np. ze względu na płynność rynku mieszkaniowego.
Bank nie jest firmą nieruchomościową i w razie niewywiązania się kredytobiorcy z obowiązku spłaty rat nie będzie się bawił w długoterminowe zarządzanie zabezpieczeniem kredytu – po prostu je sprzeda. Mieszkanie w centrum łatwiej i szybciej można sprzedać po dobrej cenie, niż dom za miastem (choć od tej zasady zdarzają się wyjątki).
Czytaj też: Niemożliwe nie istnieje? W tych bankach wciąż możesz wziąć kredyt z 10% wkładu własnego
Bank jest silniejszy, ale co można mu zrobić?
Klienci złożyli dwa wnioski i obydwa zostały rozpatrzone negatywnie. Niestety, w takich sytuacjach bank występuje z pozycji siły. Może, ale nie musi się na cokolwiek zgodzić. Albo nikt w banku tematem nie chciał się zająć lub odpowiedział „nie, bo nie”.
W szczególności klient jest „pod ścianą”, gdy kredytu nie może przenieść do innego banku. Taka jest specyfika kredytów frankowych. Refinansowanie wchodzi w grę, ale tylko po przewalutowaniu kredytu na złotowy (bo innych banki w zasadzie nie udzielają), co w większości przypadków jest albo niemożliwe (wyższa kwota kapitału do spłaty, niż wartość zabezpieczenia) lub zupełnie nieopłacalne (ze względu na obecny kurs franka).
Nie bez znaczenia jest także fakt, że Raiffeisen Bank (wciąż zarządza portfelem kredytów w Polsce, to jedyna jego działalność, której nie przejął BNP Paribas) po sprzedaży większości biznesu działa w Polsce jedynie w bardzo okrojonym zakresie. Omawiana sytuacja pokazuje, że Austriacy nie muszą już w Polsce dbać o wizerunek i wychodzić do klientów z sercem na dłoni. Są w Polsce, bo muszą, ale mili być nie muszą. Duży może więcej. Kiedyś to hasło reklamowe jednego z ubezpieczycieli. Niestety idealnie pasuje do tej sytuacji.
Pan Piotr uważa, że bank działa nieuczciwie i że on został wprowadzony w błąd przez pracowników Raiffeisena A dodatkowo poniósł koszty przygotowywania dokumentacji, która została złożona razem z wnioskami w nadziei na to, że bank będzie chciał współpracować. Bank wydał dwie negatywne decyzje, gdyż mógł. Nie ma co ukrywać, kierował się przede wszystkim własnym interesem. Nie ma tutaj empatii. Ktoś stwierdził, że proponowane zmiany są dla banku niekorzystne lub nic na nich nie zyska.
„Niepotrzebne” koszty związane z operatem szacunkowym. W przypadku wyceny domu to zwykle około 800-1000 zł. Niemało, ale dostarczenie tego dokumentu przecież nie gwarantowało, że bank wyrazi zgodę. To jedynie jeden z warunków rozpatrzenia wniosku.
Co dalej? Pan Piotr się srodze zemści?
W liście do redakcji pan Piotr wspomniał również o tym, że jest w sporze z bankiem odnośnie mechanizmu przeliczenia walut w jego umowie kredytowej. Niestety nie wiemy, czy bank został pozwany przed, czy już po złożeniu przytoczonych wniosków. Ale wygląda na to, że to już ostatni i jedyny sposób rozmowy z bankiem – czyli sala sądowa.
Bo jeżeli ten „kredyt” wcale kredytem nie był, tylko jakimś skomplikowanym tworem finansowym, to być może sąd uzna umowę za nieważną i nakaże, aby strony się ze sobą odpowiednio rozliczyły. A skoro umowy nie będzie, to problemy kredytobiorców oraz zabezpieczenia znikną samoistnie. Bankowi bardziej by się opłaciło uwzględnić obecne wnioski klientów za cenę wycofania roszczeń, które dotyczą nieważności całego kredytu. Pytanie czy zgodziłby się na to klient. Trzymał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn…
źródło zdjęcia: Wiktor Górecki/KL, Termedia.pl