Niesamowita historia. Bank namówił klientów – a klienci dali się wrobić jak młode pelikany! – na inwestowanie w fundusze na kredyt. Frankowy. Zagrali w grę, w którą mógł wygrać tylko bank, więc słono za to zapłacili. Ale finał jest nieoczekiwany. Sąd udowodnił, że bank wprowadził klientów w błąd i orzekł, że ma im zapłacić… trzy miliony złotych!
Misselling (czyli niewłaściwa sprzedaż) i wprowadzanie klientów w błąd przez sprzedawców usług finansowych to temat ostatnio bardzo żywy, głównie z powodu dramatu tysięcy kudzi naciągniętych na obligacje Getbacku, choć myśleli, że lokują pieniądze w zamiennik lokaty bankowej. Zresztą właśnie udowadniając nieetyczną sprzedaż i wprowadzanie w błąd owi nieszczśnicy chcą walczyć o odzyskanie pieniędzy. Skądinąd słusznie, bo to, czy po spieniężeniu majątku Getbacku uda się odzyskać sensowną kase nie jest pewne, zaś ci, którzy obligacje firmy sprzedawali to tzw. tłuste koty.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czytaj też: Jak udowodnić bankom misselling? Są tacy, którym już się udało!
Jak udowodnić bankom misselling i wprowadzanie w błąd?
Misselling i wprowadzanie w błąd zarzuca też bankom wielu posiadaczy kredytów frankowych. Nierzadko twierdzą, że niewystarczająco wyraźnie mówiono im o ryzyku, na które się piszą. I że nie mieli pełnej możliwości wyboru między kredytem złotowym, a indeksowanym bądź denominowanym w obcej walucie (najczęściej we franku). Kredyt frankowy prezentowany im był jako pełen zalet, zaś złotowy jako samo zło.
To, że nie jest to dziś główny temat na salach sądowych, gdzie toczą się boje frankowiczów z bankami, wynika wyłącznie z faktu, że prawnicy utarli znacznie wygodniejszą ścieżkę dochodzenia praw klientow – po prostu dowodzą, że w umowie są nieprecyzyjne zapisy dotyczące wymiany walut. Wykreślenie klauzuli walutowej powoduje zaś daleko idące skutki. Jedne sądy umowy unieważniają, inne „odwalutowują”, choć wciąż są sędziowie, którzy szukają sposobów na zachowanie „zmiennoprocentowej” i „walutowej” natury kredytu nawet po usunięciu z niego klauzuli walutowej.
Dziś jednak napiszę dwa słowa właśnie o missellingu przy kredycie frankowym. Zapadł bowiem w warszawskim sądzie ciekawy wyrok dotyczący gigantycznego kredytu frankowego, wartego 2,1 mln zł. Kredyt nie był – jak to zwykle bywa – przeznaczony na zakup nieruchomości, lecz na… inwestycje. Klienci zostali przekonani, że szybko się dzięki takiemu „lewarowi” wzbogacą.
Teraz sąd prawomocnie stwierdził, że umowa kredytowa jest nieważna, a Getin Noble Bank ma oddać 3 mln zł (czyli to, co pożyczyli klienci plus odsetki). Ciekawe w tej sprawie – i w tym wyroku – są dwie kwestie. Pierwsza to „model biznesowy” interesu, na który bank namówił klientów (naprawdę ostra jazda, masakra level hard). Druga to uznanie przez sąd wprowadzenia klientów w błąd jako podstawy do decyzji tak brzemiennej w skutki.
Nie mam co prawda uzasadnienia wyroku drugiej instancji (co jest pewną przeszkodą, bo staram się nie opisywać wyroków, które nie mają pisemnego uzasadnienia), ale za to dokopałem się do uzasadnienia wyroku przed apelacją. A z omówień tego, co ogłosił Sąd Okręgowy wnoszę, że zbyt wiele na etapie apelacji się nie zmieniło.
Czytaj też: Bankowiec okłamywał klienta w sprawie wyników jego inwestycji. Szok i niedowierzanie
Czytaj też: Agent Generali wprowadził klientkę w błąd. I są na to dowody. A co firma ubezpieczeniowa na to? Osłabiające
Czytaj więcej: Szczere oświadczenie pośrednika finansowego. „Kłamałem, bo kazali”
Czytaj więcej: Doradca finansowy kłamał w żywe oczy. Wpadł przez głupi błąd
Czytaj też: Bankowiec pod przysięgą. „Umowy były tak skunstruowane, że klienci nie mieli szans ich zrozumieć”
Recepta na zysk (dla banku): kup (na górce) fundusze na kredyt we frankach (w dołku)
Historia jest doprawdy wstrząsająca. Nie rozumiem jak coś takiego mogło zdarzyć się w instytucji finansowej, która ma licencję bankową i jest pod państwowym nadzorem. Otóż klienci – pewne optymistycznie nastawione do życia małżeństwo – dali się namówić przez pośrednika działającego na rzecz Metrobanku (jeden z „klonów” wybudowanych przez grupę Getin w czasach jej wielkosci) na zakup ubezpieczenia inwestycyjnego „Multiportfel Avans” firmy Skandia ze składką jednorazową. Każde z małżonków zadeklarowało wpłatę po 1,5 mln zł.
Polisy inwestycyjne były w tamtych czasach obłożone wysokimi opłatami za zarządzanie, więc interes z natury rzeczy był wątpliwy. Ale nie o to chodzi. Apetyt na zysk buzował w małżonkach i wychodził im uszami, więc poza tym zainwestowali 2,1 mln zł w fundusze inwestycyjne Noble Funds. Co w tym dziwnego? Otóż nasi bohaterowie postanowili wziąć pod tę inwestycję trzyletni kredyt. Sprawy działy się jesienią 2007 r., tuż przed wybuchem kryzysu finansowego.
Czyli „lewarować się” pożyczonymi pieniędzmi, żeby więcej zarobić. Więcej: ci dzielni ludzie postanowili lewarować się kredytem indeksowanym do franka szwajcarskiego. Bo tani i nieryzykowny. Tak samo jak polisy inwestycyjne i fundusze. Szczyt głupoty? Himalaje naiwności? Pireneje chciwości? Zapewne wszystko naraz.
Kredyt miał marżę 3,5% (bardzo wysoką jak na kredyt frankowy), a już na starcie klienci zostali „szturchnięci” spreadem w wysokosci 5% wartości kredytu. Co ciekawe, ci sami bankowcy, którzy naopowiadali klientom o nieryzykownych inwestycjach w fundusze, sami zabezpieczyli się po zęby. Położyli łapę nie tylko na zakupionych przez klientów udziałach w funduszach, ale i na wcześniej kupionych polisach inwestycyjnych (w formie cesji).
Miał być sukces, a był aneks
Kredyt miał formułę balonowego, czyli miał być spłacony w całości dopiero za trzy lata (zapewne z krociowych zysków z funduszy), a do tego czasu klienci mieli płacić tylko raty odsetkowe. Jak wiadomo, sprawa się rypła – wraz z nadejściem kryzysu większość funduszy straciła na wartości po kilkadziesiąt procent.
W marcu 2009 r. spisano aneks przedłużający umowę o kolejne trzy lata, a klienci zobowiązali się, że będą spłacać nie tylko odsetki, ale i kapitał – po 8350 zł miesięcznie. A jeśli to nie wystarczy – bank będzie dopisywał kolejne kwoty do kapitału. W kwietniu 2011 r. kredyt miał wartość 1.004.330 franków. Dla porównania na starcie był wart 941.000 franków. Bank zażądał też wyższego oprocentowania kredytu i dołączenia kolejnych zabezpieczeń – polisy na życie AXA.
W 2013 r. bal się ostatecznie skończył. Nadszedł czas zapłaty. Bank postanowił położyć łapę na zabezpieczeniach. Sprzedał za 2,2 mln zł polisy inwestycyjne Skandia (zauważcie: między 2007 r. a 2013 r. klienci ledwie wyszli na nich na zero), odzyskał 410.000 zł z polisy na życie AXA oraz 700.000 zł z funduszy inwestycyjnych, wartych na starcie, jak pamiętacie, 2,1 mln zł. Po czym doszedl do wniosku, że klienci są mu winni jeszcze 61.000 franków, czyli 216.000 zł. I te pieniądze klienci pokornie zapłacili, by odzyskać finansową wolność. W sumie więc kredyt wart 2,1 mln zł zamiast przynieść krociowe zyski z inwestycji zaowocował stratą 3,5 mln zł.
Błędne wyliczenia, nieprawdziwe informacje, potwierdzanie nieprawdy w papierach…
Klienci, gdy już ochłonęli po swojej przygodzie, postanowili wziąć odwet. Poszlu do prawnika i wytoczyli bankowi proces. Sąd prześwietlił kredyt, ale przyczepił się głównie do nierzetelnej informacji udzielonej klientom, a nie do samej umowy. Powołany przez sąd biegły stwierdził, że kredyt zaproponowany klientom jako korzystniejszy był… mniej korzystny, niż identyczny kredyt w złotych oferowany wówczas przez ten sam bank. Wysoki spread plus wysokie oprocentowanie i robi się kwota.
„Nie budzi wątpliwości, że kredyt indeksowany był dla strony powodowej produktem niekorzystnym, skoro obciążał ich dodatkowo nieograniczonym ryzykiem walutowym i nie spełniał podstawowego celu w postaci korzystniejszych kosztów obsługi. Powodowie bowiem w przypadku zawarcia zwykłej umowy kredytowej w złotych polskich ponieśliby podobne koszty i nie musieliby dodatkowo ponosić znacznego ryzyka walutowego”
– napisał sąd w pierwszej instancji. Poza tym biegły policzył RRSO i wyszło mu, że – nawet przy założeniu stałego kursu franka – bank zełgał potwornie, zaniżając koszt kredytu. Co prawda przy kredytach tego typu nie trzeba podawać RRSO, ale skoro bank podał ten wskaźnik, to nie powinien łgać przy jego liczeniu.
„Z zawartej pomiędzy stronami umowy wynika, że rzeczywista roczna stopa oprocentowania (RRSO) wynosi 5,87 %. Powołany w sprawie biegły ustalił natomiast, że faktycznie wartość ta na dzień uruchomienia kredytu wynosiła ponad 9% i nawet gdyby powodowie mieli oddać na koniec okresu trwania umowy jedynie pożyczony kapitał to RRSO wyniosłaby 6,54%”
Poza tym sąd ustalił, że klientom podsunięto oświadczenia o nieprawdziwej treści, tzn. klienci podpisali, że zaproponowano im najpierw kredyt złotowy, co było nieprawdą.
„Jak wynika z powyższych rozważań pozwana nie wywiązała się należycie z obowiązków udzielenia rzetelnej informacji w zakresie kosztów kredytu, co skutkowało powzięciem przez powodów niekorzystnej decyzji o zaciągnięciu kredytu indeksowanego związanego ze znacznym ryzykiem walutowym. Sposób zawarcia przedmiotowej umowy powoduje, że jest ona sprzeczna z zasadami współżycia społecznego tj. zasadą uczciwości, lojalności oraz zasadą równości stron. W tych okolicznościach umowę kredytową uznać należy za nieważną”
– orzekł sąd pierwszej instancji. Zaś – jak wynika z omówień wyroku w apelacji – nie zostało to zakwestionowane. Bank argumentował, iż strony zawarły w tzw. międzyczasie aneks, w którym dokonały odnowienia umowy, gdyż zamieniły kredyt indeksowany na kredyt walutowy co miało skutkować zawarciem nowej umowy i „zapomnieniem” o starych grzechach.
„Sąd Apelacyjny uznał, iż katalog naruszeń ze strony pracowników banku jest tak szeroki i tak rażący, że sporna umowa kredytu musi być uznana za bezwzględnie nieważną. Nierzetelne informacje co do kosztów całkowitych, co do rocznego oprocentowania, co do symulacji rat kredytowych, co do oferty kredytu w złotówkach – te okoliczności wpłynęły na przekonanie kredytobiorców o opłacalności takiego kredytu”
– czytam w omówieniu wyroku, który nakazuje bankowi oddać 2,1 mln zł z odsetkami, czyli w sumie 3 mln zł. Sąd Apelacyjny miał też podkreślić, iż badaniu po kątem sprzeczności umowy z zasadami współżycia społecznego podlega nie tylko treść i cel umowy, ale także znaczenie mają okoliczności, które doprowadziły do zawarcia umowy, a te w przypadku spornej umowy były dyskwalifikujące bank. A prawnicy, którzy zajmowali się tą sprawą, odgrażają się:
„Posiadaną dokumentacją i analizami umów naszych klientów zamierzamy zainteresować Prezesa UOKiK oraz organy ścigania. I nie chodzi o najpowszechniejszy argument powtarzany przeciwko takim umowom jak abuzywność tabel banku, ale o uzasadnione podejrzenie wprowadzania w błąd co do kosztu uruchomienia kredytu oraz wyzyskania przymusowego położenia kredytobiorców przy pobieraniu rażąco wygórowanych opłat za aneksy”
Gdy klient naiwny, a bankowiec chciwy – budza się demony
Powiem szczerze: gdybym miał oceniać beztroskę, zahaczającą wręcz o frajerstwo, ludzi zaciągających kredyt frankowy na inwestycję w fundusze inwestycyjne, to bym powiedział, że strata milionów to po prostu kara za tego rodzaju błędy. Ale bank, który wprowadza klientów w błąd tylko po to, żeby więcej zarobić… to też niewątpliwie wymaga najsurowszych kar. Szkoda tylko, że zapłaci bank jako całość, a nie pracownicy i menedżerowie, którzy wówczas się tak zabawiali.
Przeczytaj też: Inwestujesz pieniądze? Właśnie weszły w życie przepisy, które mają niszczyć nieetyczną sprzedaż. Czy nie wydarzy się „drugi Getback”?
Ten wyrok pokazuje, że wielkim problemem dla „frankowych” banków będzie nie tylko abuzywność umów kredytowych, ale też w wielu przypadkach kwestia missellingu i okłamywanie klientów. To może być też przedsmak dramatu, który niechybnie spotka instytucje „umoczone” w sprzedaż obligacji Getbacku. Tu też znajdzie się wiele dokumentów potwierdzających „jazdę bez trzymanki” w pogoni za wysokim zyskiem.
Przeczytaj też: Nie tylko wierzyciele Getback drżą o swoje pieniądze. Co czeka tych, którzy zainwestowali pół miliarda w feralne fundusze Fincrea TFI?
zdjęcie tytułowe: Ryan McGuire/Pixabay