Zamrożone ceny prądu prawdopodobnie zostaną z nami. Ale czy dla wszystkich? Czy przez cały następny rok? A może przynajmniej część wzrostu cen energii powinna zostać uwzględniona w naszych rachunkach? Zderzenie z rzeczywistością i realnymi kosztami prądu prędzej czy później i tak musi nastąpić. Zwłaszcza że trzeba będzie też zacząć płacić rachunki za inwestycje w zieloną energię. Przedstawiam trzy rzeczy, które warto zrobić, żeby się przygotować do „urealnienia” rachunków
Rząd zatwierdził projekt ustawy o zamrożeniu cen prądu na przyszły rok. Ma ona zagwarantować przedłużenie warunków, jakie obowiązywały przez cały 2023 r. Jeśli ustawa przejdzie w niezmienionej formie przez Sejm, to przy podobnym zużyciu prądu, jak w zeszłym roku, nie odczujemy w naszych rachunkach żadnej różnicy. Nie mamy jednak pewności czy ustawa przejdzie w niezmienionej formie, jakiś czas temu przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej proponowali zamrożenie cen tylko na okres sześciu miesięcy.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Odmrożenie cen energii oznaczałoby ich wzrost o mniej więcej 50-70%. O tyle niższe są obecne, zamrożone ceny od tych, które obowiązują na wolnym rynku. My płacimy 400 zł za każdą MWh (40 gr za kWh), a na rynku ceny sięgają 600-650 zł. Do tego dochodzą coraz wyższe koszty dystrybucji energii.
Te pieniądze tak czy siak z naszych kieszeni wypływają, ale w innej proporcji niż ta, która wynikałaby z tego, ile energii zużywamy. Ministerstwo Klimatu nie podaje dokładnie, ile kosztowało nas zamrożenie cen prądu w tym roku. Szacunki mówią o kwotach rzędu kilkunastu miliardów złotych, nie licząc dopłat dla małych i średnich firm. Łącznie mrożenie cen prądu oraz gazu w 2023 r. mogło kosztować nawet 60 mld zł. Dopłacanie na taką skalę nie może trwać wiecznie (choć w 2024 r. koszty będą zapewne znacznie mniejsze, bo średnia cena prądu i gazu jest niższa).
Zamrożone ceny prądu: jak zrobić to lepiej?
Odgórne mrożenie cen oznacza, że każdy za prąd płaci tyle samo, niezależnie od tego, czy miałby problem z udźwignięciem podwyżek, czy też nie. Być może dopłaty nie powinny być kierowane do wszystkich, jak leci, a jedynie do tych, którzy naprawdę z podwyżkami nie mogliby sobie poradzić?
Drugie pytanie brzmi: czy faktycznie zamrożenie cen powinno pozostać na takim samym poziomie. Ubiegłoroczne mrożenie było reakcją na kryzys. Rynkowe ceny energii i taryfy zatwierdzone przez URE były tak wysokie, że podwyżki byłyby szokowe. Od tamtej pory rynkowe ceny prądu są już zdecydowanie niższe, a więc być może – nawet przy pozostawieniu zamrożonych cen – powinniśmy płacić więcej niż rok temu?
Jeszcze nie wiemy, na jakie taryfy dla gospodarstw domowych zgodzi się Urząd Regulacji Energetyki. Według szacunków portalu „Wysokie Napięcie” będzie to prawdopodobnie ok. 70 gr netto za kWh (teraz – przypomnijmy – płacimy ok. 40 gr). To i tak lepiej niż 1,1 zł netto za kWh, czyli taryfowa cena z tego roku. Może w takim razie stawki powinny zostać zamrożone gdzieś pomiędzy kwotą, jaką płacimy dziś (40 gr za kWh) a tą, którą powinniśmy płacić rynkowo (70 gr za kWh)? To oznaczałoby podwyżki rachunków o kilkadziesiąt złotych miesięcznie.
Właśnie takie pomysły – zamiast całkowitego mrożenia – proponuje Forum Energii. Organizacja ta przedstawiła trzy scenariusze. Pierwszy z nich zakłada dopłaty w równej kwocie dla każdego gospodarstwa domowego w formie tzw. bonu energetycznego. Po prostu pierwsze ileśtam kilowatogodzin w roku byłoby za darmo. Drugi scenariusz to wyższa kwota w formie bonu, ale skierowana tylko do najbardziej potrzebujących. Obydwa rozwiązania nie zakładają w ogóle mrożenia cen.
W trzecim scenariuszu Forum Energii proponuje bon w niższej kwocie dla najuboższych przy zachowaniu częściowego zamrożenia cen energii, które później miałoby stopniowo wygasać.
Takie rozwiązanie to wsparcie najbardziej potrzebujących i jednocześnie mniejszy szok cenowy dla pozostałych gospodarstw. To najbardziej kosztowny scenariusz ze wszystkich, ale jednocześnie chyba najbardziej sprawiedliwy, bo każdy otrzymuje wsparcie w jakiejś proporcji. Lepsze to niż zamrożone bezterminowo ceny dla wszystkich.
Czysta energia nie będzie wcale tania
Dopłatom, niezależnie od tego, jaką przyjmą formę, powinno towarzyszyć realne rozwiązywanie problemu, jakim są dziś wysokie ceny wytwarzania energii. Musimy zwiększyć udział atomu oraz odnawialnych źródeł energii przy jednoczesnym obniżeniu udziału energii z węgla, obciążanej wysokimi dopłatami za zanieczyszczanie środowiska.
Ta nieefektywna część gospodarki jest dotowana z budżetu państwa. Jak pisze portal „Wysokie Napięcie”, powołując się na dane Global Energy Monitor w Polsce do wydobycia miliona ton węgla potrzeba 822 górników, w Indiach o połowę mniej, a w USA i Australii wystarczy zaledwie 100 górników. Ta wysoka liczba zatrudnionych osób przekłada się na koszty wydobycia. W Polskiej Grupie Górniczej w roku 2022 r. płace górników wzrosły średnio o 25%. A to właśnie płace mają największy udział w łącznych kosztach PGG. Jednocześnie spółka ta odnotuje w tym roku stratę rzędu 5-7 mld zł.
A to tylko problemy finansowe, do tego należy pamiętać o wysokiej emisyjności, która wpływa negatywnie na klimat oraz smog, który zatruwa nas każdej zimy. Im dłużej będziemy trwać przy węglu, tym dłużej miliardy złotych będą co roku płynąć z budżetu na wsparcie tego nieefektywnego biznesu. Oczywiście od węgla nie możemy odejść z dnia na dzień, ale transformacja energetyczna jest nieunikniona. Taki jest zresztą cel wyznaczony w Polityce Energetycznej Polski. Węgiel jako źródło wytwarzania energii ma zniknąć do 2050 r.
źródło: „Polska ścieżka Transformacji Energetycznej”, raport EY
Ile zapłacimy? Według firmy konsultingowej EY do końca tej dekady na transformację energetyczną potrzebujemy 135 mld euro, czyli ok. 590 mld zł. Zaś do końca 2050 r. wydamy prawdopodobnie ok. 200 mld euro. Podobne kwoty na tę dekadę, w przedziale 100-120 mld, euro podaje Bloomberg. W Polityce Energetycznej Polski kwoty potrzebne na transformację do 2040 r. były szacowane na poziomie nawet 1,6 biliona złotych! Kwota ta jednak prawdopodobnie nie będzie aż tak wysoka, a Polityka Energetyczna Polski ma zostać zaktualizowana.
Dobra informacja jest taka, że na razie idzie nam całkiem nieźle. Z raportu przygotowanego przez EY oraz Polski Komitet Energii Elektrycznej „Polska ścieżka Transformacji Energetycznej” wynika, że zrealizowaliśmy dotychczasowe cel na 2020 r., polegający na zmniejszeniu emisji gazów cieplarnianych o 20% w porównaniu do 1990 r. Przekroczyliśmy nawet cel dotyczący OZE. Udział odnawialnych źródeł energii w końcowym zużyciu miał wynosić 15%, zaś ostatecznie wyniósł 16,1%.
Nowy cel wyznaczony na 2030 r. to co najmniej 32% OZE w końcowym zużyciu energii. Czyli dwa razy więcej niż dziś. Same wiatraki i fotowoltaika jednak nie wystarczą. Kluczowy w całej transformacji ma być atom, ale tu również mamy pewne postępy, bo mamy już wybraną lokalizację (Lubiatowo – Kopalino) oraz umowę na zaprojektowanie pierwszej elektrowni z amerykańskimi firmami. Pierwszy blok ma powstać do 2033 r. Łącznie ma powstać 6 bloków w kolejnych latach. Koszt – ponad 130-150 mld zł.
Ostatnie chwile taniej energii dla polskich rodzin?
Skąd wziąć na to wszystko pieniądze? Zamrożone ceny energii nie pomagają. Częściowo transformacja energetyczna musi być sfinansowana przez krajowe spółki energetyczne. EY szacuje łączny potencjał inwestycyjny PGE, Enei, Tauronu oraz Energi na 29 mld euro do 2030 r. Ten szacunek zakłada brak wypłacanej dywidendy przez te lata. Do tego musi dojść wsparcie inwestorów prywatnych i samorządów.
Jednak nawet ich łączne zaangażowanie finansowe nie jest w stanie pokryć wszystkich potrzeb inwestycyjnych, zabraknie prawdopodobnie ok. 77 mld euro. Tę lukę będzie musiał zasypać budżet państwa, fundusze unijne (m.in. KPO) oraz sami obywatele, w rachunkach za energię. Firmy realizujące inwestycje będą m.in. dostawać gwarancje, że przez jakiś czas będziemy kupowali energię po pewnej minimalnej cenie, niezależnie od tego, jakie będą w tym czasie ceny rynkowe.
Brzmi słabo? No właśnie, na tym tle coraz więcej jest konfliktów między firmami realizującymi inwestycje w nowe źródła energii a miastami, samorządami i państwami, które nie chcą gwarantować zbyt wysokich cen energii (potem będą musiały uwzględniać je w rachunkach nam wystawianych). Inwestorzy OZE mówią, że albo zagwarantujemy im wyższe ceny, albo wstrzymają inwestycje.
Tak jest nie tylko w Polsce, lecz na całym świecie. Wygląda więc na to, że 2024 r. może być ostatnim rokiem taniego prądu na naszych rachunkach. Potem będziemy musieli nieuchronnie dokładać się nie tylko w podatkach, ale i w rachunkach do inwestycji w OZE. A jak one już powstaną, to będziemy z kolei płacili ceny „gwarantowane”, które pozwolą inwestorom OZE uzyskać opłacalność inwestycji.
Nie jest więc wcale pewne, czy prąd z OZE będzie dla nas tani. Oczywiście jego wytwarzanie jest darmowe, ale żeby zbudować i sfinansować wiatraki i instalacje OZE, potrzeba znacznie większych pieniędzy niż na budowę zwykłej elektrowni na węgiel. Im niższe będą więc ceny energii na naszych rachunkach w 2024 r., tym bardziej dopłacimy do nich w kolejnych latach. Rachunek do zapłacenia się nie zmieni, możemy go co najwyżej odłożyć na później, żeby potem zapłacić z odsetkami.
Niedawno Polski Instytut Ekonomiczny opublikował ciekawy raport, w którym przedstawił trzy scenariusze dla polskiej branży energetycznej – przejście w 80% na OZE, oparcie jej na energetyce atomowej oraz pozostanie przy węglu. Koszty tych trzech scenariuszy są w tej tabelce poniżej, podobnie jak ceny energii w 2030 r. oraz w 2040 r. przy realizacji tych scenariuszy.
Zamrożone ceny? Jak się przygotować do droższego prądu?
Dlatego warto zrobić trzy rzeczy: inwestować w oszczędność energii (smart home, energooszczędne sprzęty, nowoczesne źródła ciepła), gromadzić na koncie oszczędnościowym pieniądze, które dziś oszczędzamy na energii dzięki niższym rachunkom, by mieć z czego pokryć wyższe rachunki w przyszłości oraz myśleć o samodzielnej produkcji energii. Prędzej czy później ona będzie na tyle droga, że każda własna kilowatogodzina będzie przynosiła realne oszczędności.
Za kilka lat (może już za dwa-trzy lata) firmy energetyczne będą nas informowały o tym, że np. o godz. 9.00 prąd jest w cenie 60 gr za kWh, a o godz. 19.00 – po 1,2 gr za kWh. A w niedzielę przed południem w słoneczny dzień – tylko po 10 gr za kWh. Jeśli będziemy w stanie przesunąć, zaplanować zużycie energii na tańsze godziny – będziemy płacili kilkakrotnie niższe rachunki. Jeśli będzie w stanie magazynować energię kupowaną tanio (lub wytwarzaną samodzielnie) – też będziemy płacili kilka razy mniej.
Sęk w tym, że takie inwestowanie w przyszłą elastyczność zużywania energii musi trwać. Już dziś nie dajmy się znieczulić niskimi rachunkami, ale gromadźmy pieniądze na takie inwestycje lub wręcz myślmy o nich (np. kupujmy sprzęt, który daje większą elastyczność, jeśli chodzi o sposób i czas jego używania). To wszystko już za kilka lat zacznie się „zwracać”.
Dziś koszty energii nie stanowią dużego obciążenia dla naszych domowych budżetów. Na energię wydajemy znacznie mniej pieniędzy niż na żywność, czynsz czy inne opłaty eksploatacyjne. Jest więc z czego odkładać na domową „elastyczność” energetyczną.
Przeczytaj też o drożejącej wodzie. Czy grożą nam wyższe rachunki nie tylko za energię, ale także za… wodę? Czy „produkcja” wody drożeje i może jej zabraknąć? Co zmieni Blue Deal?
Zapraszam do obejrzenia cyklu filmów edukacyjnych poświęconych blaskom i cieniom pomp ciepła, najbardziej nowoczesnego źródła ogrzewania.
zdjęcie tytułowe: Unsplash