Skończyły się wakacje, a wraz z nimi kończy się chyba swoboda podróżowania. Rząd uziemił samoloty z 44 państw, które miałyby lądować w Polsce. Ale zakaz lotów ma wyjątki. Wczytaliśmy się w treść rozporządzenia i okazało się, że… zmieniono jego treść, otwierając furtkę biurom podróży do kontynuowania lotów. „Faktycznie, latamy i zapraszamy do Hiszpanii” – mówi nam wiceprezes biura podróży Itaka. Co tu się wyprawia?
Zakaz lotów to rządowy blitzkrieg, działanie z zaskoczenia. Od 2 września weszła w życie nowa, powakacyjna lista krajów objętych zakazem ruchu lotniczego. Jej skład ustalany był w gorączkowych naradach do ostatnich chwil przed publikacją. Wielu turystów z dnia na dzień dowiedziało się, że nigdzie nie poleci.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czym nowy zakaz lotów różni się od tego z początku pandemii? Jakie furtki powrotu do kraju zostawił turystom rząd? Czy tym razem łatwiej będzie odzyskać pieniądze? I przede wszystkim: które samoloty są uziemione, a które nie? Bo wprowadzony właśnie zakaz lotów ma jeden, bardzo istotny wyjątek.
Hiszpania, zakaz lotów i… wrześniowe wakacje?
Pandemia koronawirusa to bezsprzecznie największy w historii kryzys linii lotniczych i biur podróży. To nie wybuch wulkanu, czy przewrót polityczny w jednym z „rajów na ziemi”, o którym po miesiącu nie byłoby śladu. Wyrwa w popycie na usługi przewozowe i dalekie podróże jest trwała, a odbudowanie rynku do stanu sprzed koronawirusa zajmie kilka lat. Choć trzeba przyznać, że w wakacje linie lotnicze złapały trochę oddechu, np. WizzAir przewiózł w sierpniu ponad 2 mln pasażerów w całej Europie. To i tak o połowę mniej niż rok temu, ale jak na trwającą pandemię to nie najgorzej.
Wakacje się jednak skończyły i zamknęło się „okienko pogodowe” dla globtroterów, którzy chcieliby bezkarnie wyprawić się z ogarniętej epidemią Polski w jakieś przyjemniejsze miejsce (na przykład, żeby uprawiać tam pracę zdalną, bo dlaczego by nie). Rząd do ostatniej chwili ustalał listę krajów objętych zakazem. Początkowo była mowa o Hiszpanii, Chorwacji i Francji, ostatecznie z tego trio na liście znalazła się tylko Hiszpania – jeden z najpopularniejszych kierunków turystycznych wybieranych przez Polaków. Z listy zniknęły za to Chiny, Rosja, Serbia, zaś pojawiły się Malta, Rumunia oraz Albania.
Mimo to od dwóch tygodni w mediach krążyła nieoficjalna lista krajów, które ma objąć zakaz lotów, na której była Hiszpania. Nic dziwnego, że wielu turystów nie czekało aż zakaz lotów się zmaterializuje, tylko na wyścigi zaczęli wracać do Polski. Inni rezygnowali z zaplanowanych na wrzesień wycieczek. Jak się teraz okazuje – robili to zupełnie bez sensu. Przynajmniej wtedy, gdy lecieli z biurem podróży. Co mam na myśli? Zaraz wytłumaczę.
Zakaz lotów rząd od początku pandemii regulował w Dzienniku Ustaw trzynastoma różnymi rozporządzeniami, które zastępowały się nawzajem. Najbardziej restrykcyjne były te z początku pandemii, które uziemiły praktycznie cały ruch lotniczy. Potem otwierano ruch do kolejnych krajów, ale jeden fragment pozostawał bez zmian. Przepisy w swojej treści dopuszczały kilka wyjątków. Latać mogły samoloty rządowe, albo te wyczarterowane przez biura podróży, ale jeszcze przed pandemią. Do 1 września obowiązywało rozporządzenie, które mówiło, że do danego kraju nie można latać, chyba że „samolot został wyczarterowany przed 15 marca na zlecenie organizatora turystyki”.
W środę weszło w życie nowe, podpisane przez premiera Mateusza Morawieckiego rozporządzenie, po raz pierwszy o nieco innej treści. Pojawiła się w nim nowa furtka: jeśli samolot został wyczarterowany przed wejściem w życie nowych przepisów, można latać! Rząd tłumaczy w uzasadnieniu do rozporządzenia, że zmiana ma umożliwić turystom powrót do Polski. Ale nie komentuje już faktu, że będzie można nie tylko wracać, ale też… wylatywać.
Wiceprezes firmy turystycznej Itaka: „tak, możemy latać i latamy”. Ale nie skacze z radości
W tym stanie prawnym może dojść do kuriozalnej sytuacji: Marek i Jurek czekają Majorce na powrót do Polski. Marek wraca z biurem podróży, Jurek z tanią linią lotniczą. Samolot Marka odleci, a Jurka nie może oderwać się od ziemi, bo jest rejsowy, a nie czarterowy! Może też dojść do sytuacji, w której samolot LOT-u, czy Ryanaira i tak poleci do Hiszpanii, choć formalnie nie jest czarterem. Wystarczy, że wcześniej któreś biuro podróży wykupiło w nim co najmniej 10 miejsc i zyska on tym samym status lotu czarterowego.
Zadzwoniłem do trzech największych biur podróży zapytać, czy zatem latają jeszcze do Hiszpanii. Odpowiedź była zaskakująca: „zapraszamy”, „można rezerwować”, „latamy non-stop”. Takie rzeczy usłyszałem w biurach Itaka i TUI. W Rainbow Tours pani była niepewna i sugerowała kontakt za kilka dni, gdy sprawa się wyjaśni. Ale sprawa jest prosta jak konstrukcja cepa:
„Rozmawialiśmy z przedstawicielami rządu na ten temat i już tydzień temu ostrzegaliśmy, że może dojść do dziwnej sytuacji, w której czartery będą latać, a samoloty rejsowe nie. Ostrzegaliśmy, że zapis jest niefortunny i że warto go zmienić, jednak to się nie stało. Dla nas, jako dla biura podróży, to nie jest powód do wielkiej radości. Zgodnie z prawem musimy zrealizować imprezę turystyczną, bo nie została odwołana z powodu pandemii. Z drugiej strony, klienci byli bombardowani informacjami, że do Hiszpanii nie polecą i sami rezygnowali z wycieczek. Teraz się okazuje, że nie ma podstawy prawnej do tej rezygnacji, klient nie miał prawa zrezygnować, nie może też dostać zwrotu opłat. A wszystkiemu winna jest konstrukcja rozporządzenia
– mówi nam Piotr Henicz, wiceprezes biura Itaka. Henicz ubolewa, że powstało kolejne zamieszanie, bo branża turystyczna i tak ma dużo problemów z powodu pandemii, a tu jeszcze została uszczęśliwiona na siłę takim „prezentem”.
– Latamy, ale sytuacja jest trudna. Część lotów jest odwołana, bo nie ma chętnych, latamy jednym samolotem w kilka biur podróży, to coś, czego nie było w poprzednich sezonach. Nie wiemy natomiast czy po 15 września rozporządzenie się nie zmieni. W Europie sezon turystyczny się już kończy i nie ukrywam, że liczymy na to, że turyści będą chcieli spędzić okres jesienno-zimowy w Egipcie czy na Maderze
– mówi nam Maciej Szczechura, wiceprezes Rainbow Tours.
Jeśli ktoś zrezygnował z wycieczki z biurem podróży do Hiszpanii na własne życzenie, to w obecnym stanie prawnym może nie dostać zwrotu pieniędzy – a przynajmniej nie ma do tego podstaw w przepisach, bo oczywiście touroperator może wykazać dobrą wolę i pieniądze zwrócić. Gdyby zakaz objął czartery – problemu by nie było – biuro podróży musiałoby wręczyć mu voucher, zmienić termin wycieczki albo oddać gotówkę w ciągu 180 dni (choć i to się zmienia, o czym za chwilę).
Czy i kiedy rząd doprecyzuje rozporządzenie? Nie wiadomo. Prawdopodobnie pozwoli mu wygasnąć w naturalny sposób, czyli będzie ono obowiązywało do 15 września – do tego czasu można latać do Hiszpanii z biurami podróży, o ile czarter został wykupiony w linii lotniczej przed 1 września (w praktyce biura podróży latają głównie na Wyspy Kanaryjskie).
Pierwsi pandemiczni turyści dostaną wkrótce swoje pieniądze
Jak o odzyskanie pieniędzy mogą walczyć klienci linii lotniczych i biur podróży? Do niedawna tym drugim pozostało podkulenie ogona i pokorne czekanie na rozwój sytuacji. Lada dzień, a dokładniej 13 września minie 180 dni od czasu, gdy został ogłoszony stan zagrożenia pandemicznego, a to oznacza, że pierwsi turyści, którzy nie dostali pieniędzy z powodu COVID-19, wkrótce powinni otrzymać przelewy.
Będzie to możliwe w specjalnym trybie. Unii Europejskiej nie spodobało się, że polski rząd tak bardzo wydłużył termin wypłaty pieniędzy klientom i trzeba było powołać specjalny, rządowy fundusz zwrotów.
Będzie on od razu wypłacał pieniądze pasażerom odwołanych lotów i imprez turystycznych, a np. biura podróży będą musiały spłacać te pieniądze w ratach. Organizacją wypłat zajmie się Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny, znany kierowcom jako instytucja, która wypłaca pieniądze poszkodowanym, którzy zderzyli się z kimś bez obowiązkowej polisy OC. Pieniądze będą przelewana na konto, a zainteresowani mogą już zgłaszać roszczenia. Więcej na ten temat w naszym artykule pod tym linkiem.
Linie lotnicze trzymają klientów w szachu. I ociągają się ze zwrotami
Jeśli wakacje planowaliśmy spędzić z biurem podróży, a nasz wylot mimo wszystko nie dojdzie do skutku, to jesteśmy względnie dobrze chronieni – prędzej czy później powinniśmy dostać zwrot pieniędzy. Gorzej, jeśli organizowaliśmy sobie wypoczynek samodzielnie: sami kupowaliśmy bilet na samolot rejsowy i sami rezerwowaliśmy miejsce w hotelu.
Cały czas dostajemy od Was listy, w których skarżycie się na postępowanie linii lotniczych – przewoźnik nie wykonał usługi, nie oddał pieniędzy i nie wręczył voucheru. I nic mu nie można zrobić. A przecież linii lotniczych nie objęły wydłużone 180-dniowe terminy zwrotów. Cały czas – jak zapewniał nas prawnik – obowiązują zasady ogólne, które mówią, że linia lotnicza ma 7 dni na zwrot pieniędzy.
Ale prawo jest martwe. Z powodu pandemii linie lotnicze robią praktycznie co chcą, a właściwie oddają pieniądze z wielomiesięcznym opóźnieniem, w dodatku czasem nie oddają w całości. 27 sierpnia napisała do nas pani Aleksandra, która „boksuje się” z linią Ryanair w sprawie zwrotu pieniędzy za niewykorzystany lot w okresie wielkanocnym.
„Za bilet zapłaciłam 114.99 euro, a dostałam zwrot 61 euro. Przy kwocie pozostałych 53.99 euro napisali „COVID VO refused”. Ryanair nie poinformował mnie, że dokona częściowego zwrotu za bilet. a ich pismo jest niejasne. Nic też takiego nigdzie nie czytałam. Co to jest?”
Dziwna historia, nigdy się z takim „walkowerem płatniczym” nie spotkaliśmy. Ale dostaliśmy od pani Aleksandry dokument, w którym stoi jak wół takie właśnie sfomułowanie:
Ryanair już na początku pandemii zastrzegł, że będzie oddawał pieniądze „w miarę możliwości”. Możliwe, że pani Aleksandra dostanie resztę pieniędzy, gdy dla linii znów nadejdą lepsze czasy. A może, nie dostanie ich już w ogóle? W tej nowej rzeczywistości nic nie jest pewne. Można oczywiście spróbować skorzystać z unijnej platformy do pozasądowego rozstrzygania sporów konsumenckich ODR, ale w tych warunkach, szansa na pomyślne orzeczenie – i na to, że strona przegrana się do niego zastosuje – jest niewielka.
W trudnej sytuacji są osoby, które rezerwowały bilet na wrzesień, na samolot rejsowy do Hiszpanii (lub innego kraju, który trafił lub wkrótce trafi na listę zakazu lotów). Dla nich rozpoczyna się długa i mozolna droga do odzyskania pieniędzy bez gwarancji sukcesu.
Żeby zwiększyć swoje szanse, można próbować procedury chargeback, czyli zwrotu pieniędzy na kartę za niewykonaną usługę (o ile zapłaciliśmy za bilet kartą), ale w tym przypadku również dostajemy sygnały, że linie lotnicze hurtowo wnioski o chargeback odrzucają, twierdząc, np. że oni tę usługę zrealizują, tyle, że gdy sytuacja się uspokoi. I nic im nie można zrobić. To znaczy można – jak mówił nam mecenas Wojciech Sikorski, partner w kancelarii SMM Legal, zawsze można wynająć prawnika i oddać sprawę do sądu. Ale czy honorarium nie będzie wyższe niż kwota za bilety, o którą walczymy? Jednym słowem linie lotnicze trzymają klientów w szachu.
Wynająłeś hotel na wrzesień? Marna szansa na zwrot kasy, ale może polecisz z Berlina?
Podobnie jest z indywidualnymi rezerwacjami w hotelach. Hotelarzy na Majorce, czy Lanzarote nie będzie interesować, że nie możemy do niego przylecieć, bo Polski rząd wpadł na pomysł wstrzymania lotów – europejskie kraje (z wyjątkiem Węgier), granic nie zamykają, ale starają się zniechęcić turystów do podróży, wprowadzając obowiązkową kwarantannę po powrocie. Unijne prawo konsumenckie nie reguluje warunków i skutków anulowania usług indywidualnych, takich jak rezerwacje zakwaterowania. Jedynym dobrym pomysłem, żeby się zabezpieczyć przed takim zamieszaniem, jakie teraz mamy, jest zastosować patent, o którym już pisaliśmy na „Subiektywnie o finansach”.
Jeśli ktoś mieszka we Wrocławiu albo Poznaniu, to ma całkiem blisko do lotniska pod Berlinem, na które może dotrzeć równie szybko, a może i szybciej, niż do Warszawy, czy Krakowa. I stamtąd można całkiem sprawnie – i tanio – dolecieć do Hiszpanii, Meksyku, Izraela, czy każdego innego kraju, do którego latają samoloty.
źródło zdjęcia: PixaBay