O fotel w Gabinecie Owalnym w Białym Domu walczą: Donald Trump (Republikanie) i Kamala Harris (Demokraci). Nie wiemy jeszcze, kto te wybory w USA wygra, ale wiemy, kto je przegra. Przegranym będzie budżet federalny USA. I to nie jest dobra wiadomość dla Polski i portfeli Polaków. Dlaczego? Wyjaśniam.
Wybory zawsze poprzedzone są festiwalem obietnic. Jednak wyścig o fotel prezydenta USA jak do tej pory nie kojarzył się z oferowaniem wyborcom gruszek na wierzbie i obietnicami hojnego rozdawnictwa. Tym razem jest inaczej. Obecna wiceprezydent USA Kamala Harris i były prezydent Donald Trump obiecują ile wlezie. Im bliżej wyborów, tym bardziej ochoczo obietnice mnożą się niczym króliki.
- Zastanawialiście się kiedyś, ile śladu węglowego generuje Wasza firma? Warto wiedzieć, bo coraz częściej mogą Was o to pytać. Jak policzyć swój ślad? [POWERED BY BANK PEKAO]
- Na jaki procent założyć lokatę, żeby ochronić swoje pieniądze przed inflacją? Trzy kroki [POWERED BY RAISIN]
- Polska na ścieżce inwestycji, Europa na ścieżce konfrontacji. Dr Ernest Pytlarczyk o deglobalizacji [POWERED BY BANK PEKAO]
Przykłady? Dosłownie w ostatnich dniach Donald Trump ogłosił propozycję nowej ulgi podatkowej dla osób świadczących domową opiekę zdrowotną, nawiązując do propozycji Harris sprzed kilku tygodni, zgodnie z którą program Medicare miałoby objąć długoterminową opiekę domową. Brzmi to niewinnie, prawda? Według analizy przeprowadzonej przez think tank Komitet na rzecz Odpowiedzialnego Budżetu Federalnego (Committee for a Responsible Federal Budget, CRFB) wejście w życie tej propozycji zwiększa całkowity koszt propozycji obu kandydatów do około 12 bilionów dolarów.
A jak ta kwota wygląda w rozbiciu na oferty obu kandydatów? Wedle obliczeń CRFB propozycje wyborcze Kamali Harris, gdyby zostały zrealizowane, dodałby w scenariuszu bazowym około 4 bbiliony dolarów do długu publicznego USA, a maksymalnie nawet 8,3 biliona dolarów. Jeśli chodzi o obietnice Trumpa, to one w scenariuszu bazowym dodają prawie 8 bilionów dolarów do długu publicznego USA, a maksymalnie aż 15,6 biliona dolarów.
Obserwatorium obietnic Trumpa i Harris prowadzone przez CRFB dostępne jest tutaj. Organizacja swoje estymacje opracowała na podstawie stron internetowych kandydatów na prezydenta USA, ich przemówień, postów w mediach społecznościowych oraz wystąpień publicznych.
„Ktokolwiek wygra wybory prezydenckie w 2024 r., po objęciu urzędu stanie w obliczu bezprecedensowej sytuacji fiskalnej” – czytamy w raporcie Komitetu na rzecz Odpowiedzialnego Budżetu Federalnego. „Zarówno republikańscy, jak i demokratyczni kandydaci na prezydenta przedstawili propozycje, które w najlepszym przypadku utrzymają status quo, a w najgorszym ogromnie zwiększą zadłużenie i deficyt USA” – ostrzegają eksperci tegoż think tanku. I alarmują, że jeśli politycy nie przyhamują z wydatkami, to Amerykę czeka kryzys finansów publicznych.
Potrzeba finansowania rosnącego zadłużenia oznacza większą podaż papierów skarbowych, a wysoki deficyt może podwyższać inflację, z którą trzeba walczyć podnosząc stopy procentowe. W ostatnich tygodniach przed wyborami rentowności amerykańskich obligacji skarbowych wzrosła znacząco – w przypadku obligacji 10-letnich z 3,6% do 4,4% w półtora miesiąca. Dodajmy, że jeszcze cztery lata temu rentowność tych papierów oscylowała w okolicach 0,5%.
Rentowność 10-letnich obligacji skarbowych USA (2024)
Źródło: TradingView
Jakie skutki mogą mieć kosztowne obietnice Trumpa i Harris
Co takiego obiecują Trump i Harris, że eksperci i rynki zaczynają się tak bardzo martwić o stan finansów publicznych USA Donald Trump zaproponował m.in. przedłużenie i modyfikację wygasających przepisów ustawy o cięciach podatkowych i zatrudnieniu (Tax Cuts and Jobs Act, TCJA), obniżki podatków dla korporacji, zwiększenie wydatków wojskowych, wzmocnienie bezpieczeństwa granic, rozszerzenie programów deportacyjnych i lepsze egzekwowanie przepisów imigracyjnych oraz zwiększenie wsparcia dla mieszkalnictwa czy opieki zdrowotnej. Najbardziej kosztowna z jego propozycji to ta wymieniona jako pierwsza (5,3 biliona dolarów).
Z kolei obecna wiceprezydent Harris zaproponowała m.in. znaczne rozszerzenie ulgi podatkowej na dzieci, zwiększenie wsparcia dla mieszkalnictwa i opieki zdrowotnej, rozszerzenie programu zdrowotnego Medicare, obniżenie podatków od napiwków i wzmocnienie bezpieczeństwa granic. Chciałaby również m.in. przedłużenia wygasających przepisów ustawy o cięciach podatkowych i zatrudnieniu (Tax Cuts and Jobs Act, TCJA) dla gospodarstw domowych zarabiających poniżej 400 000 dolarów rocznie. I to właśnie jest jej najbardziej kosztowna propozycja, waży aż 3 biliony dolarów.
Koszty fiskalne obietnic D. Trumpa i K. Harris (2026-2035)
Źródło: CRFB
Trump i Harris, chcąc zachować jakąkolwiek racjonalność, zaproponowali także sposoby na zwiększanie wpływów budżetowych. Harris sugerowała m.in. zwiększenie podatków od korporacji (około 0,9 bln dolarów dodatkowych dochodów budżetowych) i gospodarstw domowych o wysokich dochodach, przebąkiwała także coś o możliwości wprowadzenia podatku od niezrealizowanych zysków kapitałowych.
Z kolei Trump chce nakładać nowe cła na import (z tego tytułu wpływy mogłyby wynieść nawet około 2,7 bln dolarów w 10 lat – szacuje Committee for a Responsible Federal Budget), zmniejszać wydatki budżetowe związane z energią i ochroną środowiska, oraz zakończyć działalność kilku publicznych instytucji, m.in. Departamentu Edukacji – czyli amerykańskiego resortu edukacji narodowej.
Skoro Trump i Harris mogą nabroić, to jak to dokładnie może wyglądać? Obecnie dług publiczny USA wynosi około 99% PKB, a oficjalna estymacja Kongresowego Biura Budżetowego mówi, iż wzrośnie ze 102% na początku roku budżetowego 2026 do 125% do końca 2035 r. Jeśli tak się stanie, to będzie oznaczało, że dług USA w relacji do PKB przekroczy swój rekordowy poziom 106% osiągnięty w 1946 r. w ciągu zaledwie trzech następnych lat.
Już w tej chwili nie jest chwałą dla USA przebywanie w sąsiedztwie takich krajów jak Portugalia (dług na poziomie 99% PKB) czy Mozambik (101% PKB). Polska w 2026 r. najprawdopodobniej przekroczy pod względem zadłużenia poziom 60% PKB.
Projekcje dla długu USA w relacji do PKB pod rządami D. Trumpa i K. Harris
Źródło: CRFB
Jednakże, jak zwracają uwagę eksperci, jest wielce prawdopodobne, że po wyborach prezydenckich zadłużenie USA będzie rosło w tempie szybszym, niż gospodarka. W najgorszych scenariuszach, przy dość śmiałej realizacji planów wydatkowych i skromnej realizacji planów przychodowych, zadłużenie USA może urosnąć nawet do 144% PKB w 2035 r. w ramach planu Harris i aż do 161% PKB w ramach planu Trumpa.
Propozycje wydatków i dochodów budżetowych – Harris vs. Trump (scenariusz bazowy)
Źródło: CRFB
Jak można zakładać, z większą śmiałością swoje plany i obietnice będzie realizował Donald Trump. W przeszłości, jak urzędujący prezydent, udowodnił bowiem, że nie ma zahamowań jeśli chodzi o zadłużanie USA. Z szacunków CRFB wynika, że w ostatnich 10 latach Republikanin na skutek swoich decyzji dodał do zadłużenia około 8,4 bln dolarów, podczas gdy Joe Biden około 4,3 bln dolarów (pamiętajmy, że decyzje administracji rozkładają się w czasie).
Oczywiście, obaj zwiększali wydatki w związku z pandemią COVID-19, ale jeśli odejmie się je od całości ich decyzji wydatkowych, to okazuje się, że Trump zwiększył zadłużenie o 4,8 bln dolarów, a Demokrata o około 2,2 bln dolarów, co pokazuje dość luźne podejście Republikanina do kwestii stabilności finansów publicznych. (Oczywiście, możecie podważać te estymacje – dla mnie CRFB jest wiarygodną instytucją.)
Wkład D. Trumpa i J. Bidena w zwiększanie długu USA (ostatnie 10 lat)
Źródło: CRFB
I jeszcze kilka słów o deficycie budżetowym USA. Wedle prognozy CRFB, pod rządami Trumpa może on urosnąć z 6,7% PKB w 2026 r. do 9,6% PKB w 2035 r. Za prezydentury Harris może pójść w górę z 6,1% PKB do 8,1%. Tymczasem biuro budżetowe Kongresu USA zakłada, że w 2035 r. deficyt budżetu powinien sięgać 7% PKB. To pokazuje, jak bardzo odbiegają propozycje obu kandydatów od „zdrowej” ścieżki wyznaczanej przez kongresowych finansistów.
Dla porównania: my tu w Polsce wpadamy w depresję, gdy deficyt naszego budżetu państwowego sięga 5% PKB i opracowujemy plan zmniejszenia dziury budżetowej tak, by nie przekraczała 3% PKB za kilka lat.
Projekcja deficytu budżetu USA (jako procent PKB) – Trump vs. Harris
Źródło: CRFB
Dlaczego coraz bardziej zadłużona Ameryka to niedobra wiadomość dla Polski
Co to wszystko ma wspólnego z Polską i portfelami Polaków? Dlaczego przegrana budżetu USA w nadchodzących wyborach prezydenckich jest ważna dla nas? Czemu rosnące zadłużenie i zwiększający się deficyt amerykańskiego budżetu mają mieć znaczenie dla polskich portfeli?
Po pierwsze, coraz bardziej zadłużona Ameryka, z coraz mniej uporządkowanymi finansami publicznymi, będzie coraz mniej skłonna do udzielania pomocy innym krajom. Chłodne podejście Trumpa do wojny na Ukrainie oznaczać może w przyszłości przybliżenie się wojsk rosyjskich do Polski, co z kolei uruchomiłoby lawinę nowych – niekoniecznie pomyślnych dla naszego kraju – scenariuszy. Więcej na ten temat pisałem w tekście „Inwestorzy wyprzedają złotego, polskie akcje i obligacje. Obawiają się konsekwencji zwycięstwa Trumpa? Jakie są scenariusze dla polskich aktywów?”.
Po drugie, pogarszająca się sytuacja finansów publicznych USA może w końcu sprawić, że amerykańskie obligacje skarbowe przestaną być traktowane przez inwestorów jak „bezpieczna przystań”. A że wciąż tak są traktowane, dowodzi choćby reakcja rynku na drugą w historii obniżkę ratingu USA z początku sierpnia 2023 r. Dokonała tego agencja Fitch, obniżając wiarygodność kredytową USA z poziomu AAA do AA+. Powodem było oczekiwane pogorszenie kondycji fiskalnej oraz rosnące zadłużenie sektora finansów publicznych. Reakcja rynku była delikatna. Główne amerykańskie indeksy straciły po 2-3% (gdy w sierpniu 2011 r. agencja S&P pierwszy raz w historii obniżyła rating USA, indeks akcji runął o 7%).
Gdy dojdzie do tego, że amerykańskie obligacje stracą status „safe haven” – gdy w końcu cienka czerwona linia zostanie przekroczona i rynki dojdą do wniosku, że USA to już nie jest I liga światowa, jeśli chodzi o stabilność finansów – skutki dla całego światowego rynku kapitałowego będą znaczące i nie do końca możliwe obecnie do przewidzenia. Wiadomo tylko, że kapitał będzie musiał gdzieś popłynąć. I raczej nie będzie płynął w kierunku relatywnie niewielkich rynków wschodzących, tudzież rynków będących czymś pośrednim między rynkami wschodzącymi a rozwiniętymi, jak Polska.
Inna brutalna prawda jest taka, że w sytuacji rosnącej awersji do ryzyka i utraty „kompasu” kapitał odpływający z USA nie będzie płynął do Polski tym bardziej, im bliżej będzie armia rosyjska. Co więcej, słynne powiedzonko polskich inwestorów giełdowych mówi, że „gdy giełda USA ma katar, GPW choruje na zapalenie płuc” i taka jest po prostu smutna prawda: słaby sentyment do akcji na rynku amerykańskim przekłada się na zły sentyment do akcji na rynku polskim.
To dlatego „od zawsze” polskie akcje są relatywnie tanie, co widać po wskaźniku P/E (Cena/Zysk) dla całego rynku giełdowego. Ten wskaźnik pokazuje stosunek wartości rynkowej spółki giełdowej oraz zysku netto wypracowanego przez spółkę w czterech ostatnich kwartałach kalendarzowych. Jeśli odczyt jest poniżej 12, to uznaje się, że akcje są relatywnie tanie.
Polski rynek akcji (C/Z = 9,7) jest obecnie w gronie najtańszych na świecie, obok brazylijskiego (8,6), greckiego (6,6) czy tureckiego (4), ale właściwie słowo „obecnie” jest tutaj niepotrzebne, bo tak jak wspominaliśmy – taki stan niedowartościowania polskich walorów utrzymuje się od wielu lat. Oczywiście, ta prawda w dużej mierze tyczy się również innych aktywów niż akcje, czyli złotego i obligacji (choć złoty czy polskie obligacje jednak, mimo wszystko, potrafią jednak być doceniane przez zagranicznych inwestorów w relacji do porównywalnych aktywów).
Wskaźnik C/Z dla polskiego rynku akcji
Źródło: worldperatio.com
To dlatego przegrana amerykańskiego budżetu w nadchodzących wyborach prezydenckich jest dla Polski smutną wiadomością. Właściwie tylko cud mógłby sprawić, by któryś z kandydatów po zajęciu fotela w Gabinecie Owalnym nie obrał kursu na zwiększanie zadłużenia i deficytu budżetu USA. Jak się wydaje, najgorszym scenariuszem, jaki się rysuje dla polskich aktywów, jest wygrana Trumpa i eskalacja konfliktu zarówno na Ukrainie, jak i na Bliskim Wschodzie, a to wcale nie jest nieprawdopodobne. Wtedy właściwie kraje z naszego regionu nie mają co liczyć w nadchodzących latach na bardziej hojną pomoc ze strony USA, a wręcz przeciwnie.
To wszystko składa się na nieciekawą perspektywę dla polskich aktywów w średnim i długim terminie. Złotemu bardzo trudno będzie się umacniać (brak stabilności geopolitycznej świata, przynależność do wolno rosnącego regionu świata, jakim jest Europa, kiepska sytuacja polskiego budżetu państwa w połączeniu z wolnym wzrostem gospodarki), co może oznaczać utratę wartości pieniądza dla tych, którzy nie zainwestowali części oszczędności w innych strefach walutowych. Oraz w aktywa alternatywne dla amerykańskich obligacji (frank szwajcarski czy złoto).
Będzie nam też trudno o wyższe niż obecnie wyceny zysków spółek notowanych na warszawskim parkiecie. Istnieje ryzyko, że polskie akcje pozostaną strukturalnie niedowartościowane. To nie pomaga choćby uczestnikom funduszy emerytalnych i inwestycyjnych, którzy mieli całkiem udane ostatnie lata. Będziemy dość drogo płacić za emitowany dług, co już dziś widać w wycenie rynkowej polskich obligacji (rentowność 10-letnich obligacji wynosi już ok. 6% rocznie). Z jednej strony może to oznaczać przyzwoite zyski z inwestycji w obligacje, a z drugiej – ryzyko, że te zyski zostaną „zjedzone” przez utratę wartości polskiego pieniądza.
A może… Polska gwiazdą Europy i miejscem „emigracji” pieniędzy?
Tym, co może nas uwolnić od tych niewesołych scenariuszy, jest postawienie gospodarki na nogi, szybki wzrost (także z użyciem pieniędzy unijnych), przepchnięcie się do centrum decyzyjnego Unii Europejskiej, a w finale uzyskanie przez polską gospodarkę statusu jednej z europejskiej gwiazd. Pieniądze będą szukały takich miejsc do inwestowania, które mogą im dać wyższy zysk niż w USA przy nie tak dużo wyższym ryzyku. Zdarzają się momenty, w których Polska jest takim krajem (niestety jeszcze stosunkowo rzadkie).
Mamy na to „papiery”, by być europejską gwiazdą gospodarczą – mamy jeszcze stosunkowo niski dług (musimy tylko pokazać, że umiemy walczyć z deficytem w budżecie), duży rynek wewnętrzny, niezły rynek pracy (stosunkowo tania i wykwalifikowana siła robocza), porządna infrastruktura. Po drugiej stronie niestety jest geopolityka (z tym nic nie zrobimy) oraz fatalny system prawny i podatkowy (z tym możemy powalczyć), a także demografia (długa droga przed nami) i kłopoty z innowacyjnością.
Źródło okładki: Unsplash