„Pierwszy z banków przygotowuje dla klientów indywidualnych ofertę nie do odrzucenia: ujemne oprocentowanie pieniędzy” – czytam w gazetach. Uważam, że to ostatnie ostrzeżenie bankowców skierowane do polityków: „albo obniżycie podatek bankowy i składkę na BFG, albo tak się odwiniemy klientom, że nawet oni się zorientują, że to efekt waszej bezmyślnej polityki”. Ciekawe czy ten przekaz trafi do adresatów i zostanie właściwie odczytany. Jeśli nie – a istnieje ryzyko, że odbiorcy nie są zbyt lotni – będzie niewesoło
Spore poruszenie w mediach wywołała informacja podana przez dzienniki „Parkiet” i „Rzeczpospolita”, iż jeden z największych polskich banków – nazwy nie ujawniono – przygotowuje się do wprowadzenia ujemnego oprocentowania depozytów dla klientów indywidualnych.
Oznaczałoby to, że ten bank nie tylko nie zapłaci klientom żadnych odsetek od ulokowanych w nim oszczędności, ale wręcz będzie pobierał opłaty za to, że pieniądze oprocentowane na zero są bezpieczne w jego skarbcach.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ponieważ nie znamy żadnych szczegółów, trudno powiedzieć czy mówimy o ujemnym oprocentowaniu sensu stricte, czy też po prostu o opłatach, które byłyby dokładane do kont osobistych przy jednoczesnym zamknięciu możliwości zakładania depozytów terminowych.
Takie rozwiązanie byłoby, szczerze pisząc, najprostsze – po przekroczeniu określonego salda na koncie oszczędnościowym „włączałaby” się opłata za konto oszczędnościowe, która byłaby de facto odpowiednikiem ujemnego oprocentowania. Taka konstrukcja byłaby na pewno zgodna z prawem, co nie jest takie pewne w przypadku ujemnego procentu (przypomnijmy, że np. w sprawie kredytów bankowi prawnicy stoją na stanowisku, że musi to być umowa odpłatna).
Ujemne oprocentowanie pieniędzy? W Polsce już jest
Nawet gdyby jakiś bank się na to zdecydował, to jest niemal pewne, że rzecz objęłaby tylko posiadaczy oszczędności liczonych w grubych setkach tysięcy złotych lub wręcz milionach. Bo tylko taki klient jest w stanie zaakceptować płacenie bankowi za przechowywanie jego pieniędzy. Każdy klient mający 10.000 zł, czy podobną kwotę, po prostu idzie w takiej sytuacji do bankomatu, wypłaca gotówkę i likwiduje konto. Na to żaden bank sobie nie może pozwolić.
Przypominam przy okazji dwie okoliczności. Po pierwsze: próby wprowadzenia opłat za konto oszczędnościowe (czyli de facto ich ujemnego oprocentowania) już były i na razie nie zakończyły się powodzeniem. Bank, który wprowadził takie rozwiązanie, szybko się z niego wycofał, prawdopodobnie widząc odpływ depozytów. Banki na wszelki wypadek likwidują też depozyty oparte na stawce WIBOR, w których ujemne oprocentowanie może wynikać z… automatu. Z drugiej strony – opłata za konto oszczędnościowe obowiązywała przez jakiś czas w PKO BP i nikt się nie skarżył. Chociaż może się skarżył, bo teraz jej już jednak w tabeli opłat nie ma.
Po drugie: w przypadku depozytów korporacyjnych takie rozwiązanie już występuje. Banki nie przyjmują nowych depozytów terminowych, a za osad na koncie firmowym trzeba płacić.
Czytaj też: To się już dzieje! Deutsche Bank wprowadził ujemne oprocentowanie pieniędzy klientów indywidualnych. A wszystko zaczęło się od tego, malutkiego banku spółdzielczego.
Nie wykluczam, że „przeciek” do mediów ma charakter kontrolowany i jest rodzajem balonu próbnego, albo częścią akcji oswajania klientów z taką sytuacją, która może – ale nie musi – wystąpić w trudnej do określenia przyszłości.
Pamiętajmy, że banki nie mają obecnie dużego zapotrzebowania na nasze pieniądze – wartość depozytów wzrosła w zeszłym roku o kilkadziesiąt miliardów złotych, znacznie bardziej, niż wartość udzielanych przez banki kredytów. Teoretycznie więc bankowcy mogą sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa i „postraszyć” klientów ujemnym oprocentowaniem. Najwyżej trochę pieniędzy odpłynie, ale nikt w bankach nie będzie po nich płakał.
Albo zawieszenie podatku bankowego, albo ujemne oprocentowanie pieniędzy klientów?
Wydaje mi się, że to może być sygnał środowiska bankowego skierowany do rządu. Bankowcy mówią do „chłopaków” premiera Morawieckiego: „jeśli nie poluzujecie nam trochę śruby, to się tak odwiniemy klientom, że będziecie się z tego tłumaczyć”.
Nie da się ukryć, że banki są w Polsce traktowane przez rządzących jak dojne krowy. Z jednej strony jest najwyższy na świecie podatek bankowy (liczony od aktywów, czyli wartości udzielonych kredytów), z drugiej strony jest wysoka składka na Bankowy Fundusz Gwarancyjny, a z trzeciej – jedna z bardziej restrykcyjnych na świecie ustaw antylichwiarskich. A do tego jeszcze zerowe stopy procentowe, które ograniczają bankom możliwość zarabiania nie tylko na marży odsetkowej, ale też na inwestycjach w obligacje.
W zasadzie nie mam nic przeciwko wysokiemu opodatkowaniu działalności polegającej na obracaniu pieniędzmi. To jest specyficzna część gospodarki, ściśle regulowana, w której konkurencja jest ograniczona, a próg wejścia wysoki. Nie ma więc powodu, by „firmy” zajmujące się obrotem pieniędzmi wykazywały zawrotną rentowność.
Tyle, że nie można przegiąć w drugą stronę. Jeśli rentowność – także z powodu obciążeń regulacyjnych – nie daje akcjonariuszom żadnych dochodów, to banki zaczynają zachowywać się nie fair wobec klientów. Podnoszą prowizje, chachmęcą w tabelach opłat, wprowadzają haczyki i gwiazdki. A ujemne oprocentowanie depozytów może być kolejnym tego rodzaju krokiem.
Czytaj też: Jaki sejf kupić do przechowywania gotówki i kosztowności? Nasz poradnik!
Banki „informują” rząd, że już nie grają z nim w jednej drużynie?
Kłopot w tym, że o ile wysokie prowizje, którymi banki obciążają swoich klientów, mogą rządzących nie obchodzić (klienci banków rzadko kiedy łączą wysokie oprocentowanie kredytów, albo opłaty bankowe z podatkiem bankowym nałożonym na te banki przez rząd), o tyle ewentualne wprowadzenie ujemnego oprocentowania będzie już nie tylko kłopotem dla klientów, ale i dla rządzących.
Dlaczego tak uważam? Ano z tego powodu, że rząd od dawna wychodzi ze skóry, żeby jak największa część obrotu gospodarczego była bezgotówkowa, rejestrowana, opodatkowana. A minister finansów nawet apelował do ludzi, żeby wyjmowali oszczędności spod poduchy i zanosili je do banków. Ale po co mieliby to robić? Żeby płacić ujemne oprocentowanie?
Myślę, że banki w specyficzny sposób „informują” rząd, że jeśli – zwłaszcza w kontekście bardzo kosztownych ugód frankowych (mogą kosztować 30 mld zł), nie obniżą im (lub czasowo nie zniosą) obciążeń regulacyjnych – składek na Bankowy Fundusz Gwarancyjny oraz podatku bankowego, to skończą się żarty i banki przestaną wspierać rząd w różnych działaniach, a zaczną mu szkodzić. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
Niestety, gdyby ten scenariusz się zrealizował, to głównymi poszkodowanymi bylibyśmy my – klienci banków – ale być może część z nas zorientowałaby się, że głównym winowajcą ujemnych stóp procentowych (podobnie, jak rosnących cen nieruchomości oraz podwyżek cen sejfów) jest rządząca ekipa. Bardzo jestem ciekaw czy ten sygnał dotarł do adresatów i czy został właściwie odczytany.
zdjęcie tytułowe: Cristian Palmer/Unsplash