Jeden z banków skomentował ostatnie informacje z polskiej gospodarki dwoma słowami: „wszystko hamuje”. Ale patrząc na tłok w nadmorskich kurortach i duży ruch w centrach handlowych… można mieć co do tego wątpliwości. Czy w ogóle zaczęliśmy już wielkie zaciskanie pasa? A może na razie trwa „bal na Titanicu” i pozwalamy, by pętla inflacji sama zaciskała się nam na szyi? Co dla przyszłości naszych portfeli wynika z najnowszych danych o sprzedaży detalicznej?
Najnowsze dane z gospodarki zadziwiają. Mamy największe w Europie obniżenie tempa wzrostu gospodarczego (czyli PKB), fatalne nastroje przemysłowców i konsumentów, a tymczasem najpierw okazało się, że w lipcu znów nieznacznie wzrosły (po kilku miesiącach spadków) nasze realne wynagrodzenia, zaś teraz – że sprzedaż detaliczna wzrosła w lipcu o 2% w stosunku do tego samego miesiąca w poprzednim roku (takie dane podał GUS).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Wydajemy w sklepach mniej więcej
To kolejny miesiąc, w którym dynamika wzrostu naszych wydatków się zmniejsza. W czerwcu sprzedaż rosła jeszcze o 3,2%, w maju – o 8,2%, a w kwietniu – o 19%. Ale wciąż mówimy o realnym wzroście, a nie o zwijaniu się naszych zakupów. Nie zmienia to faktu, że sektor handlowy notuje największy spadek koniunktury od lockdowców z przełomu 2020 i 2021 r.
Czy spadek tempa wzrostu naszych wydatków w okolice zera to sygnał, że zaczynamy ograniczać niepotrzebne zakupy i szykować się na trudne czasy? Że już zrobiliśmy przegląd domowych budżetów i ustaliliśmy, z czego rezygnujemy? Czy to oznacza, że mamy plan domowego budżetu na czas, w którym nasze zarobki spadną i będziemy musieli „przejadać” oszczędności albo odejmować sobie od ust? I że zaczęliśmy ten plan realizować? Nie do końca.
Te dane, które przytoczyłem, są przedstawione w tzw. cenach stałych, a więc skorygowanych o inflację. W cenach bieżących, czyli tych obowiązujących w momencie zakupu, nasze wydatki wzrosły w skali roku aż o 18,4%. A więc wydaliśmy w sklepach prawie jedną piątą więcej pieniędzy niż rok temu, ale realna wartość tego co kupiliśmy, wzrosła tylko o 2%.
Wygląda więc na to, że wcale nie oszczędzamy z własnego wyboru. Zmusza nas do tego inflacja. Żeby utrzymać stabilny poziom konsumpcji – a chcemy kupować tyle, ile do tej pory – trzeba wydać dużo więcej pieniędzy. Jeszcze na początku tego roku było to mentalnie trudne do przełknięcia, bo ceny rosły już tak szybko, że każda wizyta w sklepie przynosiła zmiany na metkach. Ale domowe budżety były to w stanie udźwignąć. I się przyzwyczajamy do tego, że ceny rosną.
To jest możliwe, bo płace w gospodarce przez długie lata realnie rosły. Realnie, czyli po odjęciu inflacji. Jeszcze w kwietniu średnie wynagrodzenie zwiększało się o 14,1%, a inflacja wynosiła „tylko” 12,4%. Od maja podwyżki płac nie wyrównują już wzrostu cen. Wiadomo jednak, że pracownik nie dostaje podwyżki co miesiąc, ale przy dobrych wiatrach – może raz do roku. A zatem w wielu przypadkach podwyższona jakiś czas temu pensja teraz już realnie pozwala nam kupić mniej.
Co to oznacza? Jeśli dotychczas we własnym zakresie nie przemyśleliśmy, na czym zaoszczędzić, a ile wydać, rzeczywistość (z)robi to za nas. Ale wynik nie musi być wcale nie zadowalający dla naszych portfeli.
Inflacja wymusza zmiany w koszyku zakupów
Ciekawe wnioski zauważyłem także, gdy wgłębiłem się w szczegółowe dane. Bo sprzedaż detaliczna wcale nie spadała równo we wszystkich kategoriach. Czego zakupy jednak ograniczyliśmy (zapewne ze względu na wzrost cen i pojawiającą się w głowach niepewność)? Do pierwszej grupy towarów zaliczyłbym samochody (i części do nich) oraz meble i sprzęt RTV i AGD.
Dlaczego? Bo to są wszystko dobra trwałe. A więc są to wydatki większe i jednorazowe. To one padają pierwszą ofiarą zmniejszania się siły nabywczej naszych pieniędzy. A na to nakładają się oczywiście takie czynniki jak wielomiesięczne oczekiwanie na nowe auto czy kosmiczne ceny używanych pojazdów.
Mamy też wyraźne spowolnienie na rynku nieruchomości. Akcja kredytowa w segmencie mieszkaniowym się załamała, więc transakcji jest dużo mniej. A to przekłada się na mniejszy popyt na wyposażenie mieszkań – na meble, telewizory i lodówki.
Kolejna kategoria sprzedaży detalicznej, w której widać spadek popytu, to paliwa. Tutaj w cenach stałych lipiec pokazał aż 14% ubytku naszych wydatków. Ale w cenach bieżących wzrost sięga prawie 40%. Chyba nie trzeba tłumaczyć, skąd ta różnica. W lipcu 2021 r. benzyna kosztowała około 5,6 zł za litr, a rok później – prawie 8 zł. Widać więc, że skala wzrostu cen paliwa jest tak gigantyczna, że niejako wymusiła na nas oszczędzanie.
Czego kupujemy tyle samo lub ciut więcej, pomimo coraz wyższych cen? Produktów, na które popyt jest nieelastyczny, czyli trudno go z dnia na dzień zmienić. A więc żywność, produkty higieniczne i kosmetyki, leki, a także odzież i obuwie. Tutaj jeszcze sprzedaż rośnie – zarówno w cenach stałych, jak i bieżących. Ale ekonomiści przewidują, że to ostatnie miesiące, gdy konsumpcja jeszcze się zwiększa.
„Nastroje konsumentów (…) cały czas się pogarszają, a sprzedaż detaliczna pozostaje w trendzie spadkowym. Oceniamy, że na przełomie 2022 i 2023 r. dynamika sprzedaży detalicznej towarów może spaść wyraźnie poniżej zera”
– napisali analitycy z Banku Pekao. A to oznacza, że jednak zaczniemy oszczędzać nie tylko na tej części naszego portfela zakupowego, na której – z powodu wysokich cen – dziś oszczędzamy, ale też zaczniemy oszczędzać na innych rzeczach. Pytanie brzmi, czy z planem czy bez planu.
Sprzedaż detaliczna hamuje. Jak to wpływa na nasze portfele i stopę życiową?
Jaki z tego wniosek dla nas? Recesja wydaje się zbliżać wielkimi krokami. Sprzedaż detaliczna będzie spadać, a więc i przychody firm zaczną się kurczyć. To może oznaczać, że nawet hamowanie inflacji nie pozwoli na szybki powrót realnego wzrostu wynagrodzeń. A to dlatego, że nie będzie z czego wypłacać podwyżek pracownikom. Niewykluczone, że pojawią się cięcia płac lub przynajmniej premii.
Jest też szansa na to, że zaobserwujemy… antyinflacyjny wpływ inflacji. Brzmi paradoksalnie, ale tylko na pierwszy rzut oka. Jeśli ceny rosną za mocno, to konsumenci tną wydatki na mniej potrzebne produkty. I to właśnie widzimy. A jeśli popyt na elektronikę i samochody spadnie, to jest szansa, że podążą za nimi ceny.
Czytaj, to ważne: Jak oszczędzać na jedzeniu w czasach inflacji? Poznaj najlepsze aplikacje! [HOMODIGITAL.PL]
W ostatnich kwartałach wzrost PKB był napędzany w dużym stopniu zwiększaniem zapasów przez firmy. A te zapasy trzeba będzie komuś sprzedać. Na razie firmy myślą o zysku, ale gdy sytuacja stanie się mniej korzystna, być może zacznie się myślenie o tym, by chociaż odzyskać zainwestowane w towar pieniądze.
Co z kolei może być świetną okazją do zakupów dla tych, którzy mają odłożone zaskórniaki. Inflacja cen produkcji sprzedanej (tzw. wskaźnik PPI) w lipcu przerwała trwający prawie dwa lata trend wzrostowy. Nadal wynosi plus 24,9%, ale można to uznać za pierwszą jaskółkę odpuszczania presji cenowej.
Jeśli planujecie jakiś większy zakup, zastanówcie się, czy nie warto odłożyć jego zakupu o kilka miesięcy. Jest szansa, że już niedługo w sklepach pojawią się promocje. I wtedy ci, którzy mają wolne środki pod ręką, będą górą. Jak to zwykle bywa w czasach kryzysu.
Źródło zdjęcia: Alexas_Fotos/Pixabay