Wynalezienie nowego leku przypomina grę w lotto. Na kilkaset prób strzałem w dziesiątkę będzie tylko jedna. Polskie firmy biotechnologiczne to nowi zawodnicy w tej grze, ale z roku na rok są coraz bliżej wynalezienia nowych substancji, które mogą leczyć astmę, alzhaimera czy raka. Jeśli im się uda – zarobią setki milionów, może miliardy. A jak my możemy na tym zarobić?
To właśnie firmy technologiczne i biotechnologiczne mają być kołem zamachowym polskiej gospodarki i pupilkiem inwestorów. „Liczymy, że innowacyjne firmy zdominują WIG20” – marzył niedawno prezes GPW Marek Dietl. Jedna z takich firm to OncoArendi Therapeutics. Niedawno weszła na giełdę sprzedając inwestorom swoje akcje za 58 mln zł. Cała firma jest warta na giełdzie 400 mln zł.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Sołowow chce pomnożyć kapitał… razy sto
OncoArendi szuka cząsteczek, z których można by stworzyć leki na astmę i niektóre nowotwory. Już w 2015 r. w OncoArendi zainwestował jeden z najbogatszych Polaków, znany inwestor giełdowy (chociaż ostatnio raczej ściąga swoje firmy z giełdy, np. chemicznego Synthosa) Michał Sołowow. Magazyn Forbes szacuje jego majątek na 11 mld zł, co stawia go na drugim miejscu wśród najbogatszych Polaków. Ustępuje tylko rodzeństwu Dominiki i Sebastiana Kulczyków.
„Michał Sołowow ma ambicję, by na tej inwestycji zarobić nie dwa, czy trzy razy tyle, ile zainwestował, lecz 20, a może 100-krotność” – mówił na giełdzie prezes OncoArendi Marcin Szumowski. OncoArendi Therapeutics w 2012 r. założyli Adam Gołębiowski i Stanisław Pikul, już wtedy doświadczeni naukowcy, którzy wyjechali do pracy w USA, ale postanowili stworzyć własną firmę w Polsce.
Prezesem OncoArendi Therapeutics został Marcin Szumowski, który w dużej mierze odpowiadał za sukces Medicalgorithmics, czyli firmy, która opracowała uznawany za jeden z najnowocześniejszych na świecie system do zdalnego monitorowania zaburzeń pracy serca. Czy przeciętny Kowalski może mieć z takich inwestycji jakiś zysk?
Insulinowa epopeja, czyli biotechnologiczny kac
Do tej pory wielu inwestorów reagowało alergicznie na zbitkę słów „biotechnologia” i „giełda”. Niemała w tym zasługa spółki Bioton. Firma, w której jednym z głównych inwestorów był Ryszard Krazue (niegdyś jeden z najbogatszych Polaków) jest raczej symbolem niepowodzenia.
Bioton wyspecjalizował się w produkcji stosowanej w leczeniu cukrzycy insuliny. W 2005 r., gdy firma weszła na giełdę, zaczął się trwający półtora roku karnawał – spółka od debiutu dała zarobić 1000%. Ale równie szybko przyszedł kac gigant. Firma emitowała kolejne akcje, Krauze zaczął wycofywać się z firmy, a po nie trafionych inwestycjach sporą część biznesu trzeba było spisać na straty.
Od procentów może się zakręcić w głowie: Selvita, Celon, Mabion…
Jedną z najbardziej znanych – także w Europie – firm biotechnologicznych jest Selvita. To notowana na parkiecie firma Pawła Przewięźlikowskiego, pierwszego szefa portalu Interia.pl, wieloletniego pracownika i wiceprezesa Comarchu (jednej z największych polskich firm informatycznych).
W 2007 r. Przewięźlikowski biznes informatyczny zamienił na biotechnologiczny – stworzył od podstaw Selvitę, która zajmuje się szukaniem leków na raka i alzheimera, ale też wykonuje w polskich laboratoriach prace na zlecenie gigantów takich jak Sandoz, czy Sanofi Aventis. Ta część biznesu pozwala spółce zarabiać.
Akcje Selvity w 2011 r. debiutowały na NewConnect po ok. 5,6 zł, a 3 lata później były już notowane na rynku głównym po ok. 14 zł. Dziś są po 60 zł. Łatwo policzyć, że jeśli ktoś uwierzył w ten model bizesowy na początku, to w osiem lat pomnożył swój majątek dziesięciokrotnie.
Czytaj też: Czy płacimy na służbę zdrowia za mało? Czy rząd źle wydaje kasę? O co chodzi z protestem lekarzy?
Czytaj też: Ile naprawdę kosztuje chorowanie? I co zrobić, żeby kosztowało mniej? Te rady pomogą też… zdrowym
Pod względem kapitalizacji o kilkaset milionów złotych większa od Selvity jest notowana na giełdzie od dwóch lat spółka Celon Pharma (rynek wycenia ją na ok. 1,3 mld zł). Firma swoją wartość zbudowała na sprzedaży leków generycznych, czyli po prostu zamienników.
Jednak myliłby się ten kto pomyślał, że Celon Pharma produkuje własną odmianę aspiryny. Firma spod warszawskich Łomianek wytwarza skomplikowane leki stosowane w schizofrenii, leczeniu raka piersi, czy zakażeniu wirusem HIV. Oprócz tego Celon Pharma prowadzi 12 projektów szukając leków stosowanych w onkologii, czy psychiatrii. Debiutowała po ok. 20 zł za akcję – dziś papiery są po 30 zł.
Niemały wzrost wartości ma na koncie Mabion. To jedna z pierwszych firm biotechnologicznych założona w 2007 r. przez cztery krajowe firmy farmaceutyczne: wspomnianą Celon Pharma,, Polfarmex z Kutna, IBSS Biomed z Krakowa i Genexo z Warszawy. Firmy produkują m.in. szczepionki, leki na receptę, czy wyroby medyczne.
Sam Mabion ma być innowacyjnym odłamem, pracuje nad cząsteczką CD20, którą możnaby wykorzystać w leczeniu nowotworów krwi. Firma debiutowała na NewConnect w 2010 r. po 12 zł. Trzy lata potem przeniosła się na rynek główny. Dziś jej akcje „chodzą” po 100 zł, a kapitalizacja sięga 1,1 mld zł.
Czytaj też: Złoty strzał i 55% zysku w dwa lata. Jak lekarz na czele funduszu inwestycyjnego rozbił bank
Biotechnolgia idzie śladem Tesli. Wartość rośnie, ale gdzie są zyski?
Biotechnologia trudny biznes, czego spółki nie ukrywają – w przypadku wielu z nich, np. OncoArendi w zasadzie jedynym znaczącym źródłem przychodów jak na razie są dotacje. Trudno nie mieć skojarzeń z takimi firmami jak Tesla, której wartość wzrosła w ostatnich latach dwukrotnie do 50 mld dol. mimo tego, że firma nie przyniosła jeszcze ani centa zysku.
To firmy młode, finansowane często z dotacji, które wyraźnie komunikują, że przez kilka nadchodzących lat dywidendy wypłacać nie będą. Opracowanie i wprowadzenie nowego leku na rynek zajmuje 10 lat. Na szczęście na potencjalne zyski (no i dywidendy) prawdopodobnie nie trzeba będzie czekać aż tak długo.
Polskie spółki biotechnologiczne chcą opracować skuteczną cząsteczkę leczniczą, uzyskać zgodę na rozpoczęcie wstępnych badań na ludziach, a gdy okaże się, że to działa odsprzedać projekt, któremuś z międzynarodowych gigantów farmaceutycznych. Jedna taka transakcja może sfinansować z nawiązką wiele lat badań i wydatków. Problem w tym, że gwarancji sukcesu nie ma – jest tylko ciężka praca.
Czytaj też: Dlaczego firmy ubezpieczeniowe często wciskają nam taniochę? Spróbowałem to wyjaśnić i…
Czytaj też: Jak mieć sukces w inwestowaniu? Posłuchaj tych pięciu rad Warrena Buffeta. Są warte… wróć: bezcenne!
Ale jeśli się uda i któryś z hegemonów farmacji podpisze ze spółką umowę to jak rozbicie banku.
Recepta na wystrzał kursu. I sporą korektę
Tak było w przypadku Selvity. Przed rokiem spółka podpisała umowę, na mocy której wyłączne prawo do badań i komercjalizacji związku o nazwie SEL24 (stosowanego w ostrej białaczce szpikowej) ma włoska grupa Menarini. Selvita poinformowała, że może wycisnąć z tej umowy 379 mln zł – w zależności od wyników badań klinicznych. Kurs Selvisty wystrzelił jak rakieta – 65% w górę.
Ale po pół roku pojawił się zgrzyt – w USA zmarł pacjent, który stosował w ramach badań SEL24 – notowania zanurkowały o 30%. Po półtora miesiącu to załamanie kursu zostało jedyne śladem na wykresie – wartość spółki odbudowała się z nawiązką, czemu sprzyjał komunikat amerykańskiej Agencji ds. Żywności i Leków (FDA), która zezwoliła na kontynuowanie badań nad SEL24.
To właśnie badania kliniczne są najdroższym etapem wprowadzenia na rynek nowego leku. Cały proces to wydatek plus minus 3,5 mld złotych. Polskie grupy farmaceutyczne nie mają takich pieniędzy więc zajmujemy się głównie szukaniem skutecznie zwalczających daną dolegliwość cząstek, które potem odsprzedajemy z zyskiem.
Jakie czyhają na nas bioryzyka?
W tym modelu trudno o dywersyfikację, czyli rozproszenie ryzyka – spółki opracowują kilka, maksymalnie kilkanaście cząstek, z których nie wiadomo, która okaże się skuteczna i bezpieczna w stosowaniu. Dodatkowym źródłem przychodów mogą być badania przeprowadzane na zlecenie innych firm.
Największym kapitałem spółek biotechnologicznych są ludzie – polscy naukowcy, doktoranci, pasjonaci chemii i biologii, którzy ślęczą godzinami w laboratoriach badając różne związki chemiczne. Często, na wczesnym etapie działalności nawet labolatoria są wynajmowane.
Przewagą Polski jest to, że takie badania są ciągle o kilkanaście-kilkadziesiąt procent tańsze niż na Zachodzie, a nasi naukowcy dorównuja, a nawet przeganiają tych pracujących w Londynie, czy w Monachium, czyli miastach, które są europejskimi stolicami biotechnologii.
To co działa na plus spółek biotechnologicznych to rosnące zapotrzebowanie na ich produkty – rządy państw (udzielając naukowych grantów), a koncerny farmaceutyczne z żądzy zysku, będą inwestować w nowe leki. Skąd ta pewność?
Po pierwsze dlatego, że ostatnie lata to czas masowego wygasania umów patentowych na opracowane kilkanaście lat temu cząsteczki, a po drugie – i tu powód jest bardziej prozaiczny – liczba chorych w społeczeństwach rozwiniętych rośnie lawinowo. Przybywa cukrzyków, zawałowców, chorych na raka. W 2015 r. na świecie zdiagnozowano 1,8 mln przypadków raka piersi. W ubiegłym roku – 2,6 mln. To pokazuje skalę problemu i wyzwania przed jakimi stoi sektor ochrony zdrowia.
Czy to gwarancja sukcesu? Oczywiście nie. W końcu OncoArendi, czy Selvita to nie instytuty badawcze, tylko nastawione na zysk spółki prawa handlowego. Zarządy tak muszą dostosować skalę i profil działalności firm żeby w końcu zaczęły na siebie zarabiać, zanim wypalą się pieniądze z dotacji.