Prezydent Andrzej Duda w piątkowy wieczór (być może licząc na to, że nikt nie zauważy) podpisał rozporządzenie podwyższające radykalnie wynagrodzenia polityków. Najwyżsi członkowie rządu zarobią teraz 12 000 – 13 000 zł na rękę miesięcznie, podobnie jak parlamentarzyści. Podwyżki dla polityków wynoszą 3000 – 4000 zł na rękę. Czyżby rządzący zauważyli, że „wyprodukowali” w kraju zbyt wysoką inflację i postanowili ją zrefundować przynajmniej sobie? Ile powinien „sprawiedliwie” zarabiać polityk?
Według nowej siatki płac najwyżsi urzędnicy państwowi – premier, wicepremier, minister, wiceminister – mają zarabiać od 16 000 zł do 20 500 zł brutto miesięcznie (we wszystkich przypadkach jest to podwyżka o mniej więcej 6000 zł brutto). Szefowie ważnych rządowych urzędów (jak np. Najwyższej Izby Kontroli czy Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, czy Instytutu Pamięci Narodowej) będą teraz dostawać mniej więcej 18 000 zł brutto (tutaj też mówimy o podwyżce o ok. 6000 zł brutto).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Zaś posłowie i senatorowie za swój trud i znój bycia dodatkiem do przycisku do głosowania mają teraz inkasować po 16 000 zł brutto (razem z dietami, o ile ktoś je pobiera). W ich przypadku też mówimy o podwyżce o 6000 zł brutto, ale trzeba pamiętać, że w 2019 r., decyzją Jarosława Kaczyńskiego, posłowie przegłosowali sobie obniżki pensji (z 12 500 zł do 10 000 zł brutto). Tak naprawdę więc ich wynagrodzenia będą o 3500 zł brutto wyższe niż do tej pory.
Czy najwyżsi urzędnicy i posłowie będą teraz pławić się w luksusach? W przypadku premierów i ministrów (oraz ich wice) mówimy o kwotach rzędu 12 000 – 13 000 zł na rękę, zaś w przypadku posłów – 12 000 zł (bo diety nie są opodatkowane). No i posłowie mają też kilka dodatkowych bonusów jak bezpłatny transport. Tak czy owak – podwyżki dla polityków będą zacne.
Podwyżki dla polityków? To nie zajęcie dla „gołodupców”
To nie są pieniądze, które zachęcałyby jakiegokolwiek człowieka sukcesu i mądrości, by pójść w politykę. Ale z punktu widzenia zwykłego obywatela mówimy o wynagrodzeniach bardzo wysokich.
Mediana zarobków w Polsce, czyli pensja najczęściej wypłacana, to 5100 zł brutto (niecałe 3700 zł na rękę). Gdyby uwzględnić płace w mikrofirmach – byłoby jeszcze mniej. A co piąty Polak zarabia 2800 zł brutto (2000 zł na rękę). Co piąty! A z danych GUS wynika też, że 40% Polaków żyje na krawędzi, „od pierwszego do pierwszego”.
Czy to oznacza, że politycy też powinni? Z jednej strony ludzie, którzy współzarządzają naszym wspólnym majątkiem, powinni godnie zarabiać. Z drugiej strony funkcje czysto polityczne powinny być sprawowane w zamian za niewielkie wynagrodzenie, bo do władzy nie powinno iść się dla pieniędzy, tylko po to, żeby zrobić dla ludzi coś dobrego. To powinien być raczej ryczałt w postaci zwrotu kosztów przerwanej kariery zawodowej, a nie pieniądze, dzięki którym polityk po kilku latach sprawowania urzędu, byłby ustawiony na całe życie.
Polityka nie powinna przyciągać „gołodupców”, którzy chcieliby dzięki niej poprawić sobie jakość życia, lecz ludzi już zamożnych, którzy nie potrzebują pieniędzy, tylko być zapamiętanymi jako ci, którzy zrobili coś dobrego dla Polaków.
Nie powinna też przyciągać nieudaczników życiowych, którzy nie potrafili sobie poradzić w „normalnej” pracy, ani przez jeden dzień nie prowadzili firmy, nie zarządzali większymi zespołami ludzi w korporacji, ale z gębą pełną frazesów chętnie biorą się za rządzenie całym Narodem i ustalaniem budżetów domowych innym (gdy swojego nigdy ogarnąć nie potrafili).
Natomiast w ministerstwach i urzędach powinni pracować wybitni eksperci, a nie politycy. Wybierać się ich powinno w konkursach prowadzonych przez niezależne organizacje. Wiceminister, dyrektor departamentu w ministerstwie albo kluczowy urzędnik – oni powinni zarabiać nawet i 10-krotność mediany krajowej. Ale liczba urzędników musi być limitowana. To powinna być wysoko opłacana elita, a nie zawód dla pomagierów polityków.
Dniówka posła: 2200 zł na rękę
Najwięcej szumu wzbudzają podwyżki dla posłów. Bo o ile premier ciągle gdzieś jeździ i podejmuje jakieś decyzje, ministrowie i – zwłaszcza – wiceministrowie odpowiadają za potężne obszary kompetencyjne, to z góry można założyć, że posłowie za te swoje 12 000 zł na rękę przepracowywać się nie będą.
Oczywiście, mandat pełni się przez 24 godziny na dobę, zawsze służąc pomocą, radą i dobrym słowem swoim wyborcom. Ale ile jest „prawdziwej”, parlamentarnej pracy? Posłowie zjeżdżają się do Warszawy w dni, gdy trwają posiedzenia Sejmu. Posiedzenie może trwać (oczywiście z przerwami) kilka dni. Ile dni pracują posłowie? Relatywnie jest to bardzo mało – według statystyk sejmowych liczba dni, w trakcie których obraduje Sejm, to ok. 60-70 dni rocznie.
Ile wynosi dniówka? Posłowie mają nienormowany czas pracy, bywa, że siedzą i głosują ustawy do późnej nocy. Czasami można się urwać po jednym głosowaniu, czasami trzeba siedzieć karnie przez wiele godzin.
Załóżmy, że jest to jednak tyle samo co u suwerena, czyli statystycznie 8 godzin dziennie. Mamy więc 65 dni pracy po 8 godzin dziennie i roczne zarobki w wysokości 144 000 zł na rękę po podwyżce w skali roku. Wychodzi więc na to, że poselska dniówka wynosi jakieś 2200 zł na rękę (licząc z dietą). Za godzinę pracy parlamentarzysta dostaje 275 zł na rękę. Mało jest zawodów, w których tyle płacą za dzień pracy (i godzinę), nawet takiej, która wymaga skupienia i czytania wielu trudnych dokumentów.
Warto pamiętać, że niektórzy posłowie pracują w komisjach, które mogą obradować również w dni, gdy posiedzenia Sejmu nie ma. Niektórzy są aktywni w swoich okręgach wyborczych, w których mają dyżury poselskie i spotkania z wyborcami. Można więc przyjąć, że w przypadku najbardziej pracowitych posłów „dniówek” będzie nawet i dwa razy więcej, niż wskazywałaby na to liczba „dni poselskich”. W dalszym ciągu jednak ponad 1000 zł za dzień pracy bez zakazu konkurencji to bardzo konkretna stawka.
Podwyżki dla polityków, a „budżetówka” będzie „zamrożona”?
Kiepsko wygląda fakt, że właśnie przed chwilą wyłoniony spośród polityków rząd wpadł na pomysł, żeby… zamrozić płace w sferze budżetowej w przyszłym roku. To oznacza, że np. urzędnicy skarbowi czy nauczyciele nie będą mogli zarobić więcej, a posłowie – tak. W kraju już zapanował w tej kwestii nie lada (że tak się eufemistycznie wyrażę) wkurw. Brakuje jeszcze tylko premiera, który wyjdzie na mównicę i wykrzyczy, że „te podwyżki nam się należały”
Jest jeszcze gorzej: rząd i bank centralny postanowiły pokonać kryzys gospodarczy (a w zasadzie konsumpcyjny) wynikający z COVID-19 poprzez wydrukowanie ponad 100 mld zł nowych pieniędzy, przez co – ponieważ są to puste pieniądze – bardzo mocno w górę idą ceny (w piątek GUS wstępnie policzył, że inflacja wynosi już 5%).
To oznacza, iż w każdym innym zawodzie pracownik musi się mocno spocić, by wyszarpać podwyżkę adekwatną do wzrostu cen w sklepach (uda się to tylko tym, którzy mają najwyższe umiejętności i są najtrudniej zastępowalni). Wbrew pozorom nie jest tak, że jak średnie wynagrodzenie rośnie, to wszystkim się poprawia. Prawda jest inna – zdemaskowałem ją przy okazji recenzowania medialnego chwalipięctwa szefa Polskiego Funduszu Rozwoju.
Natomiast jeśli chodzi o sektor publiczny, to rządzący – przyznając podwyżki sobie – jednocześnie mają w planach zakazać podwyższać pensje pracownikom. Jak można nazwać takie postępowanie? Moim zdaniem to wygląda na próbę samobójstwa (politycznego). Ale na to pytanie odpowiedzcie sobie sami. Nie zdziwię się, jeśli wrzesień zacznie się nie tylko falą pandemii, ale też strajkiem generalnym w sektorze publicznym.
Prawdopodobnie w rewanżu za dobroć prezydenta, który podwyższył wynagrodzenia członkom rządu oraz parlamentu, parlament zamierza wkrótce podwyższyć pensje samorządowcom, „posłom” lokalnym (czyli radnym) oraz… prezydentowi. Dobro wraca. Podwyżki dla polityków odbiją się w kieszeni samorządowców (którzy akurat pracują blisko ludzi, więc to mieszkańcy powinni wypisywać im czeki, a nie rządzący).
——————–
Posłuchaj najnowszych podcastów „Finansowe sensacje tygodnia”
W najnowszym odcinku podcastu „Finansowe sensacje tygodnia” mówimy o absurdach podatkowej części „Polskiego Ładu”, której szczegóły zostały właśnie ujawnione, zastanawiamy się nad przyczynami wzrostu oszczędności Polaków w obcych walutach oraz prześwietlamy powód zgryzot przedsiębiorców prowadzących sklepy „Żabka”. Zapraszamy do posłuchania pod tym linkiem albo w Spotify, Apple Podcast, Google Podcast i na kilku innych platformach podcastowych.
W poprzednim podcaście „Finansowe sensacje tygodnia” Robert Błaszczyk z kantoru internetowego Cinkciarz.pl podpowiada, jak i czym płacić za granicą, żeby nie popłynąć finansowo. Zapraszam do posłuchania pod tym linkiem oraz w Spotify, Google Podcast, Apple Podcast i na kilku innych platformach podcastowych
———