Koronawirus przetrzebił liczbę taksówkarzy, ale mniej jest też klientów. Efekt? Zamawiając tanią taksówkę trzeba uzbroić się w cierpliwość. Albo od razu odpuścić i zamówić droższą. Np. oferta Lite we FreeNow, choć wciąż dostępna, coraz częściej jest już tylko teoretyczna. To po części dlatego, że właściciel FreeNow nie chce już dopłacać kierowcom do taniej taryfy
Epidemia koronawirusa drastycznie przecięła wojnę na rynku przewozów taksówkowych i parataksówkowych akurat w momencie, w którym miało dojść do decydującego starcia. Opracowano kompromisowe rozwiązanie, które z jednej strony zalegalizowało działalność firm parataksówkowych typu Uber, a z drugiej – zachowywało pozory regulowania zawodu taksówkarza (została konieczność pozyskania licencji, ale w wersji znacznie uproszczonej).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Wydawało się, że Uber, Bolt i FreeNow mają otwartą drogę do dalszej ekspansji (ci pierwsi uniknęli delegalizacji, a ci ostatni mogli zagrać na tym samym boisku, co Uber i Bolt, odbierając im kierowców), lecz zdarzyła się epidemia i wojna uległa zamrożeniu, razem z całym rynkiem przewozów.
Czytaj więcej o tym: Koronawirus sparaliżował rynek przewozów i branżę taksówkową. Co będzie dalej?
Po kilku miesiącach od marcowo-kwietniowego lockdownu życie gospodarcze powoli się restartuje, ale rozmawiając z taksówkarzami można się dowiedzieć, że popyt w najlepszym razie wynosi 50-60% tego sprzed lockdownu. Zniknęła „turystyczna” część rynku (czyli zagraniczni klienci odbywający kursy między dworcami, lotniskami i hotelami) oraz spory kawałek popytu „korporacyjnego”, czyli przewozów na zlecenia dużych firm (efekt pracy zdalnej).
Poza tym część osób wciąż obawia się wsiadania do taksówki, nawet jeśli kierowca jest w maseczce, auto zdezynfekowane, a pasażerska część kabiny jest oddzielona przegrodą z pleksi od kierowcy.
Pytałem we FreeNow jak wygląda dziś popyt taksówkowy. Dowiedziałem się, że generalnie jest gorzej, niż przed pandemią, ale np. w weekendy ruch prywatny mocno wzrósł.
„Jeśli chodzi o typ zamówień, są obszary, gdzie pomimo pandemii realizujemy więcej zleceń niż w tym samym okresie rok temu. Dotyczy to kursów indywidualnych na weekendowe spotkania towarzyskie, zwłaszcza nocą, których jest na naszej platformie obecnie o ponad 10% więcej niż w ubiegłym roku. W lipcu 2019 r. proporcja pasażerów zamawiających kursy w tygodniu w stosunku do weekendowych wynosiła 70:30, a w lipcu 2020 r. wynosi 60:40. Jeśli chodzi o turystów, to liczba zamówień tego typu jest obecnie nawet o 2/3 niższa niż rok temu”
Generalnie jednak brak przewozów firmowych oraz turystycznych doskwiera taksówkarzom. Mniejsze zainteresowanie przewozami „wykosiło” z rynku większość kierowców. Z nieoficjalnych rozmów z przedstawicielami korporacji oraz aplikacji przewozowych wynika, że po największych miastach w kraju jeździ dzisiaj 30-50% taksówek, które obsługiwały klientów przed pandemią.
Ta nowa równowaga – mniejszy popyt oraz mniejsza podaż taksówek – spowodowała, że dziś znacznie trudniej o tanią taksówkę, niż kiedyś. Skończyła się walka o przewiezienie klienta za każdą cenę. Wie o tym każdy, kto próbował zamówić poza ścisłym centrum dużego miasta taksówkę lub parataksówkę „na cito”. Czasem czeka się 20 minut, czasem dłużej. Kierowcy, którzy przyjęli zlecenie, częściej je odrzucają po kilku minutach, bo znajdują lepsze.
To nowa sytuacja zwłaszcza dla klientów przyzwyczajonych do korzystania z aplikacji mobilnych Ubera, czy FreeNow i do tego, że mogą przebierać i wybierać w ofertach „tanich przewoźników”.
Nie oznacza to, że formalnie ceny wzrosły. W dalszym ciągu można zamówić 10-kilometrowy kurs „z aplikacji” w cenie 20-24 zł, tyle że rośnie ryzyko, iż żaden kierowca nie zgodzi się go za taką cenę wykonać. Dziś taksówkarze coraz częściej są „multifunkcyjni” – pracują dla kilku aplikacji albo dla tradycyjnej korporacji (wożącej ludzi np. po 2,5-2,8 zł za kilometr) i jednocześnie dla aplikacji. I kursy „z aplikacji” biorą tylko w ostateczności, bo są najmniej opłacalne cenowo.
FreeNow osiągnął ogromną popularność dzięki temu, że zaoferował usługę Lite, czyli przejazd za stawkę z góry zagwarantowaną, średnio 20-30% niższą od tej, która wynikałaby z usługi realizowanej za pomocą taksometru. I niższą nawet od tego, co oferują Uber, czy Bolt. Lite nadal funkcjonuje, ale już coraz częściej jako usługa „teoretyczna”. Można próbować zamówić samochód po takiej cenie, ale prawdopodobieństwo, że ktoś przyjedzie nie przekracza 50%.
Pytałem kierowców FreeNow dlaczego Lite coraz częściej „nie działa”. Okazuje się, że w ramach strategii antykryzysowej operator FreeNow przestał dopłacać do takich kursów. Do niedawna różnicę między ceną kursu Lite, a standardową częściowo (w zależności od sytuacji od 30% do 60-70%) pokrywał FreeNow. Kierowca dostawał do ręki mniej pieniędzy, ale kurs był częściowo dotowany. Teraz FreeNow już nie dopłaca.
Co to oznacza? Że jeśli kierowca chce wziąć kurs Lite, to de facto zgadza się na to, że przewiezie klienta po cenie „uberowej”, otrzymując na czysto – po zapłaceniu 16% prowizji dla FreeNow – kwotę w okolicach 1 zł za kilometr. Pytałem przedstawicieli FreeNow co się stało z usługą Lite i dlaczego coraz częściej ma charakter oferty wyłącznie teoretycznej. Czego się dowiedziałem?
„Ceny kursów Lite zależne są od popytu, natężenia ruchu, sytuacji na drodze i zmieniają się dynamicznie. W związku z tym stałe dopłaty do każdego kursu, które w dłuższej perspektywie są nieefektywne, zastąpiły atrakcyjne dla kierowców mnożniki. Zapewniają stały ruch dla kierowców i brak przestojów. Dzięki nim poprawia się dostępność naszej platformy, a także konkurencyjność względem pozostałych platform”
– tłumaczy Krzysztof Urban, dyrektor zarządzający FreeNow. To oznacza, że już wszystkie aplikacje taksówkowe i parataksówkowe stosują mniej więcej tę samą politykę cenową: gdy klientów jest więcej, a samochodów mniej – ceny w ofercie ze stawkami gwarantowanymi idą w górę.
Kierowcy – jak może sprawdzić każdy sam, próbując zamówić kurs Lite – głosują nogami i po prostu kursów po zbyt niskich cenach nie biorą. To oznacza, że jedyną pewną opcją dla klienta, który chce się przemieścić z punktu A do punktu B jest wzięcie kursu na tradycyjnych zasadach, czyli z ceną uzależnioną od wskazania taksometru (czyli po cenie 2,40-2,80 zł za kilometr).
Choć Krzysztof Urban przekonuje mnie, że to tylko złudzenie optyczne. Z danych, które mi przekazywał wynika, że we FreeNow „akceptowalność” kursów jest na podobnym poziomie (ok. 70%) w przypadku taryf standardowych i Lite. To by oznaczało, że jeśli w danym momencie na danym terenie brakuje taksówkarzy, to nie ma znaczenia czy wybierzemy taryfę Lite, czy standardową – i tak nie znajdziemy kierowcy. A jeśli on jest – prawdopodobieństwo, że weźmie kurs z taryfą LIte jest bardzo wysokie.
Nie mam powodu, żeby Krzysztofowi Urbanowi nie wierzyć, ale z drugiej strony mam „zeznania” czytelników, którzy są mniejszą dostępnością tanich taksówek rozczarowani. Inna sprawa, że być może nie próbują – po fiasku poszukiwań kierowcy w ramach oferty Lite – szukać „taksometrowego”, tylko np. od razu idą do Ubera. A ten – to inna sprawa – wygląda na walczącego z niemałym kryzysem, bo w tej aplikacji dostępnych kierowców z szybkim dojazdem do klienta też jest znacznie mniej.
Tania taksówka lub parataksówka staje się dobrem deficytowym i warto już powoli się do tego przyzwyczajać, bo nic nie wskazuje na to, żeby coś się w tej kwestii zmieniło w najbliższej przyszłości. Kierowców jest mniej, a operatorzy aplikacji taksówkowych nie są już skłonni, by walczyć o klientów za każdą cenę.
_________________
POSŁUCHAJ PODCASTU „FINANSOWE SENSACJE TYGODNIA”
W najnowszym odcinku podcastu „Finansowe sensacje tygodnia” rozmawiamy o zdziwieniu klientów tym, jak bardzo banki zakręciły kurek z kredytami (jak to jest, że klient, który miał jeszcze pół roku temu możliwość wzięcia 100.000 zł, dziś nie może pożyczyć nawet 1.000 zł) i jak się w takiej sytuacji zachować. Sprawdzamy czy da się jeszcze sensownie zarobić na lokacie bankowej, zastanawiamy się co ukrywają przed nami telekomy oraz dlaczego bankomaty wypłacają nam coraz częściej wyłącznie „grube” banknoty. No i martwimy się losem największej polskiej sieci restauracji, która z powodu pandemii jest zagrożona bankructwem. Zapraszamy do posłuchania!
Rozpiska tematów:
01:02 – Dlaczego banki zakręciły kurek z kredytami i dlaczego nie mówią nam, dlaczego odprawiły nas z kwitkiem?
12:41 – Czy da się jeszcze sensownie zarobić na lokacie?
20:38 – Kto zjadł gigabajty danych i dlaczego telekom w tej sprawie chowa głowę w piasek?
25:41 – Już raz prawie zbankrutowali. Czy to może się powtórzyć? Jaka przyszłość stoi przed siecią restauracji Sphinx?
36:12 – Dlaczego bankomaty wydają tylko banknoty o wysokich nominałach?
Aby odsłuchać podcast kliknij tutaj, albo na baner poniżej: