Już jakiś czas temu obwieszczałem początek XXI wieku w likwidacji szkód komunikacyjnych. Firmy ubezpieczeniowe wreszcie zauważyły, że wszyscy mamy w kieszeniach smartfony, a w tych smartfonach jest internet, komunikatory do czatowania, aparat fotograficzny oraz kamera. Wykorzystując te wszystkie zdobycze technologiczne można spróbować przeprowadzić likwidację szkody zdalnie. A więc i znacznie szybciej, niż w tradycyjnym modelu, pełnym papierologii i dostojeństwa.
Czytaj też: Ubezpieczenie czyli cena świętego spokoju. Ile warto za nie zapłacić? Przeczytaj pierwszy tekst z mojego nowego cyklu, który realizuję wspólnie z Prudentialem
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Weź udział w miniankiecie: Czy jest sens kupować polisę od ciężkich chorób? Konieczność czy naciągactwo?
Wiadomo, że nie zawsze to się uda – przy poważniejszych wypadkach (gdy uszkodzenia samochodu dotyczą nie tylko w karoserii, ale i „bebechów”) i tak trzeba do auta zajrzeć. Ale jeśli mówimy o zwykłych, drobnych stłuczkach, to fatygowanie likwidatora na drugi koniec miasta, by oglądał wgniecenia, które właściciel auta może mu pokazać przez smartfona wydaje się marnowaniem potencjału ludzkiego, który można spożytkować bardziej produktywnie.
Masz stłuczkę? Przez aplikację szybko naprawisz auto
Jako pierwsza aplikację do mobilnej likwidacji szkód pokazała Warta (podobno z jej pomocą zostało już zlikwidowanych 70.000 szkód), ale potem rzecz zaczęła się rozpleniać po innych firmach. Teraz bardzo mocno promuje to rozwiązanie Axa, która też jest wśród pionierów (jej przedstawiciele twierdzą wręcz, że wprowadzili swoją apkę wcześniej, niż konkurenci, ale się nie chwalili).
Niezależnie od tego czy skorzystacie z aplikacji Warty czy Axy (podobno swoją aplikację tego typu ma też PZU, ale jeszcze jej nie testowałem), to sposób jej działania jest podobny. Jeśli macie stłuczkę i zgłaszacie szkodę (czy to przez telefon, czy przez internet) to od razu zaproponują Wam wysłanie na smartfona linku pozwalającego ściągnąć aplikację, która popilotuje likwidację szkody.
Czytaj też: W kilka godzin od wypadku przeleją ci odszkodowanie? Idzie nowe!
Taka aplikacja pozwala komunikować się z likwidatorem szkody w przyspieszony sposób (odpowiedź na każde pytanie klienta powinna być udzielona w komunikatorze, w ciągu dosłownie minut), przesyłać błyskawicznie dokumenty potrzebne do likwidacji szkody (dowód rejestracyjny, prawo jazdy, papiery sporządzone przez policję – wszystko przez robienie i wysyłanie do aplikacji zdjęć) oraz zdalnie przeprowadzać oględziny z miejsca szkody. Warta odgrażała się też, że uruchomi możliwość zamawiania za pomocą smartfona samochodu zastępczego, ale nie wiem czy ta funkcja jest już w najnowszej wersji aplikacji.
Czytaj też: Mobilna likwidacja szkód będzie coraz modniejsza
Warta wprowadziła za to inną ciekawostkę – automatyczne oszacowanie wysokości szkód i wypłatę odszkodowania na jeden klik. Oczywiście jest to możliwe tylko w wariancie gotówkowym likwidacji szkody, w którym klient naprawia auto we własnym zakresie (w opcji bezgotówkowej ubezpieczyciel rozlicza się bezpośrednio z warsztatem, więc o ekspresowej wypłacie nie ma mowy). Do oszacowania szkody wykorzystywana jest XXI-wieczna wersja programu Audatex, czyli tego samego, przy którym zwykle ślęczy likwidator szkody, przeglądając setki stron w poszukiwaniu wycen poszczególnych części.
W wersji XXI-wiecznej wyceny klient wymienia z listy zniszczone części i stopień ich uszkodzenia, w Audatex na tej podstawie szacuje ile będzie kosztowała naprawa. Prawdziwość danych wyklikiwanych przez klienta ubezpieczyciel sprawdza na podstawie zdjęć, które wrzucił do aplikacji. Jeśli wszystko się zgadza, to już po kilku godzinach od wypadku można zainkasować od Warty pieniądze i zacząć naprawiać samochód. Niepotrzebna jest wizyta rzeczoznawcy, ani czekanie na jego ekspertyzę.
Mobilna likwidacja szkód – wygodna ale…
Piękne? Owszem, ale nie do końca. W tym przypadku szybkość – możliwa do osiągnięcia dzięki aplikacji w smartfonie i automatycznej wycenie części – jest wykorzystywana przez ubezpieczyciela jako argument przetargowy. Miałem kilka takich sygnałów od klientów, którzy skusili się na mobilną likwidację szkód: „Pierwsza kwota, którą zaproponowano przez aplikację, to był jakiś napiwek, a nie odszkodowanie” – zwierzał mi się kilka miesięcy temu jeden z czytelników.
Wtedy jeszcze aplikacja tak szybka nie była i nie wyceniała automatycznie szkód. Teraz już to robi i nie można wykluczyć, że jest tak skalibrowana, by raczej zaniżać, niż szczodrze obdarowywać klientów odszkodowaniami. Scenariusz pesymistyczny jest więc taki, że klient bardzo szybko dostaje opcję przyjęcia pieniędzy do ręki, ale w ten interes jest wliczony jego nieformalny „wkład własny” w szkodę. Jeśli oferty nie przyjmie, to trudno – będzie kierowany na wolniejszą ścieżkę, mając przeto większą szansę na pełne odszkodowanie. Odpowiadałoby to opcji wypłaty „bezspornej częsci roszczenia” w tradycyjnym modelu.
Ta obawa dotyczy wszystkich aplikacji smartfonowych pod hasłem „mobilna likwidacja szkód”. Oczywiście nie oznacza to, że z mobilnej likwidacji nie należy korzystać. O nie, to jest fajne, szybkie i wygodne. Warto jednak uważać na ewentualne „skutki uboczne”. Zapewne każda wątpliwa, bardziej skomplikowana lub poważniejsza szkoda – nie będąca przytarciem błotnika na parkingu – i tak jest kierowana do rzeczoznawców, więc problem z „mobilnym wkładem własnym” prawdopodobnie nie wystąpi zbyt często. Ale warto mieć go na względzie spiesząc się do swojego odszkodowania.
Przedstawiciele Warty, czyli firmy, która jako jedna z pierwszych postawiła na mobilną likwidację szkód – zresztą chwała jej za to – zwracają uwagę na to, że samowyliczenie kwoty odszkodowania działa w oparciu o zewnętrzną bazę i jest w pełni zautomatyzowane, więc nie ma tam miejsca na kombinacje „czynnika ludzkiego”.
„Klient klika na fragmenty samochodu, wskazuje stopień zniszczenia i na tej bazie uzyskuje informacje o odszkodowaniu. Rzeczoznawcy nie analizują wskazań klienta i nie wpływają na wysokość kwot. Używamy bazy firmy Audatex, z której korzystają również inne firmy ubezpieczeniowe. Tak więc nie wpływamy na wysokość kwot poszczególnych części, tylko bazujemy na obiektywnych informacjach i danych. Już teraz mamy liczne przypadki klientów, którym odszkodowanie zostało przelane ok. 2-3 godz. po zgłoszeniu szkody”
– mówią mi przedstawiciele Warty. Dajcie znać jakie macie doświadczenia z tą apką. Sądzę, że rozwiązanie, które dziś stosuje Warta, też jest przejściowe. Tak naprawdę przyszłością są programy, które będą potrafiły „patrzeć” na samochód tak, jak człowiek. Identyfikować poszczególne części, porównywać ich kształt i wygląd z wzorcami, definiować niezgodności i je wyceniać.
W takim modelu klient w ogóle nie będzie musiał nic robić. Wystarczy, że ściągnie sobie aplikacje i będzie wykonywał jej polecenia. A specjalne algorytmy, w oparciu o przesłane zdjęcia bądź streaming live, ustalą ile trzeba klientowi wypłacić. Takie – całkowicie zautomatyzowane, pozbawione człowieka – likwidowanie małych szkód to już kwestia nie lat, lecz miesięcy.