Przymusowy pobór przebywających w Polsce Ukraińców do armii? Oficjalne ukraińskie szacunki mówią, że za granicą przebywa obecnie nawet 650 000 Ukraińców w wieku poborowym zdolnych do służby wojskowej. Ci ludzie mogliby być gotowi do walki na froncie praktycznie z dnia na dzień. Ukraiński parlament lada dzień przegłosuje ustawę, która ma ułatwić wzięcie ich do armii. To jednocześnie duża część najbardziej wartościowej imigracji zarobkowej w wielu krajach, w tym w Polsce. U nas jest dziś ok. 1,5 mln imigrantów z Ukrainy, z czego część to młodzi mężczyźni. Czy mogą trafić na front?
Czy ukraińskim władzom uda się zmobilizować przynajmniej część mężczyzn, którzy nie poszli jeszcze na wojnę? Wiadomo, że po dwóch latach wojny na wschodnich terenach Ukrainy jednym z największych problemów obrony ukraińskiej jest brak żołnierzy. Z ukraińskiego ministerstwa obrony płyną głosy, że do skutecznej walki z rosyjskim najazdem potrzeba dodatkowych 450 000 – 500 000 żołnierzy. Jakie są szanse na powrót takiej liczby ludzi do kraju?
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Bilans ukraińskiego potencjału wojskowego, przynajmniej na papierze, wygląda dość prosto: wystarczy ściągnąć „zagraniczne rezerwy” i uzupełnić nimi braki kadrowe na froncie. Tyle teoria – praktyka jest jednak znacznie bardziej skomplikowana, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Przymusowy pobór Ukraińców będzie raczej niemożliwy, głównie z powodu ograniczeń prawnych w krajach Zachodu.
Na problemy z brakiem żołnierzy – ustawa. Przymusowy pobór Ukraińców
W ukraińskim parlamencie pod koniec grudnia pojawił się projekt ustawy, na mocy której Ukraińcy w wieku poborowym przebywający za granicą mieliby obowiązek zarejestrowania się w ewidencji wojskowej i w konsekwencji stawienia się do wojska, jeśli tylko otrzymają odpowiednie wezwanie. W tym samym czasie w wywiadzie dla brytyjskiego dziennika „TheTimes” ukraiński minister obrony Rustem Umerow ogłosił:
„Chcemy sprawiedliwości dla wszystkich, dlatego że mowa jest o naszym własnym kraju. Kierujemy do nich zaproszenie. My wszystko jeszcze omawiamy, co będzie robione, jeśli oni nie przyjadą dobrowolnie. To nie jest kara bronić swojego kraju i służyć mu. To zaszczyt.”
W wywiadzie dla niemieckich i europejskich mediów, Bild, Welt i Politico, Umerow był bardziej stanowczy. Np. wypowiedź dla Die Welt brzmiała tak:
„Ukraińcy, którzy mieszkają w Niemczech i są zdolni do służby wojskowej, mają w następnym roku zasilić ukraińską armię. (…) W stosunku do tych, którzy nie wykonają tego wymogu, będą zastosowane sankcje.”
Kiedy wokół wywiadów ministra zrobił się nad Dnieprem szum, kierowany przez niego resort wydał komunikat zapewniający, że „w tej chwili” nie ma planów ściągania kogokolwiek z zagranicy, co w realiach ukraińskich oznacza, że projekt jest już gotowy i prędzej czy później odbędzie się próba jego realizacji.
Problem w tym, że nikt w Ukrainie nie ma złudzeń co do tego, że „zagraniczna mobilizacja” czy – jak to określa ukraiński minister – „zaszczyt obrony” to sprawa dotycząca raczej ukraińskich szaraków, których za granicę wygnała bieda i brak perspektyw życiowych. Takich ludzi jest dużo, setki tysięcy, i zasilają oni rynki pracy, w tym – polski.
„Batalion Monaco” raczej nie zjedzie do Charkowa…
A tzw. „batalion Monaco”? Nie będzie niepokojony. To tysiące wysokich rangą polityków, urzędników, biznesmenów w wieku poborowym, którzy wraz ze swoimi synami zapobiegliwie, czasem jeszcze przed początkiem rosyjskiego najazdu, schronili się w kurortach na Lazurowym Wybrzeżu, szwajcarskich Alpach, luksusowych apartamentach w europejskich stolicach i korzystają z uciech życia, kiedy inni Ukraińcy co dzień walczą i giną na froncie.
Najbogatszym Ukraińcem jest miliarder i oligarcha Rinat Achmetow. On sam, według informacji jego współpracowników, podobno jest na Ukrainie i wspiera obronę kraju. Jednak 18 lutego 2022 r. media informowały o jego wyjeździe. Miał wtedy wylecieć do Genewy i to jest ostatnia publicznie dostępna informacja na temat jego pobytu na Ukrainie. Wojna nie przeszkadza mu w każdym razie cieszyć się zwodowanym zimą zeszłego roku w Bremie, należącym do światowego TOP-10, luksusowym jachtem wartym 500 mln dolarów.
Rinat Achmetow ma dwóch synów, urodzonych w 1988 i 1997 r., a więc w wymarzonym dla wojska wieku poborowym. Czy grozi im, że stracą nogę albo życie na polu minowym na przedpolach Charkowa czy stepach Zaporoża…? Ukraińskie media wątpią w to.
Synowie byłego prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki tak jak przed wojną mogą natomiast nadal imprezować w londyńskich klubach, kiedy rosyjskie bomby „mielą” ich rówieśników w okopach Awdijewki.
Syn byłego wpływowego deputowanego ukraińskiego parlamentu i doradcy ministra spraw wewnętrznych, co nad Dnieprem jest naprawdę mocną pozycją, Wadima Denisenki wrzuca zaś na YouTube filmiki z wojaży po Europie, zachwalając, gdzie i co warto odwiedzić. Oczywiście brak jest na YouTube jego zdjęć z walk o naddnieprzański przyczółek w Krynkach pod Chersonem, kiedy jego ojciec gniewnie żąda już nawet nie samego powrotu, ale wręcz wieloletniego zakazu opuszczania kraju po wojnie, „bo kto go będzie odbudowywał”.
Na „batalion Monaco” nie zadziałają nawoływania ministra obrony. Na synów bogaczy i polityków, trzeba to sobie uczciwie powiedzieć, Umerow jest po prostu „za cienki”. A skoro tak, to trudno wymagać, żeby zwykli Ukraińcy zaakceptowali takie rozwiązanie, w którym to oni mają walczyć i ginąć w obronie majątków tych, którzy z oddali będą jak dotąd patrzeć na rozwój sytuacji i kiedy wojna się zakończy, wrócą, jak gdyby nigdy nic, na gotowe.
Czytaj też: Odbudowa Ukrainy już się rozpoczęła, ale cieniem kładą się korupcja i malwersacje
Jak ma wyglądać przymusowy pobór Ukraińców do armii?
Aktualnie obowiązujące nad Dnieprem prawo przewiduje, że Ukraińcy mieszkający stale za granicą nie muszą zgłaszać się do ewidencji wojskowej, a ci, którzy są tam czasowo, powinni zgłosić się do konsulatów, a konsulaty wpisują potencjalnych poborowych do ewidencji. Oczywiście nikt tego nie przestrzega i nie wydano nawet przepisów, które ustalałyby precyzyjnie, jak konsulowie mają to robić.
Nowa ustawa o mobilizacji, nad którą pracuje ukraiński parlament, rozszerza katalog zobowiązanych do mobilizacji o obywateli Ukrainy stale mieszkających za granicą i przewiduje, że tylko ci, którzy zgłoszą się do ewidencji, będą mogli korzystać z pomocy konsularnej i otrzymywać od konsula dokumenty potrzebne im w kraju zamieszkania.
Rozważane jest też m.in. blokowanie osobom niezewidencjonowanym dostępu do kont i rachunków bankowych. W praktyce oznacza to np., że mieszkający w Polsce Ukrainiec, któremu kończy się ważność paszportu, nie otrzyma od konsula nowego dokumentu ani nie będzie mógł płacić ukraińską kartą płatniczą, jeśli nie wpisze się do ewidencji wojskowej i nie poda miejsca zamieszkania, numeru telefonu i adresu e-mail, żeby w razie czego można mu było wysłać wezwanie do wojska. A za zignorowanie takiego wezwania grozi w Ukrainie już odpowiedzialność karna.
Nawet gdyby taką ustawę udało się przyjąć, to szanse na jej realizację w postaci przymusowego odesłania do kraju byłyby jednak właściwie zerowe. Dlaczego?
Przymusowe odsyłanie na Ukrainę? Zerowe szanse
Po pierwsze, jak zauważają ukraińscy prawnicy, deportacja uchodźców ze względu na to, że są w wieku poborowym, byłaby złamaniem międzynarodowej konwencji o statusie uchodźcy, która co prawda pozwala na deportację, ale wyłącznie ze względu na bezpieczeństwo państwa lub ochronę porządku publicznego w kraju tymczasowego zamieszkania. Dodatkowo zgoda na deportację obwarowana jest zakazem kierowania uchodźcy do kraju, w którym życiu lub zdrowiu deportowanego będzie zagrażać niebezpieczeństwo, czyli… do ogarniętej wojną Ukrainy.
Każdy przypadek, czy to deportacji z inicjatywy samego państwa pobytu uchodźcy, czy to ekstradycji na wniosek Ukrainy domagającej się wydania „dezertera”, musiałby być indywidualnie rozpatrywany przez sąd kraju, w którym przebywa imigrant-uchodźca. Uchylających się będą dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy ludzi, więc jest oczywiste, że żaden system sądowy takiej masy wniosków, nawet gdyby bardzo chciał, po prostu nie przerobi.
Z informacji, jakie już teraz płyną z krajów, w których przebywają ukraińscy uchodźcy, wynika w dodatku, że nikt nie zamierza ich deportować, więc przymusowy pobór Ukraińców w ten sposób nie jest możliwy.
Co prawda Czechy, które po Niemczech i Polsce są trzecim najchętniej wybieranym przez ukraińskich uchodźców krajem imigracji zarobkowej, nagłaśniają pewne problemy z masową pomocą dla ukraińskich imigrantów, jednak po prostu ograniczają wsparcie socjalne i szereg ułatwień, które zostały przyznane wcześniej, w pierwszej fazie wojny. Chętni do powrotu na Ukrainę mogą liczyć za to w Czechach na dopłaty do podróży powrotnej.
Rzecznik czeskiego ministerstwa sprawiedliwości Vladimir Žepka poinformował natomiast, że jego kraj nie będzie dokonywać ekstradycji uchylających się od służby wojskowej, ponieważ prawo międzynarodowe zakazuje ekstradycji za odmowę służby wojskowej, dezercję lub odmowę wykonania rozkazu. Przymusowy pobór Ukraińców w Czechach więc odpada.
Jednoznacznie wypowiedziało się w tej sprawie niemieckie ministerstwo sprawiedliwości. Jego szef Marco Buschmann zwrócił przy tym uwagę, że skoro obywatele Niemiec nie mają obowiązku służby wojskowej, tym bardziej nie należy oczekiwać jakichś działań zmuszających do służby wojskowej obywateli innych krajów.
Cytowany przez wydawany w Tallinie portal.ee naczelnik departamentu polityki granicznej i migracyjnej estońskiego MSW Janek Miagi informował pod koniec grudnia, że Ukraina nie zwracała się do rządu Estonii w sprawie możliwej pomocy w wypełnieniu planów mobilizacji rezerwistów.
Zaznaczył przy tym, że „Ukraina nie ma podstaw prawnych żądać od nas wydawania takich obywateli, a my nie mamy podstaw, żeby ich wydawać”. Przyznał jednak, że prowadzone były w tej sprawie rozmowy z ambasadorem Ukrainy, co wskazywałoby na próby sondowania tematu przez stronę ukraińską.
Trudne wybory młodych Ukraińców
Bez zaakceptowania mechanizmu deportacji poborowych przez państwa, w których mieszkają młodzi Ukraińcy, nowe, bardziej restrykcyjne przepisy ukraińskie nie mają szans realizacji. Mogą nawet przynieść skutek odwrotny od zamierzonego, i w dodatku długofalowy, bo każdy rozsądnie myślący uchylający się od poboru Ukrainiec, mając do wyboru: jechać po wojnie do ukraińskiego więzienia albo pozostać za granicą na stałe i uniknąć w ten sposób odsiadki za zignorowanie wezwania do wojska, wybierze to drugie rozwiązanie.
Po drugie, nawet gdyby któreś z państw zdecydowało się deportować Ukraińców w wieku poborowym, to jeszcze trzeba by zrealizować cały taki proces od strony technicznej. Przymusowy pobór Ukraińców bez tego byłby niemożliwy. A z tym problemy byłyby po obu stronach granicy. Po zachodniej – trudno sobie wyobrazić łapanki, pakowanie „odłowionych” do zaplombowanych wagonów i przewożenie na granicę pod uzbrojonym konwojem, bo dobrowolnie oczywiście nie wyjadą.
Po ukraińskiej stronie granicy musiałby ktoś ich wpuścić, a z tym też mogłyby być problemy. Już teraz na ukraińskich przejściach granicznych protestują, blokując przejścia, rodziny mężczyzn należących do kategorii zwolnionych od obowiązku służby wojskowej, którym pod koniec grudnia „prawem kaduka” straż graniczna zablokowała możliwość wyjazdu z kraju mimo braku ustawowych podstaw do zakazania im wyjazdu.
Skoro taka jest reakcja na działania wobec osób, jakim pobór do wojska, przynajmniej formalnie, nie grozi, można sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby próbowano wwieźć na siłę ludzi przeznaczonych do wysyłki na front wbrew ich woli…
Czytaj też: Odbudowa Ukrainy za pieniądze Zachodu?
Czytaj też: Kto najwięcej zarabia na ukraińskim zbożu?
Źródło zdjęcia: Daniel/Unsplash