Czwarta fala pandemii COVID-19 w Polsce się rozpędza. Liczba zachorowań może przekroczyć tę z poprzednich fal epidemii. Czy powinniśmy znów zamknąć szkoły, restauracje albo duże sklepy? A może nie przejmować się tym, że znów umrze mnóstwo ludzi, skoro w przygniatającej większości będą to osoby, które odmówiły przyjęcia szczepionki? Liczę, co się bardziej opłaci
Jest całkiem możliwe, że w czwartej fali pandemii COVID-19 w Polsce zachoruje więcej osób niż poprzednich falach. Wynika to z faktu, że najpopularniejsza obecnie odmiana wirusa o nazwie Delta jest znacznie bardziej zaraźliwa niż poprzednie.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
W ostatnich kilku dniach Ministerstwo Zdrowia notuje po ponad 15 000 zdiagnozowanych przypadków COVID-19 dziennie. To oznacza, że realnie koronawirusem zakaża się najmarniej 60 000 – 70 000 ludzi dziennie (bo nie wszystkie przypadki są wykrywane). A ponieważ z przestrzeganiem obostrzeń epidemicznych jest u nas krucho – większość z tych osób zapewne aktywnie roznosi wirusa dalej.
Świadczy o tym wysoki tzw. współczynnik reprodukcji wirusa, który jest raportowany przez naukowców i matematyków pracujących pod kierownictwem Adama Gapińskiego na podstawie danych zebranych przez Michała Rogalskiego. Na wykresie widzicie czerwoną linię – jeśli ma wartość powyżej 1 – wirus się rozpowszechnia. Jeśli poniżej 1 – jest w odwrocie. Jak widzicie, jesteśmy w kiepskim punkcie, trend jest taki, że wirus rozpowszechnia się coraz szybciej.
Patrząc na przebieg czwartej fali COVID-19 w innych krajach, trzeba się spodziewać, że pod względem liczby zachorowań może być nawet gorzej niż w poprzednich falach. Zarówno w Izraelu (kraju bardzo dobrze wyszczepionym), jak i w Meksyku (gdzie zaszczepiła się tylko połowa społeczeństwa, podobnie jak w Polsce) liczba zachorowań na COVID-19 w ostatniej fali była wyższa niż w poprzednich.
Czytaj też: Ekspertka twierdzi, że straciliśmy już szansę na zapanowanie nad tą falą epidemii
Liczba zachorowań rośnie, ale czy grozi nam kolejny lockdown?
Czy to oznacza, że grozi nam kolejny dramat? Przypomnijmy, że w dwóch wysokich falach COVID-19 w Polsce zmarło łącznie – według oficjalnych danych – ok. 80 000 osób, zaś jeśli doliczyć tych, którzy zmarli na inne choroby wskutek paraliżu służby zdrowia – dwa razy tyle.
Jest szansa, że do tego kolejnego dramatu nie dojdzie. Po pierwsze dlatego, że 20 mln ludzi jest zaszczepionych, a po drugie dlatego, że 3 mln ludzi oficjalnie przeszły COVID-19 (do tego należy doliczyć kolejne miliony „bezobjawowców”). Nie wiemy, jak duża jest część wspólna tych dwóch zbiorów oraz ile osób straciło już odporność, ale rozpowszechnianie się wirusa jest w pewien sposób „zakłócone”.
Chodzi przede wszystkim o to, że osoby zaszczepione albo ozdrowieńcy nawet w przypadku zakażenia (lub ponownego zakażenia) z reguły przechodzą chorobę łagodnie. Obciążenie służby zdrowia może być więc niższe niż w poprzednich falach. W ich szczytach zajętych było od 23 000 łóżek do 35 000 łóżek.
Teraz do dyspozycji mamy „tylko” 15 000 łóżek, z których zajętych jest już ok. 10 000. Nie można więc powiedzieć, że sytuacja jest całkiem pod kontrolą. Ale ponowne spojrzenie na przebieg ostatniej fali pandemii w innych krajach daje nadzieję na to, że uda się uniknąć kolejnego paraliżu ochrony zdrowia.
Czytaj też: Wariant Delta koronawirusa atakuje Polskę. Jakie mogą być skutki? (subiektywnieofinansach.pl)
Czytaj też: Czy warto się szczepić? Są kolejne wyniki badań pokazujące, kto uważa, że warto. I kto boi się COVID-19
Ile osób umrze na COVID-19 w czwartej fali?
Zarówno w Izraelu, jak i w Meksyku liczba osób, które zmarły na COVID-19 w ostatniej fali, nie przekroczyła połowy liczby z poprzedniej fali. Oczywiście w obu krajach są to zupełnie inne liczby (w słabo wyszczepionym Meksyku było to 700 osób dziennie, a w dobrze wyszczepionym Izraelu – góra 30 osób dziennie), ale proporcje są podobne. Warto też przypomnieć, że w Izraelu obowiązywały – podczas wszystkich fal – dość ścisłe ograniczenia (lockdown lub paszporty covidowe), ale to też znajduje odzwierciedlenie w skali śmiertelności.
Co się może stać w Polsce, jeśli przyjąć, że u nas ta fala epidemii przybierze podobną postać? Prawdopodobnie za kilka tygodni będziemy mieli zajętych nie 10 000 łóżek, lecz ok. 20 000 – 25 000 łóżek, zaś liczba osób, które umrą, może wynieść od 12 000 do 18 000 osób (tak wynika z proporcji zgonów w ostatniej fali do całości liczby zgonów w innych krajach).
Od początku września na COVID-19 zmarło w Polsce ok. 2500 osób, co oznacza, że jesteśmy dopiero na początku śmiertelnej fali. Poniżej macie krótkoterminową prognozę liczby przypadków COVID-19 do końca listopada przygotowaną przez grupę naukową MOCOS. Jak widzicie, realne wyniki (czarne kropki) są nawet powyżej najgorszego scenariusza. Wykres oczywiście nie daje żadnych oznak opadania, bo zdaniem matematyków opadanie fali będzie możliwe dopiero pod koniec grudnia.
Pytanie brzmi, czy tych kilkanaście tysięcy osób, które zapewne umrą, powinniśmy próbować uratować? W grze zawsze jest użycie paszportów covidowych jako „wejściówki do życia”, czyli uzależnienie od posiadania dokumentu zaszczepienia możliwości wejścia do kina, restauracji, czy do szkoły. I w krajach, w których takie obostrzenia zostały wprowadzone, współczynnik reprodukcji wirusa się w mniejszym lub większym stopniu obniżył. Są też kraje, które po prostu przerzucają na niezaszczepionych koszty udowadniania, że są zdrowi.
Teoretycznie można też sobie wyobrazić mniej lub bardziej restrykcyjny kolejny lockdown, dzięki któremu przynajmniej kilka tysięcy osób udałoby się uratować (albo i kilkanaście). I jeszcze półtora roku temu zapewne tak byśmy postąpili, wychodząc z założenia, że życie ludzkie jest bezcenne, a przynajmniej że warto zapłacić nawet i kilka milionów złotych za jego uratowanie (Francuzi policzyli, że uratowanie jednego istnienia ludzkiego w czasie pandemii COVID-19 kosztowało podatników 6 mln euro, w Polsce jedno życie „wyceniono” na milion złotych).
Czy tym razem lockdown gospodarki mógłby się opłacić? Liczba zachorowań kontra straty finansowe
Tyle że teraz sytuacja jest inna. Mamy dostępną za darmo i od ręki szczepionkę przeciwko COVID-19, która daje bardzo duże prawdopodobieństwo uniknięcia śmierci, a nawet ciężkiego przebiegu choroby. Na poniższym wykresie zobaczycie, jak duża część społeczeństw w poszczególnych krajach skorzystała z możliwości i zaszczepiła się:
Jeśli ktoś z własnej woli odmówił szczepienia, a potem umrze na COVID-19, można powiedzieć, że umarł na własne życzenie. Czy dla ratowania takiej osoby przed nim samym jest sens narażać gospodarkę na gigantyczne koszty? Oczywiście: upraszczam, bo w grze są też osoby, które z jakichś przyczyn nie mogły się zaszczepić. I takie, które mimo zaszczepienia są w grupie ryzyka. Lockdown w największym stopniu chroniłby te właśnie osoby.
Zeszłoroczny pełny lockdown kosztował nas 30-40 mld zł miesięcznie, a trwający od jesieni do lutego częściowy lockdown zabrał gospodarce łącznie jakieś 25-50 mld zł. Chyba nikt z nas nie chciałby powtórki. Ale policzmy, ile wyniosą straty wynikające ze śmierci nawet 18 000 ludzi w czwartej fali?
Cóż, przyjmując, że każdy Polak przeciętnie wypracowuje 20 000 dolarów PKB, taka strata rąk do pracy oznaczałaby 1,5 mld zł utraconych korzyści dla gospodarki w skali roku. Przyjmując, że tylko połowa osób, które umrą, to ludzie w wieku produkcyjnym i że gdyby nie dopadł ich COVID-19, to popracowaliby jeszcze średnio 10 lat – wychodzi ponad 7 mld zł strat dla gospodarki z tytułu ich śmierci.
To duża kwota, ale wielokrotnie mniejsza niż koszty lockdownów w wersji hard (35-40 mld zł miesięcznie), choć już porównywalna z miesięcznym kosztem lockdownu w wersji soft (jego koszt szacowałem na 5-7 mld zł miesięcznie).
Warto pamiętać, że tylko w zeszłym roku na walkę z pandemią musieliśmy wyjąć z kieszeni dodatkowe 2722 zł na głowę każdego obywatela. Polska zadłużyła się na dodatkowe 400 mld zł, wysoka inflacja to też cena kryzysu COVID-19. Pytanie brzmi, czy chcemy pomnażać te koszty. Ale jest i drugi dylemat, czy jesteśmy pewni, że umierać będą tylko niezaszczepieni?
Czytaj więcej o tym: COVID-19 i ubóstwo w Polsce? Jak pandemia wpłynęła na portfele? (subiektywnieofinansach.pl)
Czytaj też: Im więcej szczepionki, tym mniejsza śmiertelność COVID-19
Czytaj też: Niepokojące doniesienia z Korei Południowej. Umierają też zaszczpieni
Na koniec coś optymistycznego. To wykres, który zassałem z Bloomberga, a który pokazuje czas, który jest potrzebny wirusowi COVID-19 do zabicia każdego kolejnego miliona ludzi na Ziemi. Jak widzicie, ostatni milion poszedł pod nóż w znacznie dłuższym czasie niż poprzednie.
——————
Posłuchaj nowego odcinka podcastu „Finansowe sensacje tygodnia”
W tym odcinku „Finansowych sensacji tygodnia” mierzymy się z czterema plagami, które spadły na nasz spracowany Naród: kolejną falą pandemii COVID-19 (czy należy wprowadzić lockdown albo jakieś ograniczenia naszej mobilności?), kolejną falą podwyżek cen (czy NBP może coś jeszcze zrobić i co mógłby zrobić rząd?), szaleństwem na rynku nieruchomości (poskarżył nam się klient, który zapłacił już część ceny za mieszkanie, a deweloper mimo tego rozwiązał z nimi umowę!) i szaleństwem kosztów ogrzewania i oświetlenia (czy jest sens dopłacać nam i dogadzać, skoro na koniec dnia energia po prostu musi być droga?). Zapraszamy do posłuchania pod tym linkiem lub na Spotify (tam nasz podcast jest w dziesiątce najpopularniejszych w kategorii newsowej), Apple Podcast, Google Podcast i na kilku innych platformach podcastowych.
zdjęcie tytułowe: Matteo Jorjoson/Unsplash