Myślałem, że po prawie ośmiu latach prowadzenia blogu konsumenckiego, przez który przewinęło się już kilka tysięcy Waszych spraw, nic mnie nie może już zdziwić. Ale takiej historii, jaka przydarzyla się panu Piotrowi, nie życzę najgorszemu wrogowi. Wyobraźcie sobie, że kupujecie samochód. Legalnie, dopełniając wszelkich formalności i sprawdzając jego historię we wszystkich dostępnych źródłach. A kilkanaście, kilkadziesiąt miesięcy później do Waszych drzwi puka komornik i dowiadujecie się, że to auto… nie jest już Wasze.
Pan Piotr miał takiego właśnie pecha. Rzecz dotyczyła auta kupionego w lutym 2014 r., ale dopiero w 2016 r. mój czytelnik dowiedział się – właśnie od komornika – iż na aucie ciąży… zastaw rejestrowy ustanowiony przez jednego z poprzednich właścicieli tego samochodu. Sytuacja jest o tyle nieprawdopodobna, że pan Piotr przy zakupie prześwietlił dokładnie dowód rejestracyjny i kartę pojazdu (nie było tam żadnej wzmianki o zastawie), był na komendzie Policji (w policyjnych bazach też auto nie wyskakiwało jako podejrzane). Kuriozalna, a jednocześnie tragiczne w skutkach – bank, który jest „właścicielem” zastawu ściga bowiem obecnego właściciela samochodu, a nie osobę, która ustanowiła zastaw na tym pojeździe.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Bankowi jest zapewne wszystko jedno kto jeździ autem, po prostu chce odzyskać pieniądze, które pożyczył, a których kredytobiorca mu nie oddał. Bankowcy mają to do siebie, że zamiast szukać wiatru w polu po prostu chwytają za gardło pierwszą osobę, która ma cokolwiek wspólnego z długiem (np. żyranta) i z niego ściągają pieniądze. Pan Piotr jest w połowie drogi do utraty swojego samochodu, bo choć poszedł do sądu, by walczyć o swoje, to w pierwszej instancji (w sądzie w Legnicy) przegrał z kretesem. Mój czytelnik zamierza się odwołać. I będę mu kibicował z całego serca. choć wygląda na to, że nie ma w ręku zbyt silnych kart.
Historia pewnego samochodu
Z ustaleń pana Piotra wynikało, że historia tego samochodu wyglądała następująco: Jesienią 2011 r. Mazowiecki Bank Spółdzielczy w Łomiankach zawarł ze swoim klientem, panem X, umowę o ustanowienie zastawu rejestrowego na należącym do niego samochodzie. Po trzech miesiącach pan X sprzedał auto na rzecz swojej spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Zastaw został wpisany do rejestru zastawów (ale bez wpisu do karty pojazdu lub dowodu rejestracyjnego). Po niecałych dwóch latach spółka z ograniczoną odpowiedzialnością sprzedała samochód panu Y.
Sprzedający w treści umowy oświadczył, że pojazd stanowi jego wyłączną własność i że nie jest przedmiotem jakiegokolwiek zabezpieczenia. Czyste łgarstwo, ale pan Y go nie zweryfikował (a w każdym razie nie dał po sobie poznać, że coś wie o zastawie). Po kolejnych kilkunastu miesiącach auto trafiło do pana Piotra na mocy kolejnej umowy sprzedaży. I właśnie pod adres pana Piotra, który już zdążył pojeździć samochodem przez dwa lata, przybył komornik, żeby zająć autko.
Sąd: „Nie zajrzałeś do rejestru zastawów? Toś frajer!”
Dlaczego sąd w pierwszej instancji poparł bank? Sędzia Sądu Rejonowego w Legnicy zgodził się z panem Piotrem, że zastaw, aby był skuteczny, musi być publicznie ujawniony publicznie w rejestrze zastawów. Zgodził się też, że sprzedaż przedmiotu zastawu (w tym wypadku samochodu) powoduje wygaśnięcie tego zastawu jeśli nabywca w chwili finalizowania zakupu nie wiedział i przy zachowaniu należytej staranności nie mógł wiedzieć o istnieniu zastawu (oczywiście z drugiej strony umowa zastawu może zabraniać sprzedaży rzeczy, która jest zabezpieczeniem np. kredytu przed jego spłatą). Sąd przyjął też do życzliwej wiadomości, że pan Piotr został poinformowany przez pana Y, iż auto jest wolne od jakichkolwiek obciążeń. Ale – według sędziego – nie oznacza to jeszcze zachował należytą staranność.
„Pozwany nie wykazał, aby zaszły jakiekolwiek okoliczności umiemożliwiające mu pozyskanie wiedzy z rejestru zastawów. Pozwany nie zwrócił się z odpowiednim zapytaniem do rejestru, co zdaje się być nieuzasadnione w szczególności, gdy badał przeszłość pojazdu np. poprzez zasięgnięcie informacji na policji”
– ogłosił sąd, przyznając rację bankowi żądającemu wydania mu samochodu. Sąd uznał, iż bez znaczenia jest fakt, iż zastaw na samochodzie nie był umieszczony w dowodzie rejestracyjnym. Nie przekonało go również to, że bank powinien był na czas istnienia zastawu przejąć kartę pojazdu, by fizycznie uniemożliwić jego sprzedaż (kto kiedyś miał kredyt samochodowy wie, że banki lubią chować kartę pojazdu w swoich skarbcach do czasu zwrotu ostatniej raty).
Według sędziego nawet jeśli sprzedający podpisuje własną krwią oświadczenie, że auto jest wolne od zastawów, nawet jeśli w dowodzie rejestracyjnym nie ma żadnej adnotacji bankowej, nawet jeśli sprzedający ma kartę pojazdu i ona też nie ma żadnych podejrzanych wpisów i nawet jeśli sprawdził auto w bazach policyjnych, to i tak powienien jeszcze zajrzeć do bazy zastawów. A jeśli tego nie zrobił, to jest frajer. A jeśli jest frajer, to nie może jeździć samochodem.
Bank dał ciała, klienta powiesili
Pan Piotr zapowiada, że będzie walczył do upadłego. Zamierza podnieść w odwołaniu m.in. argument, że to przede wszystkim bank nie dołożył należytej staranności, by zabezpieczyć swoje interesy, bo w umowie kredytowej znalazło się zobowiązanie, iż klient w ciągu 7 dni od jej podpisania przyniesie do banku dowód rejestracyjny z wpisem zastawu. Kredytobiorca tego obowiązku nie wyegzekwował, przez co kolejni nabywcy auta byli pozbawieni najłatwiejszej możliwości sprawdzenia czy auto jest wolne od jakichś praw i roszczeń osób trzecich.
Pan Piotr zauważył też, że kredytobiorca, pan X, sprzedał auto do swojej spółki z ograniczoną odpowiedzialnością jeszcze zanim sąd wpisał zastaw rejestrowy. A to może oznaczać naruszenie procedury, które mogłoby uniemożliwić bankowi ściąganie długu z późniejszych właścicieli auta. Z całą pewnością pan Piotr miał wyjątkowego pecha i nie ma dwóch zdań, że bank nie powinien zrzucać na niego całej odpowiedzialności za dług. Zwłaszcza, że pan Piotr i tak okazał się bardziej skrupulatny w badaniu stanu auta, niż 90% innych nabywców samochodów. A mimo wszystko dał się oszukać.