Pandemia trwa ledwie kilka miesięcy, ale już widać, jak głębokie zmiany wywoła w naszym codziennym życiu. Ucierpiało wiele gałęzi gospodarki (niektóre chyba nieodwracalnie), a na ich miejsce wyrastają nowe. Wiele dziedzin życia trzeba będzie „wymyślić na nowo”. Jesteśmy też świadkami gwałtownego przyspieszenia rozwodu Polski z węglem. Firmy energetyczne na wyścigi kasują inwestycje w elektrownie węglowe, ogłaszają plany „zielonych” przedsięwzięć i… czekają na deszcz pieniędzy z Unii Europejskiej. Na to samo czekają inwestorzy giełdowi, którzy wywindowali kursy firm energetycznych 70% powyżej dołka z początku pandemii. Czy jest też szansa na niższe rachunki za prąd?
To nie przypadek, że właśnie teraz Enea i Energa spisały na straty 1 mld zł z inwestycji w elektrownię węglową w Ostrołęce (zamiast niej ma powstać czystsza, gazowa). A grupa PGE, kojarzona z „największym trucicielem Europy”, czyli elektrownią Bełchatów, zapowiada przyspieszenie wycofania się z produkcji energii z węgla. PGE wydzieli spółki węglowe do osobnej struktury prawnej, żeby mieć „czyste konto” i łatwiej szukać finansowania nowych inwestycji w zieloną energię. A do tego sensacyjna wiadomość ostatnich godzin: poznańska grupa energetyczna Enea razem z hiszpańskim potentatem w farmach wiatrowych Iberdolą, chcą stawiać wielką farmę na Bałtyku.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Przypadek? Nie sądzę. Firmy energetyczne śmielej i głośniej zaczęły komunikować zielone inwestycje, bo liczą na to, że spadnie na nie deszcz zielonych pieniędzy. Między innymi tak analitycy tłumaczą wzrost indeksu spółek z tej branży notowanych na warszawskiej giełdzie – WIG-Energetyka – o 70% od połowy marca, kiedy w tym czasie indeks WIG wzrósł „tylko” o 16%. Polska energetyka z pariasa staje się gwiazdą parkietu. Czy polski konsument na tym skorzysta?
Ile polski prąd „kosztuje” CO2?
Rewolucja energetyczna wisiała nad Polską jak miecz Damoklesa – wiadomo, że kiedyś trzeba będzie ją przeprowadzić, pozamykać kopalnie, wygasić piece i zakazać palenia węglem, ale brakowało impulsu do radykalnych działań. Pandemia może być takim impulsem. I wcale nie chodzi tylko o wywołane przez Covid-19 zmiany cen praw emisji do CO2. Opłatę tę – przypomnijmy pokrótce – płacić muszą wszystkie firmy w Europie, które emitują CO2 – huta, która wytapia stalowe karoserie samochodów, producent cementu, papiernie, huty i oczywiście elektrownie – zarówno te gazowe jak i węglowe, a koszty przerzucają na odbiorców.
Gdy europejskie kraje jeden po drugim zaczęły wprowadzać lockdown, ceny praw do emisji CO2 spadły o 31% (bo spadło zapotrzebowanie przemysłu na energię), ale był to spadek krótkotrwały – uprawnienia już kosztują ponad 20 euro za tonę i nie ma prognoz, które by mówiły, że trwale spadną.
Dla polskiej energetyki i konsumentów, choć jako kraj mamy taryfę ulgową i dostajemy część uprawnień za darmo, to bolesne doświadczenie – płacimy więcej za prąd. Między innymi dlatego wzrosły w ostatnich dwóch latach ceny dla firm i dla gospodarstw domowych. Polska zużywa do wyprodukowania 1 kWh energii ponad 600 g CO2. Dla porównania: Niemcy połowę tej wartości. Jeszcze bardziej ekologiczna jest Wielka Brytania i Szwecja, która ma dużo elektrowni wodnych.
750 mld euro na Fundusz Ożywienia Gospodarczego. Ale pieniądze są „znaczone”
W sukurs energetyce poszła Rada Polityki Pieniężnej obniżając koszty kredytów do rekordowo niskiego poziomu. O ile dla konsumentów niskie stopy, mogą utrudnić dostęp do kredytów, to wielkie, in inwestycje nie powinny mieć problemów z pozyskaniem finansowania – tym bardziej, że będą miały unijne wsparcie, więc trudno będzie na nich potencjalnym kredytodawcom stracić. Ekonomista Jakub Borowski zaproponował nawet, by NBP udzielał bankom komercyjnym finansowania po ujemnej stopie, z przeznaczeniem konkretne zielone projekty.
Polska ma też dostać 36 mld z wartego 750 mld euro programu stymulacyjnego Unii Europejskiej. Więcej dostaną tylko Włochy, Hiszpania i Francja. Jednak jeśli uwzględnimy naszą niską składkę do budżetu Unii, to bilans przepływów jest dla Polski korzystny. Pieniądze będą „znaczone” – muszą być wydane na ekologiczne inwestycje, czyli na zielony prąd. Co moglibyśmy sobie za nie zbudować? I czy jest szansa na obniżkę rachunków za prąd? Sprawdźmy!
Fotowoltaika. Dziś można śmiało powiedzieć, że ma swoje 5 minut – elektrownie słoneczne stawiają konsumenci na dachach swoich domów i firmy na dachach fabryk, żeby mieć własne źródło prądu. Kosztuje to 20.000 zł, co przy obecnych cenach prądu oznacza, że po 5-8 latach inwestycja jest spłacona, a właściciel ma (prawie) darmowy prąd. Moc fotowoltaiki zainstalowanej na polskich dachach dziś wynosi 1,8 GW. Czy to dużo? Wszystkie elektrownie w Polsce mają moc 46 GW, więc energia ze słońca zaczęła być już „widoczna”. Dr Jan Rączka, z raporcie dla Fundacji Przyjazny Kraj, obliczył, że aby ceny prądu latem spadły o 10-15% potrzebujemy 12 GW fotowoltaiki.
Ile to by kosztowało? Na ostateczny koszt budowy wpływa między innymi koszt finansowania, cena gruntu, ewentualne dotacje. Przyjmuje się, że budowa 1 GW farmy fotowoltaicznej to koszt rzędu 3-5 mld zł. Amerykańska farma o mocy 460 MW kosztowała w przeliczeniu 1,4 mld zł, a nowsza – zlokalizowana w Indiach – farma o mocy 1 GW (Kurnool Ultra Mega Solar Park) – okrągły 1 mld dolarów, czyli ok. 4 mld zł. A więc 12 GW fotowoltaiki dla Polski to koszt circa 48 mld zł. Drogo? Gdy już raz poniesie się koszt, to potem można przez lata odcinać kupony – farmy są praktycznie bezobsługowe i nie potrzebują „paliwa”.
O cenach produkcji energii mówi wskaźnik LCOE, który pokazuje średnią cenę megawatogodziny, w trakcie całego życia elektrowni z uwzględnieniem uwarunkowań i kosztu kapitału dla danego kraju. Np. w USA już teraz taniej jest budować fotowotalaikę niż „węglówkę”.
Ale to będzie kosztować krocie. Przykładowo koszt budowy farmy o mocy 1 GW to astronomiczne 12-14 mld zł, czyli potrzebujemy, uwaga, nawet 168 mld zł! Bajońska suma, ale nie wszystkie projekty będą realizowane jednocześnie. Najbliżej startu jest Polenergia. Na początek, przez najbliższe 10-20 lat, potrzebujemy na inwestycje w wiatraki na morzu jakieś 80 mld zł.
W sumie na wielkie projekty fotowoltaiczne i wiatrowe potrzebujemy 128 mld zł. Oznacza to, że prawie całość z wartego w przeliczeniu 144 mld zł unijnego programu stymulacyjnego musiałaby zostać przeznaczona na energetykę. Tak się pewnie nie stanie, bo „w poczekalni” są projekty gazowe, a ratunku wymagają też inne gałęzie gospodarki.
Ale nawet jeśli połowa – albo jedna trzecia – z tych funduszy zostanie przeznaczona na zielone inwestycje, to pozwoli nam to zmniejszyć emisyjność gospodarki, a co za tym idzie – obniżyć rachunki za prąd, a przy okazji dodać kilka punktów procentowych do PKB (inwestycje to miejsca pracy).
Czy będzie taniej? A może chodzi o to by prąd nie był dużo droższy?
Ceny prądu przez to, że jesteśmy „węglowym skansenem”, są w Polsce jednymi z najwyższych w Europie – z uwzględnieniem naszych marnych na tle Unii zarobków – jesteśmy szóstym krajem pod względem drożyzny energetycznej, po Portugalii, Niemczech, Hiszpanii, Belgii i Cyprze. Pod tym linkiem znajdziecie mój artykuł z dokładnymi danymi i tabelką Eurostatu.
W drugiej połowie 2018 r. nastąpił gwałtowny wzrost cen uprawnień do emisji CO2 i cen węgla kamiennego, co spowodowało ok. 60-proc. podwyżkę cen energii elektrycznej na rynku hurtowym w Polsce. To dlatego rząd zamroził w 2019 r. ceny. W tym roku już nie dał rady „malować trawy na zielono”. O ile nad konsumentami jest jeszcze rozłożony parasol URE (ale i tak w tym roku były podwyżki o 10-15%), to firmy płaczą i płacą. Średnie ceny dla gospodarstwa domowego po podwyżkach to już prawie 70 groszy za kWh.
Czy będzie taniej? Sukcesem będzie, jeśli w najbliższych latach ceny nie zaczną zbyt gwałtownie rosnąć, bo i tak z elektrowni węglowych będziemy korzystać jeszcze do ok. 2050 r. Ale możliwe, że dzięki deszczowi pieniędzy związanych z „leczeniem” skutków pandemii, uda nam się w miarę szybko i częściowo za nie nasze pieniądze zwiększyć udział zielonych źródeł energii.
Ale i tak słono zapłacimy za dotychczasowe zaniedbania. Według Instytutu Energetyki Odnawialnej ceny wytwarzania prądu mogą w ciągu kilku najbliższych lat wzrosnąć dwukrotnie, co nie pozostałoby bez wpływu na ceny dla odbiorców. Gdyby ceny prądu miały wzrosnąć o połowę (dystrybucji nie ruszamy) to z obecnych 70 groszy zrobiłoby się 90 groszy za kWh. W skali roku to 500 zł więcej, czyli wzrost średniego rachunku przeciętnej rodziny o 28%. Prąd na wagę złota.
Na szali jest też konkurencyjność polskiej gospodarki, a więc nasze miejsca pracy, a także to, czy nie zaczniemy masowo wpadać w „ubóstwo energetyczne” – czyli nie będziemy sobie odmawiać włączania urządzeń elektrycznych.
źródło zdjęcia: PixaBay