W ostatnich trzech latach wynagrodzenia w Polsce rosły realnie, a więc po uwzględnieniu inflacji, średnio o 5,6% rocznie, a tymczasem pensje w krajach Unii Europejskiej praktycznie stanęły w miejscu. W najnowszej analizie firma audytorsko-doradcza Grant Thornton pokazuje kilka scenariuszy, z których wynika kiedy wreszcie będziemy cieszyli się „niemieckimi zarobkami”
Wyobraźmy sobie, że bierzemy udział w maratonie. Jesteśmy daleko w tyle. Co zrobić, żeby dogonić innych biegaczy? Trzeba biec szybciej od nich, a najlepiej, żeby nasi rywale zrobili sobie odpoczynek. Taką właśnie sytuację obserwujemy w dyscyplinie zwanej „poziomem wynagrodzeń”.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Na wszelkiego rodzaju analizy prognozujące, kiedy zarabiać będziemy np. tyle co Niemcy, trzeba patrzeć z dużym dystansem. Wszystko bowiem zależy od tego, jak szybko biegniemy i w jakim tempie robią to inni zawodnicy. A to nie są przecież wartości stałe. Z ubiegłorocznej edycji badania Grant Thornton wynikało, że gdyby utrzymana była ówczesna dynamika płac w Polsce i w UE, to nasze pensje zrównałyby się ze średnią unijną dopiero w 2069 r., czyli za 49 lat. Ale unijni zawodnicy zwolnili, a Polacy przyspieszyli. Gdybyśmy w tym miejscu i jednym, i drugim włączyli tempomat, dystans do średniej płacy w UE nadrobilibyśmy aż o 31 lat szybciej, czyli już w 2038 r.
Polacy szybcy, ale Litwini szybsi
W jaki sposób Grant Thornton mierzy tę „dyscyplinę”? Opiera się na danych Eurostatu o wynagrodzeniach w Unii Europejskiej za 2019 r. oraz ich dynamice z ostatnich trzech lat, a konkretniej na skumulowanym wzroście z lat 2017-2019 pomniejszonym o inflację).
W ubiegłym roku Polak zarabiał średnio 1.150,67 euro miesięcznie (5.163,79 zł brutto przy kursie euro 4,49 zł). Ten wynik stawia nas wśród najbiedniejszych mieszkańców UE. Polak zarabia nominalnie, a więc bez uwzględnienia poziomu cen w innych krajach, niemal trzy razy mniej, niż wynosi średnia unijna (3.043,15 euro).
Od poprzedniej edycji raportu Polska pod względem nominalnych zarobków wyprzedziła Chorwację (średnie miesięczne zarobki w 2019 r. wynosiły 1.138 euro) oraz Węgry (1.140 euro). Wyprzedziła nas za to Litwa, gdzie średnia miesięczna pensja wzrosła z 926 euro w 2018 r. do 1.199 euro w 2019 r. W tym zestawieniu Polska plasuje na 7. pozycji od końca w UE. Za nimi są Węgry, Chorwacja, Słowacja, Łotwa i Rumunia, a listę zamyka Bułgaria ze średnią miesięczną pensją na poziomie 647 euro.
Ile zjesz Big Mac za swoją pensję?
Na poziom wynagrodzeń nie można patrzeć w oderwaniu od tzw. siły nabywczej pieniądza, która mówi, ile dóbr i usług możemy kupić za naszą pensję. Bo co z tego, jeśli w jakimś kraju nominalne pensje są dwa razy wyższe niż w Polsce, jeśli wszystko jest tam dwa razy droższe niż u nas. Bogaty i biedny w tym zestawieniu wypadają tak samo, bo kupią dokładnie tyle samo.
Różnice w sile nabywczej można poznać choćby podczas zagranicznych wakacji. Łatwo można przeliczyć, o ile więcej niż w Polsce płacimy w bogatych krajach UE za obiad w restauracji czy za zakupy w sklepie spożywczym. Eksperci Grant Thornton porównali siłę nabywczą na przykładzie trzech produktów. Sprawdzili, ile za nominalną średnią pensję moglibyśmy kupić w danym kraju litrów paliwa, popularnych kanapek w McDonald’s oraz biletów do kina.
Okazuje się, że nawet fakt, iż te produkty i usługi są w Polsce tańsze, to i tak w tym rankingu zajmujemy 8. miejsce od końca. Za średnią pensję z 2019 r. Polak mógłby bowiem kupić 1.065 litrów paliwa (1,08 euro za litr) lub 247 zestawów kanapek Big Mac (4,65 euro za zestaw) albo 177 biletów do kina (ok. 6,5 euro za bilet). Z kolei za średnią unijną pensję (3043,15 euro) można by kupić 2.340 litrów paliwa (przy założeniu, że cena jednego litra to około 1,30 EUR), 444 zestawy kanapek Big Mac (6,9 euro za zestaw) lub 349 biletów do kina (cena jednego to średnio 8,7 EUR).
„Uwzględnienie różnic w cenach nie zmienia więc zasadniczo struktury wynagrodzeń – kolejność krajów pozostaje bardzo zbliżona. Zmienia się jednak dysproporcja pomiędzy krajami o najniższych i najwyższych płacach. O ile statystyczny pracownik w Luksemburgu zarabia nominalnie prawie 5-krotnie więcej niż pracownik w Polsce, o tyle po uwzględnieniu różnic w sile nabywczej (przynajmniej tej mierzonej paliwem, kanapkami i kinem) różnica ta spada do około 3-krotności”
– komentują eksperci Grant Thornton.
Przeczytaj też: Bankomat to nie tylko maszyna do wypłacania pieniędzy. Może być nośnikiem reklamowym, „roznosicielem” ulotek i wypłacać konkursowe nagrody
Do Niemców dobijemy w 2048 roku
Kiedy zatem wysokością płac dogonimy bogate kraje Europy? Średnia dynamika płac w Polsce z lat 2017-2019 wynosiła 5,57%, średnia dla UE to zaledwie 0,37%. Można więc powiedzieć, że biegniemy blisko 15 razy szybciej niż przeciętny zawodnik Unii Europejskiej. Ale dystans do odrobienia jest spory. Jeśli założymy, że zawodnicy biec będą w tym samym tempie, polskie wynagrodzenia zrównałby się z unijnymi za 18 lat.
W zeszłorocznej edycji badania Grant Thornton, zrównanie płac miało nastąpić dopiero we wrześniu 2069 r, a w edycji sprzed dwóch lat – dopiero w 2077 roku. Tak gwałtowne skrócenie dystansu wynika z tego, iż w ostatnich latach wzrost płac Polsce mocno przyspieszył (do 5,57% z 4,66% przed rokiem i 4,53% dwa lata temu), a w UE wyraźnie spowolnił (do 0,37% z 2,58% rok temu i 2,65% dwa lata temu).
Kiedy – przy założeniu, że zawodnicy będą biec w tym samym tempie – Polska dogoni poszczególne kraje? Najmniej – 5 lat – dzieli nas od Portugalczyków. Za 7 lat dogonilibyśmy Grecję i Słowację. Z Hiszpanią płacowo zrównalibyśmy się w 2031 r., z Czechami w 2033 r., a z Francją w 2036 r. Tyle, co Niemcy zarabialibyśmy dopiero w 2048 r., a więc wynagrodzenia w obu tych krajach wynosiłyby ok. 68.000 euro brutto rocznie. Dwa lata później dobilibyśmy do Szwedów i Duńczyków.
Eksperci Grant Thornton spojrzeli na doganianie płac jeszcze pod innym kątem. Sprawdzili, kiedy Polska (przy założeniu dynamiki wzrostu płac z lat 2017-2019) osiągnęłaby poziom obecnych płac w innych krajach UE, a więc kiedy Polak będzie zarabiał tyle, co obecnie np. Niemiec. Tę symulację obrazuje poniższy wykres.
Jak pandemia wpłynie na wynagrodzenia?
Jak już wspomniałem, na te prognozy trzeba spoglądać bardzo ostrożnie. Opierają się na danych z lat 2017-2019 r., a przecież pandemia wywróciła wszystko do góry nogami. Np. w październiku 2020 r. wynagrodzenia brutto w sektorze przedsiębiorstw rosły w Polsce w realnym tempie 1,6%, a w lutym, czyli tuż przed pandemią, dynamika wynosiła 3 proc. Z kolei w Portugalii płace spadają realnie o 7,3% (październik), a w lutym rosły aż o 5%.
Nieciekawie mają też niemieccy pracownicy. W drugim kwartale 2020 r. wynagrodzenia spadały realnie aż o 4%, choć przed pandemią rosły o 0,4-0,7%. Na jednoznaczne wnioski z wpływu pandemii na wynagrodzenia będziemy musieli jednak poczekać do przyszłego roku, kiedy Eurostat opublikuje dane według ujednoliconej metodologii. Wygląda jednak na to, że Polska jest jednym z krajów, w którym płace ucierpiały w niewielkim stopniu. Na to, jak szybko „biec” będą pensje w innych krajach nie mamy wpływu. Ale mamy wpływ na to, jak szybko pobiegną Polacy.
„Jeśli chcemy zarabiać więcej, są do tego jedynie trzy drogi. Po pierwsze, moglibyśmy po prostu pracować więcej, np. aktywizując jak największą liczbę osób biernych zawodowo albo później przechodząc na emeryturę, bardziej efektywnie, czyli wytwarzać więcej w tym samym czasie, np. dzięki lepszej organizacji pracy, w tym automatyzacji, lub bardziej innowacyjnie, osiągając większą wartość dodaną z wykonywanych prac”
– mówi Tomasz Wróblewski, ekspert Grant Thornton.
Zdjęcie tytułowe: Pixabay