Pan Marek prawomocnie „uśmiercił” w sądzie kredyt frankowy, ale gdy zdążył pochwalić się sukcesem, w jego bankowości elektronicznej pojawił się nowy kredyt – na 150 000 zł. „Skandal, pozwiemy bank!” – piekli się w liście do nas prawnik czytelnika. „To żaden kredyt” – odpowiada bank. To co to jest? Sprawdzam!
Problemu kredytów frankowych w Polsce nie są w stanie rozwiązać najtęższe ekonomiczne i prawnicze umysły. Dla jednych sądowe unieważnienie umowy kredytowej to dziejowa sprawiedliwość (bo banki nawarzyły piwa i przygotowały lewe umowy), dla innych niesprawiedliwość – bo, nawet jeśli banki coś przeskrobały, to unieważnienie umowy jest zbyt surową karą (za „darmowy” kredyt dla klienta-frankowicza płacą wszyscy pozostali). Zawsze po wyroku sądu jedna strona jest niezadowolona. Niektórzy zwracają uwagę, że na szali jest wręcz stabilność systemu finansowego.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ale frankowicze ustawiają się w sądowych kolejkach po sprawiedliwość. Dziejową. Jedni idą na ostro i pozywają swój bank, inni korzystają z programu ugód (o ile bank konkretnemu klientowi da zielone światło). Rezerwy na poczet przegranych procesów to ponad 6 mld zł – dużo, ale… jeśli porównany je do spodziewanych zysków banków, które w tym roku będą – z powodu wysokich stóp procentowych i nędznego oprocentowania depozytów – rekordowe, to da się przeżyć. Oczywiście pamiętamy, że sytuacja każdego banku jest inna.
Spory banki vs. frankowicze to sądowa epopeja. Co jakiś czas do mediów przedostają się informacje o tryumfie frankowicza, a czasem o wygranej banku. Nie opisujemy każdego prawomocnego orzeczenia w sprawach frankowych. Ale to, co trafiło na naszą skrzynkę pocztową ostatnio, wprawiło nas w największe osłupienie. I nie tylko nas.
Kredyt na 150 000 zł… na 0%? „Ale ja takiego nie brałem”
Pan Marek wziął kredyt hipoteczny na mieszkanie swoich marzeń. Kupił lokum w Warszawie i nie narzekał na kurs franka szwajcarskiego aż do „czarnego czwartku”, kiedy Szwajcarski Bank Narodowy uwolnił kurs waluty, co spowodowało drastyczną i trwałą podwyżkę rat. Resztę historii już znacie. Pan Marek poszedł ze swoim kredytem do sądu, a w październiku kredyt został prawomocnie unieważniony (mamy sygnaturę akt dla zainteresowanych).
Pan Marek był więc formalnie uwolniony spod jarzma niechcianego kredytu i cieszył się odzyskaną wolnością. Ale radość była przedwczesna. Po kilku miesiącach pan Marek, tak jak zwykle, zalogował się do systemu bankowości elektronicznej, gdzie zauważył nową pozycję – kredyt na 150 000 zł, oprocentowany na 0%, rozłożony na 540 rat. W normalnych warunkach brałbym taki prezent w ciemno (przy inflacji 11%). Ale nasz czytelnik szczęśliwy nie był, bo opis kredytu sprowadzał się do tego, że to kapitał z jego unieważnionego w sądzie kredytu frankowego.
To o tyle dziwne, że pan Marek nie przypomina sobie, żeby podpisywał jakiekolwiek nowe umowy kredytowe. Napisał do nas wkurzony nie na żarty prawnik z Wrocławia, który ciskał gromy na bank, że „skandal, że ich pozwie, że to pierwszy taki przypadek w Polsce”. I że jak będziemy opisywać tę sprawę, to żebyśmy broń Boże nie pomylili nazwy kancelarii.
Musicie przyznać, że wiadomość brzmi wręcz nieprawdopodobnie i gdyby rzeczywiście było tak, jak opisał to prawnik, byłby to skandal na całą Polskę, a być może i Europę. Niektóre banki po przegranych procesach pozywają swoich klientów za korzystanie z kapitału. Jak pisaliśmy, jedni prawnicy mówią, że tak nie można, inni, że można.
Ale żeby wcisnąć klientowi 150 000 zł, ot tak, „karnego” kredytu – to trzeba mieć tupet. Albo bardzo silne karty. Jednym słowem – taka sprawa wymagała dokładnego zbadania. Zaczęliśmy więc wysyłać zapytania i monitować rzeczoną kancelarię, prosząc o szczegóły sprawy.
Bank tłumaczy: to nie kredyt. To frankowe powidoki
Poprosiliśmy o szczegóły, ale po kilku dniach od pierwszego kontaktu udało nam się jedynie zorganizować „głuchy telefon” z mecenasem, który za pośrednictwem asystentki wytłumaczył, że nie udzieli więcej informacji, bo „temat jest zawieszony”. O co tu chodzi? Nasz blog to nie wieszak, na którym można zawieszać i odwieszać tematy, jak komu wygodnie. Dlatego postanowiliśmy sprawdzić, o co tutaj chodzi.
Bank nie był zaskoczony naszymi pytaniami. Mimo że ze względu na tajemnicę bankową nie mógł się odnieść do tego konkretnego przypadku, okazało się, że ta sprawa nie jest jedyna. A takich „kredytów” jest więcej. Tyle że to nie są kredyty. To informatyczne widma, powidoki po kredytach frankowych.
Po prostu systemy informatyczne banku (banków) nie są (jeszcze) w stanie przetrawić tego, co zasądzają sędziowie. Ale za każdym razem taki „kredyt” jest w bankowości internetowej oznaczony jako coś…, czym nie należy się przejmować i nie należy na to zwracać uwagi, a już na pewno nie regulować rat.
„W przypadku wyroków unieważniających umowę kredytu mamy dwie możliwe sytuacje. Pierwsza to taka, w której na skutek operacji rozliczeniowych klientowi znika kredyt w systemie transakcyjnym i w to miejsce nie pojawia się nic. Taka sytuacja ma miejsce, kiedy suma spłat klienta na poczet umowy przewyższa kwotę wypłaconego kapitału kredytu (z uwzględnieniem sumy wypłaconej klientowi na mocy wyroku).
Druga sytuacja zachodzi wtedy, kiedy suma spłat klienta na poczet umowy jest niższa niż kwota wypłaconego kapitału kredytu (z uwzględnieniem sumy wypłaconej klientowi na mocy wyroku). W takich przypadkach w systemie znika dotychczasowy kredyt, ale jednocześnie otwiera się pozycja „techniczna”, która ewidencjonuje kwotę długu należną od klienta, którą można określić w skrócie jako sumę niedopłaty (z perspektywy banku) klienta do kapitału (po upadku umowy)”.
Czyli to, co widzi klient, wynika z ograniczeń technicznych systemu. Bo systemy informatyczne nie były projektowane na wypadek unieważnień umów kredytowych. Bank uspokaja, że klient nic nie musi z tym robić, a informatyczny chochlik wkrótce będzie usunięty.
Kredytowy galimatias, czyli powidoki po wyroku. Dwa frankowe morały
Jaki z tego morał? Ja widzę aż dwa. Po pierwsze nie chciałbym być na miejscu kogoś, kto zobaczy w bankowości elektronicznej zobowiązanie na 150 000 zł, którego nie zaciągał. Skoro na tym etapie – w niektórych indywidualnych sytuacjach klientów – nie można tego uniknąć, to może przydałoby się zawiadomienie klientów zawczasu (SMS-em, mailem, listem), że taka pozycja pojawi się na koncie, żeby uniknąć niepotrzebnych nerwów.
Drugi morał: sprawy frankowe są rzeczywiście bezprecedensowe, skoro sędziowie zasądzają wyroki, o których nie śniło się projektantom szkieletów systemów informatycznych banków. To ostrzeżenie przed tym, co nas może czekać, gdy sędziowie dopatrzą się błędów przy ustalaniu stawki WIBOR (pierwsze pozwy już są), a złotówkowicze – zachęceni sukcesami frankowiczów – ruszą do sądów.
źródło zdjęcia: PixaBay