Wskaźnik WIBOR, podstawa oprocentowania kredytów hipotecznych, miał odejść w niebyt. Wyznaczona była nawet data jego pogrzebu. Coś jednak nie wyszło. Pierwsze jaskółki kredytów na WIRON wiosny nie uczyniły, a sam nowy wskaźnik pokazuje odczyty… no cóż, takie jak rzeczywistość, którą mierzy. Problem w tym, że nie ma chętnych, by z niego skorzystać. Co będzie dalej z reformą wskaźników?
Zacznę od podania dwóch wartości, w których zawiera się cały problem z WIRON-em i WIBOR-em. Chodzi o wysokość stawek – o WIRON Stopa Składana 1M (na niej mają się opierać kredyty hipoteczne po reformie) oraz WIBOR 3M (na niej obecnie opierają się kredyty hipoteczne).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Ta pierwsza 2 stycznia 2024 r. wyniosła 4,60%. Ta druga – 5,89%.
Nowa stawka jest o prawie 1,3 pkt proc. niższa od starej. Tak miało być, prawda? Premier Morawiecki ogłaszał w kwietniu 2022 r. działania, które miały łagodzić skutki gwałtownego wzrostu rat kredytowych. I jedną z zapowiedzi było właśnie zastąpienie WIBOR-u nowym, niższym wskaźnikiem. Prawie dwa lata później można odtrąbić sukces, prawda? Nieprawda.
Po co w ogóle wskaźniki referencyjne?
Problem rosnących rat nie wziął się z niczego. Premier winił najwyraźniej WIBOR, skoro skazał go na unicestwienie. Jednak wskaźnik ten nie rósł sam z siebie, ale ze względu na stopy procentowe NBP, podnoszone wówczas gwałtownie i bez większego ładu, składu i komunikacji ze strony naszego banku centralnego.
A podnoszone były w taki sposób, jak były, ponieważ Rada Polityki Pieniężnej, pod światłym przewodnictwem Adama Glapińskiego, za długo ignorowała rosnącą inflację, by nagle zacząć zacieśniać stopy procentowe w panicznej pogoni za odlatującymi w kosmos cenami.
Wracając do pytania ze śródtytułu, po co właściwie są wskaźniki referencyjne takie jak WIBOR. Chodzi w skrócie o to, by pokazywać, jaki jest rynkowy (mamy w końcu gospodarkę rynkową, a nie centralnie sterowaną) koszt pieniądza. A operacyjnym zadaniem NBP (jak mówią jego własne „Założenia polityki pieniężnej”) jest utrzymywanie rynkowej stawki (wybrano stawkę POLONIA) „w pobliżu stopy referencyjnej NBP”. Co to znaczy „w pobliżu”? To znaczy między stawką depozytową NBP a stawką lombardową.
Chociaż NBP wskazuje stawkę POLONIA (czyli wskaźnik obrazujący oprocentowanie operacji przeprowadzonych na rynku pieniężnym o terminie overnight pomiędzy 18 polskimi bankami), to zasada ta dotyczy też innych rynkowych stóp procentowych. Bank centralny, jeśli chce mieć wpływ na gospodarkę, powinien tak sterować stopami procentowymi i płynnością w systemie bankowym, by koszt pieniądza był zbliżony do tego, co ustala RPP.
Jeśli rynek nie będzie „słuchał” NBP, to znaczy, że z gospodarką i systemem finansowym w kraju dzieje się coś bardzo, bardzo niedobrego. Nawet jeśli decyzje RPP są oceniane źle z merytorycznego punktu widzenia, to rynkowa stopa procentowa powinna być zbliżona do tej oficjalnej. Inaczej cały mechanizm się sypie.
Czy WIBOR jest zawyżony?
Wskaźnik referencyjny powinien poruszać się w okolicach głównej stopy procentowej banku centralnego, to już ustaliliśmy. W takim razie kolejne pytanie: „czy WIBOR dobrze pokazywał to, co miał pokazywać?”. Innymi słowy, czy słuszny był zarzut, że w czasie podwyżek stóp procentowych banki źle wyceniały to, co się dzieje na rynku. I tak, i nie.
WIBOR ma reprezentować rynkowe oczekiwania (potwierdzone transakcjami lub wiążącymi banki kwotowaniami) dotyczące stopy procentowej w przyszłości. Czyli WIBOR 3M pokazuje, jak banki wyceniają koszt pieniądza w horyzoncie trzech miesięcy.
Ile wynosił WIBOR 3M w dniu, gdy premier ogłaszał, że zostanie on zastąpiony inną stawką? Notowanie z 25 kwietnia 2022 r. pokazuje poziom 5,79%. Stopa procentowa NBP wynosiła wówczas 4,50%. Zaś trzy miesiące później… 6,50%. Czy rynek się pomylił w swoich przewidywaniach? Tak. Ale raczej w dół niż w górę!
Dzisiaj główna stopa procentowa NBP, po dwóch obniżkach, ustabilizowała się na 5,75%. WIBOR 3M, przypomnę, to 5,89%. A w terminie 6M nawet odrobinę mniej, bo 5,82%. Biorąc pod uwagę, że im dłuższy termin wskaźnika, tym więcej do kosztu pieniądza dochodzi premii za potencjalne ryzyko kredytowe czy płynnościowe (w „normalnych” czasach było to ok. 0,2 pkt proc. dla stawki WIBOR 3M, wyliczałem to w tym artykule), można wręcz założyć, że rynek zakłada pewne prawdopodobieństwo obniżek stóp procentowych w horyzoncie pół roku.
Dlaczego WIBOR nie jest transakcyjny?
Ta „oczekiwaniowość” WIBOR-u wielu osobom się jednak nie podobała. Twierdziły one, że banki, które biorą udział w kwotowaniu stawki, mogą zgłosić, co chcą (chociaż wcale nie mogą) i że w ten sposób mogą zawyżać oprocentowanie kredytów (choć, jak pokazałem przed chwilą, wcale tego nie robiły). A koronnym argumentem była afera z manipulacją LIBOR-em z 2008 r. (chociaż tam chodziło właśnie o zaniżanie stawki).
Jest prawdą, że WIBOR nie jest w 100% transakcyjny – to znaczy opiera się na kwotowaniach, „ofertach” banków, które są dla nich przez krótkie okienko wiążące. W terminie O/N, czyli overnight (depozyty zakładane na noc) udział transakcji zazwyczaj przekracza 90%. Dla terminiów 2-tygodniowych i 1-miesięcznych mieści się to gdzieś w przedziale 30-50%. Natomiast dla 3-miesięcznego mówimy o kilkunastu procentach, a dla 6-miesiecznego – o kilku.
Dlaczego tak się dzieje? Weźmy polski rynek. Banki „cierpią” na nadpłynność – to znaczy mają za dużo gotówki. I pewnie chętnie oddałyby ją do innego banku w depozyt, ale kto miałby te pieniądze przyjąć do siebie? Każdy przyjęty depozyt zwiększa sumę bilansową, a od sumy bilansowej płaci się podatek bankowy.
To sprawia, że, żeby bankowi opłacało się przyjąć gotówkę w depozyt, musiałby jego oprocentowanie obniżyć o wysokość podatku. Ale po co miałby to robić, skoro pieniędzy nie potrzebuje, bo ma ich aż nadto? Tym bardziej, że całość tej nadmiarowej gotówki chętnie zbiera NBP w ramach operacji otwartego rynku. I płaci bankom za nią oprocentowanie równe stopie referencyjnej.
W takich warunkach nie ma więc szans na to, żeby banki zaczęły zwierać więcej transakcji na dłuższy termin. A gdyby któryś bank zaczął chętniej przyjmować gotówkę od innych, to oznaczałoby to, że ma problemy z płynnością. Co z kolei zniechęciłoby pozostałe banki, by tam lokować swoje pieniądze. I kółko się zamyka.
Dlatego świat finansów na całym świecie uznał, że trzeba zmierzać w kierunku stopniowego przestawiania się na stawki oparte na transakcjach.
Skąd się bierze WIRON?
No dobrze, ale skoro transakcje są tylko na najkrótszym z możliwych terminie O/N, to jak z tego zrobić dłuższą stopę procentową? Odpowiedź wydawała się prosta – procent składany.
Taka jest też konstrukcja stawki WIRON Stopa Składana. Administrator (czyli spółka GPW Benchmark) bierze codzienne notowania O/N na przykład z miesiąca i wylicza indeks – tak jakby codziennie ktoś składał pieniądze na wynikający ze średniej procent.
To oznacza, że dzisiejszy odczyt WIRON Stopa Składana 1M pokazuje skumulowane oprocentowanie z ostatniego miesiąca. A wiec – jest to stawka, która patrzy w przeszłość. WIBOR patrzył w przyszłość – dzisiejsza stawka WIBOR 1M oznaczała dzisiejsze oczekiwania banków na najbliższy miesiąc.
Teoretycznie więc w cyklu podwyżek stóp procentowych to WIRON powinien być dla kredytobiorców „korzystniejszy” – bo decyzje banku centralnego zwiększałyby oprocentowanie stopniowo każdego dnia, a nie szokowo i z wyprzedzeniem jak w przypadku WIBOR-u.
Natomiast w cyklu obniżek stóp procentowych to WIBOR, wyceniający już przyszłe cięcia, powinien być niższy, WIRON zaś dłużej „trzymać się” wyższego poziomu.
To oczywiście rozważania raczej krótkoterminowe. Jeśli bowiem rynkowe stopy procentowe oddawałyby poziom stóp NBP, to wszystkie te rozważania nie mają wielkiego znaczenia. Kredyt hipoteczny może trwać 20-30 lat, więc te maksymalnie kilkumiesięczne różnice się wyrównują w perspektywie lat.
Jeśli.
Nikt nie chce WIRON-u?
Wróćmy do samego początku artykułu. WIRON Stopa Składana 1M wynosił na początku roku 4,60%. To oznacza, że jest o ponad 1 pkt proc. niższy niż główna stopa procentowa NBP. I o prawie pół punktu procentowego poniżej stopy depozytowej (5,25%), która wyznacza dolny przedział tego, co NBP uznaje za „pobliże”.
Niby kredytobiorcy powinni się cieszyć, prawda? No właśnie, nie bardzo. Jeśli stawka jest za niska, to banki nie bardzo chcą z niej korzystać. Mapa Drogowa, czyli dokument ustalający harmonogram zamiany WIBOR-u na WIRON, zakładała, że do końca 2024 r. wszystkie prace będą już zakończone, produkcja kredytów i innych produktów bankowych opartych na nowej stawce wyprze tę na starej i w 2025 r. będzie można już spokojnie WIBOR przestać wyliczać.
Mamy początek 2024 r. Jedynie ING Bank Śląski oferuje kredyty hipoteczne na WIRON i… właściwie to tyle, jeśli chodzi o wdrożenie tej stawki. Dlatego też Komitet Sterujący Narodowej Grupy Roboczej (czyli rządowo-bankowej instytucji, która miała zarządzać tą reformą) pod koniec roku ogłosił, że termin ostatecznego przejścia na WIRON przesunięty został… o trzy lata. Na 2027 r. Ale kredyty oparte na WIBOR-ku mają zniknąć wcześniej – już za pół roku.
Co jest nie tak z WIRON-em, że nikt go nie chce używać? A może zacznijmy od pytania, dlaczego właściwie jest on tak niski.
Co mierzy WIRON?
WIBOR pokazuje średnie oprocentowanie, po jakim banki są gotowe zawierać transakcje na rynku pieniężnym na określony termin. Co mierzy WIRON?
W toku prac nad nowym wskaźnikiem brane były pod uwagę trzy propozycje. WIRF miał mierzyć oprocentowanie zawieranych na rynku finansowym (czyli między bankami i innymi instytucjami finansowymi) depozytów na termin overnight. WIRD miał tę pulę rozszerzać o depozyty dużych firm niefinansowych. Do WRR wliczane są natomiast transakcje repo i buy-sell-back między bankami a instytucjami finansowymi.
Po dość długich konsultacjach rekomendacją ze strony rynku finansowego było wybranie za następcę WIBOR-u stawki WIRF. Ostatecznie zdecydowano inaczej i do wdrożenia wytypowano WIRD – czyli ten wskaźnik, uwzględniający podmioty niefinansowe.
Dlaczego tak zdecydowano? Można się tylko domyślać. W skład Komitetu Sterującego NGR wchodzi dwóch przedstawicieli sektora bankowego i pięciu przedstawicieli strony państwowej: KNF, MF, NBP, PFR i BFG, a także reprezentant GPW Benchmark, czyli spółki, która ten wskaźnik musi opracować i obliczać. Dlaczego wybrano WIRD?
„Członkowie KS NGR, wskazując indeks WIRD, zwrócili uwagę, że uwzględnia on także dane z sektora dużych przedsiębiorstw, a więc w jego przypadku wolumen transakcji depozytowych, a co za tym idzie – zasób informacyjny – jest szerszy i nie ogranicza się tylko do instytucji sektora finansowego”
– można przeczytać w uzasadnieniu decyzji. A jakie są wady tej „zalety” szerszego zasobu informacyjnego?
Czy WIRON jest za niski?
Ano takie, że na wskaźniku ciążą transakcje banków z podmiotami, dla których zarządzanie gotówką w terminie overnight nie jest, delikatnie mówiąc, priorytetem ani działalnością podstawową.
Duże firmy nie mają, tak jak banki czy instytucje finansowe, bieżącego kontaktu z rynkiem. Nie walczą codziennie o utrzymanie gotówki na depozycie jak najbliższym stopie referencyjnej NBP. Jeśli odkładają nadwyżki gotówki na depozyty, to na tydzień, dwa tygodnie, miesiąc. W bankach są całe departamenty odpowiedzialne za rynek pieniężny – ale to jest jednak jedna z podstawowych funkcji banku.
W dużej firmie ludzie nie wydzwaniają codziennie przed wyjściem z pracy po wszystkich bankach w Polsce w poszukiwaniu lepszej oferty na całonocny depozyt. Jeśli bank, który firmę obsługuje, oferuje taki produkt, to się z niego korzysta. A czy to jest 3% czy 5%, czy 5,75% – to już większego znaczenia nie ma. Tym bardziej że w skali jednego dnia mowa o oprocentowaniu rzędu jednej dziesiątej promila. Czyli na każdym milionie złotych, ten 1 pkt proc. różnicy daje… 10 zł.
Banki nie muszą się więc starać o firmowe depozyty – a na pewnie nie te O/N, na których opiera się WIRON. To sprawia, że wskaźnik wrzuca do jednego worka dwie nieprzystające kategorie życia gospodarczego. Ten prawdziwy rynek pieniężny, na którym operują profesjonaliści, dla których pieniądz jest towarem, a jego właściwa wycena – sednem działalności. Oraz rynek depozytów firmowych, gdzie relacja biznesowa jest dużo bardziej złożona.
Przed czym banki ostrzegały. I miały rację.
Banki nie chcą WIRON-u, bo jest niski?
OK, ktoś powie: niech banki nie płaczą, tylko niech płacą tyle, ile pokazuje wskaźnik. Bronią WIBOR-u i argumentują, że to stawka zatwierdzona przez KNF, więc nie ma mowy o żadnym kwestionowaniu go. To niech teraz nie odwracają kota ogonem, tylko udzielają tańszych kredytów.
Piękny byłby to świat, gdyby to tak działało. Niestety nie działa, tak jak wspomniałem wcześniej przy okazji transakcyjności (a właściwie jej braku) WIBOR-u. Bank może ulokować właściwie tyle pieniędzy, ile chce w Narodowym Banku Polskim, kupując jego 7-dniowe bony.
Dlatego, żeby zrobić z nimi cokolwiek innego, musi mieć odpowiednio lepszą propozycję. Taką, która kompensuje potencjalne ryzyko (w NBP jest ono zerowe, dlatego główna stopa procentowa wyznacza poziom stopy wolnej od ryzyka). Na przykład udzielić kredytu hipotecznego.
Żeby jednak się to opłacało (a banki nie są organizacjami non-profit), to rentowność takiego kredytu musi dla banku wynosić co najmniej stopę wolną od ryzyka, powiększoną o koszt ryzyka, powiększoną o marżę zysku. Dlatego żaden bank nie ma ochoty udzielać kredytów na WIRON – bo to zwyczajnie nieopłacalne.
Tym bardziej że w tym przypadku ryzyko jest dużo droższe. I to nie ryzyko po stronie klienta-kredytobiorcy, ale samej stawki. Bank nie ma jak jej zabezpieczyć – najtańszym sposobem byłoby zawarcie kontraktu terminowego na ten wskaźnik – żeby w razie jego spadku było ubezpieczenie. Jednak na WIRON nie ma instrumentów pochodnych.
Dlaczego? Ponieważ żeby powstały instrumenty pochodne, potrzebne są instrumenty pierwotne. A żeby powstały instrumenty pierwotne, to ktoś musi pierwszy wziąć na siebie ryzyko zmienności tego wskaźnika. Banki nie mają powodów, by to robić. To powinien ponieść ten, komu najbardziej zależało na zmianie wskaźnika. Czyli rząd. A konkretnie – Ministerstwo Finansów. W jaki sposób?
Na przykład emitując obligacje skarbowe oprocentowane według WIRON-u. Ba! To już dawno miało się wydarzyć. Resort finansów zapowiadał emisje w wakacje 2023 r., potem sugerował możliwość, że nowe instrumenty pojawią się w ostatnim kwartale zeszłego roku… i nadal nic.
To sprawia, że jeśli sytuacja się nie zmieni, a WIRON nie zacznie oddawać tego, do czego jest potrzebny – czyli rynkowej stopy procentowej dla banków – to grozi mu, że stanie się ciekawostką statystyczną, a nie realnym wskaźnikiem gospodarczym.
Czy WIRON się zmieni?
Kluczowe pytanie na koniec. Czy jest szansa, że sytuacja się zmieni? A jeśli nie – to co wtedy z całą ta reformą wskaźników? No cóż, nie bardzo widzę powód, dla którego WIRON miałby nagle zacząć pokazywać inne odczyty. W sektorze bankowym jest nadpłynność, więc tak jak nie muszą walczyć o depozyty konsumentów, tak i wysokość oprocentowania overnight dla dużych firm nie stanie się w przewidywalnej przyszłości priorytetem.
Jeśli bank potrzebowałby przyciągać więcej klientów z segmentu wielkiego biznesu, to raczej będzie to robił oferując korzystniejsze finansowanie, lepszą obsługę – niż depozyty overnight.
Nadpłynność z sektora też nie zniknie. Pieniędzy jest wciąż bardzo dużo, a jeśli zaraz zaczną napływać środki z UE – to jeszcze się to pogłębi. Z drugiej strony rząd ma do sprzedania ogromne ilości obligacji w związku z rekordowym deficytem, więc banki będą miały gdzie te pieniądze lokować.
Jeśli zaś zaczęłoby nagle być krucho z płynnością i to na tyle, że banki musiałyby szukać pieniędzy w firmach (choć te pieniądze i tak firmy trzymają na rachunkach w swoich bankach, więc tu o nowych środkach raczej nie mówimy), to może WIRON zbliżyłby się do poziomów, które od takiego wskaźnika są oczekiwane. To jednak nie zmienia zasadniczego problemu w konstrukcji tej stawki.
Co dalej? Nie wiadomo. Nie ma jeszcze nowej Mapy Drogowej, nie wiadomo, jakie nowy minister finansów ma plany względem emisji obligacji na WIRON, stanowiska w Komitecie Sterującym NGR czekają na obsadzenie… A do Komisji Nadzoru Finansowego, jako przedstawiciel Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, trafił dr Marcin Wroński. Ekonomista, który w ostatnich latach zasłynął wypowiedziami, że „nikt nie wie”, czym dokładnie jest WIBOR albo propozycją, by wskaźnik ten zamrozić.
Przed nową władzą nie lada problem. WIBOR czy WIRON – wskaźnik referencyjny to jeden z najważniejszych elementów rynku finansowego kraju. To benchmark dla wszystkich transakcji.
Już teraz WIBOR ma nadwyrężoną opinię – same banki się sprawie nie przysłużyły, dostaje rykoszetem od kredytów frankowych, a grupa sprytnych prawników podgrzewa atmosferę licząc na wygranie „sprawy życia”. Wycofanie się z reformy nie zwiększyłoby społecznego zaufania (bo jednak sporo wydano autorytetu na zapewnianie, że ze stawką jest wszystko w porządku). Parcie naprzód mimo „zalety konstrukcyjnej” też się dobrze nie skończy.
Bądź tu mądry. Całe szczęście, to nie mnie wybrali w tych wyborach na posła…
Źródło zdjęcia: Elisa Ventur/Unsplash