Są pieniądze na realizację obietnic wyborczych czy ich nie ma? Jest finansowa „dziura Morawieckiego” czy jej nie ma? Zjednoczona Prawica zostawia budżet państwa w sytuacji tragicznej czy dość dobrej? Co mówią o tym liczby? I jak je „sprawiedliwie” interpretować?
Z jednej strony barykady Izabela Leszczyna i inni przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej, a z drugiej – premier Mateusz Morawiecki i Paweł Borys, szef Polskiego Funduszu Rozwoju. Jedni mówią o gigantycznej dziurze w kasie państwa, którą zostawiła Zjednoczona Prawica. Drudzy – o tym, że sytuacja jest pod kontrolą i nie należy straszyć, bo jeszcze ktoś na Zachodzie w to uwierzy i będziemy płacili więcej za obligacje.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Dziura Morawieckiego: fakt czy fatamorgana?
Jaka jest prawda? Sporo wiarygodnych i czytelnych wykresów, pokazujących sytuację państwowej kasy, opublikowały w ostatnich dniach zespoły analityczne największych polskich banków. Najciekawsze z nich będą podstawą tej minianalizy.
Fakty są takie: przez osiem lat rządów Zjednoczonej Prawicy ponad dwukrotnie zwiększyły się dochody państwa i w nieco większym stopniu – jego wydatki.
Działo się to m.in. dzięki dobrej koniunkturze w gospodarce światowej. Te pieniądze były w coraz większym stopniu zabierane Polakom przez rządzących. Jak pisałem w przedwyborczym podsumowaniu rządów PiS, przez osiem ostatnich lat nastąpił wzrost udziału podatków w łącznej wartości tego, co wypracowujemy.
Dzięki redystrybucji tych pieniędzy spadły nieco nierówności dochodowe w społeczeństwie, ale niestety spadły też inwestycje w gospodarce (z ponad 20% rocznego PKB do 16%). Zwiększył się też bardzo mocno – z biliona do 1,7 biliona złotych – dług państwa. A więc część wydatków socjalnych była finansowana te facto za pożyczane od polskich i zagranicznych banków i funduszy pieniądze.
Spadek inwestycji i niezbyt celnie zaadresowane wydatki socjalne zaczynają owocować wolniejszym wzrostem polskiej gospodarki, a więc wolniejszym wzrostem dochodów podatkowych. Zwolennicy wolnego rynku ostrzegali już lata temu, że traktowanie prywatnej przedsiębiorczości jako źródła pieniędzy na redystrybucję się źle skończy. I właśnie to widzimy.
A w tzw. międzyczasie pojawiły się nowe wydatki – na wojsko, na ochronę Polaków przed kryzysem energetycznym, na transformację energetyczną. Już istniejące wydatki trzeba waloryzować. Wzrosło też oprocentowanie pieniędzy, które pożyczamy na sfinansowanie długów.
Ile wynosi „dziura Morawieckiego”? I jak ją zasypać?
I to jest właśnie ta „dziura Morawieckiego”. Ile ona wynosi? Na ten rok rząd premiera Morawieckiego zaplanował dziurę w wysokości 92 mld zł, najwyższą w dotychczasowej historii Polski. Dodatkowo przychody z podatków po trzech kwartałach są o 30-35 mld zł niższe niż planowano. Co stanie się do końca roku? Niektórzy mówią, że ta dziura wzrośnie nawet jeszcze o dodatkowe 60 mld zł, a inni – że dzięki podatnikom z drugiego progu podatkowego spadnie do 10-15 mld zł.
Tak czy owak – będziemy mieli dziurę w budżecie największą w historii – może ponad 100 mld zł. Biorąc pod uwagę budżety różnych funduszy i samorządów – dziura jest jeszcze większa, wynosi co najmniej 192 mld zł. Taki właśnie rząd zgłosił do Unii Europejskiej deficyt finansów publicznych. Na przyszły rok rząd premiera Morawieckiego zaplanował jeszcze większą dziurę w budżecie państwa – w wysokości 165 mld zł (czyli deficyt finansów publicznych pewnie będzie powyżej 200 mld zł).
Jesteśmy drugim najszybciej zadłużającym się krajem w Europie. Przez osiem lat ani razu rząd nie zbudował budżetu państwa, który nie zwiększałby naszego zadłużenia. Ten wzrost zadłużenia nie przełożył się ani na wyższy poziom życia ludzi, ani na szybszy rozwój gospodarki. To nie jest ani powód do dumy (jaką pokazał na ostatniej konferencji premier Mateusz Morawiecki), ani do samozadowolenia, które nożna wyczytać m.in. z niektórych wypowiedzi Pawła Borysa, prezesa PFR.
Natomiast czy to – czyli ta ewentualna „dziura Morawieckiego” – oznacza, że polski budżet państwa jest w ruinie? Oczywiście nie. Owszem, dziura w budżecie jest rekordowa. A będzie jeszcze większa. Ale nawet jeśli w tym roku zadłużenie Polski sięgnie 1,7 biliona złotych, a PKB Polski (czyli to, co wszyscy wypracowaliśmy) realnie nie wzrośnie, to nominalnie ów PKB powinien sięgnąć 3,3 biliona złotych.
Relacja długu do wielkości polskiej gospodarki wynosi dziś niecałe 50%. Kraje rozwinięte mają zadłużenie rzędu 100% rocznego PKB. Generalnie rzadko się zdarza, żeby kraj z zadłużeniem poniżej 100% PKB miewał kłopoty finansowe i zbliżał się do bankructwa. Teoretycznie więc możemy jeszcze bezpiecznie się zadłużać, z czego premier Mateusz Morawiecki czerpał całymi garściami.
Oczywiście najlepiej byłoby się już bardziej nie zadłużać (nawet jeśli nie trzeba będzie tego nigdy spłacić, to im mniejszy dług, tym mniejsze odsetki) lub zadłużać się mądrzej niż za czasów Zjednoczonej Prawicy (czyli tak, żeby rosły inwestycje, gospodarka lepiej się kręciła, a dochody podatkowe się zwiększały). Ale miejsce – niestety, nawet na to, żeby zadłużać się głupio – jeszcze jest.
Czy są pieniądze na realizację wyborczych obietnic?
Natomiast nie możemy zadłużać się za szybko. Na takie tempo wzrostu długu (o 100-200 mld zł rocznie), jakie zaproponował lekkomyślnie premier Morawiecki, miejsca nie mamy. Są trzy blokady, które powodują, że musimy najpierw trochę bardziej rozpędzić gospodarkę, by móc zadłużać się w takim tempie jak ostatnio.
Po pierwsze: unijna bariera nadmiernego deficytu. Jeśli deficyt finansów publicznych przekroczy 3% PKB, to Unia Europejska może wdrożyć w każdym kraju Wspólnoty procedurę nadmiernego deficytu. Czyli zabronić obniżania podatków i wprowadzania nowych wydatków. Chodzi o to, żeby państwa się zbyt szybko nie zadłużały. Dopóki nie zwiększymy PKB, nie powinniśmy więc mieć większej dziury w budżecie państwa niż 90 mld zł rocznie.
Być może Unia Europejska pozwoli nam nie uwzględniać wydatków na armię (co dałoby dodatkowe 130 mld zł „powietrza”), część wydatków można oczywiście przesuwać w czasie, niektóre wydatki pewnie da się realizować za pieniądze z Unii Europejskiej (KPO, budżet unijny).
Po drugie: konstytucyjna granica 60% długu do PKB. Polska konstytucja mówi, że nie możemy mieć zadłużenia większego niż 60% PKB. Przy prognozowanym PKB na koniec 2023 r. na poziomie 3,3 biliona złotych możemy mieć mniej więcej 2 biliony złotych długu (czyli mamy jeszcze jakieś 200-300 mld zł „powietrza”, ale nie więcej).
Po trzecie: koszty obsługi zadłużenia. Nawet jeśli te dwa poprzednie blokery nie „pękną”, to jest jeszcze jeden – wysokość odsetek, które płacimy wierzycielom. Mając 1,7 biliona długu, możemy płacić 20-30 mld zł (tak było, gdy oprocentowanie wynosiło 2%) albo 100 mld zł (gdy będziemy płacili średnio 5-6%). Dla porównania: cały nasz budżet dochodowy to 700 mld zł.
Niestety, dziś realizowany jest ten drugi scenariusz, czyli koszty na poziomie ok. 100 mld zł. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że odsetki wzrosną (na całym portfelu) do poziomu 8-9% i wtedy odsetki sięgną nawet 150 mld zł. Tak będzie, jeśli inwestorzy zagraniczni nie będą „lubili” polskich obligacji (co się, niestety, zaczyna dziać). Jeśli odsetki sprawią, że będziemy musieli podwyższać podatki, likwidować np. 800+ albo ograniczać inwestycje. Wszystko to oznaczałoby katastrofę.
Rząd Morawieckiego zbliżył się do ściany, ale ścianę można przesuwać
Mówią, że „dziura Morawieckiego” sprawia, iż nie ma miejsca na realizację obietnic wyborczych (obniżenie składki zdrowotnej dla firm, zwiększenie kwoty wolnej od podatku, urlop od ZUS dla firm, kredyt hipoteczny 0%) oraz na przedłużenie mechanizmów antyinflacyjnych (zamrożenie cen prądu).
Rzeczywiście, rząd premiera Morawieckiego „wyczerpał” w dużej mierze to, co można wydać w 2024 r. (deficyt budżetu sięgający 4,5% PKB, zadłużenie państwa sięgające 57-58% PKB, koszt odsetek od długu sięgający 20% dochodów państwa). Ale jest na to sposób – gdyby udało się wykreować wzrost gospodarki realnie o 3-4% rocznie (czyli nominalnie o 8-10% rocznie), to w każdym roku wartość tego, co wspólnie wytwarzamy, będzie rosła o 350-400 mld zł.
To oznaczałoby 10 mld zł dodanych do maksymalnego limitu rocznego deficytu budżetowego, 100 mld zł dodane do konstytucyjnego limitu zadłużenia państwa oraz 20-30 mld zł dodatkowego pieniądza z podatków na finansowanie np. kosztu obsługi odsetek (albo czegokolwiek innego). Wniosek jest więc taki, że w ciągu kilku lat nie powinno być problemu z utrzymaniem socjalu na obecnym poziomie (inna sprawa, czy to ma sens) i realizacji obietnic wyborczych, ale pod warunkiem, że uda się wykreować wzrost gospodarczy.
Na teraz nie stać nas na to, by dziura w budżecie wynosiła grubo ponad 100 mld zł rocznie, czyli tyle, ile zdołał „urzeźbić” premier Morawiecki. Ale jeśli przez dwa, trzy lata gospodarka będzie się przyzwoicie kręciła (czyli zostanie wstępnie naoliwiona) – taka przestrzeń się pojawi. Tyle że już realizowane wydatki socjalne musiałyby być lepiej skalibrowane (żeby nakręcały częściowo też inwestycje, a nie tylko konsumpcję).
No i – tak, jak napisałem powyżej – zadłużenie nie może być celem samym w sobie. Nie możemy zadłużać się po to, żeby (jak to robiła populistyczna Zjednoczona Prawica) zwiększać konsumpcję i w ten sposób nakręcać gospodarkę. Trzeba nam też nakręcać inwestycje, a to wymaga przyjaźniejszej polityki dla firm i tańszego pieniądza. Tego się nie da połączyć z populistycznym rozdawnictwem.
Ciekawe? Posłuchaj też 181. odcinka podcastu „Finansowe Sensacje Tygodnia”, w którym dyskutujemy o tym, ile wynosi „dziura Morawieckiego”, o ile w ogóle istnieje. I czy jest się czym martwić. W podcaście zastanawiamy się też, co nowa władza powinna zrobić z polityką mieszkaniową i czy zapowiedziana modyfikacja podatku Belki ma sens. Na koniec o badaniach, z których wynika, że chodzenie na papierosa z szefem może popłacać. Zapraszają: Maciek Samcik, Maciek Danielewicz, Maciek Jaszczuk i Maciek Bednarek
A dla zainteresowanych wpływem zmiany władzy na oszczędności i strategie inwestowania pieniędzy mam wideofelieton o tym, co zmieni się w portfelach po wyborach:
zdjęcie tytułowe: Youtube (KPRM)/X (Bank Pekao)