Chiny wpadły w gospodarcze tarapaty. W posadach drży rynek nieruchomości. Ceny mieszkań się załamały, na jaw wychodzą kolejne osiedla-widma zbudowane za kredyty – wzięte w państwowych bankach – których nikt nie spłaci. Problemy mają więc i banki. Konsumenci biednieją i nie wydają pieniędzy. Na domiar złego Zachód odcina Chiny od najnowszych technologii. Takiej kumulacji problemów Chińczycy jeszcze nie mieli. Próbują ucieczki do przodu, ale co to oznacza dla nas?
Czy drugiej gospodarce świata grozi wieloletnia stagnacja na wzór straconej dekady japońskiej z lat 90. XX w.? Skutki dla świata byłyby zapewne większe niż efekt japoński. Choć nie należy zapominać, że Japonia 30 lat temu była drugą co do wielkości gospodarką po Ameryce. Obecnie na drugim miejscu są Chiny.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Czyżby to była klątwa drugiego miejsca w gospodarce światowej? Albo klątwa głównego konkurenta gospodarki amerykańskiej? Może każdy, kto rzuca wyzwanie Ameryce, jest skazany na cierpienie? Stagnacja japońska była na tyle silna, że trwała niemal 30 lat. Oczywiście nie oznacza to, że kraj osunął się w biedę, ale definitywnie stracił tygrysi pazur. Czy teraz taki los podzielą Chiny?
Bogate gospodarki zachodniego świata miały nadzieję, że po pandemii ruszą ostro do przodu dzięki ożywieniu w Chinach. Jednak najpierw trzeba było długo czekać na zakończenie chińskich ograniczeń pandemicznych, potem pojawiły się nowe kłopoty: wojna, kryzys cen surowców energetycznych i wzrost inflacji oraz koniec ery taniego pieniądza. A teraz coraz więcej sygnałów wskazuje na to, że chińska gospodarka drży w posadach – kryzys ogarnął rynek nieruchomości, chwieją się banki.
Ale Chiny wpadły w kłopot nie tylko z powodu własnych błędów (o których za chwilę). Kraje Zachodu wpadają w recesję, co odbija się na Chinach. Takim krajem są Niemcy, m.in. główny eksporter samochodów do Chin, ale też – ogromny rynek zbytu dla chińskich wyrobów maszynowych i elektronicznych. O kłopotach niemieckiej gospodarki pisałem tu.
Chińczycy nie trzymają się już mocno. Chwieje się rynek nieruchomości
Chiny na razie wydają się jedną z głównych „ofiar” wojny w Ukrainie. Ich wielki Nowy Jedwabny Szlak prowadził właśnie przez tereny ogarnięte dziś wojną lub sankcjami Zachodu. Chiny z powodu rozpętanej przez Rosję wojny straciły w oczach świata zachodniego dwa atuty: pozycję pewnego i wiarygodnego partnera gospodarczego (teraz uchodzą za cichego sojusznika Putina) oraz niezawodnego dostawcy towarów do bogatej Europy (sankcje utrudniają handel).
Chiny postanowiły wykorzystać geopolityczne zamieszanie do wywierania presji na Tajwan, co spowodowało alergiczną reakcję USA. I skończyło się tak, że najnowsze technologie, w tym innowacje dotyczące produkcji chipów, już nie płyną do Chin. Amerykańskie firmy dotąd walące do Chin drzwiami i oknami, żeby lokować tam swoje fabryki, teraz szukają miejsc alternatywnych. Korzysta na tym Wietnam, czy Indie.
Chiny na sankcjach zachodnich mocno tracą, spadają inwestycje zagraniczne, wygasł dopływ nowych zachodnich technologii, siada eksport, a gospodarka chińska mimo intensywnych wysiłków nie jest w stanie wyprodukować chipów o takich parametrach jak malutki Tajwan. O chipach z Tajwanu i globalnej konkurencji na tym kluczowym technologicznym rynku pisałem tutaj.
Druga potęga gospodarcza świata oczywiście nie składa broni. Sporo mówi się o chińskiej kolonizacji Afryki, współpracy surowcowej Chin z Rosją, szukania ratunku w tworzeniu alternatywnego bloku gospodarczego BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, również RPA, niedługo mają dołączyć inne kraje), namawiania krajów arabskich do tego, by porzuciły rozliczenia w dolarach na rzecz juanów (mają w tym zakresie pewne sukcesy, ale droga jeszcze daleka).
Do kłopotów o charakterze globalnym i geopolitycznym doszły Chińczykom kłopoty wewnętrzne. Chińscy konsumenci ograniczyli konsumpcję. Przestali kupować też mieszkania, co spowodowało kryzys na rynku nieruchomości, który od kilku lat cierpiał na nadpodaż. Do tej pory Chińczycy pudrowali tego trupa – rząd centralny i samorządy hojnie łożyły kasę, ratując nieruchomościowe kolosy, jak koncern budowlany Evergrande. Największe chińskie banki komercyjne należą do państwa, więc rząd ma sporo możliwości dotowania obciążonego długami nieruchomościowymi sektora bankowego.
Wygląda na to, że sytuacja chińskiego rynku nieruchomości jest gorsza, niż można się było spodziewać. Świat ze zdumieniem ogląda miasta-widma, w których nikt nie mieszka, a których wybudowanie kosztowało ogromne pieniądze. Ktoś dał na to kredyty, ktoś tych kredytów nie spłacił. Rząd chiński ostatnio postanowił przeprowadzić ewidencję nieruchomości w kraju i okazało się, że większa część nieruchomości to blokowiska-widma.
Nieruchomości stanowią najważniejszą część majątku Chińczyków (65% ich wszystkich aktywów), ale też rynku finansowego. W ostatnich latach znacznie spadł popyt na nowe mieszkania (nawet o 30%), spadły też ceny mieszkań – do poziomów sprzed 10 lat. Wyparowała więc część oszczędności Chińczyków, co przyczynia się do tego, że ostatnio ograniczyli konsumpcję. Cierpią z tego powodu tez finanse władz lokalnych, które dużą część dochodów czerpią z podatków od nieruchomości.
Do tego dochodzi gigantyczne zadłużenie firm, które przeinwestowały w infrastrukturę i nieruchomości. Chiny przez wiele lat cieszyły się wzrostem gospodarczym na poziomie co najmniej 10% PKB rocznie. Gospodarka była sformatowana pod taki właśnie wzrost – stąd gigantyczne inwestycje w nieruchomości i infrastrukturę. Czy ta „maszyna” wytrzyma falę gorszej koniunktury?
Czytaj też: Japonia chce się wydostać z pułapki stagnacji gospodarczej. Inflacja drgnęła, rentowności obligacji w górę
Czytaj też: Japonia zmienia politykę pieniężną, do gry wchodzi bank centralny i podnosi oprocentowanie rentowności
Na problemy ze wzrostem – jeszcze większy wzrost
Wyraźnym sygnałem, że coś w gospodarce chińskiej jest nie tak, są ostatnie dane o inflacji (CPI) w lipcu. Co prawda chińskie władze poleciły urzędom centralnym publikować wyłącznie pozytywne dane, ale pewnych rzeczy po prostu nie można nie opublikować. I tak świat zobaczył, że chińska inflacja przeistoczyła się w deflację, a to oznacza, że gospodarka hamuje w niespotykanym tempie.
Chiński bank centralny zareagował natychmiast i niespodziewanie obniżył stopy procentowe, a największe banki komercyjne (oczywiście państwowe) niemal jak na komendę obniżyły proporcjonalnie oprocentowanie kredytów. To jednak może nie wystarczyć, żeby zachęcić obywateli do pójścia na zakupy. A bez tego nie uda się nakręcić gospodarki i wstawić jej na utarte tory.
Nic nie wskazuje na to, żeby Chińczycy mieli rzucić się do zaciągania kredytów mieszkaniowych, a chińscy producenci mogli podnosić ceny. Rynek zewnętrzny cierpi, a jednocześnie eksport nie rośnie w takim tempie jak przed pandemią. Chinom potrzebna jest ucieczka do przodu, która zapewniłaby krajowi następną dekadę wzrostu. Ratunek dla Chin mógłby przyjść z kilku stron:
- zwiększenia popytu Zachodu na surowce i produkty potrzebne do zielonej transformacji. Chiny są jednym z głównych, a w niektórych przypadkach (lit, grafit) niemal jedynym ważnym producentem metali rzadkich używanych do produkcji baterii elektrycznych;
- wzrostu popytu na chińskie samochody elektryczne. Ten rynek jest jednym z najbardziej rozwojowych obecnie na świecie, a Chińczycy mają w tym zakresie coraz większe doświadczenie i wielu sprawnych producentów, z najważniejszym – koncernem BYD, konkurującym z Volkswagenem i Teslą;
- rozwoju produkcji chipów. W tej chwili wielkie Chiny „wiszą” na chipach sprowadzanych z innych krajów regionu – Tajwanu, Korei Południowej, Japonii. W przypadku blokady tych źródeł zaopatrzenia w wyniku sankcji amerykańskich gospodarka może mieć ogromne kłopoty. Już obecnie USA wprowadziły ograniczenia w dostępie Chin do najnowszych technologii.
- budowy zielonych centrów energetyczno-technologicznych. Chiny chcą w całym kraju umieścić centrale produkcji czystej energii, żeby stać się zupełnie samowystarczalnym organizmem energetyczno-gospodarczym. To wymaga jednak wielkich nakładów finansowych, a zarówno rząd centralny, jak i rządy lokalne są bardzo mocno zadłużone, co już teraz jest wielkim obciążeniem rozwojowym.
Chińska ucieczka do przodu
Chińskie groźby wobec Tajwanu i chęć podporządkowania tej wyspy Pekinowi, tak jak wcześniej został podporządkowany Hong-Kong, nie są tylko efektem marzeń o wielkich Chinach zjednoczonych po rozbiciu kolonialnym i zimnowojennym. Chiny chciałyby mieć nieskrępowany dostęp do najnowszych technologii, ponieważ tylko to może im zapewnić skok technologiczny i pozwolić na ucieczkę do przodu, tak jak USA uciekły po „wynalezieniu” Internetu pod koniec XX w.
Niestety, Chiny nie mają możliwości badawczych i technologicznych, by same sobie mogły z tym poradzić. Ostatnie doniesienia agencji Bloomberg pokazują, w jakim kierunku coraz bardziej mogą pójść Chiny, zapędzone do narożnika przez USA i zachodnie potęgi, z którymi współpracują, ale też – rywalizują. To droga szpiegostwa gospodarczego i politycznego. USA oskarżały o to producenta sprzętu telekomunikacyjnego Huawei, a także platformę mediów społecznościowych. TikTok.
Według waszyngtońskiego stowarzyszenia Semiconductor Industry z siedzibą w Waszyngtonie Huawei zajął się w ub. roku tajną produkcją chipów i otrzymał na ten cel od rządu i swojego rodzinnego miasta Shenzhen ok. 30 mld dolarów.
„Stowarzyszenie światowych producentów chipów ostrzega, że Huawei Technologies Co. buduje w całych Chinach zbiór tajnych zakładów produkujących półprzewodniki, tworząc sieć produkcyjną, która pozwoliłaby firmie umieszczonej na czarnej liście uniknąć amerykańskich sankcji i wspierać technologiczne ambicje kraju”
Departament Handlu USA umieścił Huawei w 2019 r. na czarnej liście podmiotów, z którymi nie mogą współpracować amerykańskie firmy. Jeśli jednak Huawei będzie budował i kupował obiekty pod nazwami innych firm, nie ujawniając swojego zaangażowania, jak stwierdziła SIA, gigantowi telekomunikacyjnemu może uda się ominąć te ograniczenia, aby pośrednio zakupić amerykański sprzęt do produkcji chipów i inne materiały, które w innym przypadku byłyby zabronione.
Biuro Przemysłu i Bezpieczeństwa Departamentu Handlu twierdzi, że monitoruje sytuację i umieszcza kolejne firmy na czarnej liście, na której są już dziesiątki firm z Państwa Środka. Administracja amerykańska nałożyła w październiku ub. roku blokady na eksport do Chin zaawansowanych półprzewodników i sprzętu do produkcji chipów. Chińskie firmy mogą kupować sprzęt do produkcji chipów starszej generacji,
Stowarzyszenie Semiconductor Industry reprezentuje większość światowych producentów półprzewodników, w tym Intel, Nvidia, południowokoreańską firmę Samsung Electronics i Taiwan Semiconductor Manufacturing. Do jej członków należą także firmy produkujące sprzęt do produkcji chipów, takie jak Applied Materials i Holenderska spółka ASML Holding.
Chiny chcą przeznaczyć na moce produkcyjne chipów w swoim kraju astronomiczną kwotę 100 mld dolarów do 2030 r. i chciałyby osiągnąć do tego czasu potencjał połowy globalnych mocy produkcyjnych branży w zakresie półprzewodników starszej generacji, wykonanych w technologii 28 nm lub 45 nm.
Długoterminowym ryzykiem z punktu widzenia USA jest to, że Huawei i inne chińskie firmy wykorzystają inwestycje w technologie starszej generacji w celu gromadzenia wiedzy i doświadczenia w zakresie produkcji półprzewodników. Mając wystarczające doświadczenie i wielkość produkcji, firma posiadająca możliwości techniczne Huawei mogłaby przejść za jakiś czas do etapu wytwarzania półprzewodników znacznie bardziej zaawansowanych.
Warto przypomnieć, że właśnie tą drogą poszły obecne giganty najbardziej wyrafinowanych technologii chipowych – TSMC i Samsung. Zachód lekceważył kiedyś potencjał tych firm, bo nie miały doświadczenia, które miał Intel. Jednak po kilkudziesięciu latach wytężonej pracy i podpatrywania doświadczeń konkurencji z USA, teraz to te firmy są liderami w branży w produkcji zaawansowanych chipów.
Chiny drugą Japonią? To nie to, o czym myślicie
Słyszeliśmy kiedyś w naszym kraju hasło „Polska drugą Japonią”. Było to w latach 70. i 80. XX w., kiedy Japonia była niekwestionowanym tygrysem gospodarki światowej, krajem, który w ciągu zaledwie 30 lat od zadekretowania po II wojnie światowej zasad wolnego rynku i zachodniego kapitalizmu stał się drugą potęgą produkcyjną, eksportową i finansową świata. To, co japońskie było w latach 80. synonimem nowoczesności, innowacyjności, użytkowości, praktyczności zastosowania, niezawodności.
Wszyscy chcieli mieć japońskie samochody, radia, gramofony, magnetofony, walkmany. Ten potencjał został zbudowany wytrwałą praca Japończyków nad… podpatrywaniem doświadczeń zachodnich, głównie amerykańskich. Jeszcze w latach 50. XX w. japońskie oznaczało: raczej masowe, podróbkę produktu zachodniego, a czasem nawet – kradzież intelektualną czy nadużywanie zachodnich licencji na potrzeby przemysłu krajowego.
Podobnie chciała się rozwijać chyba Polska epoki Edwarda Gierka. Kupmy licencję i dalej pójdzie już samo. W Polsce to zakończyło się kryzysem niewypłacalności, bo w międzyczasie siadła koniunktura światowa i spadły perspektywy naszego eksportu za twarde waluty. Japończycy byli wytrwalsi, zresztą ich gospodarka zorganizowana była na zasadach wolnego rynku, pełnej wolności gospodarczej i politycznej, wymienialnej waluty. A to są atuty nie do pobicia.
Japończycy zakasali rękawy i dali sobie kilkadziesiąt lat na dogonienie Zachodu. Dogonili i zatrzymali się na bardzo wysokim poziomie rozwoju gospodarczego, co daje im wciąż tytuł trzeciej gospodarki świata. Jeśli teraz niektórzy publicyści zastanawiają się, czy Chiny nie zatrzymają się – na wzór Japonii – na obecnym poziomie, bo na horyzoncie stagnacja, to można zadać pytanie: czy Chiny wykorzystały już wszystkie japońskie doświadczenia i czy osiągnęły podobnie wysoki poziom rozwoju?
Chiny zaprosiły zachodnie przedsiębiorstwa, fabryki i technologie, wykształciły pracowników. Podobnie jak w Japonii zaczynają mieć problemy z demografią, bo liczba Chińczyków zaczyna się kurczyć, spadają urodzenia, a kraj nie prowadzi polityki migracyjnej. Od gospodarki nakierowanej na eksport chciały przejść na rozwój generowany przez popyt wewnętrzny. Obecnie to trudne, bo Chińczycy nie są skłonni wydawać pieniędzy, ale być może to się zmieni.
Tak jak Japonia w początkowym okresie ekspansji, Chiny eksportują już nie tylko produkty zachodniej myśli technicznej, ale też swoje, pod własnymi markami. Tak dzieje się z samochodami elektrycznymi, eksportowanymi na szeroką skalę zwłaszcza na mniej rozwinięte rynki w regionie Azji i w Afryce. Chińskie samochody są tańsze niż Tesla. Mercedes czy Volkswagen. Synonimem taniości na początku tuż po II wojnie światowej były też produkty japońskie.
Ciosem dla Japonii stało się pękniecie bańki nieruchomościowej na początku lat 90. XX w. Fatalne lata 1991-1992 spowodowały, że dynamika gospodarki w Japonii spadła i nie była w stanie odzyskać siły przez 30 lat. Teraz to chiński sektor nieruchomości, koło zamachowe gospodarki i wzrostu PKB, ugina się pod ciężarem spadających cen, ogromnej i rosnącej liczby niesprzedanych budynków mieszkalnych i biurowych oraz mocno zadłużonych deweloperów.
Inaczej jednak niż w Japonii rząd chiński prawdopodobnie nie pozwoli na pęknięcie banki. Zresztą przypadek japoński należy do najbardziej precyzyjnie przestudiowanych wydarzeń ekonomicznych przez chińskich polityków i ekonomistów. Niestety mimo wsparcia państwa efekty widać w dynamice gospodarczej.
Od połowy lat 70. do lat 80. roczny wzrost PKB Japonii wynosił średnio 4-5%. Po pęknięciu bańki na rynku nieruchomości stopa ta spadła trwale do 0-2%. Chiny już doświadczają gwałtownego spowolnienia wzrostu. Skala spowolnienia w Chinach w latach 2022 i 2023 wygląda już nie na chwilową zadyszkę, lecz na trend. W II kwartale tego roku kwartalny PKB wzrósł zaledwie o 0,8% (kwartał wcześniej – o 2,2%). Perspektywy gospodarcze Chin szybko się pogarszają.
Jakiś czas temu opisywałem chińskie starania, żeby uczynić z juana walutę o charakterze światowym, która mogłaby rywalizować w globalnym obrocie handlowym i jako waluta rezerwowa banków centralnych z dolarem i euro. To miałoby być bramą do uczynienia z Chin pierwszej gospodarki na świecie. To się nie powiodło dotychczas i w obecnych warunkach raczej nie ma szans.
Juan jest niszową walutą i wciąż bardzo daleko mu do dolara. Być może Chiny będą chciały wykorzystać swoją pozycję w bloku BRICS, do przeforsowania wspólnej waluty konkurującej z dolarem, ale po tegorocznym spotkaniu w RPA widać, że droga do tego jest bardzo daleka, a Chiny musiałyby się najpierw podzielić władzą z innymi konkurentami do potęgi geopolitycznej, jak choćby Rosja czy Indie.
Poza tym, inną siłę ma gospodarka wolnorynkowa, która – mimo popadania w okresowe kryzysy – potrafi się w dużej części samoregulować (ze wsparciem banku centralnego i rządu, ale – ostatecznie rękami firm i banków prywatnych), a inną – gospodarka sterowana przez wszechmogącą i wszechpotężną partię oraz władze administracyjne.
Chiny zbudowały dużą gospodarkę, niestety – podlega ona w pełni decyzjom administracyjnym, a te mogą prowadzić do wykoślawienia rynkowych procesów. Ktoś powie – w razie konieczności państwo pomoże gospodarce chińskiej, żeby nie popadła w stagnację. Czy na pewno takie rzeczy są możliwe w długim okresie?
Chiny na razie mają chyba inny pomysł. Po co mają się pogrążać w stagnacji na wzór japoński i cierpieć z powodu pęknięcia bańki nieruchomościowej, pogarszającej się demografii i wycofujących się zachodnich firm, jeśli mogą swój model rozwoju oprzeć na… podkradaniu… sorry – podpatrywaniu, omijaniu blokad, podkupywaniu dobrych pomysłów, szpiegowaniu?
Źródło zdjęcia: Road Trip with Raj/Unsplash