Lokowanie części oszczędności w walutach obcych jest zachowaniem jak najbardziej uzasadnionym i godnym pochwały. Jednak jest jeden problem – jak to euro czy dolary zatrudnić do zarabiania? Firma Portu zaoferowała usługę pod nazwą „Rezerwa inwestycyjna”, czyli produkt, który ma ułatwić klientom w Polsce dostęp do depozytów w euro. Czy to może zadziałać? Recenzuję
Pytania o to, co zrobić z posiadanymi walutami, by te nie traciły na wartości z powodu inflacji, wysyłacie do nas dość często. Odpowiadamy więc, starając się podpowiedzieć, jakim systemem je kupować, by zminimalizować wahania, jak wybrać najkorzystniejsze konto walutowe, a także w jakie instrumenty lokować nasze dolary i euro.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Wszystkie te rozwiązania mają swoje mankamenty. Rachunki w walutach obcych prowadzone przez polskie banki są zazwyczaj nieoprocentowane, otwieranie kont w bankach zagranicznych wiąże się często z wieloma formalnościami albo z wysokimi opłatami. A przecież szukamy sposobu, by zarobić, a nie dodatkowo stracić.
Firma Portu, czyli platforma inwestycyjna, której właścicielem jest czeskie biuro maklerskie Wood&Company, ma w ofercie produkt o nazwie „Rezerwa inwestycyjna”, który ma w założeniu umożliwić klientom – także z Polski – lokowanie pieniędzy na oprocentowanych depozytach w euro. Jak to działa? Jakie ma plusy i minusy?
Dobre oprocentowanie, wysoka płynność, bezpieczeństwo
Jak działa ten produkt? Klient powierza Portu swoje pieniądze, a firma ta w jego imieniu lokuje je na oprocentowany depozyt bankowy w euro. Przewaga tego rozwiązania ma polegać na tym, że to Portu ostro negocjuje z bankiem w sprawie wysokości odsetek (bo jest klientem „hurtowym”), jest więc w stanie ugrać więcej niż pojedynczy klient.
Obecnie ten produkt oferuje oprocentowanie w wysokości 2,75% w skali roku. Dla porównania – depozytowa stopa procentowa EBC wynosi 3,25%, a inflacja w strefie euro około 7% (choć według prognoz ekspertów banku centralnego w przyszłym roku ma spaść poniżej 3%). Portu nie zdradza, w którym konkretnie banku środki są lokowane, jednak zaznacza, że każdy klient z osobna podlega gwarancji depozytów do wysokości 100 000 euro.
Dużym plusem, w porównaniu do typowej lokaty czy nawet rachunku oszczędnościowego, jest możliwość wycofania środków w każdej chwili, bez utraty odsetek. A te naliczane są każdego dnia, choć do rachunku są dopisywane raz w cyklu miesięcznym. Portu twierdzi, że wypłata środków następuje w ciągu 5-7 dni od zlecenia.
Opłata, podatki i inwestycje
Nie ma oczywiście nic za darmo – opłata za prowadzenie „Rezerwy inwestycyjnej” wynosi 0,25% rocznie. Gdyby porównać to z typowymi funduszami inwestycyjnymi, to byłaby to raczej niska stawka, zbliżona do tej, którą płaci się za pasywnie inwestujące ETF-y. Jednak ten produkt ma być raczej alternatywą do depozytu w banku, a tutaj raczej opłaty za prowadzenie rachunku czy lokat są ustalane kwotowo, a nie procentowo – dzięki temu przy większych sumach ten koszt staje się pomijalny. W przypadku produktu Portu opłata za zarządzanie stale obniża stopę zwrotu.
Dodatkową niedogodnością jest to, że Portu nie pobiera podatku od zysków kapitałowych – trzeba więc to zrobić samemu. Na stronie internetowej znalazłem informację, że firma „przygotowuje dla swoich klientów zestawienie podatkowe”, ale sformułowanie to sugeruje, że całe ryzyko podatkowe leży na inwestorze.
„Rezerwa inwestycyjna” to jednak nie jest tylko depozyt. To produkt inwestycyjny. I owszem, w tej chwili składa się on w 99,5% z oprocentowanej gotówki w euro, ale to się może zmienić. W zależności od wysokości oprocentowania, Portu może zwiększać (aż do 75% w skrajnym wypadku) „komponent inwestycyjny”. Co się mieści pod tym pojęciem?
Na stronie znajdziemy informację, że mogą to być „instrumenty inwestycyjne takie jak fundusze ETF na obligacje, akcje czy na złoto”. Kiedy Portu może zacząć zastępować bezpieczne depozyty bardziej ryzykownymi instrumentami? Gdy oprocentowanie lokowanych w bankach środków spadnie.
A tak stać się może, gdy EBC zacznie obniżać stopy procentowe – na co się na razie nie zanosi. Zgodnie z tabelką zawartą w dokumentach „Rezerwy inwestycyjnej” przy poziomie oprocentowania między 2% a 3,49% udział inwestycyjnej części może wynosić maksymalnie 20%. Gdyby wzrosło powyżej 3,5%, ten produkt będzie musiał składać się już w 100% z gotówki.
Jeśli traktujemy tę usługę jako alternatywę dla depozytu i nie chcemy niepostrzeżenie stać się inwestorem w funduszu surowcowym, trzeba monitorować, czy przypadkiem Portu nie zmieniło alokacji w swoim produkcie. Patrząc jednak na sytuację w gospodarce i słuchając wypowiedzi przedstawicieli EBC, raczej nie należy spodziewać się, by stopy procentowe miały rychło zacząć spadać.
Rezerwa inwestycyjna – ciekawa oferta, ale to nadal proteza
Oferta Portu wygląda dość ciekawie, a za tą firmą stoi poważny gracz, czyli duże biuro maklerskie, co uwiarygadnia ten produkt. Jak na mój gust, trochę za mało informacji jest podanych na temat procedur awaryjnych, czyli gwarancji bankowych.
Przy depozycie jest to bowiem jedna z kluczowych spraw. Cieszy fakt, że pieniądze każdego z klientów są osobno objęte gwarancjami, jednak to trochę mało. Przy recenzowaniu lokat Facto, czyli banku należącego do włoskiej BFF Banking Group, czy zarejestrowanego w Belgii Aion Banku, podkreślaliśmy, że choć formalnie środki polskich klientów są objęte ochroną, jednak z jej wyegzekwowaniem w razie czego może nie być równie łatwo jak w przypadku ochrony naszego Bankowego Funduszu Gwarancyjnego.
Gdyby Facto albo Aion ogłosiły niewypłacalność lub zostały przymusowo zrestrukturyzowane, po swoje pieniądze polski klient musiałby zgłaszać się do włoskiego albo belgijskiego odpowiednika naszego BFG. A w przypadku tych dwóch podmiotów przynajmniej wiemy, z kim robimy interesy, jaka jest ich pozycja kapitałowa i płynnościowa – więc możemy z grubsza oszacować, czy w ogóle jest się czym przejmować.
W przypadku „Rezerwy inwestycyjnej” znalazłem tylko informację, że bank, w którym pieniądze są lokowane, jest „renomowany”, ale „ze względów biznesowych” jego nazwa nie jest publikowana. Rozumiem ograniczenia związane z tajemnicą przedsiębiorstwa, ale dla mnie jest to spory minus.
W umowie z Portu, a właściwie z Wood&Co., klient upoważnia firmę do reprezentowania go w relacjach z podmiotami trzecimi, zaś przedstawiciele brokera zapewniają, że w przypadku konieczności egzekwowania środków w ramach funduszu gwarancyjnego, nie pozostawią klienta samego w tym procesie. Pozostaje tylko trzymać kciuki, żeby nigdy nie doszło do sytuacji, w której trzeba będzie to sprawdzać.
Występowanie takich produktów jest dla mnie jednak symptomem poważniejszej ułomności naszego rynku: braku funduszy rynku pieniężnego. Fundusz rynku pieniężnego jest bardzo specyficznym produktem inwestycyjnym. Podlega osobnym regulacjom i ma bardzo ostre kryteria doboru instrumentów do portfela. W skrócie: może inwestować tylko w depozyty, obligacje skarbowe i obligacje korporacyjne o najwyższym ratingu inwestycyjnym – i to takie, które mają krótkie terminy zapadalności, nie dłuższe niż rok.
Chodzi o to, by fundusz rynku pieniężnego maksymalizował bezpieczeństwo środków: zdywersyfikowany portfel krótkoterminowych instrumentów może mieć nawet wyższy rating niż dług państwa, w którego walucie jest wyceniony!
Dlaczego nie ma ich w Polsce? Ponieważ nie ma instrumentów, w które takie fundusze mogłyby inwestować. Ministerstwo Finansów nie emituje krótkoterminowych bonów, a obligacje, którym bliżej do terminu zapadalności są mocno trzymane przez banki, dla których są idealnym sposobem na obniżanie podatku bankowego przy możliwie najniższym ryzyku inwestycyjnym.
Zainwestować w fundusze krótkoterminowych obligacji w euro czy dolarze najłatwiej przez ETF-y. Jednak stopy zwrotu nie są tutaj bardzo wysokie, a trzeba się liczyć z tym, że choć opłaty za zarządzanie są wyjątkowo niskie (np. iShares USD Treasury Bond 0-1yr UCITS ETF ma 0,1% rocznie), to kupując te instrumenty przez polskie biura maklerskie, trzeba liczyć się z dodatkowymi opłatami, np. za depozyt zagranicznych instrumentów.
Platformy inwestycyjne starają się szukać pomysłów na to, by wyróżnić się w oczach potencjalnych klientów. I szans na to, żeby ci klienci dali się namówić do „ruszenia” pieniędzy przechowywanych w bankach – w imię dywersyfikacji portfela i szansy na większe zyski. Niskie oprocentowanie depozytów w euro w polskich bankach powoduje, że oferta Portu może być nie najgorszym wabikiem, mimo kilku wad, o których wspomniałem.
Źródło zdjęcia: Wolfgang Claussen/Pixabay