Pan Bartosz miał w ubiegłym roku wypadek samochodowy. To nie była błaha sprawa: zderzenie czołowe z jego winy. Samochód był ubezpieczony nie tylko od odpowiedzialności cywilnej kierowcy, ale też miał polisę autocasco. Ubezpieczyciel przyjął odpowiedzialność, ale po kilku dniach zmienił decyzję, argumentując, że „analiza dokumentacji szkody nie potwierdziła deklarowanego przebiegu zdarzenia”. Czy ubezpieczyciel miał prawo mieć takie wątpliwości? Na jakich dowodach się oparł? I jaka z tego wynika dla nas nauka?
Wypadek – na tyle poważny, że na miejsce została wezwana policja – na szczęście nie miał poważniejszych konsekwencji zdrowotnych (choć pan Bartosz miał po nim wstrząśnienie mózgu). Ale auto oczywiście wymagało naprawy. Szkoda została przyjęta przez ubezpieczyciela, zaś autoryzowany serwis zrobił wycenę. Jednak po kilku dniach od wypadku sprawy zaczęły się komplikować.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Pan Bartosz został wezwany na miejsce zdarzenia przez przedstawiciela firmy ubezpieczeniowej Allianz – pod groźbą niewypłacenia odszkodowania. A tam czekało go, jak sam to określił, „przesłuchanie”. Po kolei odpowiadał na pytania, na które już wcześniej udzielał odpowiedzi przy zgłoszeniu szkody. „Dlaczego nie została wezwana policja” (choć została wezwana). „Dlaczego nie jechał pan najkrótszą trasą?” (pan Bartosz zapewnił, że jechał) i wiele innych.
Niedługo potem przyszła decyzja: ubezpieczyciel odmawia wypłaty odszkodowania. Informację pan Bartosz otrzymał na dzień przed planowanym rozpoczęciem naprawy. Allianz uznał, że przebieg wydarzeń wcale nie wyglądał tak, jak opisał nasz czytelnik i zdarzenie nie miało charakteru losowego. A więc: że klient specjalnie uszkodził samochód, by wyłudzić odszkodowanie. To niestety się zdarza. Ale czy w tym przypadku się wydarzyło?
Choć pismo z firmy Allianz zawierało kilkanaście akapitów, to pan Bartosz nie znalazł w nim żadnego konkretnego uzasadnienia tezy, że nie był to wypadek, lecz próba wyłudzenia. Jak twierdzi, nie było żadnej analizy, opinii biegłego, które mogłyby dowodzić tego, że faktycznie było inaczej niż wynikało to ze zgłoszenia szkody (potwierdzonej protokołem policyjnym).
Ubezpieczyciel odmawia wypłaty odszkodowania i nie chce przesłać dokumentacji
Pan Bartosz wielokrotnie wysyłał do ubezpieczyciela pisma, w których wnioskuje o uzasadnienie decyzji. W odpowiedzi otrzymał głównie informacje z Ogólnych Warunków Ubezpieczenia, bez jakichkolwiek szczegółów dotyczących jego sprawy. Później otrzymał również odczyt z „czarnej skrzynki” samochodu, ale bez analizy i interpretacji. A więc nadal nie wie, co ten zapis rejestratorów powiedział ubezpieczycielowi.
Nasz czytelnik w swoich pismach do ubezpieczyciela powołuje się na Ustawę o działalności ubezpieczeniowej, w której napisane jest, iż „zakład ubezpieczeń zobowiązany jest wskazać na konkretne, precyzyjnie oznaczone ustalenia poczynione w postępowaniu likwidacyjnym”. Nic z tego. Postępowanie reklamacyjne zostało zamknięte.
Naprawę samochodu pan Bartosz musiał pokryć z własnych środków. W takiej samej sytuacji znalazł się również drugi poszkodowany. On również nie dostał wypłaty z polisy OC naszego czytelnika i obecnie toczy się postępowanie sądowe w tej sprawie. Nasz czytelnik zgłosił więc sprawę do Rzecznika Finansowego. Napisał również do nas.
Rzecznik Finansowy w piśmie do firmy Allianz jasno podkreślił, że odpowiedź na reklamację powinna zawierać szczegółowe uzasadnienie faktyczne i prawne, a zakład ubezpieczeniowy jest zobowiązany do udostępnienia dokumentów, które stanowią podstawę do braku przyjęcia odpowiedzialności. Niezbędne jest również umożliwienie zapoznania się z opiniami rzeczoznawców. Brak udostępnienia szczegółów sprawy uniemożliwia ustosunkowanie się do ustaleń zakładu. I pozbawia szansy odwołania się od decyzji.
Ja również skontaktowałam się z Allianzem, ale z uwagi na postępowanie sądowe i obowiązek zachowania tajemnicy konkretnej sprawy, nie mogłam uzyskać szczegółowych informacji. Na moje pytanie o to, na jakiej podstawie ubezpieczyciel może stwierdzić, że przebieg wydarzeń był niezgodny z tym, co zadeklarował ubezpieczony i jak wygląda proces badania takiej sprawy, Allianz odpowiedział:
„Obowiązkiem zakładu ubezpieczeń w procesie likwidacji szkody jest badanie wszystkich okoliczności, w tym badanie, czy do zdarzenia doszło, a jeżeli tak – czy okoliczności podane przez poszkodowanego pokrywają się z okolicznościami ustalonymi w trakcie postępowania likwidacyjnego. Towarzystwa ubezpieczeniowe nie mogą poprzestawać na biernej akceptacji dostarczonych dokumentów czy składanych oświadczeń woli przez poszczególnych uczestników zdarzenia. (…) Celem postępowania likwidacyjnego jest więc ustalenie stanu faktycznego zdarzenia, zasadności zgłoszonych roszczeń i wysokości świadczenia.”
Po jakimś czasie ubezpieczyciel w końcu odpisał Rzecznikowi Finansowemu. W odpowiedzi znalazła się deklaracja, że zdjęcia uszkodzeń, oględziny, odczyt danych elektronicznych oraz wyjaśnienia poszkodowanego mogły być podstawą do odmowy przyznania odszkodowania. Allianz po części odpowiedział w nim na pytanie o to, które konkretnie rzeczy mu się „nie zgadzają” i świadczą o próbie wyłudzenia odszkodowania.
Allianz odkrywa karty: „prędkość się nie zgadza, ślady się nie zgadzają, a zapisy rejestratora…”
Jednym z argumentów przemawiających za odmową wypłaty była treść oświadczenia naszego czytelnika. Ubezpieczyciel przypomina, że oświadczył on, iż jechał przez cały czas z prędkością 50 km/h i z taką prędkością uderzył w pojazd jadący z przeciwnej strony, który również jechał z podobną prędkością. Allianz argumentuje, że dane dotyczące hamowania, pochodzące z systemu EDR samochodu, przedstawiają inny obraz.
Allianz napisał, że po pierwsze nasz czytelnik jechał nie 50 km/h, a 63 km/h, zaś po drugie hamowanie nie było nagłe. Dalej czytamy, że ślady kontaktu między pojazdami nie pokrywają się z pozycją, w jakiej pojazdy stały w momencie przyjazdu holownika na miejsce zdarzenia. Uszkodzenia wskazują, że w chwili uderzenia auto naszego czytelnika powinno być ustawione bardziej w prawą stronę, świadczy o tym odwzorowanie prawego narożnika drugiego auta.
Ubezpieczyciel podejrzewa, że po wypadku samochody zostały przesunięte. Allianzowi nie udało się natomiast pozyskać danych z drugiego pojazdu (jego rejestrator nie zapisał zdarzenia kolizyjnego). Jako potencjalną przyczynę takiego zdarzenia Allianz podaje możliwość, że drugi pojazd podczas zdarzenia być może w ogóle się nie poruszał i miał wyłączony silnik.
Ubezpieczyciel – podsumowując wyjaśnienia – potwierdza to, co napisał wcześniej: według jego opinii szkoda mogła nie mieć charakteru losowego i nie doszło do niej w okolicznościach wskazanych przez poszkodowanych.
Mamy więc dwie wersje. Nasz czytelnik zaznacza, że oba pojazdy poruszały się podczas zdarzenia z prędkością ok. 50 km/h, drugi samochód zobaczył chwilę przed zdarzeniem i pomimo nagłego hamowania nie uniknął kolizji. Ubezpieczyciel twierdzi, że prędkość samochodów była trochę inna, niż zadeklarował nasz czytelnik. I podejrzewa, że po wypadku auta mogły zostać przesunięte, a samochód drugiego kierowcy być może w ogóle się nie poruszał.
Nasz czytelnik uważa całą sytuację za absurdalną i oczywiście nie zgadza się z wyjaśnieniem. A my nie jesteśmy w stanie przesądzić o tym, kto ma rację. Faktycznie, sprawa wydaje się trochę podejrzana. Jest kilka rzeczy, które się nie zgadzają, choć nadal są tylko poszlakami.
Różnica w „zeznaniach” dotyczących prędkości samochodów jest niewielka (kierowca nie musi wiedzieć co do kilometra, z jaką prędkością jechał). Tezę o zbyt łagodnym hamowaniu też można interpretować jako znaczącą lub nieznaczącą. Ślady się nie zgadzają? Mogło być tak, że oba samochody były już wcześniej „tłuczone” i stąd „niezgodności”. Brak zarejestrowania kolizji przez drugi samochód to już grubsza sprawa, choć awarie się zdarzają.
No i niedobrze, że pan Bartosz musiał czekać na jakiekolwiek uzasadnienie decyzji Allianza aż półtora roku. Dostał odpowiedź dopiero po interwencji Rzecznika Finansowego oraz po naszej wiadomości do ubezpieczyciela. Pan Bartosz zwraca też uwagę na to, że niektóre elementy w argumentacji ubezpieczyciela są naciągane. Argumentuje, że nie podał w „zeznaniach” złożonych ubezpieczycielowi, z jaką dokładnie prędkością jechał.
Likwidator powiedział, że musi coś wpisać, bo bez tego nie będzie odszkodowania. To likwidator zasugerował wpisanie prędkości 50 km/h, bo takie było ograniczenie prędkości na tym odcinku drogi. Zasugerował również, żeby taką prędkość podać jako tempo jazdy kierowcy drugiego auta. Ostatecznie prędkość była wyższa o 13 km/h, ale przecież w chwili wypadku raczej nie patrzymy na licznik.
Allianz podtrzymuje więc swoją decyzję, ale zgodził się na to, żeby ponownie zbadać sprawę przy wsparciu niezależnego rzeczoznawcy. Istnieje więc szansa, że nowy rzeczoznawca zbada sprawę raz jeszcze, z korzyścią dla naszego czytelnika. Tak czy owak – jest duża szansa na obiektywne wyjaśnienie tego tajemniczego zdarzenia.
Wykupione ubezpieczenie nie zawsze oznacza odszkodowanie. Trzy nauki
Z całej tej sytuacji płynie kilka lekcji dla nas. Po pierwsze: podczas zgłaszania szkody należy ważyć słowa i możliwie rzetelnie podać informacje przy opisywaniu szkody. Nic nie wymyślać, nie naciągać, nie bawić się w spekulacje. Podajemy suche fakty i to tylko te, których jesteśmy absolutnie pewni. Każda niezgodność „zeznań” z później ustalonymi faktami może przyczynić się do odrzucenia odpowiedzialności przez ubezpieczyciela.
Jak wskazuje nasz czytelnik, likwidator sam – być może nawet w dobrej wierze, żeby likwidacja szkody poszła bezkonfliktowo – zachęcił go do tego, żeby wpisał konkretną prędkość samochodu w momencie wypadku. I pewnie nie jest to odosobniony przypadek. Często w różnych instytucjach słyszymy: „proszę wpisać cokolwiek, to nie ma znaczenia”. A potem okazuje się, że jednak znaczenie miało i może się to skończyć negatywnymi konsekwencjami dla nas.
Po drugie: przyjęcie likwidacji szkody do realizacji nie musi oznaczać ostatecznego przyjęcia odpowiedzialności przez ubezpieczyciela. Zgodnie z prawem zakład ubezpieczeń ma 30 dni na podjęcie ostatecznej decyzji od dnia otrzymania zawiadomienia w szkodzie.
To nie jest dobra wiadomość. Po wypadku większość z nas chce możliwie szybko naprawić samochód. Nikt nie czeka miesiąca z uszkodzonym samochodem w garażu. Wygląda jednak na to, że po wydaniu kilkunastu tysięcy złotych na naprawę może się okazać, że tych pieniędzy nie odzyskamy. Wystarczy, że po kilku tygodniach ubezpieczyciel uzna, że coś w naszej wersji wydarzeń się nie zgadza i odmawia przyjęcia odpowiedzialności.
Po trzecie jeśli ubezpieczyciel odmawia wypłaty odszkodowania, to prawdopodobnie czeka nas długa batalia. Sprawa naszego czytelnika toczy się od lipca 2021 r., za cztery miesiące miną dwa lata. Mam nadzieję, że do tego czasu uda się przeprowadzić ponowną ekspertyzę. Spory klientów z ubezpieczycielami zwykle są bojami „na śmierć i życie”.
Ta sprawa pokazuje jeszcze jedno – to nie jest tak, że ubezpieczyciele są bezbronni w walce z wyłudzeniami ubezpieczeń. Takich przypadków jest sporo i każdy, kto próbuje okraść ubezpieczyciela (a tak naprawdę to wszystkich innych jego klientów) musi wiedzieć, że każdy detal wypadku będzie poddany analizie. W wielu miejscach jest monitoring, czasem przejeżdżające auta są wyposażone w kamery, samochody mają „czarne skrzynki”, technologia może zweryfikować ślady na samochodach (czy uszkodzenie pochodzi ze „świeżego” wypadku).
A wracając do sprawy pana Bartosza: co Wam podpowiada intuicja – czy w tym przypadku rzeczywiście Allianz miał dobre prawo uważać, że ma do czynienia z próbą wyłudzenia? A może to jego ubezpieczeniowa podejrzliwość sprawia, że zestaw różnych drobnych rozbieżności jawi się jako „akt oskarżenia”, a to po prostu taki zbieg okoliczności?
————
ZAPISZ SIĘ NA NASZE NEWSLETTERY:
>>> Nie przegap nowych tekstów z „Subiektywnie o Finansach” i korzystaj ze specjalnych porad Macieja Samcika na kryzysowe czasy – zapisz się na weekendowy newsletter Maćka Samcika i bądźmy w kontakcie! W każdą sobotę lub niedzielę dostaniesz e-mailem najnowsze porady dla Twojego portfela.
>>> Zapisz się też na nasz „powszedni”, poranny newsletter „Subiektywnie o świ(e)cie” – przy porannej kawie przeczytasz wszystkie najważniejsze wieści dla Twojego portfela, starannie wyselekcjonowane i luksusowo podane przez Macieja Danielewicza i ekipę „Subiektywnie o Finansach”.
————
POSŁUCHAJ NASZYCH PODCASTÓW:
Ekipa „Subiektywnie o Finansach” co środę publikuje nowy odcinek podcastu „Finansowe Sensacje Tygodnia” (w skrócie: FST). Rozmawiamy o tym co nas zbulwersowało albo zaintrygowało w minionym tygodniu i zapowiadamy przyszłe sensacje wokół naszych portfeli. Do tej pory ukazało się 130 odcinków podcastu, zaprosiliśmy też kilkudziesięciu gości.
Poza cotygodniowym podcastem możesz też posłuchać tekstów z „Subiektywnie o Finansach” czytanych przez ich autorów. Ten cykl podcastowy nazywa się „Subiektywnie o Finansach do słuchania” (w skrócie: SDS). Wszystkie podcasty znajdziesz pod tym linkiem, a także na wszystkich popularnych platformach podcastowych w tym Spotify, Google Podcast, Apple Podcast, Overcast, Amazon Music, Castbox, Stitcher)
————
ZNAJDŹ NAS W MEDIACH SPOŁECZNOŚCIOWYCH
Jesteśmy także w mediach społecznościowych, będzie nam bardzo miło, jeśli zaczniesz nas subskrybować i śledzić: na Facebooku (tu profil „Subiektywnie o Finansach”), na YouTube (tutaj kanał „Subiektywnie o Finansach”) oraz na Instagramie (tu profil „Subiektywnie o Finansach”).
————
OGLĄDAJ EKIPĘ SAMCIKA W YOUTUBE:
„Subiektywnie o Finansach” jest też w wersji wideo. Na naszym kanale znajdziesz wideofelietony, poradniki, a także zapisy podcastów (jeśli wolisz słuchać je za pośrednictwem Youtube). Subskrybuj nasz kanał pod tym linkiem.
zdjęcie tytułowe: Pixabay