Wiele ostatnio mówi się o tym, że ceny energii są nieuczciwie zawyżane. Jak to możliwe, żeby ten sam prąd, z tego samego (z reguły polskiego) węgla, w ciągu roku podrożał kilka razy? Politycy partii rządzącej z tego powodu przegłosowali w Sejmie ograniczenie obowiązku handlowania energią na giełdzie. Kto i w jaki sposób ustala giełdową cenę energii? I czy mniejszy handel energią na giełdzie dobrze wpłynie na nasze rachunki za prąd?
Giełdowa cena energii jest istotnym parametrem dla wielu Polaków. Co prawda jej zmiana nie ma natychmiastowego przełożenia na wysokość opłat za zużycie prądu w domu, ale duża część przedsiębiorców ponosi koszty energii uzależnione od jej ceny rynkowej. A i na nasze rachunki prędzej czy później wpłynie droga energia.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Kto kupuje prąd po cenach rynkowych, a kto ma „rabat”?
W Polsce rynek energii dla odbiorców komercyjnych (w tym małych, średnich i dużych firm), jak i dla odbiorców instytucjonalnych (urzędy administracji oraz służba zdrowia) jest uwolniony. To oznacza, że sprzedawca prądu może kształtować ceny energii w zależności od tego, jaki jest na nią popyt (a on z kolei kształtuje cenę na giełdzie energii). Zadaniem odbiorcy jest szukanie na rynku najlepszej dla niego oferty sprzedaży prądu.
Nieco inna jest sytuacja w przypadku gospodarstw domowych – dwie trzecie z nich nadal kupuje energię w ramach taryfy zatwierdzanej przez prezesa Urzędu Regulacji Energetyki (URE). Część gospodarstw domowych (ok. 5 mln) zdecydowała się jednak na zakup energii na wolnym rynku, często w ofertach łączonych z innymi usługami. Np. energia plus gaz albo prąd z serwisantem itp. Dla nich cena może być inna niż ta „urzędowa”.
Różnica między taryfą „urzędową” a pakietami oferowanymi przez firmy energetyczne nie powinna być zbyt duża, bo klienci szybko uciekliby do taryfy zatwierdzanej przez URE. Choć oczywiście zdarza się, że w podpisanych na dłuższy czas (np. dwa lata) umowach są schowane np. bardzo wysokie opłaty handlowe. Z kolei taryfa „urzędowa” jest zwykle kompromisem pomiędzy tym, co chciałyby firmy, a tym, na co zgodzi się URE.
Zarówno dla URE, jak i dla firm kupujących energię po cenach rynkowych punktem odniesienia jest kurs kształtowany na Towarowej Giełdzie Energii (TGE). Handluje się tam zarówno energią z dostawą nazajutrz, jak również kontraktami terminowymi pozwalającymi kupić prąd z dostawą za kilka kwartałów. Jeśli na giełdzie energia drożeje, to prędzej czy później znajdzie to odzwierciedlenie w tym, co płacą za prąd firmy i ludzie (choć nie zawsze w skali 1:1).
Politycy znoszą obowiązek handlu prądem na giełdzie. Czy dzięki temu energia potanieje?
Co ważne, firmom energetycznym od 2019 r. nie wolno było sprzedawać i kupować energii bez ograniczeń poza giełdą – choć ustawodawca przewidział wiele wyłączeń od tej zasady, co powodowało, że handel około połową wytworzonej energii odbywa się dziś poza rynkiem giełdowym. Obligo giełdowe funkcjonowało od 2010 r., w początkowym okresie wynosiło 30% (i także z wyłączeniami).
Co do zasady, producent powinien kierować wytworzony prąd na rynek. A firma, która go dostarcza odbiorcom – nawet jeśli należy do tego samego właściciela – powinna go kupić na giełdzie. Nie można więc – nie licząc przewidzianych w regulacjach wyjątków – przyjść bezpośrednio do elektrowni i dogadać się na zakup tańszego prądu po „prywatnej” cenie.
Teraz to ma się zmienić, bo Sejm przegłosował zmianę polegającą na likwidacji tzw. obligo giełdowego. Co to może oznaczać? Rząd przewiduje, że ten ruch spowoduje znaczący spadek cen (bo stron nie będzie już wiązać cena giełdowa), ale odbiorcy są pełni obaw i wątpliwości.
Z jednej strony zniesienie obowiązku handlowania energią poprzez giełdę spowoduje spadek obrotów na parkiecie TGE. A to może oznaczać, że cena giełdowa będzie oparta na mniejszej liczbie i wartości transakcji, a więc może być bardziej wahliwa, niestabilna. Z drugiej strony może być tak, że mniejsze podmioty będą miały gorszą pozycję negocjacyjną w relacjach handlowych z wytwórcami, gdy ustalanie cen będzie się odbywało poza giełdą.
Czy w związku z tym energia będzie tańsza? Nie jest to pewne, ponieważ trudno sobie wyobrazić, żeby jakaś firma energetyczna sprzedawała energię dużym odbiorcom po cenach niższych niż giełdowe, skoro na giełdzie może ją sprzedać „po kursie dnia”. Poza tym jest też pytanie co teraz będzie punktem odniesienia dla cen kontraktów terminowych (skoro w Polsce będzie się handlować prądem poza giełdą). Oby nie stała się nim cena energii w Niemczech, czy w Skandynawii, bo tam jest drożej niż w Polsce.
Po ile będzie prąd w przyszłym roku? Oni już to wiedzą
Niezależnie od tego, czy obligo giełdowe zostanie oficjalnie zniesione czy też nie, dla dużej części rynku punktem odniesienia pozostaną ceny na Towarowej Giełdzie Energii. Skąd one się biorą?
Jednym z ważniejszych instrumentów na hurtowym rynku terminowym jest BASE Y-23 (popularny kontrakt roczny z dostawą na 2023 r.). Jego cena wzrosła w drugim kwartale 2022 r. trzykrotnie, do poziomu ok. 993,08 zł za MWh, licząc w stosunku do analogicznego kontraktu (tj. BASE Y-22) kupowanego w drugim kwartale 2021 r.
W sierpniu 2022 r. średnia cena kontraktu BASE Y-23 wyniosła już 1790,07 zł za MWh. Dla porównania: przeciętne polskie gospodarstwo domowe zużywa 2,5 MWh prądu rocznie (a na rachunkach oprócz samego zużycia energii są jeszcze opłaty stałe, które stanowią mniej więcej jedną trzecią łącznej kwoty do zapłaty).
Firmy energetyczne tłumaczą, że wzrost cen wynika z kryzysu paliwowego w związku z inwazją Rosji na Ukrainę, polityki nakładania sankcji na Rosję, a także wysokich poziomów cen uprawnień do emisji CO2. Ceny giełdowe poszły w górę tak bardzo, że w pierwszym półroczu 2022 r. na giełdzie kupiono tylko 34 260 360 MWh energii w ramach kontraktu BASE Y-23 (rok temu w ramach kontraktacji BASE Y-22 zawarto transakcje opiewające łącznie na 45 140 280 MWh). W całym 2021 r. wszystkie obroty na TGE wynosiły 225 mln MWh.
Odbiorcy komercyjni nie chcą kontraktować prądu na przyszłość po bardzo wysokich cenach, bo liczą na to, że jeśli poczekają, będzie taniej. Na razie rzeczywiście bardziej opłaca się kupować energię last minute. Średnia cena energii elektrycznej na tzw. rynku spot (z dostawą nazajutrz) w drugim kwartale 2022 r. była wyższa ponad dwa razy niż rok wcześniej. W sierpniu br. doszła do 1390 zł za MWh.
Ale takie czekanie z zakupami do ostatniej chwili może być ryzykowne. Cena energii z dostawą natychmiastową zależy np. od ubytków mocy (czyli wyłączania bloków energetycznych z powodu awarii) w Krajowym Systemie Elektroenergetycznym (KSE) oraz przewagi eksportu nad importem energii z krajów sąsiadujących. Z drugiej strony cena energii last minute może spadać w wietrzne dni, gdy dużo prądu generują elektrownie wiatrowe.
Mamy tani węgiel. Dlaczego mamy drogi prąd?
W Polsce prąd powinien być tańszy niż w innych krajach. W pierwszym półroczu 2022 r. aż 75% energii elektrycznej w Polsce zostało wyprodukowane z węgla, z czego 48,4% z węgla kamiennego. Reszta „paliwa” to węgiel brunatny, który w całości pochodzi z polskich kopalń. Węgla brunatnego nie transportuje się na duże odległości, jego kopalnie zawsze są blisko elektrowni, można powiedzieć, że jest to paliwo lokalne.
Węgiel kamienny transportuje się na duże odległości, istnieje duży, międzynarodowy rynek tego surowca, ale polskie elektrownie spalają przeważnie węgiel kamienny z polskich kopalń, który obecnie jest dużo tańszy niż ceny na rynku międzynarodowym. Zwłaszcza że polskie elektrownie kupują go z kopalń po cenach z kontraktów długoterminowych, czyli taniej niż wynosi cena giełdowa węgla kamiennego na świecie.
Skoro mamy własny węgiel, to skąd takie wzrosty cen energii? Jedna z przyczyn to wzrosty cen CO2 (wytwórcy prądu muszą kupować uprawnienia do zanieczyszczania powietrza na europejskiej giełdzie), a druga to fakt, że polski rynek energii jest częścią europejskiego rynku. Polska posiada połączenia energetyczne ze wszystkimi lądowymi sąsiadami z UE, a więc z Niemcami, Czechami, Słowacją i Litwą, a także ze Szwecją.
Oznacza to, że zgodnie z obowiązującymi przepisami podmioty zagraniczne mogą kupować energię w Polsce, a polskie – za granicą. Transakcje te limitowane są dostępnymi przesyłowymi zdolnościami transgranicznymi, a kierunek transakcji uzależniony jest od występujących w danych obszarach cen. Np. import taniej energii może obniżać ceny w Polsce.
Generalnie jednak ten mechanizm wyrównuje ceny. Gdy w jednym kraju są one niższe, pojawiają się klienci z zagranicy i cena idzie w górę. Gdy cena w danym kraju jest niższa od średniej europejskiej, popyt przenosi się tam, gdzie jest taniej.
W obecnej sytuacji jednak, przy niskiej produkcji energii przez elektrownie jądrowe (albo są remontowane – jak we Francji – albo zamykane – jak w Niemczech) i nieszczególnie wysokim „uzysku” energii z OZE (w tym przede wszystkim najtańszych elektrowni wodnych), ceny w większości krajów są wyznaczane przez bardzo drogą energię z gazu. I ta „drożyzna” przepływa między rynkami w ramach transgranicznego handlu prądem.
W czasie kryzysu energetycznego ważna jest ostatnia, najdroższa megawatogodzina. Bo giełdowa cena energii zwykle ustalana jest w odniesieniu do kosztów jej wytworzenia przez najdroższego wytwórcę, na którego energię w danym momencie jest popyt. Każda oszczędność energii może więc spowodować ponadprzeciętny spadek ceny rynkowej.
Będą maksymalne ceny na energię? Czy to może się udać?
Wrzesień przyniósł spadki cen energii na giełdach, a najbliższe tygodnie pokażą, czy to tylko chwilowe zakłócenie w trendzie wzrostowym, czy też dłuższa ulga dla nabywców energii.
Ostatnie dni przynoszą z kolejnych państw UE informacje o rządowych interwencjach na rynkach energii. Są to np. dopłaty do rachunków za energię (w Polsce mają z nich skorzystać np. firmy energochłonne) lub zamrożenie cen energii w 2023 r. (w Polsce ma to dotyczyć odbiorców indywidualnych o rocznym zużyciu nieprzekraczającym 2000 kWh). Ceny energii stały się sprawą jak najbardziej polityczną, nikt nie będzie chciał przez nie przegrać kolejnych wyborów, stąd należy oczekiwać mechanizmów ograniczających te wzrosty.
Scenariusze na przyszłość? W perspektywie krótkoterminowej prawdopodobnie czeka nas ustabilizowanie cen energii – ceny uprawnień do emisji CO2 w sierpniu sięgnęły 99 euro za tonę, ale od tamtego czasu wyraźnie potaniały (do ok. 80 euro za tonę). Wątpliwe jednak, żeby ceny uprawnień do emisji powróciły do poziomów sprzed obecnego kryzysu (20-25 euro za tonę).
Unia Europejska rozważa wprowadzenie cen maksymalnych na energię. Nie wiadomo jednak, jak to miałoby wyglądać. Niestety na wolnym rynku takie regulacje zwykle kończą się źle – jeśli cena poszukiwanego dobra jest regulowana, to się go nie wytwarza i pojawia się deficyt. Cena jest uregulowana, ale towaru brakuje.
Być może chodzi o to, żeby utrącić Władimirowi Putinowi możliwość windowania cen gazu poprzez zmniejszanie jego dostaw. Skoro na giełdzie jego cena będzie „zablokowana” administracyjnie, to już nie będzie miało znaczenia, czy Putin odkręca czy przykręca kurek. Tak czy owak – ewentualne wprowadzenie maksymalnej ceny na gaz będzie ryzykownym eksperymentem.
———————–
W artykułach poświęconych cenom energii korzystamy z danych dostarczanych przez Polski Komitet Energii Elektrycznej, Partnera energetycznego blogu „Subiektywnie o Finansach”
zdjęcie tytułowe: Andrey Metelev/Unsplash