Klient polskiego banku chciał przelać trochę dolarów do Peru. Najpierw zrobił test, który zakończył się spektakularną porażką. Czy ktoś naoglądał się Narcos i podejrzewa mojego czytelnika, zwykłego naukowca, że ten uprawia mały narkobiznes i przyjaźni się z kolegami Pablo Escobara?
Dzisiaj mam dla Was historię, która obraca się w kręgu Ameryki Łacińskiej. Napisał do mnie pan Łukasz, naukowiec i klient Santander Banku, a więc instytucji finansowej, której korzenie wiją się w Hiszpanii. I dla której to Ameryka Łacińska jest najważniejszym rynkiem (Europę Środkową kolonizuje niejako „przy okazji”). Pan Łukasz też ma sporo wspólnego z tym rejonem świata, bowiem prowadzi badania naukowe m.in. w Peru.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Badania te wymagają, by co jakiś czas przesłać pewne sumy pieniędzy do peruwiańskich współpracowników. Kiedyś takie rzeczy załatwiało się przekazami międzynarodowymi – Western Union czy inne tego typu instytucje w zamian za prowizję transferowały pieniądze nawet na drugi koniec świata. Ale od czego w XXI wieku są banki?
„Żeby uniknąć wysokich marż Western Union, zacząłem rozglądać się za mniej kosztowną alternatywą i odkryłem, że mój własny bank – Santander – umożliwia wykonanie przelewu walutowego do Peru właśnie. I to nawet z opcją dostarczenia pieniędzy na konto banku w Peru w kolejny dzień! Opcja ta, rzecz jasna, nie jest najtańsza, ale i tak jest nieporównywalnie bardziej korzystna niż wspomniane usługi Western Union”
– opowiada pan Łukasz. Zadowolony ze swojego odkrycia, lecz wciąż ostrożny (to się chwali!) wykonał próbny przelew, wysyłając ze swojego konta walutowego w Santander Banku na konto walutowe kolegi w Peru kwotę 5 dolarów. Test się nie powiódł. Przelew do kolegi nie dotarł, zaś pan Łukasz po kilku dniach dostał telefon z Santandera, że przelew „został wstrzymany przez departament zarządzania ryzykiem” z przyczyn nikomu nieznanych.
„W ciągu kolejnych dni dowiedziałem się, że przelew co prawda wyszedł z banku Santander, ale został zablokowany przez „bank pośredniczący”, który nie był w stanie zrozumieć tytułu przelewu (było to jedno słowo, imię bohatera jednej z bajek Disneya). Usłyszałem również, że Peru jest na jakiejś „liście sankcyjnej”, choć nikt nie potrafił mi wyjaśnić, cóż to za sankcje, bo jako żywo, pracując tam od lat, o żadnych nie słyszałem”.
Pan Łukasz postanowił załatwić sprawę bezpośrednio w owym banku pośredniczącym, uznając, że zapewne ktoś w owym „banku pośredniczącym” naoglądał się na Netfliksie serialu „Narcos”, a przelew na 5 dolarów przywołać musiał mu na myśl wielką fortunę, którą obracał Escobar. Dla przeciętnego gringo to musi być oczywiste, że to jakiś mikronarkobiznes.
„Mój jakże ambitny plan jak dotąd nie miał szansy się jednak powieść, gdyż nikt w banku Santander nie chce udzielić mi informacji, jaki to bank pośredniczy w takich przelewach, ani z kim w tym banku rozmawiać”
– pisze pan Łukasz. Polski bank być może jest związany jakimiś umowami ze swoim bankiem-korespondentem, a umowy te nie pozwalają udostępniać danych, ale to oznacza, że to właśnie polski bank powinien zdobyć i przekazać klientowi informacje dotyczące „embarga”. Sytuacja, która przypomina słynne „nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi”, jest niedopuszczalna.
„Mimo że jestem klientem Santandera, pracownicy banku nie chcą udzielić mi informacji, kto, dlaczego i na jaki czas zablokował mi pieniądze, co z jednej strony komplikuje mi badania naukowe, a z drugiej podważa całkowicie zaufanie do tegoż banku. Zaczynam się obawiać, że mój bank może w każdej chwili zablokować dowolną ilość pieniędzy, bo ktoś gdzieś w świecie ma wątpliwości, czy przypadkiem nie finansuję kolegów Escobara, którzy najwyraźniej już tak zbiednieli, że muszą być wspierani drobnymi sumami wysyłanymi im z Polski”.
Cóż, opisywaliśmy już takie historie – amerykański bank-korespondent na siedem lat uwięził np. pieniądze wpłacone przez klienta polskiego banku firmie turystycznej w Meksyku, bo Amerykanie nałożyli embargo na… Kubę. Mieliśmy też na tapecie znikające pieniądze w drodze z Polski do Chin. A teraz mamy mikronarkobiznes, czyli 5 dolarów przesyłane do Peru.
Tym razem sytuacja jest o tyle paradoksalna, że mówimy o małej kwocie, co osłabia choćby hipotetyczne założenie, że ktoś mógłby chcieć finansować terroryzm albo prać brudne pieniądze (bo to zwykle z takich paragrafów banki blokują przelewy). Moim zdaniem – podobnie jak było w sprawie „meksykańskiej” – clue problemu może tkwić w… tytule przelewu. Może słowo, którego użył pan Łukasz, zostało potraktowane przez bank-korespondenta jako tajemniczy szyfr? W „Narcos” o tym nie mówili, ale…
Szczęście w nieszczęściu, że pan Łukasz zachował się wzorowo i zanim przelał większe pieniądze wykonał test (choć przecież trudno było przypuszczać, że w „oficjalnym” obiegu bankowym będą takie kłopoty ze zwykłym przelewem SWIFT, nawet do Peru). Nieszczęście zaś polega na tym, że bank – a w zasadzie jego pracownicy – nie wykazał odpowiedniej troski o klienta. Nie powiedziano, co się stało, dlaczego i co można zrobić, żeby się już nie powtórzyło.
Finał tej historii jest taki, że pan Łukasz postanowił po 17 latach współpracy rozstać się z bankiem Santander i przenieść do konkurencji. Postanowił też otworzyć konto w pozabankowej aplikacji Revolut i tym sposobem będzie próbował przelać dolary do Peru. Oby się udało, bo w Revolucie pieniądze też czasem giną niczym w czarnej dziurze albo konta klientów są blokowane, bo „ktoś coś podejrzewa”. I – podobnie jak w dużym, polskim banku – zdarzają się kłopoty komunikacyjne. Jeśli myślicie, że w bankowości najważniejsze są pieniądze, to jesteście w błędzie. Najważniejszy jest szacunek.
źródło zdjęcia tytułowego: Alexander Schimmec/Unsplash