Nieważne, w jakim stopniu Rada Polityki Pieniężnej podniesie stopy procentowe – przy takiej inflacji i tak nie ma to już najmniejszego wpływu na rozwój sytuacji. Żeby RPP mogła ten wpływ odzyskać, musiałaby magicznie przenieść stopy procentowe NBP do zupełnie nierealnych poziomów. Na chwilę obecną wszystkie narzędzia do walki z inflacją ma dziś w ręku rząd. Co może zrobić, żeby zdusić wzrost cen? I czy w ogóle warto, żeby to robił?
O tym, że Narodowy Bank Polski przespał moment, w którym należało zainterweniować w sprawie wzrostu inflacji (i wywołać pożądany efekt psychologiczny), wie już każde dziecko. Dziś, gdy w Polakach zaszły „inflacyjne zmiany w mózgu” – czyli mamy przekonanie, że „wszystko drożeje” i że nikomu we władzach krajowych nie zależy na walce z inflacją – jest za późno na podnoszenie stóp procentowych. NBP nie może już nic naprawić. Może tylko bardziej zepsuć.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Jeśli Rada Polityki Pieniężnej, kierowana przez prezesa NBP, podniesie stopy procentowe za słabo – jeszcze bardziej da do zrozumienia, że nie ma pojęcia, co się w kraju dzieje i wywoła wzrost oczekiwań inflacyjnych oraz spadek wartości złotego. Jeśli podniesie stopy za bardzo – da z kolei dowód, że wpadła w panikę i zaczyna wykonywać nerwowe ruchy niczym szczupak złapany w sieć. I… też wywoła wzrost oczekiwań inflacyjnych oraz spadek złotego. Jak się nie odwrócisz, d… zawsze z tyłu.
Cienkość sytuacji polega na tym, że niestety nie wiemy, jaka podwyżka zostanie uznana przez inwestorów jako taka „w sam raz”. Jedni mówią, że będziemy mieli podwyżkę o 1 punkt procentowy (czyli w przypadku podstawowej stopy procentowej NBP – do 1,5%), a inni – że absolutne minimum to 2 punkty procentowe (czyli do 2,5% w przypadku podstawowej stopy procentowej NBP).
Zobacz też wideoporadnik o tym czy warto dziś wybrać kredyt o stałej stopie procentowej:
Jak do tego doszło, że stopy procentowe NBP nie mają już znaczenia?
„Dlaczego tak ważne jest, by NBP nie „przespał” momentu, w którym trzeba dostosować stopy procentowe do inflacji? Nawet jeśli jest to niekorzystne dla rządu, bo ludzie będą wydawali mniej pieniędzy na pralki i telewizory?” – takie pytanie stawiałem na początku 2020 r., na „Subiektywnie o finansach” w tekście o tym czy inflacja w Polsce może wyrwać się spod kontroli.
„NBP mógłby zareagować „na wszelki wypadek”, podnosząc stopy procentowe i dając sygnał oszczędzającym, że nie dopuści do realnego spadku ich oszczędności. Ale byłby skutek uboczny – wolniej kręcąca się gospodarka, mniejszy wzrost wpływów podatkowych i ból głowy dla premiera, który staje na głowie, żeby zrównoważyć budżet. Prezes Glapiński robi wrażenie, że woli ryzykować, że coś pójdzie nie tak, niż zrobić przykrość Zjednoczonej Prawicy. To przykre”
– tak oceniałem wówczas działania prezesa NBP. I krytykowałem jego wypowiedzi, które dziś – przy inflacji sięgającej 7% w skali roku – brzmią jak ponury żart:
„Ale prezes NBP Adam Glapiński od wielu miesięcy powtarza, jak mantrę, że podwyżki stóp procentowych nie przewiduje, a wzrost inflacji jest chwilowy. Zaś kilka dni temu członkini Rady Polityki Pieniężnej Grażyna Ancyparowicz powiedziała, że kolejne decyzje w sprawie stóp procentowych to powinny być raczej ich… obniżki„
Jeśli takie ancymony odpowiadają za stabilność i wartość polskiej waluty, to jak mogliśmy przypuszczać, że to się dobrze skończy? W tym samym czasie prezes Adam Glapiński publikował artykuł w „Rzeczpospolitej”, w którym przekonywał, że sytuacja jest pod kontrolą, a przyczyny rosnącej inflacji leżą poza Polską. A skoro tak, to nie ma powodu, by wykonywać nerwowe ruchy, tylko trzeba odczekać kilka kwartałów, aż owe zewnętrzne czynniki wywołujące inflację zostaną wygaszone. No i odczekali.
Czytaj też: Rekordowa inflacja w Polsce. Oto co mówił o inflacji prezes NBP (subiektywnieofinansach.pl)
Czytaj też: To efekt polityki NBP? Wśród Polaków gwałtownie poparcie dla waluty… euro (subiektywnieofinansach.pl)
Stopy procentowe NBP w górę. Ale to nic nie da. Co mógłby zrobić rząd?
Wiemy tylko tyle, że na obecnym etapie – gdy Rada Polityki Pieniężnej już schrzaniła robotę – realne znaczenie dla ewentualnej walki z inflacją mogą mieć głównie posunięcia rządu. Bo podniesienie przez NBP stóp procentowych do poziomu, który mógłby pomóc w walce z inflacją, jest już niemożliwe – musiałyby pójść w górę pewnie do 5-6%, to byłby szok dla gospodarki.
Co więc rząd mógłby zrobić, gdyby chciał zdusić możliwie szybko inflację? Cóż, działania trzeba by wziąć przynajmniej częściowo z podręcznika znienawidzonego przez tzw. „nową ekonomię” Leszka Balcerowicza. A więc:
>>> czasowe obniżenie niektórych podatków obciążających ceny: gdyby rząd miał do dyspozycji pieniądze zaoszczędzone w lepszych czasach (a nie ma, bo wszystkie szły na socjal), mógłby teraz obniżyć podatek VAT na niektóre towary, np. paliwo, czy podstawowe artykuły konsumpcyjne, zmniejszyć podatki w cenach energii, podatek handlowy, czy bankowy (rząd robi odwrotnie – podatki podnosi)
>>> wprowadzenie podatku od ponadprzeciętnego wzrostu wynagrodzeń: był kiedyś taki podatek, nazywał się „popiwek”. Powodował spadek realnych dochodów pracowników, ale inflację spowalniał koncertowo
>>> zamrożenie wzrostu płacy minimalnej i płac w budżetówce: okrutne (płaca minimalna w Polsce rośnie może i za szybko, ale wciąż nie jest wysoka), ale skuteczne jako broń w walce o przerwanie wyścigu płacowo-cenowego
>>> ograniczenie programów socjalnych (bony zamiast gotówki): zmiana sposobu, w jaki można wydać pieniądze z zasiłków (bony zamiast gotówki do ręki) mogłaby zmniejszyć konsumpcję, a rząd mógłby przekierować pieniądze np. do usług publicznych (żłobki, przedszkola, opieka nad dziećmi)
>>> wprowadzenie preferencji podatkowych dla inwestycji: polski wzrost gospodarczy oparty jest na konsumpcji, gdyby udało się przekierować większy strumień pieniędzy na inwestycje, mogłaby spaść presja inflacyjna
>>> opóźnienie „Polskiego Ładu”: to program gospodarczy, który działa proinflacyjnie. Są tam dotacje do wkładu własnego na mieszkania, dodatki finansowe dla rodzin oraz wzrost podatków dla małych przedsiębiorstw i usługodawców. Socjalna część „Polskiego Ładu” wzmacnia popyt, a podatkowa – stymuluje wzrost cen usług.
Wszystko to są posunięcia, które powodują ciarki na plecach – ich koszty społeczne (zwłaszcza, gdyby je wprowadzać łącznie) byłyby niemałe. Być może będzie trzeba to wszystko wprowadzić, jeśli gospodarka osiągnie stan przedzawałowy, bo inflacja zacznie ją dławić. Na razie jeszcze nam do tego poziomu sporo brakuje. Ale być może rząd mógłby – w imię walki z inflacją – wprowadzić w ograniczonym stopniu niektóre z tych działań?
Zobacz też wideofelieton: czy warto uciekać przed inflacją w zakup mieszkania?
Rządowi walka z inflacją się nie opłaca. O ile utrzyma ją w ryzach
Rząd może próbować powalczyć z inflacją, albo… puścić ją samopas, dając jedynie na tacę w intencji, żeby inflacja za bardzo nie „uciekła”. I nie wykoleiła gospodarki.
To wykolejenie może nastąpić przy inflacji kilkunastoprocentowej w skali roku, może sięgającej 20% i więcej. Jeśli ludzie uwierzą, że ceny w najbliższym czasie mogą iść tylko w górę i to w szybkim tempie, to zrobią trzy rzeczy: zaczną gwałtownie żądać podwyżek płac (napędzając spiralę wzrostu cen), zaczną robić zakupy na zapas (obawiając się, że za miesiąc, dwa będzie znacznie drożej) oraz zaczną wycofywać pieniądze z banków, zamieniając je na inne, bardziej wiarygodne – ich zdaniem – pieniądze (np. dolary).
To mogłoby spowodować spadek wartości złotego i spadek wiarygodności Polski wśród zagranicznych wierzycieli. Oraz kryzys gospodarki, czyli spadek wpływów podatkowych. A wśród końcowych konsekwencji tego stanu gry mamy sytuację, w której złoty ma śmieciową wartość (jak np. lira turecka), a ceny wielu dóbr i usług są po prostu wyrażone (nieoficjalnie, bo oficjalnie tego zrobić nie można) w euro lub dolarach.
Czytaj więcej o takim scenariuszu: Czy inflacja wyrwie się spod kontroli? Czy Polska może być jak Turcja? (subiektywnieofinansach.pl)
To scenariusz skrajny, ale nie nierealny. Rząd się go bardzo boi, ale z drugiej strony… podoba mu się inflacja wyższa, niż to, co założył w budżecie na przyszły rok (a założył 3,3% wzrostu cen). Dość powiedzieć, że przy inflacji wynoszącej 7-8% rząd dostanie „w prezencie” kilkanaście miliardów złotych dodatkowych wpływów z podatków – to tak, jakby podwyższył ludziom podatki. Bo podwyższył. Inflacja – spadek wartości pieniędzy – jest właśnie takim jakby dodatkowym podatkiem PIT.
Trudno więc zakładać, że rząd będzie chciał zdecydowanie walczyć z inflacją (bo inflacja mu się opłaca). Ale z drugiej strony nie może dopuścić do jej wymknięcia się spod kontroli, bo może doprowadzić kraj do bankructwa (a dziś takie ryzyko coraz wyraźniej majaczy na horyzoncie). I taka to jest ryzykowna rozgrywka.
Zobacz najnowszy wideofelieton „Subiektywnie o finansach”: pięć Waszych pytań o inflację. Odpowiadam!
Kto zapłaci za Covid-19 i błędy polityków?
Brak zdecydowanej walki z inflacją to postawienie pod „finansową ścianą płaczu” tych, którzy posiadają oszczędności, bo to oni w największym stopniu zapłacą spadkiem ich realnej wartości za błędy lub cynizm polityki gospodarczej.
Z kolei zdecydowana walka rządu i NBP z inflacją – poprzez wysokie podwyżki stóp procentowych, zamrożenie płac, obniżenie podatków itp. – rozkładałoby koszty duszenia inflacji na wszystkich obywateli w miarę po równo (chroniąc siłą rzeczy tych, którzy mają więcej). Można wręcz zaryzykować tezę, że przy tej drugiej strategii najwięcej zapłaciliby ubodzy – bo ich spadek realnych dochodów uderzyłby najsilniej.
Niezależnie od obranej przez rząd drogi, warto pamiętać, że każdy z dwóch powyższych scenariuszy (stłumienie inflacji razem ze wzrostem gospodarczym albo wystawienie inflacyjnego rachunku posiadaczom oszczędności) i tak będzie lepszy, niż wyrwanie się inflacji spod kontroli. Bo to oznaczałoby realny wzrost ryzyka bankructwa kraju i cofnięcie się kraju w rozwoju o 10-20 lat.
Warto też jeszcze raz podkreślić, gdyby rząd zgromadził w dobrych czasach zapasy pieniędzy (żeby teraz móc obniżać podatki, zamiast je podwyższać), gdyby nie nakręcał konsumpcji transferami socjalnymi w wersji „no limit” i gdyby NBP wykonywał swoje podstawowe obowiązki (czyli bronił wartości pieniądza) – dylematy byłyby mniej nabrzmiałe. Nie zaszkodziłoby też, gdyby rząd nie tkwił w oparach węgla i zrobił coś, żeby wytwarzanie energii w Polsce nie było tak drogie. Jasne: Covid-19 i koszty walki z nim poprzez druk pieniądza zrobiły swoje – to także ma wpływ na wysoką inflację. Ale to tylko pół prawdy. Drugą połowę mają na sumieniu rządzący i NBP.
—————-
NOWY ODCINEK PODCASTU „FINANSOWE SENSACJE TYGODNIA”:
W tym odcinku podcastu „Finansowe sensacje tygodnia” Ekipa Samcika w galowym składzie – Maciek Bednarek, Irek Sudak i sam Samcik – zastanawia się nad tym, co przyniosą zmiany w rządowych programach wspierania fotowoltaiki, co dalej z kredytami frankowymi po likwidacji wskaźnika LIBOR oraz jak powinniśmy przygotować nasze portfele na nieuchronny wzrost cen żywności i energii. Zapraszam do posłuchania pod tym linkiem oraz na Spotify (na tej platformie nasz podcast jest w dziesiątce najpopularniejszych podcastów newsowych) oraz na Google Podcast, Apple Podcast i na kilku innych platformach.
źródło zdjęcia tytułowego: NBP/Pixabay