Kryzys klimatyczny to hasło, które słyszymy w ostatnich latach coraz częściej. Z każdej strony zachęcani jesteśmy do podjęcia działań, które mają przeciwdziałać temu zjawisku. Być może jednak nasza walka nie ma sensu, skoro kraje azjatyckie zdają się nie przejmować klimatem i generują więcej dwutlenku węgla niż my? Czy Hindus palący śmieci za domem rzeczywiście jest dla planety „gorszy” niż świadomy Szwed segregujący swoje odpady i latający dwa razy w roku na wakacje na drugi koniec świata?
Do zmian naszych nawyków zachęcają osoby publiczne, aktywiści, a nawet globalne korporacje (choć same raczej nie wyznaczają pozytywnych trendów w trosce o środowisko). Coraz więcej osób w obawie o klimat podejmuje działania mające uratować planetę. Nic dziwnego – po ostatnich huraganach, jakie przeszły przez Polskę i Czechy, nawet zatwardziali denialiści klimatyczni zaczynają dostrzegać, że coś jest nie tak. Do proekologicznych działań coraz częściej motywuje nas państwo. Mamy dotacje na wymianę starych kopciuchów czy dopłaty do paneli fotowoltaicznych, a także kary za palenie śmieciami. Coraz większy nacisk kładzie się też na bardziej ekologiczny transport.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Dwutlenek węgla w powietrzu i śmieci w oceanach – czyja to wina?
Słysząc o kolejnych regulacjach, które mają przystopować emisję CO2, wiele osób jednak się buntuje. Bo co z tego, że my Europejczycy zaprzestaniemy palić węglem i zrezygnujemy ze starych diesli, skoro kraje azjatyckie cały ten efekt zepsują? Co z tego, że my segregujemy śmieci i płacimy za ich odbiór coraz większe kwoty, skoro to w Indiach czy Bangladeszu wylewane są ścieki gdzie popadnie, a w rzekach pływają śmieci?
Aż 90% plastikowych śmieci, które lądują w oceanach pochodzi z dziesięciu rzek. Osiem z nich to rzeki w Azji, zaś dwie pozostałe znajdują się w Afryce. Po przeczytaniu takich danych, wielu z nas ma ochotę odpuścić segregację i jakiekolwiek ograniczanie plastiku. Warto jednak dowiedzieć się, kto te śmieci wyprodukował, zanim znalazły się w azjatyckiej rzece.
Okazuje się bowiem, że prawie połowa europejskich śmieci jest eksportowana do Azji. Przez lata nasze odpady trafiały do Chin, które jednak w 2018 r. zaprzestały importu. Ich rolę przejęły szybko inne kraje, m.in. Wietnam czy Malezja. Teoretycznie tam powinny one zostać poddane recyclingowi, ale w związku z brakiem odpowiedniej infrastruktury, w praktyce trafiają na wysypiska lub do rzek i oceanów.
Warto też pamiętać o tym, gdzie produkowana jest większość naszych gadżetów, elektroniki czy ubrań. Ponownie są to kraje azjatyckie, w których nie ma takich ekologicznych regulacji jak w Europie. Dlatego różne chemikalia powstające chociażby przy produkcji ubrań trafiają często do rzek, a zanieczyszczenia do atmosfery. Gdybyśmy przenieśli choć część fabryk znajdujących się w Chinach do Europy, na pewno nasze statystyki dotyczące emisji CO2 wyglądałyby dużo gorzej. Do nas trafiają już jednak gotowe produkty, które przemierzają tysiące kilometrów generując kolejne zanieczyszczenia i pogłębiając kryzys klimatyczny.
Bogaty Europejczyk czy biedny Azjata: kto jest odpowiedzialny za kryzys klimatyczny?
Okazuje się, że w dość prosty sposób możemy sprawdzić jaki wpływ na naszą planetę ma nasz styl życia i codzienne nawyki. Konkretnie możemy to sprawdzić na stronie Global Footprint Network. Organizacja ta przygotowała kalkulator, który po wprowadzeniu odpowiednich danych, pokaże nam, ile dwutlenku węgla generujemy w skali roku oraz jaki jest nasz ekologiczny ślad (jest to biologicznie produktywny obszar wymagany do zapewnienia wszystkiego, co konsumujemy). Przy pomocy tego narzędzia możemy więc porównać, jaki wpływ na planetę mają dwie osoby o zupełnie różnym stylu życia.
Nasz pierwszy bohater to Europejczyk o zbilansowanej diecie, mięso je kilka razy w tygodniu, produkty odzwierzęce prawie codziennie. Stara się jeść produkty lokalne, ale w praktyce różnie mu to wychodzi, w efekcie 70% jest importowane z dalszych krajów, spora część zapakowana w plastik. Mieszka w dobrze ocieplonym domu szeregowym na 100 metrach kwadratowych z dwójką dzieci. Dzięki panelom fotowoltaicznym na dachu zaspokaja 70% zapotrzebowania na energię.
Na co dzień segreguje prawie wszystkie śmieci. Co jakiś czas kupi nowe ubranie czy książkę. Zakup nowych gadżetów raczej ogranicza, choć jeśli zepsuje się telewizor, to na pewno kupi nowy. Do pracy dojeżdża samochodem, który pali 7 litrów benzyny na 100 km. Tygodniowo przejeżdża nim średnio 300 km. W ciągu roku zdarza mu się wyskoczyć na wakacje, czasem wpadnie jakiś służbowy lot, spędza więc w samolocie łącznie 30 godzin rocznie.
Nasz bohater nie jest więc osobą, która jakoś bardzo mocno dba o planetę, ale nie jest też skrajnym konsumpcjonistą. Mimo wszystko, taki styl życia jest dla naszej planety destrukcyjny. Gdyby cały świat żył na takim poziomie, to już w połowie kwietnia skończyłyby się zasoby naturalne, które Ziemia odbudowuje w ciągu roku. Oznacza to, że do ich odtworzenia potrzebowalibyśmy trzech i pół planety.
Jak w takim razie wypadłby mieszkaniec biedniejszego kraju? Nasz drugi bohater mieszka z czwórką dzieci w drewnianym domu bez elektryczności. Reprezentuje klasę niższą w swoim kraju, więc mięso na stole pojawia się sporadycznie. O pieniądzach na wakacje nie ma mowy, więc nigdy nie leciał samolotem, nie posiada też samochodu. Nie segreguje śmieci, wszystkie lądują na masowym wysypisku. Jednak w związku z tym, że nie kupuje żadnych gadżetów, nowe ubrania zdarzają się bardzo rzadko, a warzywa nie są pakowane w plastik, to śmieci nie ma aż tak dużo.
Wartość wyprodukowanego przez tę osobę dwutlenku węgla jest prawie czterokrotnie mniejsza niż w przypadku mieszkańca bogatego Zachodu. Nawet jeśli nasz bohater numer dwa pali swoje śmieci za domem, a swój niewielki domek opala nieekologicznym opałem, to nie ma szans, żeby dobił do wyniku z pierwszego przykładu.
Oczywiście mieszkańcowi Zachodu ciężko byłoby osiągnąć taki wynik, jaki ma biedak z Południa lub ze Wschodu (np. z Indii). Może jednak się starać ograniczać negatywny wpływ na planetę. Przede wszystkim należy się skupić na dwóch dziedzinach życia – jedzeniu i transporcie. To one generują największy ślad węglowy i ekologiczny.
Jeśli mieszkaniec Zachodu zdecyduje się przejść na weganizm (tutaj piszemy jak to się odbija na comiesięcznych rachunkach), ograniczy zakupy ubrań i elektroniki, zamieni samochód na transport publiczny, ograniczy loty samolotem do dziesięciu godzin rocznie, a prąd w jego domu będzie pochodził w 100% z odnawialnych źródeł energii, to ilość wyemitowanego przez niego dwutlenku węgla zmniejszy się prawie o połowę.
Nasz wynik potwierdzają też globalne dane. Pierwsza mapa pokazuje ślad ekologiczny dla całego świata. Im ciemniejszy kolor, tym większe są zużywane zasoby ziemi na zaspokojenie konsumpcji. Jako kraj Indie faktycznie wypadają dość kiepsko.
Źródło: Global Footprint Network
Jeśli jednak przedstawimy te dane w przeliczeniu na osobę, to statystyczny Hindus wypada lepiej niż Szwed, Niemiec czy Polak.
Źródło: Global Footprint Network
Wygląda więc na to, że nawet jeśli podejmujemy świadome wybory i staramy się żyć w miarę eko, to i tak będzie to za mało. Żeby uratować planetę, musielibyśmy zmienić nasz styl życia diametralnie i zrezygnować praktycznie z większości udogodnień, jakie udało nam się osiągnąć jako mieszkańcom zamożnej części świata. Nie oznacza to jednak, że należy się poddać.
Kryzys klimatyczny – jak mu przeciwdziałać i oszczędzać pieniądze?
Kluczowe dla środowiska jest ograniczenie konsumpcji. Ciężko tak po prostu zrezygnować ze wszystkich dóbr, jakich dostarcza nam nowoczesny świat. Warto jednak ograniczyć zakupy choć w jednej z kategorii, np. ubrania. Przemysł odzieżowy to jedna z najgorszych branż dla klimatu. Statystyczny Polak wydaje w skali roku 1300 zł na ubrania. Jeśli nasze wydatki kształtują się właśnie na takim poziomie, to obcinając tę kwotę o połowę, możemy oszczędzić prawie 700 zł. Tutaj pisaliśmy o akcji, której założeniem było, żeby przez cały rok nie kupić ani jednego nowego ubrania.
Codzienne dojazdy samochodem do pracy również nie należą do ekologicznych wyborów. Warto rozważyć przesiadkę na rower, o ile to możliwe. Przy dojazdach 15 km dziennie wydajemy ok. 100 zł miesięcznie. Przesiadając się na rower przez 9 miesięcy zaoszczędzimy ok. 900 zł. Przy okazji dostarczymy też sobie zalecaną przez WHO dawkę ruchu i być może unikniemy bardzo kosztownych chorób jak otyłość i cukrzyca.
Odnawialne źródła energii, w tym panele fotowoltaiczne, to kolejny sposób na ograniczenie emisji CO2. Dzięki takiej inwestycji możemy w skali roku oszczędzić ok. 3000 zł. Należy oczywiście pamiętać, że na początku poniesiemy pewne wydatki, zwrócą się one jednak po kilku latach. Czy dzięki nim zatrzymamy kryzys klimatyczny? Pewnie nie, ale od czegoś trzeba zacząć.
zdjęcia tytułowe: Yousef Alfuhigi/Tanjir Ahmed Chowdhury/Unsplash