W kolejnych miesiącach do Polski ma wjeżdżać więcej szczepionek niż dotychczas. Problem w tym, że obecny system szczepień nie radzi sobie z absorbcją dostarczanej ilości preparatów. Ludzie umierają, a w magazynach szczepionki leżą tygodniami, zanim wyjadą do punktów szczepień. Musimy wykonywać po 300 000 zastrzyków dziennie, dotąd polska średnia to tylko 150 000. Rząd próbuje ratować sytuację i zapowiada szczepienia w zakładach pracy. Są i inne pomysły
Zastanawiam się, czy rząd ma w ogóle jakąkolwiek strategię szczepień czy raczej doświadczamy testowania różnego rodzaju pomysłów, które wpadają rządzącym do głów przy porannej kawie. Pierwotny plan był taki, że w pierwszej kolejności szczepimy tzw. grupy strategiczne i podwyższonego ryzyka, a więc medyków, nauczycieli (żeby mogli bezpiecznie wrócić do pracy stacjonarnej), służby mundurowe oraz osoby najstarsze. Jak ten system się sprawdza, każdy widzi. Do tej pory nie zaszczepiono do końca żadnej z tej grup, mamy chaos przy zapisach, a „błąd systemu” umożliwił zapisy na szczepienia 40-latkom. Ludzie też kombinują, jak przechytrzyć system. Słyszałem o przypadkach „lewego” zatrudniania się np. w aptekach, dzięki czemu z automatu trafia się do grupy uprzywilejowanej.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Szczepienia w zakładach pracy uratują program szczepień przed klęską?
Czyżby rząd właśnie przyznał, że obecna strategia szczepień to kompletna klapa? Rząd – ustami wicepremiera Jarosława Gowina – oznajmił niedawno, że już w maju mogą rozpocząć się szczepienia w zakładach pracy. A skoro tak, to należy sądzić, iż system dający pierwszeństwo w dostępie do szczepionki na podstawie daty urodzenia odchodzi do lamusa.
„Zainteresowanie szczepieniami w firmach jest ogromne. Do końca tygodnia chcemy wypracować szczegółowe rozwiązania dotyczące szczepień pracowników, a potem szybko skonsultować je z biznesem. Szczepienia w zakładach pracy mogłyby się rozpocząć w połowie maja i mieć masowy charakter”
– powiedział Jarosław Gowin. Uważam, że to rozsądny kierunek, choć najpierw chciałbym zobaczyć konkrety. Myślę, że większy sens ma szczepienie lokalnych społeczności czy pracowników firm i ich rodzin, bo w ten sposób można tworzyć na mapie Polski obszary wolne od koronawirusa. Konfederacja Lewiatan, organizacja zrzeszająca pracodawców, opublikowała 10 postulatów w sprawie szczepień w zakładach pracy. Oczekuje od rządu m.in. odejścia od kalendarza szczepień uzależnionego od roku urodzenia, umożliwienia pracodawcom szczepienia całego środowiska kontaktów społecznych wokół firmy, czyli również szczepień rodzin pracowników, dostawców, usługodawców i innych kontrahentów.
Likwidujmy małe, twórzmy duże punkty szczepień
Szczepieniom organizowanym w zakładach pracy z pewnością warto przyklasnąć. Trzeba jednak pamiętać, że nie rozwiążą one problemu z „nadmiarem” szczepionek. Nie każdy jest bowiem pracownikiem (albo członkiem rodziny) firmy, która takie szczepienia zorganizuje. O tym pomyśle rozmawiałem z dr hab. Jackiem Jaworskim, profesorem Wyższej Szkoły Bankowej w Gdańsku, który śledzi sytuację pandemiczną. Mój rozmówca uważa, że zaangażowanie firm w systemie szczepień jest bardzo ważne, ale problem tkwi gdzie indziej.
„Zanim zaczniemy zastanawiać się, jak usprawnić system szczepień w Polsce, powinniśmy zdiagnozować, dlaczego obecny działa niewydolnie – po prostu źle. Pierwszą przyczyną jest sztywny system rejestracji, czyli zapisy na szczepienia z trzymiesięcznym wyprzedzeniem. Druga to rozproszenie punktów szczepień. Mamy ich obecnie ok. 6500. Co tydzień do Polski przyjeżdża ok. 1 mln dawek szczepionki. Muszą być one rozdystrybuowane do tych punktów i wykorzystane w dość krótkim czasie. A to nie jest łatwe zadanie”
– mówi Jacek Jaworski, który uważa, że szczepienia można przyspieszyć, upraszczając system. Ma na myśli stworzenie dużych punktów szczepień, o większej wydajności, przy jednoczesnej likwidacji małych punktów w przychodniach i szpitalach, bo personel tych placówek powinien leczyć, a nie szczepić. Natomiast w dużych punktach szczepień powinni pracować farmaceuci czy fizjoterapeuci, którzy na mocy rozporządzenia mają teraz uprawnienia do kwalifikowania do szczepienia. Mogą więc wyręczyć lekarzy, którzy potrzebni są przy łóżkach covidowych. Jak takie „duże punkty szczepień” powinny być zorganizowane i ile ich powinno być?
„Możemy przyjąć, że ok. 300, czyli tyle, ile jest mniej więcej powiatów w Polsce. Być może w niektórych powiatach, bardziej zaludnionych, powinno tych punktów być więcej, a określeniem potrzeb powinni zająć się wojewodowie. Następnie należałoby określić moce przerobowe takiego punktu, a więc czy jego możliwości to 500, 1500, a może 10 000 szczepień dziennie, tak jak to ma miejsce w Poznaniu”.
Dopiero mając przed oczami taki system, możemy zastanowić się, jak mogą się w nim odnaleźć firmy czy zakłady pracy. Jego zdaniem, najlepszym rozwiązaniem jest współpraca na poziomie lokalnym pomiędzy punktami szczepień, zarządzanymi przez samorządy, a zakładami pracy. Uzyskujemy wtedy efekt synergii, bo są ludzie, którzy szczepią i są ludzie, którzy chcą być zaszczepieni. Dzięki temu możemy szybko wykorzystać szczepionki, które do nas przyjadą.
Przeczytaj też: Szczepionka AstraZeneca wstrzymana w kolejnych krajach. W Polsce na razie się nie boimy i szczepimy. Jak policzyć ryzyko takiej decyzji?
Szczepionkobusem na polską wieś
Zmiana systemu musi oczywiście oznaczać odejście od „rocznikowego” systemu szczepień, ale też innego podejścia do podejmowania decyzji.
„Sukces jest możliwy, jeśli rząd zajmie się sprowadzaniem szczepionki, a centrum dowodzenia systemem szczepień przeniesie się na poziom powiatu czy gminy. To tam powinny zapadać decyzje o tym, kto i kiedy i czym ma być zaszczepiony. Jeżeli pojawi się źródło koronawirusa w jakimś zakładzie pracy, to pracownicy tej firmy powinni być momentalnie zaszczepieni. W przypadku punktów szczepień, o których mówię, zaszczepienie pracowników nawet dużej firmy może być kwestią jednego dnia”
– mówi prof. Jaworski. Podsuwa też pomysł uruchomienia systemu „szczepionkobusów”, które docierałyby w miejsca, z których trudniej dojechać do dużego, powiatowego punktu szczepień. Miejscowy włodarz – wójt czy sołtys – tworzyłby listę chętnych na szczepienie i na umówiony dzień zamawiałby taki autobus, dzięki czemu można by zaszczepić od razu całą małą lokalną społeczność.
„Nie zapominajmy o osobach starszych, wykluczonych cyfrowo, bo właściwie nie wiemy, ile takich osób chciałoby się zaszczepić. Sprawdzić to mogą lokalni urzędnicy, np. pracownicy ośrodków pomocy społecznej czy lokalna straż pożarna, którzy mogą poinformować o szczepieniu, zachęcać do niego, a na koniec zorganizować transport do dużego, powiatowego punktu szczepień. Chodzi o to, żeby jak największą liczbę ludzi zaszczepić w jak najkrótszym czasie”.
Nawet 300 000 szczepień dziennie. To możliwe
Zmiana systemu szczepień jest niezbędna również dlatego, że szczepionki, które przyjeżdżają do Polski, mogą się po prostu zmarnować. Do końca marca podano w Polsce ok. 6 mln dawek. W drugim kwartale – zgodnie z zapowiedziami rządu – ma wjechać do kraju blisko 28 mln dawek. Jaka jest szybkość szczepień w systemie, który mamy obecnie? Rekordem było 250 000 szczepień dziennie, natomiast średnia to ok. 150 000 dziennie. Tygodniowo szczepimy od 800 000 do 1 mln osób. Do tej pory (według szacunków prof. Jaworskiego) dostawy przekraczały tempo szczepień o 200 000 – 300 000 dawek tygodniowo.
Jeżeli uruchomimy 300 punktów o średniej wydolności 1000 szczepień dziennie, to jednego dnia jesteśmy w stanie wykonać 300 000 szczepień, czyli ponad 2 mln tygodniowo. Taki system jest przygotowany na absorbcję szczepionek, które przyjadą do nas – w większej ilości niż dotychczas – w maju, w trzecim kwartale, a mówimy o dostawach rzędu 2 mln dawek tygodniowo.
„Jeżeli zostaniemy przy obecnym systemie i będziemy go rozbudowywać o kolejne punkty szczepień, np. w aptekach, to doprowadzimy do jeszcze większego rozdrobnienia, małe punkty będą mniej bezpieczne, bo będą się tam gromadzić ludzie, utrudniona będzie logistyka dostaw szczepionek. Rozbudowywanie obecnego system zapewne przyczyni się do przyspieszenia szczepień, ale – moim zdaniem – skuteczniejszy byłby system oparty na dużych, ale wydajnych punktach”
– mówi Jacek Jaworski, który uważa, że firmy powinny włączyć się logistycznie i finansowo w organizację dużych punktów szczepień, przygotowywać swoich pracowników na „hurtowe” szczepienie.
Szczepienia w zakładach pracy: jak je zorganizować?
Innym rozwiązaniem jest oczywiście sytuacja, kiedy zakład pracy organizuje punkt szczepień tylko dla swoich pracowników, ewentualnie również dla ich rodzin.
„To dobre z punktu widzenia pracodawcy, ale chyba nie najlepsze z ogólnospołecznego punktu widzenia, bo w ten sposób zamykamy możliwości szczepienne tylko do danego zakładu pracy”
– mówi mój rozmówca. Co sądzicie o postulatach przedsiębiorców, by szczepić pracowników i ich szeroko pojęte otoczenie? A może lepiej postawić na duże i wydajne punkty szczepień zlokalizowane w powiatach, w których tworzenie mogłyby angażować się lokalne firmy, a w zamian za to mogłyby „wypożyczyć” taki punkt na potrzeby zaszczepienia swoich pracowników?
Źródło zdjęcia: Pixabay