Coraz odważniej poczynają sobie niektóre banki z frankowiczami. Austriacki Raiffeisen przysłał jednemu z moich czytelników – panu Jackowi, który potyka się z nim w sądzie o unieważnienie kredytu – urocze pismo. Wynika z niego, że gdyby bank przegrał, to klient niech się nie spieszy z odbieraniem swoich pieniędzy, bo bank skorzysta z „prawa zatrzymania”. Pozwie klienta o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału. I to jak! Frankowy kredyt hipoteczny klienta jest oprocentowany na 1% w skali roku, a bank liczy sobie koszt kapitału na…
Jak wiecie, wśród banków, które udzielały w przeszłości kredytów denominowanych w walutach obcych (głównie we frankach), albo indeksowanych do tych walut są takie, które mają w sobie więcej lub mniej poczucia winy. No, a w każdym razie więcej lub mniej tego poczucia winy manifestują, bo w szczerych, nieoficjalnych rozmowach bankowcy jednak nie uważają, żeby coś schrzanili.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Raczej obwiniają system o to, że się zmienił w locie (kiedyś prawo nie było takie „antyabuzywne”, jak jest dziś), obwiniają też państwo, że ich namawiało do udzielania kredytów, których teraz ludzie nie lubią. Jak również wśród winnych wymieniają klientów, którzy byli jak bezmyślne cielęta idące na rzeź i nie potrafiące niczego sobie wyliczyć. No, jest jeszcze „wina Tuska” za to, że nie wprowadził nas do strefy euro, jak obiecał.
Co dziesiąty frankowicz poszedł do sądu. A to nie koniec
Tym niemniej poczucie winy bankowcom w obecnych okolicznościach się przydaje, bo w ostatnim kwartale w sądach przegrywali z frankowiczami 90% spraw w Warszawie (a to 70% „rynku” sądowych sporów o kredyty walutowe), zaś statystyki napływających spraw są coraz bardziej przerażające. Co zapewne skusiło Sąd Najwyższy, by wreszcie zająć się frankowiczami.
Ze statystyk Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że w 2020 r. przybyło w całej Polsce 37.200 nowych spraw frankowych (rok wcześniej przybyło ich 11.560). Biorąc pod uwagę, że niektóre sprawy kończą bieg wyrokami, dziennikarze „Parkietu” i „Rzeczpospolitej” niedawno szacowali, że mamy w Polsce 37.500 aktywnych spraw sądowych z frankami w temacie, a dodatkowo 6.200 frankowiczów walczy w ramach pozwów zbiorowych.
Dla porównania: wszystkich frankowych kredytów jest 430.000, co oznacza, że mniej więcej 10% frankowiczów pozwało swoje banki. Akonto tych procesów banki utworzyły 10 mld zł rezerw. Gdyby trzeba było zamienić wszystkie kredyty na złotowe – kosztowałoby to ponad 30 mld zł. Gdyby wszyscy frankowicze poszli do sądów i wygrali wszystkie procesy (i gdyby zrobili to też ci, którzy już swoje kredyty spłacili), to koszt sięgnąłby 200 mld zł.
Co bankowcy mogą zrobić, żeby zatrzymać falę nowych pozwów? Część banków zapewne pójdzie w ugody – choć będzie to wymagało zgody akcjonariuszy i pomocy Narodowego Banku Polskiego, który musi pomóc kupić franki – ale część prawdopodobnie wybierze opcję odwracania wektora poczucia winy i obrzucenia nim klientów.
Raiffeisen mówi „pas”
Jak już pisałem, zanosi się, że liderem tej właśnie grupy banków będzie Raiffeisen International, który już wycofał się z rozmów w sprawie zaproponowania wszystkim klientom ugody polegającej na odwalutowaniu kredytów. Samo wycofanie się z planu ugód to jednak za mało, by dać do wiwatu potencjalnym pozywającym bank klientom. Można też robić to…
Nie zaszkodzi też porządne nastraszenie klienta tzw. pozwem wzajemnym. A więc: jeśli klient wygra sprawę o unieważnienie umowy, to bank wytoczy mu sprawę o bezumowne korzystanie z jego kapitału. I i tak dostanie swoje odsetki. Wygląda to mało logicznie (bo gdzie tu kara dla banku za napisanie niezgodnej z prawem umowy?), a żaden bank jeszcze takiego procesu nie wygrał. Tym niemniej postraszyć klienta nie zawadzi.
Raiffeisen nie uważa wcale, że straszy, a tylko że sprawiedliwie wycenia swoje koszty związane z realizacją umowy z klientem (tej, która przestaje istnieć). Tyle, że z papierów, które dostałem od jednego z klientów, wcale to nie wynika. Z nich wynika, niestety, że bank próbuje klienta regularnie sterroryzować.
Pan Jacek (imię zmienione na prośbę klienta) toczy przed sądem spór o unieważnienie swojej umowy. Tak się składa, że kredyt jest już spłacony, więc sprawa jest teoretycznie łatwa – jeśli klient wygra, to bank będzie musiał mu oddać wpłacone raty, a klient bankowi zwróci startową wartość kredytu. Urobkiem klienta będzie nadwyżka między bazową kwotą kredytu, a tą, którą zwrócił w ratach (z uwzględnieniem zmian kursu walutowego). De facto pan Jacek będzie miał wtedy kredyt za darmo
Wynagrodzenie za korzystanie z kapitału jak bankowe eldorado?
Ostatnio bank przesłał klientowi pismo „Oświadczenie o skorzystaniu z prawa zatrzymania”. W piśmie tym czytamy, że bank zastrzega sobie prawo do zatrzymania kwoty, do której zwrotu ewentualnie mógłby zostać zobowiązany. A zatrzymanie to miałoby wynikać z bezprawnego wzbogacenia się klienta, które wówczas by nastąpiło i z roszczeń o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału.
Pismo tak naprawdę nic nie znaczy i jest jedynie ostrzeżeniem skierowanym do klienta, żeby nie fikał, a najlepiej wycofał sprawę z sądu, bo w przeciwnym razie czeka go druga wojna, długa i bolesna.
A dlaczego wspomniałem o terroryzowaniu klienta? Ano dlatego, że wyliczenia bankowców, z których wynika, ile klient miałby oddać pieniędzy po ewentualnym przegranym przez bank procesie o unieważnienie umowy, powodują regularny ból głowy.
Otóż po tym, gdy bank oddałby panu Jackowi wszystkie wpłacone raty, zażądałby nie tylko zwrotu początkowej wartości kredytu (coś a la 50.000 franków szwajcarskich), ale też jakichś 150.000 zł tytułem zwrotu kosztów korzystania z kapitału. Jak oni to policzyli? Ano przy stopie procentowej rzędu 14% w skali roku, a więc charakterystycznej dla kredytów niezabezpieczonych, tzw. szybkich pożyczek gotówkowych.
Co ma zrobić klient, który dowiaduje się, że jeśli – nie daj Boże – wygra proces o unieważnienie kredytu hipotecznego, to będzie miał na plecach drugi proces – o zwrot bankowi kosztów kredytu gotówkowego, którego przecież nie zaciągał? Oficjalnie bank mówi, że to tylko wynagrodzenie za korzystanie z kapitału, ale wygląda to trochę jak haracz.
Pan Jacek nie jest strachliwy, o ile mi wiadomo, reprezentuje go jeden z najbardziej znanych adwokatów „frankowych”, więc się nie przejął. A nawet się trochę pośmiał, bo sobie policzył, że bank nie tylko zamienia mu kredyt z oprocentowaniem 1% we frankach na taki z oprocentowaniem 14% w złotych, ale też, że w spłacie kredytu kapitał pozostały do spłaty malał, a w wycenie banku jest stały – przez cały czas taki, jak z dnia uruchomienia. Chociaż to w sumie logiczne: bank uznał, że klient przez cały czas korzystał z pełnego kapitału udostępnionego mu na starcie.
Wynagrodzenie za korzystanie z kapitału: pikantne szczegóły zdradzają intencje
Raiffeisen niedawno odmówił mi udostępnienia algorytmu na podstawie którego oblicza rzekomą kwotę wynagrodzenia z tytułu korzystania z kapitału. Dowiedziałem się tylko, że są to obliczenia bardzo ostrożne, ich podstawą są księgi banku, a wszystko zweryfikowała renomowana firma doradcza (choć nie można ujawnić jej nazwy).
Wszystko pięknie, ale – jak widzicie, kochani bankowcy – moi czytelnicy nie biorą jeńców i to, czego Wy, przez wrodzoną nieśmiałość, nie chcieliście mi udostępnić, ja mam już w rękach. Co prawda nie jest to dokładny algorytm, ale pikantne szczegóły Waszych roszczeń, które demaskują Wasze nieczyste intencje.
Gdyby bowiem, szanowny Raiffeisenie, chodziło ci tylko o pokrycie kosztów kapitału, a nie o zastraszenie klienta, to nie policzyłbyś tego wszystkiego po cenie kredytu gotówkowego (bądź też po kosztach pozyskania kapitału pod taki kredyt – nie jest dla mnie do końca jasne, którą strategię bank zastosował).
Bardzo jestem ciekaw jak organy państwa zapatrują się na tego rodzaju poczynania bankowców. Niestety, Raiffeisen działa w Polsce jedynie jako oddział, więc kontrola KNF nad nim jest cząstkowa. KNF sam do takiej sytuacji doprowadził, godząc się na to, żeby Raiffeisen został przejęty przez BNP Paribas bez portfela kredytów frankowych. To właśnie ta decyzja sprawiła, że klienci Raiffeisena są w znacznie trudniejszej sytuacji, niż większość klientów innych „frankowych” banków.
———————————————
Posłuchaj podcastu „Finansowe sensacje tygodnia”
Dziś w cyklu podcastowym „Finansowe sensacje tygodnia odcinek nietypowy, poświęcony „rocznicy” pandemii w Polsce. Dokładnie 4 marca 2020 r. ogłoszono w Polsce pierwszy przypadek koronawirusa, a dokładniej – wywołanej nim choroby nazwanej Covid-19. Czego nauczyliśmy się przez ten rok? Jakie mamy wnioski na przyszłość? I jaka będzie ta przyszłość? Zapraszam do posłuchania pod tym linkiem, albo na Spotify, Google Podcasts, Apple Podcasts i siedmiu innych platformach do słuchania.
Rozpiska minutowa odcinka:
00:56 – od pierwszego przypadku koronawirusa w Polsce do pierwszego twardego lockdownu. Panika sklepowa, afera maseczkowa, rzeź na giełdzie. I co nam z tego dziś zostało? Czy warto było panikować?
16:57 – wiosenny lockdown. Czy dziś możemy z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że zamykanie wszystkiego to zło?
20:14 – pandemiczna odwilż i wakacje. Jak w pandemii zmieniła się turystyka? I jak się zmieni w najbliższych miesiącach, latach?
28:50 – drugi, jesienny lockdown. Jak rząd (nie) pomagał przedsiębiorcom uziemionym przez Covid-19. I co z tego wynika?
37:47 – odmrażanie gospodarki w przeddzień trzeciej fali koronawirusa. W którym miejscu pandemii jesteśmy? Czy dzięki szczepionce pokonamy zarazę? Bilans pandemii po roku od jej wybuchu
zdjęcie tytułowe: Marcela Rogante/Unsplash