Za 1 mld zł powstało w Polsce prawie 200.000 instalacji fotowoltaicznych z dopłatą od rządu. Te pieniądze właśnie się kończą i nie wiadomo czy i na jakich warunkach będą kolejne. Ci, którzy do tej pory nie skorzystali z dopłat w ramach programu „Mój Prąd” mogą jeszcze rzutem na taśmę spróbować dostać okrągłe 5.000 zł. A co z tymi, którzy nie zdążą lub nie starczy dla nich pieniędzy? Czy fotowoltaika w Polsce wyhamuje?
Fotowoltaika odmienia energetyczny wizerunek kraju. Zamiast europejskiej stolicy węgla, stajemy się europejską stolicą słońca – mimo, że mamy go mniej, niż na południu Europy. Mapy nasłonecznienia potwierdzają, że prądu ze słońca starczy dla wszystkich – od Suwałk aż po Tatry.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Dziś zainstalowanie paneli słonecznych to w zasadzie jeden z niewielu sposobów na trwałe obniżenie rachunków za prąd – nawet o 90%. To nie bajki: pokazują to wrzucane do internetu faktury za energię szczęśliwców, którzy korzystają już z fotowoltaiki. Jak dobrze pójdzie, to płaci się kilkanaście złotych miesięcznie rachunków za prąd, zamiast 100-200 zł. Oczywiście, własna instalacja to inwestycja, która nie zawsze musi się opłacić. Często wyobrażenie o tym jak to działa rozmija się z rzeczywistością – tutaj aż 8 fotowoltaicznych niespodzianek.
Generalnie jednak fotowoltaika jest teraz w modzie. W ostatnich kilku lat rynkowe ceny energii zwiększyły się o kilkanaście procent – o tyle więcej płacą firmy, więc one najchętniej instalują panele fotowoltaiczne. Ale w pogoni za nimi ruszyli konsumenci-prosumenci, czyli bractwo osób, które produkuje prąd z własnej instalacji fotowoltaicznej i równolegle czerpie go z ogólnodostępnej sieci.
Gdy startował program rządowych dopłat „Mój prąd” – prosumentów było 90.000. Dziś wiadomo, że prawdopodobnie z „Mojego prądu” skorzysta ok. 200.000 osób, które dostaną średnio po 5.000 zł dotacji. Przeciętna instalacja to ok. 3 kW, kosztuje mniej więcej 20.000 zł i zajmuje ponad 20 m. kw. dachu.
O skali sukcesu fotowoltaiki w Polsce świadczą zasadniczo dwie rzeczy: po pierwsze niepodlegający dyskusji wzrost liczby paneli wyrażony tzw. mocą zainstalowaną – o ile jeszcze 4 lata temu moc elektrowni słonecznych była praktycznie pomijalna, to dziś jest to już 2,6 GW na ponad 40 GW całej naszej mocy w systemie. Ale czy ten boom aby się nie kończy? Źródełko z pieniędzmi w ramach „Mojego prądu” wysycha. Czy warto się spieszyć z zassaniem pieniędzy, czy poczekać na nowe programy? A może wcale nie trzeba już się schylać po 5.000 zł rządowych pieniędzy, żeby zarobić?
Fotowoltaika „last minute”. Gnać po wniosek, czy wziąć na wstrzymanie?
Program „Mój Prąd” miał obowiązywać – podobnie, jak opisywane przez nas „Czyste powietrze”– bezterminowo. Okazuje się jednak, że nabór wniosków do „Mojego Prądu” odbywa się w turach. Obecna kończy się 18 grudnia i prawdopodobnie skończą się też wtedy pieniądze. Co po tym terminie?
Choć formalnie program kończy się 18 grudnia, to pieniędzy zabranie wcześniej – po prostu liczba chętnych jest zbyt duża, by starczyło dla wszystkich. Oddziały Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, który zajmuje się dystrybucją pieniędzy, dostawały w ostatnich dniach nawet po 1.000 wniosków dziennie. Skąd to oblężenie? Wysokość dotacji pokrywa do 50% kosztów instalacji– nie więcej niż 5.000 zł i jest łatwo dostępna. Można założyć, że większość beneficjentów „przytuli” 5.000 zł. Czy warto się spieszyć?
„Rekomendujemy, aby decyzję o zakupie instalacji fotowoltaicznej podjąć w ciągu dwóch najbliższych tygodni. Co prawda wiceminister klimatu i środowiska Ireneusz Zyska poinformował już, że „Mój Prąd” będzie kontynuowany w przyszłym roku, jednak dopiero trwają pracę nad jego kształtem. Nie jest również znany termin wejścia w życie nowej edycji
– mówi nam Bartosz Majewski, z zarządu spółki Edison Energia, która zajmuje się projektowaniem i instalowaniem fotowoltaiki. Nie wiadomo więc, na jakich warunkach będzie udzielana nowa pomoc. Może pojawią się jakieś obostrzenia, wymogi, kryteria (dochodowe, albo związane z wielkością instalacji). Jest pandemia, rząd może nie być taki skory do finansowej pomocy ludziom akurat na polu energetyki rozproszonej.
Jednym słowem – jeśli ktoś zamierzał zrobić sobie prezent gwiazdkowy i zafundować instalację słoneczną z dopłatą od państwa, to w zasadzie nie ma na co czekać – każdy dzień zwłoki oddala go od wizji „przytulenia” 5.000 zł – liczy się kolejność zgłoszeń. Samą procedurę składania wniosku warto zostawić ekspertom z firm, które na co dzień składają ich dziesiątki – znają terminy, wiedzą „co, gdzie, kiedy” i zajmą się budową instalacji od projektu i składania wniosku aż po odbiory techniczne.
Fotowoltaika kusi? A co mają zrobić spóźnialscy?
Przede wszystkim – niech żywi nie tracą nadziei. Na programie „Mój Prąd” świat się nie kończy. Fotowoltaika być może nie byłaby aż tak atrakcyjna, gdyby nie pozostałe opcje dopłat – tym razem pośrednich. Przede wszystkim – ulga podatkowa. Od 1 stycznia 2019 r. każdy, kto zdecydował się na montaż paneli, składając roczne zeznanie podatkowe może skorzystać z ulgi termomodernizacyjnej – w tym przypadku jej przedmiotem jest fotowoltaika.
Takie rozwiązanie umożliwia odliczenie od dochodu kwoty przeznaczonej na realizację instalacji fotowoltaicznej. Możemy odpisać sobie od podatku 17% albo 32% (w zależności w którym progu podatkowym jesteśmy) albo 19% w przypadku tych przedsiębiorców, którzy płacą podatek liniowy. Kwoty odliczane są od poniesionych kosztów inwestycji.
Dla przeciętnej wielkości instalacji i kwoty inwestycji jest to średnio 3.000-5.000 zł. Problem w tym, że program „Mój Prąd” był dedykowany elektrowni słonecznej, a ulga termomodernizacyjna przewiduje wiele inwestycji – może być tak, że ktoś w jej ramach docieplił dom, wymienił okna, czy zmienił źródło ogrzewania na ekologiczne, np. na pompę ciepła (komu opłaca się ten cud techniki, opisaliśmy tutaj), to może nie zmieścić się w limicie – koszt zakupu musi się zmienić w kwocie 53.000 zł.
Po drugie – program „Czyste Powietrze”. Pisaliśmy o nim szerzej, gdy startował – to miała być odpowiedź rządu na smog w Polsce, który jest zimą największy w Europie. W sumie budżet tego programu to 103 mld zł. Jego koniec zaplanowany jest na 2029 r. (ostatnie umowy mają zostać podpisane już za 7 lat).
Ale w tym przypadku rozdysponowanie dotacji nie idzie tak sprawnie, jak w bratnim programie „Mój Prąd”. Program miał kilka korekt (ostatnią w maju), ale ciągle nie może rozwinąć skrzydeł. W czym problem? Wnioski są rozpatrywane koszmarnie długo – nawet 4-5 miesięcy, ale też wymagają sporo wkładu własnego od samych zainteresowanych – wysokość dotacji to 30-50%, a program skierowany jest do mniej zamożnych osób, które nie marzą o fotowoltaice, tylko o wymienia pieca węglowego, na co dostaną do 20.000-30.000 zł – w zależności od wariantu. Szczegóły na stronie programu.
Pomoc jest też uzależniona od dochodów – beneficjentem może być właściciel nieruchomości, a jego roczny łączny dochód ze wszystkich źródeł z ubiegłego roku nie może być wyższy niż 100.000 zł.
Od początku funkcjonowania złożono ponad 151.000 wniosków na kwotę 3 mld zł – ile umów zostało podpisanych i ile projektów zostało zrealizowanych? Nie wiadomo, w początkowej fazie oddziały Funduszu Ochrony Środowiska odrzucały 80% wniosków z powodów błędów formalnych.
Poza tym „Czyste Powietrze” jest ukierunkowane na wymianę 3 mln kopciuchów, które powodują smog. Fotowoltaika jest tutaj „na doczepkę”. W ramach tego programu można dostać 5.000 zł (czyli tyle ile w „Moim Prądzie”) ale pod warunkiem, że w pierwszej kolejności wymieniamy sobie piec węglowy – ale najpierw trzeba taki mieć. Jeśli nie mamy, to nie dostaniemy dotacji na elektrownie PV.
Po trzecie – pieniądze „lokalne”. Niezależnie od pomocy na szczeblu rządowym, często miasta i gminy organizują własne programy dotacji na budowę instalacji fotowoltaicznej. Kryteria są mało restrykcyjne, a dotacja polega na dofinansowaniu 30-50% wartości inwestycji. Od czego to zależy? Za każdym razem decydują o tym władze samorządu. Problem w tym, że w Polsce jest 66 miast i 2477 gmin, z których każda może mieć własny program dotacji do fotowoltaiki albo wymiany kopciuchów (programy nie łączą się z pomocą na szczeblu rządowym).
Nie ma danych ile samorządów finansuje fotowoltaikę (co roku to się zmienia w zależności od możliwości finansowych i uchwał rad gmin, czy miast). Zdobycie jednak tych pieniędzy to duże wyzwanie – trzeba śledzić lokalne informacje, czy podejmowane uchwały – miasta same z siebie nie bardzo się tym chwalą, nie ma jednej bazy danych, która by monitorowała, które miasto ile daje dotacji i kiedy zbiera wnioski. Na przykład Warszawa tradycyjnie we wrześniu organizowała nabór na dotacje w wysokości 15.000 zł (pula już się wyczerpała).
Tyle samo dawał też Kraków – w tym przypadku nabór skończył się w czerwcu. Ale nie brakuje też mniejszych miejscowości. Pomoc swoim mieszkańcom (oczywiście trzeba być zameldowanym w mieście, które oferuje dotacje) w kwocie 10.000-30.000 zł oferowała w tym roku gmina Pabianice, gmina Hajnówka, czy gmina Książki – to przykłady pierwsze z brzegu.
Drogi prąd zachęci nas do fotowoltaiki nawet bez rządowych dotacji?
Podsumowując – brak dodatkowej puli w ramach programu „Mój Prąd” może ostudzić zapał części najmniej zdeterminowanych konsumentów, bo to była najprostsza możliwa dotacja ze wszystkich dostępnych. Możliwe, że program przejdzie reinkarnację i odrodzi się w nowej formie (być może lepszej, takiej, która dopłaca także do magazynów energii, czyli baterii zdolnych zasilać dom gdy nie ma prądu).
Ale nawet i bez tych 5.000 zł są inne formy pomocy: ulga podatkowa, dotacje samorządowe i ewentualnie program „Czyste Powietrze”. W ostateczności pozostają ekokredyty, czyli finansowanie na zasadach zbliżonych do komercyjnego (czasami banki oferują obniżoną prowizję, albo dorzucają jakiś inny prezent). Fotowoltaika nadal może być przedmiotem dotacji – mechanizmów jest wiele, „Mój prąd” jest ważnym, ale niejedynym.
Możliwe, że najlepszą formą zachęty dla fotowoltaiki – gdy zabraknie już jakichkolwiek zachęt – będą rosnące ceny prądu, które sprawiają, że skróci się okres zwrotu z inwestycji. Jeśli fotowoltaika będzie zwracała się po 2-3 latach niższych rachunków za prąd, to żadne dotacje nie będą już potrzebne.
źródło zdjęcia: Unspalsh/Jose Aragones/Mariana Proença