Pozwy grupowe miały być remedium na walkę z toksycznymi produktami bankowymi w warunkach, gdy sąd jest niesprawny, a postępowanie coraz droższe i trwa latami. Ale do tej pory takiej funkcji nie spełniały. Czyżby coś się ruszyło? Grupa klientów mBanku dostała właśnie od sądu… niespodziewany prezent
Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że pozwy grupowe zmienią nie do poznania pole bitwy między instytucjami finansowymi, a konsumentami. Sytuacja tych ostatnich była wówczas wyjątkowo kiepska, bo produkty inwestycyjne były generalnie bardziej toksyczne, niż dziś, a sędziowie dużo mniej prokonsumenccy i mniej ogarnięci jeśli chodzi o orzecznictwo europejskie.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Wydawało się więc, że w pozwach grupowych jest nadzieja, by trochę wyrównać szanse. Duża grupa konsumentów mogłaby wspólnie wystąpić przeciwko bankowi lub firmie ubezpieczeniowej i zrobić im kipisz, nie ponosząc poważniejszych kosztów.
Po kilku latach od wprowadzenia ustawy o pozwach zbiorowych już widać, że nadzieja przekształciła się w beznadzieję, bo postępowania grupowe okazały się zbyt skomplikowane i sformalizowane – dają bankowym prawnikom duże pole do opóźniania procedury oraz do kwestionowania „wspólnoty interesów” grupy klientów.
Czarę goryczy przelał wynik jednego z największych procesów grupowych, który wytoczyła mBankowi grupa 1700 klientów-frankowiczów. Gdy inne „grupówki” ciągną się jak guma od majtek, ten proces co prawda się zakończył, ale… przegraną konsumentów. Co prawda w środowisku prawniczym panuje przekonanie, że autorzy pozwu sami się podłożyli, próbując używać stosunkowo niepewnych argumentów, ale klęska to klęska.
Całe szczęście, że w tzw. międzyczasie nastąpiła dobra zmiana w orzecznictwie – przede wszystkim za sprawą słynnego orzeczenia europejskiego sądu TSUE w sprawie państwa Dziubaków – i karta niespodziewanie zaczęła się odwracać. W drugiej instancji wyrok został skasowany, zaś sąd apelacyjny uznał, że w pierwszej instancji sędzia w ogóle nie zahaczył o istotę sporu, skupiając się na didaskaliach.
To oczywiście jeszcze o niczym nie świadczy, sprawa nadal jest „w procesie” (została skierowane do ponownego rozpatrzenia). Do ostatecznego rozstrzygnięcia jeszcze daleko – pierwsza, druga instancja, zapewne Sąd Najwyższy… Ale w ostatnich dniach stała się rzecz, która może spowodować, że proces grupowy klientów mBanku nabierze rumieńców.
Mianowicie na wniosek prawników reprezentujących klientów sąd wydał postanowienie, które pozwala… zawiesić płacenie rat kredytowych tym klientom, którzy wyliczą sobie, że spłacili już w ratach więcej pieniędzy, niż wyniosła kwota pożyczona w banku po przeliczeniu jej na złote przy kursie z dnia zaciągania kredytów.
Żeby z tego uprawnienia skorzystać kredytobiorcy powinni złożyć w banku oświadczenie, w którym zadeklarują chęć zawieszenia spłat i uzasadnić to wyliczeniem kwoty spłaconej do tego momentu w ramach spłaty rat.
Nie wiemy jakiej części 1700 kredytobiorców może dotyczyć sytuacja, w której spłacili już większą kwotę, niż wynosiła „startowa” wartość kredytu w złotych, za wcześnie jest też, żeby powiedzieć ile wniosków w tej sprawie otrzyma bank. Nie wydaje się, żeby bank mógł w tej sytuacji windykować klientów, od których przestaną płynąć raty.
Gdyby rzecz dotyczyła tylko co drugiego członka grupy, mówimy o kwocie rzędu 1-1,5 mln zł miesięcznie, która nie wpłynie do banku. Nie jest to na pewno kwota pomijalna, nawet biorąc pod uwagę skalę frankowych rezerw tworzonych ostatnio przez banki.
O ile banki mogłyby nie przejmować się jednostkowymi przypadkami udzielania przez sądy zabezpieczeń tego typu, o tyle „hurtowa” blokada spłaty rat niesie już poważniejsze skutki. Już kiedyś opisywałem takie postępowanie sądu i wtedy byłem dość mocno zniesmaczony, choć raczej uzasadnieniem decyzji, przez które przebijało przekonanie, że bank może za chwilę zbankrutować i klienci nie będą w stanie wyegzekwować swoich pieniędzy.
Im więcej szumu wokół udzielanych przez sądy zabezpieczeń, tym większe jest ryzyko wzrostu liczby pozwów. Część kredytobiorców może poczuć się jak frajerzy, wypuszczając kolejne przelewy rat, podczas gdy coraz większa liczba frankowiczów już nic płacić nie musi i to tylko dlatego, że złożyli pozew w sądzie, a nie dlatego, że już coś w tym sądzie wygrali.
Tutaj: Lista wyroków w sprawie franków
W ostatecznym rozrachunku niespodziewanie może się ujawnić zaleta uczestniczenia przez klientów w postępowaniu grupowym, a nie indywidualnym. Banki, widząc możliwość załatwienia sprawy wielu klientów naraz mogą mieć większą skłonność do podpisywania ugód – o ile w ogóle będą chciały się układać – w pierwszej kolejności z „grupowcami”. Podzielacie ten pogląd? Zapraszam do dyskusji.