O tym, że skutki orzeczenie europejskiego sądu TSUE mogą być brzemienne dla bankowców i frankowiczów, pisałem już na „Subiektywnie…” nie raz i nie dwa. Ale dziś długo zbierałem zęby z podłogi czytając wywiad z Pawłem Borysem, prezesem Polskiego Funduszu Rozwoju, który oświadczył, że „frankowe” orzeczenie TSUE może „wywołać prawdziwy kryzys gospodarczy”. I mówi to przedstawiciel władzy, która w sprawie franków spieprzyła dokładnie wszystko, co mogła spieprzyć
Spodziewane tej jesieni orzeczenie TSUE, przygotowywane w odpowiedzi na zadane Trybunałowi pytanie polskiego sądu, nie przyniesie zapewne niespodzianek. Tok rozumowania europejskiego TSUE jest od dawna mniej więcej taki sam. Tyle że tym razem orzeczenie będzie dotyczyło „naszego”, lokalnego przypadku. A więc może mieć większy wpływ na polskie sądy niż wcześniejsze orzeczenia dotyczące kredytobiorców w Hiszpanii, czy na Węgrzech (w obu krajach występowały trochę inne kredyty walutowe niż u nas).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Jak jesienne orzeczenie będzie wyglądało? Powiedział to już we wstępnej opinii kilka miesięcy temu rzecznik generalny TSUE, który przygotowuje „papiery” dla całego Trybunału:
„Sąd nie powinien próbować „zalepiać” luk, powstałych w umowie kredytowej po wyrzuceniu z niej nieuczciwych zapisów, przepisami czerpiącymi z „zasady słuszności” lub „ustalonych zwyczajów”. Powinien tylko sprawdzić czy umowę pozbawioną nieuczciwych fragmentów da się dalej wykonywać.”
To oznacza dość czytelną sugestię dla polskich sądów, że umowę kredytu walutowego – po wyrzuceniu klauzuli spreadowej – można spróbować „przerobić” na kredyt złotowy albo unieważnić. Obie rzeczy są bardzo korzystne dla kredytobiorców i bardzo złe dla banków (do których „wraca” już zrealizowane ryzyko walutowe, przerzucone wcześniej na klientów).
Związek Banków już kilka miesięcy temu ostrzegał, że straty banków wskutek odwalutowania lub unieważnienia wszystkich umów mogą sięgnąć 60 mld zł. Kwota jest zapewne trochę przesadzona, ale nie ma wątpliwości, że konsekwencje mogą być srogie i że mogą doprowadzić przynajmniej jeden bank na krawędź bankructwa.
Paweł Borys: „orzeczenie TSUE to największe ryzyko dla polskiej gospodarki”
Branży bankowej na odsiecz pospieszył właśnie Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju, państwowej instytucji mającej wspierać rozwój gospodarki we współpracy z sektorem prywatnym. Paweł Borys udzielił wywiadu „Dziennikowi Gazecie Prawnej”, a odpowiadając na pytanie o to jakie są wewnętrzne ryzyka w Polsce, powiedział:
„Największe, mogące wywołać prawdziwy kryzys gospodarczy, to wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie kredytów frankowych. Jeśli decyzja trybunału pójdzie w tym kierunku, że kredyty frankowe zostaną zamienione na złotowe, ale pozostanie oprocentowanie LIBOR-em, to nasze banki znajdą się pod dużą presją. Same spekulacje co do wyroku TSUE doprowadziły do tego, że jeden z banków stracił jedną trzecią swojej giełdowej kapitalizacji.”
Straty banków obchodziłyby rząd umiarkowanie – choć przecież są to duzi płatnicy podatku od firm i podatku bankowego – ale banki to też duzi sojusznicy premiera Morawieckiego w rozkręcaniu gospodarki. Rekordowo tani kredyt i rosnąca inflacja mają stymulować konsumpcję i uniezależniać nas od światowych zawirowań. Cenę płacą posiadacze oszczędności, które realnie coraz szybciej tracą na wartości.
„Nagle może się okazać, że duża część sektora bankowego będzie musiała mocno przykręcić kurek z kredytami ze względów kapitałowych. Tym kanałem możemy sobie sprowadzić poważne problemy w gospodarce. Jednocześnie uważam, że interpretacje, które przedstawia rzecznik TSUE, są fundamentalnie niesprawiedliwe z perspektywy kredytobiorców w złotych. Głęboko nielogiczne z perspektywy ekonomicznej jest twierdzenie, że kredyt może być w złotych, a oprocentowanie mieć takie, jakby był w szwajcarskiej walucie. To mógłby być Czarny Łabędź!”
Autor wywiadu zapytał też Pawła Borysa jakie państwo ma instrumenty wsparcia dla banków, gdyby do niekorzystnego dla nich orzeczenia doszło:
„Szczęśliwie od lat banki posiadające kredyty frankowe w większości zbudowały solidne bufory kapitałowe. Dużo zależy od szczegółów i podejścia polskich sądów. Niestety, widzę w wyroku TSUE istotne ryzyko zawirowań w naszym sektorze bankowym i gospodarce.”
TSUE jest jak polska służba zdrowia. Ale co to zmienia?
Od strony czysto logicznej trzeba by się z prezesem Borysem zgodzić. Kredyt w jednej walucie ze stopą procentową w innej walucie to dziwo nieznane w światowej ekonomii. Czy byłoby to niesprawiedliwe? Z jednej strony tak (bo wszystkie korzyści nienaturalnie taniego kredytu poszłyby do klientów, a koszty do banków), ale z drugiej – tak rozumuje Trybunał – to ma być surowa, drakońska wręcz kara za wpisywanie klientom do umów nieprecyzyjnych klauzul.
„Bank jest silny, a klient słaby, więc bankowców można nauczyć porządku tylko bardzo surowymi sankcjami” – zdaje się uważać Trybunał. Podejście TSUE do kredytów frankowych przypomina trochę leczenie w polskiej służbie zdrowia. Jeśli boli cię brzuch, to kierują cię do gastrologa zamiast zbadać objawy wielopłaszczyznowo.
TSUE patrzy na spór banków z frankowiczami od strony prawniczej, ignorując aspekty ekonomiczne. Jest jak gastrolog, który nie sprawdza czy ból brzucha nie jest np. spowodowany nerwicą, bo on jest od leczenia brzucha, a nie głowy. Takie leczenie oczywiście jest złe, więc spojrzenie TSUE na franki jest obarczone wadą. Tak się nie wyleczy pacjenta, można go natomiast zabić. Ale od strony stricte prawnej – takie myślenie jest prawidłowe.
Wypowiedź Pawła Borysa można czytać jako próbę wpływania na TSUE, by spojrzał na „chorobę” bardziej wieloaspektowo. Czy to coś zmieni? Trudno powiedzieć. Ale nie po raz pierwszy polski rząd próbuje wywierać naciski na TSUE.
W innej sprawie – Banif Plus Bank (sygn. C-312/14) – polski rząd też poczuł się w obowiązku, by zabrać głos. Przekonywał Trybunał do niewydawania rozstrzygnięcia niekorzystnego dla banków…
„(…) argumentując, że stwierdzenie nieważności postanowień walutowych zawartych w umowach kredytów denominowanych i w konsekwencji orzeczenie obowiązku przewalutowania takich kredytów, mogłoby spowodować daleko idące negatywne konsekwencje dla rynku finansowego.”
Kronika rządowego nieróbstwa. „Idźcie do sądów”. To poszli
Z jednej strony rozumiem interes prezesa Borysa – jako osoby współodpowiedzialnej za rozkręcanie gospodarki – a drugiej strony jego gadanie bardzo mnie wkurza. Bo to przecież przedstawiciel tych samych władz, które zrobiły wszystko, by sprawy franków nie rozwiązać. Gdyby rząd wymyślił jakieś sensowne rozwiązanie systemowe, to sądy nie pytałyby TSUE o franki, bo nie miałyby powodu.
Największą odpowiedzialność za groźbę załamania gospodarki z powodu orzeczenia TSUE – rzeczywiście realną – ponosi Jarosław Kaczyński, który był łaskaw sam zaprosić frankowiczów, by swoje sprawy załatwiali w sądach. No to załatwiają. I mogą tak załatwić, że wywiozą rząd PiS na taczkach. W warunkach złej koniunktury gospodarczej populistyczny rząd ma bardzo małe szanse, by utrzymać się przy władzy.
Czytaj więcej: Budżet na 2020 r. ma nie mieć deficytu? Fajnie, ale… Oto trzy rzeczy, których nie mówi nam premier Mateusz Morawiecki
Przypomnę jak było. Mieliśmy najpierw projekt „rozmiękczający” franka (dalsze spłacanie rat kredytu frankowego z ulgą w postaci odpisywania od długu części nawisu kursowego), potem prezydent chciał założyć frankowi „czapkę”, czyli przewalutować kredyty po kursie sprawiedliwym, a wreszcie zapragnął oddać kredytobiorcom spready. Po drodze był kabaret w postaci Rady Profesorów, którzy radzili prezydentowi wielowariantowo ;-).
W końcu – gdy wszystkie te koncepcje zostały wyśmiane – powstał projekt ustawy, który osiągnął sukces największy, bo rozśmieszył nawet samych frankowiczów. Czyli pomysł z Funduszem Wsparcia, do którego banki by wpłacały pieniądze, a potem dobrowolnie dogadywały się z wybranymi posiadaczami kredytów walutowych po jakim kursie można by je odwalutować.
Gdy teraz słyszę stękanie, że „wyrok TSUE to wielkie zagrożenie dla polskiej gospodarki” to uprzejmie pytam – co wyście wszyscy robili przez cztery ostatnie lata?
A mogło być już po sprawie. Wystarczyłby samcikowy program „Franek 1000+”
Że sami nie umieliście nic wymyślić – jakoś mnie nie dziwi. Ale mogliście chociaż posłuchać mnie ;-)). Jakiś czas temu byłem łaskaw przedstawić program „Franek 1000+”, który mógłby przynajmniej zbliżyć frankowiczów i banki do kompromisu. Samcikowy program mógł wyglądać tak.
Chciałem, żeby powstał jakiś fundusz, na który banki się zrzucą. I niech ten fundusz wypłaca pieniądze proporcjonalnie wszystkim, którzy zostali dotknięci umową kredytową z nielegalnymi zapisami. Niech powstanie jakiś rejestr, do którego niech zgłaszają się ludzie twierdzący, że mają „lewe” umowy. Niech niezależni prawnicy to weryfikują i niech będzie dla takich ludzi oferta odszkodowawcza.
Powiedziałoby się ludziom tak: „możemy Wam zrekompensować ból i straty wypłacając np. po 1000 zł kwartalnej rekompensaty za to, że dopuściliśmy do nieszczęścia. Na tyle nas stać”. Wszystkich umów frankowych jest 500.000, więc mówimy o kwocie 2 mld zł rocznie przy założeniu, że wszyscy by się zgłosili.
Kto by się zgodził, podpisałby z państwem i swoim bankiem ugodę, na podstawie której zrzekłby się roszczeń sądowych. Tym samym ludzie mieliby wybór – albo dostać 1000 zł kwartalnego odszkodowania za „lewiznę” w umowach kredytowych i zrzec się prawa do sądu, albo wytoczyć bankowi proces i żądać 100% odszkodowania, unieważnienia kredytu, odwalutowania go itp. Bez gwarancji sukcesu, za to z gwarancją wysokiej prowizji dla swojego prawnika.
Chciałem, żeby było trochę tak, jak z reprywatyzacją. Nie przywrócimy sprawiedliwości, bo nas na to nie stać i wywołałoby to następną falę niesprawiedliwości (zapłaciliby niewinni). Możemy zaproponować jakieś-tam odszkodowania, licząc na dobrą wolę uprawnionych. I licząc się z tym, że część z nich się nie zgodzi i pójdzie do sądu. Niektórzy z nich wygrają duże pieniądze, niektórzy przegrają, a niektórych zjedzą prowizje dla prawników.
I tak – moim skromnym zdaniem – mogła wyglądać ustawa antyfrankowa. Banki płaciłyby sprawiedliwie, sądy nie miałyby tyle roboty, a TSUE być może nawet nie byłby zapytany. A nawet gdyby był, to do czasu wydania orzeczenia większość sporów frankowych byłaby już załatwiona ugodą.
Frankowicze przetestują trójpodział władzy?
Ale tu jest Polska i rząd, którego horyzont widzenia świata ogranicza się do kilku kwartałów. Wypowiedź Pawła Borysa dowodzi, że ktoś się zorientował, że franki – problem, który wydawał się już „pozamiatany” dzięki ruchom pozornym – wciąż mogą zmieść ten rząd z powierzchni ziemi. No, chyba że uda się do końca „zreformować” sądownictwo i spowodować, że wszyscy sędziowie będą orzekali „jak trzeba”.
Ale to po pierwsze się do tej pory – przez cztery lata – nie udało, a po drugie dopóki jesteśmy w Unii Europejskiej, ludzie mogą dochodzić od banków sprawiedliwości tą drogą. Choć rząd dzięki temu zyskałby na czasie. I zostałby zmieciony z powierzchni ziemi te dwa lata później ;-)). Po trzecie to sprawiłoby, że duże „wolumeny” ludności na własnej skórze przekonałyby się co oznacza skasowanie w Polsce trójpodziału władzy. A gdyby wyszło na jaw, że niezależne od polityków sądy to nie jest „bredzenie elit”… Cóż, to mogłoby przyspieszyć „procesy taczkowe”.