Budżet Polski w przyszłym roku ma nie mieć deficytu. Tak zaprojektował go rząd Mateusza Morawieckiego. To coś, co nie śniło się nie tylko filozofom, ale i ekonomistom – od 30 lat zawsze państwo polskie więcej wydawało, niż zbierało z podatków i z innych źródeł. Czy budżet państwa bez deficytu to historyczny sukces, czy księgowa sztuczka rządu? Czego nie mówi nam premier Morawiecki? Oto trzy rzeczy, których nie dowiecie się z „Wiadomości TVP”
W przyszłym roku wydatki polskiego rządu – zgodnie z ogłoszonym dziś projektem – wyniosą rekordowe 429,5 mld zł. Ta liczba zawiera wszystkie prezenty przyznane ostatnio Polakom przez rządzących: 500+ na każde dziecko, obniżony PIT dla młodych, wyprawka szkolna. A przychody państwa? Wynieść mają… dokładnie tyle samo – 429,5 mld zł.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
W takich sytuacjach laury spływają na ministra finansów, który trzyma piecze nad kasą państwa. Dziś, po odejściu minister Teresy Czerwińskiej, wiele osób miałoby problem ze wskazaniem tego, kto ten urząd piastuje (podpowiadam: Marian Banaś, ale i on jest do zmiany, bo szykuje się na szefa NIK-u).
W tej sytuacji ojcem sukcesu mianował się premier Mateusz Morawiecki vel Batman. Skąd to porównanie do człowieka nietoperza? Na niedawnej konwencji premie mówił tak: „Batman, czy też – jak mówiono o nas – VAT-man, doprowadził do zasadniczej zmiany w finansach publicznych”. Czemu zawdzięczamy fakt, że rząd – po raz pierwszy od 30 lat – nie będzie bardziej nas zadłużał za granicą? I czy to rzeczywiście wyłącznie sukces? A może tylko księgowa sztuczka? Sprawdzam!
Budżet trwał 30 lat pod kreską. I nagle stał się „cud”?
Budżet państwa zasadniczo nie różni się od budżetu domowego. Mamy wydatki stałe (czyli emerytury, służbę zdrowia, szkoły, wojsko i policję) i zmienne (inwestycje, dotacje, rezerwy). Po drugiej stronie dochody. Gdy nasze zarobki nie wystarczają na przeżycie całego miesiąca i pod koniec musimy sięgać po kredyt, to mamy deficyt budżetowy. Tak samo działają finanse państwa. Od 30 lat nasz budżet państwowy „jechał” na kredyt, czyli rok w rok wydatki były większe niż przychody.
Ile nam brakowało? Rok w rok było to kilkadziesiąt miliardów złotych – w 2016 r. nawet 46,3 mld zł. Brakującą sumę rząd musi pożyczyć, sprzedając długoterminowe obligacje – zarówno kapitałowi polskiemu jak i inwestorom zza granicy: niemieckim, brytyjskim, amerykańskim, japońskim.
Ale już w ubiegłym roku deficyt był rekordowo niski i wyniósł 10,4 mld zł. Mogło to zwiastować, że na rok przyszły ministerstwu finansów budżet się zrównoważy, ale… wtedy właśnie partia rządząca ogłosiła „Piątkę Kaczyńskiego”, czyli 500+ na pierwsze dziecko, zerowy PIT dla najmłodszych, trzynastą emeryturę, czy obniżenie PIT do 17%. Koszt? 42 mld zł. Takie zwiększenie wydatków musiało zaowocować zwiększonym deficytem. Wkrótce potem minister finansów odeszła ze stanowiska, a sam rząd wysłał do Komisji Europejskiej informację (tak zwany plan konwergencji), w którym przyznał, że w przyszłym roku planuje ok. 20 mld zł deficytu.
Minęły cztery miesiące, a deficyt zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Magia? A może kuglarstwo? Radzę wypić szklankę wody na uspokojenie. Bo każda informacja – jaka by nie była – zaczyna dopiero nabierać znaczenia, gdy da się ją z czymś porównać. Porównajmy więc.
1. Epokowe wydarzenie? A w UE co drugie państwo nie ma deficytu!
Żyjemy od kilku lat w czasach świetnej koniunktury gospodarczej. Polska, w końcu 38-milionowy, uprzemysłowiony kraj, już dawno powinien mieć nadwyżkę, tak jak inne kraje Europy. W ubiegłym roku zrównoważony budżet w relacji do PKB miały (za Eurostatem)
- Bułgaria – 2% nadwyżki
- Czechy – 0,9% nadwyżki
- Dania – 0,5% nadwyżki
- Niemcy – 1,7% nadwyżki
- Irlandia – „zielona wyspa” miała bilans na zero
- Grecja – 1,1% nadwyżki
- Chorwacja – 0,2% nadwyżki
- Litwa – 0,7% nadwyżki
- Luksemburg 2,4% nadwyżki
- Malta – 2% nadwyżki
- Holandia – 1,5 nadwyżki
- Austria – 0,1% nadwyżki
- Słowenia – 0,7% nadwyżki
- Szwecja – 0,9% nadwyżki
W sumie to 14 państw na 28 należących (jeszcze – wiadomo, Brexit) do Wspólnoty. Czyli – nazwijmy rzeczy po imieniu – w 2018 roku, czyli w szczycie koniunktury co drugie państwo Unii Europejskiej miało zrównoważony budżet, a w tym gronie nie było Polski.
Ten rok i rok przyszły to już zbliżające się spowolnienie gospodarcze (Niemcy, nasz największy partner gospodarczy już szykuje się do recesji, a nastroje tamtejszych firm są najgorsze od lat). W tych okolicznościach nadwyżkę wypracować trudniej. Agencja Fitch właśnie ogłosiła, że w 2020 r. wzrost naszego PKB ma spowolnić o 0,7 pkt. proc. do 3,5% w 2020 r. A w 2021 ma być jeszcze gorzej – ledwie 3% wzrostu. A Bank Światowy gdy doczytał pomysły rządu, to ogłosił, że spodziewa się, że sytuacja fiskalna Polski może się w najbliższym czasie pogorszyć.
Co prawda, relacja naszego długu do PKB (czyli wszystkich wytwarzanych w Polsce dóbr i usług) spada (dane na infografice), a zadłużenie naszego kraju na tle unijnych jest niskie. Średnia unijna to dla 28 krajów to aż 80% PKB. To dlatego, że polska gospodarka jest w rozkwicie. Gdy zacznie się zwijać, a wydatki nie znikną – dług w relacji do PKB może eksplodować. Oby nie.
Oczywiście: lepiej deficytu nie mieć, niż go mieć i należy się cieszyć, że premier Mateusz Morawiecki był w stanie „wyprodukować” taki plan dochodów i wydatków państwa, by nie musieć zadłużać się nadal za granicą. Ale trzeba też powiedzieć: żaden inny rząd nie miał tak sprzyjających okoliczności, by tego dokonać. Można się wręcz zastanawiać czy rządzący wcześniej nie robili wszystkiego, by tego sukcesu uniknąć ;-)).
2. Zrównoważony budżet? Możliwy tylko dzięki drugiemu „skokowi na OFE”. Tego, który nastąpi jesienią
Czy państwo udźwignie nowe wydatki stałe w ramach „Piątki Kaczyńskiego”? Ile one wyniosą? Premier szacuje je, na – bagatela – 66 mld zł. Polska stała się krajem o jednych z największych na świecie wydatkach socjalnych. Jak to możliwe, że akurat teraz budżet uda się zrównoważyć? Premier powiedział o swojej ekipie, że nie jest co prawda Batmanem, ale VAT-manem. I że w dużej mierze wydatki finansowane są z uszczelnienia systemu podatkowego, czyli wszystkich, którzy wyłudzali VAT.
A zdobyte w ten sposób pieniądze rozdaje potrzebującym w ramach wydatków na cele społeczne. Czy rozdaje „potrzebującym”, czy tylko tym, na których głosy wyborcze liczy – to do dyskusji. Ale to, że rozdaje – żadnych wątpliwości nie budzi.
Jesteśmy na górce koniunktury, a w dodatku budżet w 2020 r. dostanie kilka jednorazowych prezentów, które – jak dobrze pójdzie – pomogą mu utrzymać równowagę mimo rekordowych wydatków. Ale – powtórzmy – w większości są to zdarzenia jednorazowe. Nie jest więc tak, że premier Morawiecki doprowadzil kasę państwa do strukturalnej równowagi. Chwilowo po prostu znalazł pokrycie dla rekordowo rozbuchanych wydatków. Skąd?
Po pierwsze: „prowizja” za oddanie naszych pieniędzy z OFE. Przypomnijmy, że rząd ogłosił, że odda każdemu jego zgromadzone pieniądze w OFE, ale potrąci 15%. W sumie ma to dać ok. 20 mld zł. A gdybyście mieli wątpliwości co wybrać. ZUS czy nowe IKE, to w artykule pod tym linkiem sprawdziliśmy co wypada lepiej.
Po drugie: pieniądze z aukcji 5G. W tym samym czasie, gdy premier ogłaszał dobrą, budżetową nowinę, Urząd Komunikacji Elektronicznej zdecydował, że przeprowadzi aukcje na częstotliwości ultraszybkiego internetu 5G. Telekomy będą się o nie bić, podbijając stawki – w sumie budżet upasie się na dodatkowe jakieś 5 mld zł.
3. Rosnące wydatki i budżet bez deficytu = wyższe podatki
Idźmy dalej z wyliczaniem źródeł, które pozwolą państwu zrównoważyć dochody i wydatki. Mieliśmy już jednorazowe „strzały”, a teraz czas się przyjrzeć podatkom.
Po trzecie: dochody z VAT od naszych zakupów. Olbrzymim bodźcem fiskalnym będzie inflacja. Ceny rosną najszybciej od 2012 r. – w lipcu o 2,9%. Droższy produkty oznaczają, że naliczane od podstawy netto stawki VAT dają większe kwoty. Wzrost cen to jeden z najprostszych sposobów na zwiększenie dochodów budżetowych. Oczywiście, ma to swoje granice, bo gdy ceny są za wysokie, to może siąść konsumpcja. Ale na razie trwa bal konsumpcji.
Po czwarte: ściąganie pełnego ZUS od umów-zleceń. 5 mld zł rząd chce wycisnąć z ozusowania umów-zlecenie. Ale uwaga – już dziś te umowy są ozusowane – jeśli ktoś ma na umowie 5.000 zł, to od tej kwoty pracodawca płaci wszystkie składki. Chodzi o to, że od drugiej umowy, ZUS jest mniejszy – i właśnie to chce zmienić rząd – będziemy płacić pełny ZUS od każdej, zawieranej w miesiącu umowy zlecenie.
Po piąte: wyższy ZUS od dobrze zarabiających. Kolejne miliardy wpłyną (do ZUS-u, który dostanie mniejszą dotację z funduszu rezerwy demograficznej) ze zniesienia limitu 30-krotności pensji, która wstrzymuje składki do ZUS. Dziś jest tak, że jeśli ktoś zarabia 30-krotność średniego wynagrodzenia, to nie płaci składek ZUS. T0 żaden ukłon w jego stronę – t0 ratunek budżetu przed wypłatą olbrzymich emerytur w przyszłości. Jak widać dziś uznano, że o wypłatę emerytur mają się martwić następne rządy, a my doraźnie podreperujemy sobie finanse.
Po szóste: podwyżka ZUS-u płaconego przez przedsiębiorców. Z tego źródła do budżetu ma popłynąć dodatkowo 7 mld zł. O tyle mniej rząd będzie mógł przekazać pieniędzy ZUS-owi i o tyle więcej sam będzie miał do dyspozycji. Ale właściciele małych firm znów będa płacili większy parapodatek ZUS-owski.
Opodatkowanie dochodów osób fizycznych nie rośnie, ale dzięki dobrej koniunkturze (więcej pracujących, wyższe pensje) przyniosło budżetowi państwa w tym roku 37,3 mld zł, czyli aż o 14% więcej niż rok wcześniej (dane na koniec sierpnia). To największy wzrost od 2007 r. Co więcej, wpływy z PIT rosną znacznie szybciej niż VAT i akcyza (odpowiednio 4,6% oraz 5,3%), na których to podatkach skupione są działania fiskusa w zakresie uszczelniania systemu podatkowego.
Po siódme: przejadanie pieniędzy z praw do emisji CO2. Przejedzone na wydatki mogą zostać pieniądze, które miały pójść na zieloną transformację energetyczną i odejście od trującego i drogiego węgla. A to dlatego, że Polska sprzeda przysługujące nam prawa do emisji CO2, które dostaliśmy za darmo (bo mamy węglową gospodarkę).
W założeniu pieniądze – a może być ich w przyszłym roku nawet 6,5 mld zł, powinny zostać przeznaczone na budowę nowych farm wiatrowych, farm słonecznych, likwidację trujących elektrowni. Ale jeśli kasa zasili budżet, to nie grożą nam żadne konsekwencje. Pokusa, żeby sięgnąć po taką łatwą zdobycz jest olbrzymia. Ze szkodą dla zakonserwowanej na węglu gospodarki.
Krótko pisząc: zrównoważenie budżetu państwa nie może w pełni cieszyć w sytuacji, gdy opiera się na jeszcze wyższych podatkach i jeszcze wyższych wydatkach rządu. Takie zrównoważenie budżetu nie jest trwałe, bo każde pogorszenie koniunktury przyniesie obniżenie przychodów podatkowych. Jeszcze raz podsumujmy stan gry:
>>> Dochody i wydatki budżetu 2020 r.: po 429,5 mld zł.
>>> Na 2019 r. plan jest taki: dochody 387,6 mld zł i wydatki 416,1 mld zł, czyli w 2020 r. będziemy mieli wydatki większe o 13 mld zł, a dochody większe aż o 42 mld zł. Z tego dochody z VAT mają wzrosnąć o 20 mld zł.
Krótko pisząc: to dobrze, że Polska nie będzie się bardziej zadłużała, ale szkoda, że wynika to tylko z jednorazowych „prezentów”, które zapłacimy rządowi w postaci np. „podatku od OFE” oraz ze wzrostu przychodów podatkowych, a nie z przeglądu napompowanych do granic możliwości wydatków.
Dwa trudne pytania o budżet
W projekcie budżetu, który pokazał rząd, są pewne niepokojące dziury. Po pierwsze: wygląda to tak, jakby rosnąć miały tylko wydatki na 500+ i na wojsko (bo te zostały ogłoszone). Ale – jak słusznie zauważył FOR – to by oznaczało… spadek wszystkich innych wydatków. Czy naprawdę rząd nie zamierza w przyszłym roku finansować 13-tej emerytury, wyprawki dla dzieci i innych przelewów do elektoratu? Nie chce się w to wierzyć.
Po drugie: zarówno w planie przychodów z VAT (200 mld zł w stosunku do 180 mld zł w tym roku), jak i z podatku od firm CIT (41 mld zł w stosunku do 35 mld zł w tym roku) widać znacznie większy wzrost, niż wynikałby z planowanego wzrostu PKB (3,7%) powiększonego o inflację (ok. 3%). Z kolei – jak zauważa prof. Marek Borowski – w tym roku w ogóle nie widać już w budżecie pieniędzy z uszczelniania ściągalności podatków. W jaki sposób rząd chce przy niższym wzroście gospodarczym ściągnąć znacznie więcej pieniędzy z VAT i CIT? Mateusza Morawiecki na te pytania nie odpowiada.