Nadchodzące wybory samorządowe są cholernie ważne na wielu płaszczyznach. Odpowiedzą m.in. na pytanie czy pieniądze na nasze drogi, mosty, szkoły i szpitale będą w kolejnych latach dzielone centralnie czy lokalnie. Ale także na inne – jak szybko będą się rozwijały miejsca, w których mieszkamy. Niestety, kandydaci niemal wyłącznie obiecują cuda na kiju, nie pokazując skąd wezmą pieniądze. O co powinniśmy ich pytać?
Bardzo mnie wkurza przebieg kampanii wyborczej do samorządów. Albo kandydaci mają nas za totalnych głupków, albo niestety takimi głupkami rzeczywiście jesteśmy. Jeden obieca trzy linie metra, to drugi natychmiast licytuje czterema. Jeden obiecuje 50 żłobków, to drugi odbija 70-ma przedszkolami. Nikt nie pyta skąd pieniądze, czyli jak ma wyglądać ekonomiczna strona wizji rządów kandydatów.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Dziennikarze nie pytają (bo zaraz deadline, a poza tym najpierw sami musieliby się przygotować do merytorycznej rozmowy o pieniądzach i obejrzeć kilka tabelek). W telewizji robią debatę dając każdemu po 45 sekund na wypowiedź i uważają, że odpykali misję. Kandydaci nie są więc zmuszeni do żadnego wysiłku i mogą sobie płynąć z obietnicami, przedstawiać wizje, nie zagrożeni przyziemnymi pytaniami finansowymi.
Obiecanki cacanki, ale… kandydacie, show me the money!
A to przecież takie proste: każdy kandydat powinien wziąć budżet terenu, którym chce zarządzać, a potem powiedzieć jak ten budżet się zmieni pod jego opieką. Ma być nowa obwodnica? Chodnik? Plac zabaw? Lotnisko? W porządku, ale od razu pokazujemy skąd pieniądze. Gdzie zmniejszamy wydatki? Skąd pozyskujemy dodatkowe przychody? Znacie kandydata, który w ten sposób planowałby swoje rządy?
Przykładowo kandydat Patryk Jaki, który zamierza być prezydentem Warszawy – podaję jego przykład, bo jest skrajnie populistyczny, ale większość kontrkandydatów też sobie pod tym względem nie krzywduje – chce zbudować w Warszawie 50 km linii metra (będzie to kosztowało 15 mld zł przez 10 lat, po 300 mln zł za kilometr).
Do tego ma być rozbudowa SKM i prawie 70 km torów kolejowych plus tabor (koszt, razem z trakcją i przystankami to jakieś 550-600 mln zł). Do tego dwa nowe mosty (2 mld zł, gdyby liczyć tak, jak Most Północny) i dokończenie obwodnicy Warszawy (6,5 mld zł, inwestycja już trwa). Do tego 1000 nowych mieszkań (200 mln zł), 50 nowych żłobków i przedszkoli (400-500 mln zł).
Kandydat Rafał Trzaskowski w ciągu czteroletniej kadencji dokończy budowę drugiej linii metra, zacznie trzecią i zacznie przygotowania do budowy kolejnych dwóch, kupi 300 autobusów, urzeźbi nowe linie tramwajowe (na oko 30 km) i dwie nowe linie SKM-ki. Też ambitnie.
Gdyby kandydaci – ci dwaj i pozostali – nie żartowali, to wzięliby budżet Warszawy i powiedzieliby co zrobić, żeby dało się zainwestować ekstra kilka miliardów złotych rocznie więcej (zwłaszcza kandydat Jaki powinien to zrobić, bo on lewituje naprawdę wysoko). Akurat w przypadku Warszawy byłoby to bardzo proste, bo budżet stolicy jest przez jej obecnych zarządców tłumaczony w internecie w bardzo przyjaznej, graficznej formie.
Tutaj: budżet Warszawy podany w formule obrazkowej
Skąd wziąć miliardy na nowe inwestycje?
Miasto ma do dyspozycji 16 mld zł, ale w tym roku wyda 17,7 mld zł. W 2017 r. deficytu nie było (dochody i wydatki w okolicach 15,5 mld zł), ale teraz jest rok wyborczy.
16 mld zł. Kupa forsy. To pieniądze głównie z podatku dochodowego płaconego przez mieszkańców i firmy zarejestrowane w stolicy (6,1 mld zł), cash z podatków i opłat lokalnych (od nieruchomości, czynności urzędniczych – 2,3 mld zł), z majątku miasta (wynajem powierzchni itp.), czy ze sprzedaży biletów komunikacji miejskiej – 3,8 mld zł. Do tego dochodzi pół miliarda z Unii Europejskiej i 3,2 mld zł z budżetu centralnego (większość na finansowanie szkół).
Na co ta kasa idzie? Większość wydatków niestety jest sztywna jak pal Azji. Prawie jedna trzecia idzie na finansowanie miejskiego transportu. Nie do ruszenia są dotacje do biletów (do każdego biletu za 3,4 zł miasto dopłaca 6,2 zł) w sumie wynoszące 2,6 mld zł. Na budowę drugiej linii metra i rozbudowę sieci tramwajów i autobusów idzie 1,5 mld zł. Na dotacje do szkół – kolejne 4 mld zł. Na zasiłki, pomoc społeczną – 1,1 mld zł. Na remonty i budowę szkół, szpitali i przychodni, dofinansowanie sportu i teatrów idzie mniej więcej 1 mld zł
No i tym sposobem dwie trzecie (10 mld zł) kasy już zagospodarowane. Tutaj pole manewru jest mikre. A reszta? Miliard wypływa na „Janosikowe” (taki podatek bogatych gmin na rzecz biednych – też nie do ruszenia), 1,5 mld zł idzie na utrzymanie nieruchomości należących do miasta (jak widać wszystkiego się nie dało zreprywatyzować, mimo usilnych starań), 1,5 mld zł na urzędników i miliard na oczyszczanie środowiska (oszyszczalnie ścieków itp.).
Zakładam, że w tej jednej trzeciej budżetu wydatkowego można byłoby szukać pieniędzy na finansowanie dodatkowych inwestycji, ale nie bardzo widzę, by dało się zbudować z tej kasy np. dwa mosty (2 mld zł), albo wydawać na metro i tramwaje po 1,5 mld zł rocznie ekstra więcej, niż dziś.
Czytaj też: Na co idą pieniądze z naszych podatków? Ta liczba dowodzi, że powoli staczamy się w przepaść
Czytaj też: Trwa polowanie na drobnych przedsiębiorców. A ci są bezbronni, bo… prawo im nie pomaga
Czytaj też: Ile wyniesie twoja składka na Fort Trump? Policzyłem!
Czytaj też: Akcja reparacja, czyli ile oni muszą nam oddać za wojnę, żebyśmy my już nic nie musieli?
To tylko dwie kartki: jak jest i jak ma być
Jeśli jakiś kandydat na jakąkolwiek funkcję w mieście, dzielnicy, województwie, chciałby mnie złapać za serce oraz uzyskać poparcie, niechaj przedstawi wizję jak zmieni się ten teren oraz jak zmieni się budżet. Wystarczą dwie kartki – na jednej niech będzie to co jest dziś, a na drugiej – to co ma być. Generalnie nie przyjmuję do wiadomości komunikatów, że ktoś coś zbuduje, dofinansuje, opłaci lub da bez drugiej części komunikatu, czyli jak zmieni się budżet pod wpływem tego planu.
Tyle, że tego nie da się zrobić w 45 sekund. Wiem, że tylko część elektoratu jest aż tak świadoma, żeby tego oczekiwać (reszta zadowoli się prostym komunikatem „wystarczy nie kraść”), ale dlaczego akurat ta myśląca część musi być pokrzywdzona?