Kiedy piszę, że przynajmniej niektórzy z Was powinni rozważyć inwestowanie niewielkiej części oszczędności na rynku kapitałowym – a piszę o tym często i od wielu lat, bo sam m.in. w ten sposób lokuję swoje prywatne pieniądze – spotykam się z utyskiwaniem, że „naganiam” klientów cwaniakom z firm inwestycyjnych, którzy żyją z „ubierania” klientów w ryzykowne produkty i prowizji od tego pośrednictwa.
Podajecie często konkretne przykłady z własnego życia: namówili Was na polisę inwestycyjną, na której straciliście. Potem polecili Wam fundusz inwestycyjny, na którym znów straciliście. Potem produkt strukturyzowany, który po czterech latach wypłacił tylko zainwestowany kapitał (więc de facto też straciliście).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Jak po tym wszystkim uwierzyć, że rynek kapitałowy nie jest jedną wielką szulernią? Niestety, bardzo wielu z nas swoja przygodę z inwestowaniem pieniędzy zaczęło od zakupu produktów toksycznych, niedopasowanych do swoich potrzeb, zbyt ryzykownych lub obłożonych zbyt wysokimi prowizjami.
Ale to nie znaczy, że inwestowanie jest złe. Trzeba tylko zabrać się za nie przestrzegając kilku podstawowych zasad bezpieczeństwa. To tak, jak z jazdą samochodem: można używać go ostrożnie, albo pójść na ryzyko i rozbić się na najbliższym drzewie. Ludzie giną w wypadkach samochodowych, ale czy to oznacza, że samochody są temu winne?
Wiem co mówię, bo swoją przygodę na rynku kapitałowym też zacząłem od popełnienia wszystkich możliwych błędów początkującego inwestora. W ich efekcie straciłem prawie wszystkie oszczędności, ale – szczęście w nieszczęściu – to były stosunkowo małe pieniądze, a ja wyciągnąłem wnioski z porażki i dziś w moim prywatnym portfelu inwestycji jest ponad dwadzieścia inwestycji kapitałowych.
LOKATA W BANKU? TO… RYZYKO
Dlaczego od pewnego czasu część oszczędności lokuję poza bankiem? Bo jestem długoterminowym ciułaczem, a w długim terminie – jak mawiał Mark Twain – pewna jest tylko śmierć i podatki (w tym podatek od zysków od kapitału, jak sądzę :-)). W twainowskim katalogu rzeczy pewnych jak w banku dziwnym trafem nie ma… bankowej lokaty. Więc i ja nie traktuję depozytu jako czegoś, co gwarantuje mi, że za 20-30 lat wyjmę więcej, niż dziś włożyłem.
Co 10-25 lat w różnych częściach świata wybuchają kryzysy, które niszczą realną wartość oszczędności w bankach. Mechanizmy kryzysów są różne, ale zwykle efektem końcowym jest wysoka inflacja. Mogę mieć w banku miliony, które będą warte nic lub prawie nic. Większość cennych rzeczy, które mamy w mieszkaniach, jest sprowadzana z zagranicy, za euro i dolary. Może się więc zdarzyć, że moje pieniądze w banku będą „wymienialne” na dużo kilogramów ziemniaków i jabłek, ale na coraz mniej iPadów i telewizorów.
Pieniądze w banku są co prawda objęte gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (jest w nim aktualnie 16 mld zł) i pośrednio gwarancjami państwowymi, ale ich realna wartość może być zagrożona inflacją i dewaluacją.
Mam nadzieję, że to się nigdy nie zdarzy (bo oznaczałoby, że polska gospodarka ma poważne kłopoty), ale patrząc na moje oszczędności w perspektywie kilkudziesięciu lat nie mogę tego jednoznacznie wykluczyć. Dlatego część swoich oszczędności lokuję poza bankiem. Jasne, wystawiam je tym samym na inne rodzaje ryzyka, ale uważam, że jeśli chodzi o długoterminowe gromadzenie kapitału powinienem jechać na kilku koniach.
AKCJE SPÓŁKI PUBLICZNEJ? TEŻ RYZYKO. ALE INNE.
Drugim sposobem lokowanie długoterminowych oszczędności jest dla mnie pośrednie (z pomocą funduszy inwestycyjnych) lub bezpośrednie (z pomocą biura maklerskiego) posiadanie akcji, czyli „kawałków” przedsiębiorstw. To zupełnie inny sposób lokowania, niż depozyt bankowy.
Zakładając lokatę pożyczam bankowi pieniądze i umawiam się na stały procent, a bank tymi pieniędzmi obraca i na nich zarabia. Lokując pieniądze w akcje firmy staję się jej współwłaścicielem. Nie mam gwarancji stałego zysku (ani w ogóle jakiegokolwiek), ale jeśli firma jest dobrze zarządzana, to jej wartość powinna rosnąć.
Mając „kawałek” firmy zabezpieczam pieniądze przed inflacją, bo on zawsze będzie miał realną wartość,podczas gdy papierowe banknoty – niekoniecznie. Choć z drugiej strony wystawiam się na inne ryzyko – zmiany wyceny rynkowej tego mojego kawałka firmy (czyli możliwość, że ceny jej akcji mocno spadną). Jak duże?
To zależy od czasu, na jaki inwestuję pieniądze. W krótkim czasie cenami akcji rządzą emocje i inwestorzy-spekulanci. W długiej perspektywie dobra spółka prawie zawsze będzie zyskiwała na wartości. Gdybym w dniu swoich narodzin zainwestował jednego dolara w akcje McDonald’sa, to dziś miałbym 127 dolarów, bo przez ostatnich 40 lat ta firma ładnie się rozwinęła. Na polskiej giełdzie też są takie przykłady, pisałem o nich niedawno.
IM DŁUŻEJ INWESTUJESZ, TYM… BEZPIECZNIEJ
W ostatnich 200 latach – tyle liczy historia giełd – indeksy (czyli agregaty mierzące zmiany wartości wielu giełdowych firm) szły w górę w tempie mniej więcej 7-8% rocznie. Im dłuższy jest mój horyzont inwestycji, tym mniejsze jest ryzyko, że stracę pieniądze (tak to przynajmniej wygląda przez pryzmat średniej statystycznej).
Niedawno na jednym z anglojęzycznych blogów znalazłem ciekawe statystyki dotyczące amerykańskiego indeksu S&P 500. Analitycy sprawdzili jakie były zmiany indeksu w krótkiej, średniej i długiej perspektywie we wszystkich możliwych kombinacjach dat dotyczących startu i zakończenia inwestycji. Wyszło im, że inwestując pieniądze na jeden dzień w 54% przypadków w ciągu ostatnich 90 lat inwestor by zarobił, a w 46% przypadków – by stracił.
Wydłużając horyzont inwestycji do jednego kwartału zwiększyłby prawdopodobieństwo zysku do 68%, lokując na rok miałby już 74% szans na zysk, a przy 10-letniej inwestycji – 94%. Przy 20-letniej prawdopodobieństwo osiągnięcia zysku osiąga 100%.
DYWIDENDA, CZYLI NOGA DRUGA I PÓŁ
Akcje – tak przynajmniej było w przeszłości, co pokazałem na powyższych danych – w długiej perspektywie dawały ochronę zainwestowanego kapitału. Choć oczywiście nie oznacza to, że osiągany zysk był zawsze wyższy, niż ten z bankowego depozytu. Mówiąc uczciwie: były całkiem długie okresy, gdy ceny akcji firm stały w miejscu. W Japonii nie tak dawno taka flauta potrafiła trwać przez jakieś… 25 lat. Takie stanie w miejscu wartości kapitału ulokowanego w akcje musi boleć, zwłaszcza gdy banki płacą solidne oprocentowanie.
Dlatego lepiej jest zainwestować swoje pieniądze w akcje firmy, która nie tylko jest dobrze zarządzana, ale i wypłaca dywidendę. Czyli raz w roku (lub częściej – w USA i Wielkiej Brytanii są spółki i fundusze wypłacające dywidendy raz na kwartał lub nawet raz w miesiącu) spółka zwołuje wszystkich akcjonariuszy i oni decydują jaka część zysku firmy powinna iść na dywidendę.
Są w Polsce spółki, które przeznaczają na dywidendę rok w rok prawie cały zysk, co oznacza, że z każdej posiadanej akcji jej właściciel dostaje solidny zastrzyk gotówki.
Połączmy teraz te dwie rzeczy: ochronę kapitału wynikającą z długoterminowości inwestycji i dywidendę. Jeśli mam akcje, których wartość co najmniej stoi w miejscu (tak było w długim terminie w USA), a jednocześnie spółka, która te akcje wyemitowała, wypłaca raz w roku dywidendę, to ta dywidenda jest tak naprawdę… odpowiednikiem bankowego depozytu.
W długim okresie mogę traktować akcje spółki jak rodzaj długoterminowego depozytu, który dziś będzie większy, jutro mniejszy, ale w perspektywie 20-30 lat realnie nie powinien stracić na wartości w stosunku do dnia dzisiejszego. Zaś wypłacana przez spółkę dywidenda zapewnia mi realny zysk z zainwestowanego kapitału.
Są spółki – jak Coca Cola na rynku amerykańskim, ale i kilka spółek w Polsce – które wypłacają dywidendę nieprzerwanie od 15-20 lat. Oczywiście: zawsze jest ryzyko, że dana spółka w długim okresie okaże się gorsza, niż średnia rynkowa i nie utrzyma nominalnej wartości kapitału, który w nią zainwestowałem. Jest też ryzyko, że spółka, która wypłacała zawsze dywidendę, nagle jej nie wypłaci lub ją zmniejszy.
Dlatego warto rozpraszać ryzyko i mieć udziały w co najmniej kilku tzw. spółkach dywidendowych (czyli takich, które przyjęły, że będą prowadzić długoterminową politykę dotyczącą wypłaty dywidendy). Albo kupić udziały w funduszu, który (o plusach i minusach funduszy napiszę w jednym z kolejnych odcinków) ma udziały w kilkudziesięciu spółkach dywidendowych.
DYWIDENDA WAŻNIEJSZA, NIŻ WZROST CENY AKCJI?
Dochody z dywidendy stanowią bardzo poważny składnik opłacalności lokowania w akcje spółek. Spójrzcie na dotychczasową giełdową historię PZU. To duży koncern, stabilny i przewidywalny, więc jego akcje nie rosną szybko. W ciągu pięciu lat wzrosły o 25%. Ale doliczając do tego wypłacaną co roku dywidendę…
Nooo, razem z nią dochód inwestorów wyniósł 80%. Podobne wyniki dają statystyki amerykańskie za ostatnie 140 lat. Głównym składnikiem zysku inwestorów z trzymania akcji była w przeszłości (spójrzcie na obrazek poniżej) dywidenda reinwestowana w akcje spółki.
To ultraciekawy wykres, pokazujący jak na dłoni, że dywidendy zapewniały w przeszłości i zapewniają do dziś gros rentowności inwestycji w akcje zaliczane do amerykańskiego indeksu S&P 500.
Z wykresu wynika, że na łączną średnią stopę zysku z indeksu S&P 500 w latach 1871-2008, która wniosła 9,09%, składa się 2,14% realnego wzrostu kapitału w wyniku przyrostu kursów akcji powyżej wskaźnika inflacji, 2,24% owego wskaźnika inflacji, ujmowanego w nominalnej stopie zwrotu oraz 4,71% zysku z dywidend przy założeniu, że jest reinwestowany w akcje spółek, które je wypłaciły.
Dlatego właśnie uważam, że długoterminowe lokowanie pieniędzy w akcje spółek dywidendowych nie jest dużo bardziej ryzykowne, niż trzymanie pieniędzy w banku. Lub raczej odwrotnie: trzymanie pieniędzy w banku nie jest dużo mniej ryzykowne, niż lokowanie pieniędzy w spółki dywidendowe. Nie wiem na czym wyjdę lepiej, ale wolę nie obstawiać w tej ruletce jednego koloru, tylko oba.
INWESTOWANIE NIE JEST DLA KAŻDEGO
Mam nadzieję, że przekonałem Was, iż lokowanie pieniędzy w spółki dywidendowe pod pewnymi względami przypomina deponowanie pieniędzy w banku. Tu nie ma gwarancji nominalnej wartości kapitału, a tam nie ma gwarancji realnej wartości kapitału. Sęk w tym, że o ile w przypadku bezpieczeństwa lokaty w banku nie ma większego znaczenia, czy włożymy pieniądze na dwa, czy na 20 lat, o tyle w przypadku inwestycji na rynku kapitałowym obowiązuje zasada: „im dłuższy horyzont, tym mniejsze ryzyko”.
A więc: nie inwestujemy w akcje pieniędzy, których możemy potrzebować w przewidywalnej perspektywie (niech to będą pieniądze, o których możesz zapomnieć).
Nie inwestujemy w ten sposób wszystkich pieniędzy. Jeśli mamy ich mało, to nie wychylamy nosa z banku (dopiero przy wartości oszczędności powyżej 30.000-40.000 zł można w ogóle myśleć o czymkolwiek innym, niż bank). Jeśli nie mamy jeszcze setek tysięcy, to na rynek kapitałowy kierujemy relatywnie niewielką część – np. 10-20%.
Rozkładamy ryzyko między kilka spółek lub funduszy. Wszystkie Wasze nieszczęścia związane z inwestowaniem pieniędzy brały się stąd, że nie przestrzegaliście tych zasad, bo jakiś naganiacz Wam ich nie wytłumaczył.