„Polska zafundowała sobie skandynawski socjal, choć tak naprawdę nas na to nie stać” – mówią jedni. „Owszem, wydajemy dużo na świadczenia i zasiłki, ale inni wydają jeszcze więcej i włos im z głowy nie spada” – odpowiadają inni. Koniec końców mamy gigantyczną dziurę w budżecie państwa. Rząd właśnie powiększył tegoroczny maksymalny deficyt do 240 mld zł. Ten przyszłoroczny ma wynieść 289 mld zł. Czy to wina okoliczności (musimy się zbroić i reformować energetykę) czy rozrzutności? Czy państwowa kasa byłaby dziś w dużo lepszej sytuacji, gdyby nie rozbuchane wydatki socjalne z ostatnich ośmiu lat? Kto jest winny kryzysowi budżetu?
Państwowa kasa jest w niezbyt dobrej kondycji. Rząd właśnie ogłosił, że tegoroczny deficyt w kasie państwa nie wyniesie ani 165 mld zł (jak zaplanował poprzedni premier Mateusz Morawiecki), ani 184 mld zł (jak planował do tej pory premier Donald Tusk), lecz maksymalnie nawet… 240,3 mld zł. Premier argumentuje, że nie ma innego wyjścia, bo w tym roku wpływy podatkowe będą o 40 mld zł mniejsze niż planowano (ze względu na niższą inflację, czyli – wolniej „kręcącą się” gospodarkę).
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Z drugiej strony rząd nie chce rezygnować z żadnych transferów socjalnych. Ani z tych, które wprowadził poprzedni rząd PiS („nic co dane nie będzie zabrane”) ani z realizacji tej części własnych obietnic, które udało się „popchnąć” przez pierwszy rok rządów. Nowe „dzieła” socjalne rządu Donalda Tuska to: 8,4 mld zł na babciowe, 7,1 mld zł na świadczenia dla osób z niepełnosprawościami oraz 3,2 mld zł na rentę wdowią i jakieś drobne na in vitro – w sumie kolejne 19 mld zł.
W przyszłym roku rząd zaplanował 289 mld zł dziury budżetowej, najwięcej w historii. Unia Europejska nałożyła na Polskę procedurę nadmiernego deficytu, co oznacza, że przez najbliższych kilka lat będziemy musieli pracować nad zmniejszeniem dziury między dochodami a wydatkami. Rząd zaproponował rozwiązanie – zamrozi progi podatkowe, nie będzie waloryzował świadczeń (ze sztandarowym 800+ na czele), „zapomni” o obietnicach zmniejszających podatki (np. wyższa kwota wolna od PIT). Wszystkie plany rządu na zmniejszenie deficytu budżetowego tutaj.
Z drugiej strony rządzący chcą za wszelką cenę przekierować więcej pieniędzy z podatków do samorządów, by miały z czego finansować wkład własny do inwestycji z Krajowego Planu Odbudowy oraz z pieniędzy przypadających nam w ramach „normalnego” budżetu Unii Europejskiej. To ogromne pieniądze, które trzeba umieć wykorzystać, o czym przeczytacie w tym wywiadzie.
Więcej o kondycji polskiej gospodarki i stanie budżetu państwa w rozmowach w ramach podcastu „Finansowe Sensacje Tygodnia”:
>>> z Michałem Dybułą, głównym ekonomistą BNP Paribas Bank Polska
>>> z Jarosławem Janeckim z Towarzystwa Ekonomistów Polskich i Szkoły Głównej Handlowej
>>> z Piotrem Arakiem, głównym ekonomistą VeloBanku, a wcześniej szefem Polskiego Instytutu Ekonomicznego
>>> z Ludwikiem Koteckim, członkiem Rady Polityki Pieniężnej, wcześniej wiceministrem finansów.
Kto jest winien temu, że w dwa lata mamy mieć ponad 500 mld zł dziury w kasie państwa (realnie 420 mld zł, bo część to przeksięgowanie długu z PFR i BGK do państwowego budżetu)? Przez kilka ostatnich lat słyszeliśmy z ust niektórych ekonomistów, że gdyby nie wydatki socjalne, mocno zwiększone w czasach rządów Zjednoczonej Prawicy, to sytuacja budżetu państwa byłaby zdecydowanie lepsza i dziś nie musielibyśmy się martwić wielkim deficytem w państwowej kasie. Z drugiej strony większe wydatki publiczne to impuls gospodarczy zwiększający konsumpcję prywatną. A więc zwiększanie wydatków publicznych mogło nam się „zwracać” w zwiększeniu wpływów z podatków. Kto ma rację?
Wydatków socjalnych tradycyjnie nie lubią liberałowie, którzy – w skrajnej postaci poglądów liberalnych – uważają, że każdy z nas powinien potrafić zarobić sam na siebie. Owszem, dopuszczają tzw. socjal, ale tylko dla tej kategorii obywateli, którzy nie są zdolni do pracy. Pewnie w tym duchu prof. Andrzej Rzońca, były członek Rady Polityki Pieniężnej, pisał niedawno o tym, że naszym obecnym kłopotom winne są m.in. wydatki społeczne, a nie np. zwiększone wydatki na zbrojenia.
Świadczenie 800+ to pieniądze wyrzucone w błoto?
Flagowy program rządu Zjednoczonej Prawicy z 2015 r. to oczywiście świadczenie 500+. Minęło osiem lat jego funkcjonowania i wciąż ekonomiści nie mogą ustalić, czy ma on pozytywny czy negatywny wpływ na państwową kasę oraz na usuwanie nierówności społecznych (bo to, że wpływ na dzietność jest dziś już niewielki, jest oczywiste). Co jakiś czas ten spór się wzmaga, ostatnio nastąpiło to po październikowej publikacji bardzo złych danych o ubóstwie Polaków za 2023 r. autorstwa organizacji Poverty Watch.
Raport pokazuje, że w społeczeństwie – mimo bardzo rozbudowanych wydatków socjalnych – wciąż zwiększa się udział Polaków żyjących w skrajnej biedzie i doświadczających wykluczenia finansowego. Pogarsza się również sytuacja dzieci. A przecież program 500+ był m.in. skrojony pod likwidację obszarów ubóstwa wśród rodzin z dziećmi. Co się dzieje? Wydajemy setki miliardów złotych, budżet państwa jest w coraz gorszym stanie, a z biedą i tak nie wygrywamy?
Główne tezy raportu Poverty Watch są mocne. „Polska jest na krawędzi kryzysu społecznego. Nastąpił dramatyczny skok ubóstwa skrajnego do 6,6% populacji. Obejmuje on obecnie 2,5 mln Polaków. Mamy drastyczny wzrost ubóstwa skrajnego wśród dzieci, wzrósł on z 5,7% do 7,6%”. Dane do badań nad ubóstwem zbiera też Główny Urząd Statystyczny, który co roku publikuje specjalny raport na ten temat. Opisywałem jeden z takich raportów niedawno tu. Ostatni raport z czerwca tego roku za 2023 r. można przeczytać tu.
Można oczywiście zapytać, dlaczego poziom ubóstwa w naszym społeczeństwie – w tym ubóstwa wśród rodzin z dziećmi – nie spada w rytm powiększania się zakresu świadczeń socjalnych? Przez wiele ostatnich lat on spadał lub był stabilny. Drastyczną zmianę ubóstwa skrajnego przyniósł rok 2023. Prawdopodobnie to efekt gigantycznego wzrostu inflacji. Przy tak znaczącym wzroście inflacji, jaki mieliśmy wiosną 2023 r., poziom świadczeń typu 500+ powinien natychmiast wzrosnąć, a wzrósł dopiero od 1 stycznia 2024 r. Efekty widzimy w poziomie ubóstwa.
Kolejnym punktem zapalnym są dane o poziomie dzietności i wskaźniku urodzeń. Wskaźnik dzietności spada od ćwierć wieku. O ile poprawił się on przez krótki czas po wprowadzeniu 500+, o tyle po dwóch latach powrócił trend spadkowy i obecnie doszliśmy do jednego z najgorszych poziomów w Europie, ale i wśród krajów rozwiniętych. Wskaźnik dzietności w Polsce to obecnie 1,158, podczas gdy do utrzymania demografii na stałym poziomie potrzeba 2,1%.
Program 500+ nie pomógł więc demografii. A może pomógł, ale jeszcze tego nie wiemy? Mechanizmy demograficzne charakteryzują się taką bezwładnością, że właściwie nie można ich zmienić w ciągu kilku lat, tutaj trendy trwają po kilkadziesiąt lat, a obecny zjazd dzietności w Polsce rozpoczął się w latach 80. XX w. A więc już czterdzieści lat temu…
Sytuacja demograficzna jest tak alarmująca, że Polski Instytut Ekonomiczny prognozuje załamanie naszego rynku pracy już w perspektywie kilkunastu lat. Do roku 2035 liczba pracowników może spaść o 2,1 mln osób, głównie w edukacji, zdrowiu, przemyśle. To uderzy w PKB. Brak rąk do pracy oznacza, że wartość tego, co wspólnie wypracowujemy, zmniejszy się o 6-8% rocznie. Ostry zjazd przyrostu naturalnego i urodzeń dzieci w naszym kraju pokazuje bardzo wyraźnie wykres GUS:
Jeśli 800+ nie pomaga, to… po co przepłacać?
Flagowy program koalicji PiS-Solidarna Polska dostał silne wzmocnienie w czasach koalicji PO-PSL-Trzeciej Drogi-Nowej Lewicy (podwyższenie kwoty świadczenia do 800 zł), a nowy rząd dorzucił kolejne świadczenia, m.in. babciowe, w ramach swojego flagowego programu „Aktywny Rodzic”. Jednak ostatnio, na fali dyskusji o problemach budżetu, jakby głośniej o tym, że program 800+ należałoby nieco ograniczyć. Jeśli ma promować dzietność, to może powinien być kierowany głównie do rodzin, które decydują się na większą liczbę dzieci? Jeśli miałby likwidować ubóstwo wśród rodzin z dziećmi, to może powinien być kierowany do biedniejszej części społeczeństwa, a nie do wszystkich?
Tak w skrócie można streścić ewentualne kierunki działań. Czy wnioski zostaną wykorzystane przez rząd? Akurat ten program ma wśród polityków opinię trudnego do zamknięcia ze względu na jego ważną rolę w społeczeństwie. I to jest ciekawe – program krytykowany za nieskuteczność, ale niemożliwy do wycofania. Nawet argumenty o potencjalnych oszczędnościach nie pomagają. Premier powiedział, że nie zamierza przejść do historii jako ten, który zabrał 800+. Pewnie lepiej modyfikować niż zamykać, a przy okazji modyfikacji, co nie jest bez znaczenia w obecnej sytuacji budżetu, rząd mógłby trochę pieniędzy zaoszczędzić. Program bowiem jest kosztowny.
Ile na niego wydaliśmy przez ostatnie lata? Sporo. W 2023 r. przedstawiciele rządu informowali, że roczne koszty programu, wtedy jeszcze 500+, to ok. 40,2 mld zł. Miały one spadać w związku z sytuacją demograficzną i zmniejszającą się liczbą dzieci do ok. 38,5 mld zł w 2026 r. Z programu w ub. roku korzystało ok. 6,5 mln dzieci i młodzieży. A w sumie od początku, czyli przez siedem lat trwania programu (ruszył 1 kwietnia 2016 r.), podatnicy wydali na niego 223 mld zł.
Do tego należy dodać koszty programu 800+ w 2024 r. Od 1 stycznia 2024 r. świadczenie w nowej wysokości 800 zł pochłonie dodatkowe 20 mld zł, które trzeba dodać do kosztów już ponoszonych corocznie przez budżet. Pod koniec tego roku ogólne koszty programu zbliżą się więc prawie do 300 mld zł. Czy to dużo? Wystarczy spojrzeć na różnice między dochodami a wydatkami w projekcie budżetu na 2025 r.
W projekcie złożonym do Sejmu rząd założył, że dochody budżetu wyniosą prawie 633 mld zł, a wydatki sięgną ok. 922 mld zł. Deficyt finansów publicznych w przyszłorocznym budżecie założony na 289 mld zł to niemal dokładnie skumulowana kwota wydana przez wszystkich podatników na świadczenie 500+ i 800+ od 2016 r. W budżecie na 2025 r. będzie to najpoważniejsza pozycja wydatkowa sięgająca 62,8 mld zł. W relacji do PKB będzie to ok. 1,6%. Minister finansów Andrzej Domański zadeklarował niedawno: „Ten program wpisał się w budżety polskich gospodarstw domowych i nie ma żadnych planów, żeby od niego odchodzić” – deklaruje minister finansów.
Co najbardziej zaważyło na problemach budżetu – wydatki socjalne czy zbrojenia?
I tak oto – po wydaniu 300 mld zł na świadczenia na dzieci – dochodzimy do obecnego stanu budżetu państwa. Oprócz wydatków na programy socjalne największą pozycję w tegorocznym i przyszłorocznym budżecie stanowią wydatki na obronność, które mają sięgnąć w 2025 r. aż 3,2% polskiego PKB, czyli poziomu dużo wyższego, niż zaleca swoim członkom NATO. Tak jak w transferach socjalnych, tak i w wydatkach na obronność widać duże zmiany w ostatniej dekadzie. Jednak zdaniem ekonomistów Forum Odpowiedzialnego Rozwoju to nie wydatki na obronność, a nawet nie wydatki socjalne najbardziej skomplikowały sytuację polskich finansów publicznych.
„Źródłem głębokiej nierównowagi fiskalnej jest wymknięcie się całości wydatków publicznych spod kontroli. Nastąpiło ono po odkryciu przez rządzących przed wyborami w 2019 r., że wydatki można swobodnie zwiększać ponad limit wynikający ze stabilizującej reguły wydatkowej, jeśli tylko wypchnie się je z budżetu do podmiotów, których istnienia nie przewidziano, kiedy wprowadzano regułę do Ustawy o finansach publicznych” – napisał w swojej opinii opublikowanej na portalu Money.pl Andrzej Rzońca. Ma on na myśli umieszczenie ogromnych wydatków w funduszach celowych, głównie w Banku Gospodarstwa Krajowego. O tym pisaliśmy wcześniej m.in. tu. Co pisze dalej Rzońca?
„W następstwie tego procederu wydatki publiczne wzrosły z 41% PKB w 2018 r. do ponad 49% PKB w 2024 r. Są one u nas nie tylko najwyższe w regionie, ale i wyższe niż w Danii czy Szwecji. Gdyby w 2019 r. i latach kolejnych wydatki publiczne inne niż zbrojeniowe zwiększano w tempie wzrostu gospodarki, to ich relacja do PKB w przyszłym roku byłaby o blisko 6% PKB niższa od zaplanowanej w budżecie.
Zamiast deficytu w finansach publicznych występowałaby niewielka nadwyżka, pomimo wzrostu wydatków zbrojeniowych. Mielibyśmy duże pole manewru na wypadek wstrząsów. Dla przykładu, w razie potrzeby moglibyśmy podwoić przyszłoroczne rekordowe wydatki na zbrojenia i wciąż mieć mniejszy deficyt, niż mamy”.
I na koniec: „Trzeba przy tym podkreślić, że skala wzrostu wydatków publicznych innych niż zbrojeniowe w latach 2018-2024, przy zwiększaniu ich w tempie wzrostu gospodarki, wciąż należałaby do największych w Unii Europejskiej. […] Nie wymagałaby żadnego zaciskania pasa, a jedynie popuszczania go w zgodzie z elementarną dyscypliną” – napisał Andrzej Rzońca. Jego zdaniem, kluczem do lepszej sytuacji budżetu było więc powiększanie wydatków na określone, nadzwyczajne cele – jak wydatki na obronność, „w tempie wzrostu gospodarki”.
Wzrost gospodarczy to w sumie najprostszy, a zarazem niezawodny czynnik, który zapewnia wzrost dochodów budżetowych oraz bogacenie się obywateli i rozwój firm. Ten ekonomiczny czynnik był wskazywany przez rząd Zjednoczonej Prawicy w 2016 r. w momencie wprowadzania programu 500+. Wydatki socjalne nie były wówczas jeszcze nadmiernie napompowane.
Program 500+ kosztował wtedy w ciągu roku 22 mld zł i nie miał być wydatkiem ekstra, tylko wynikiem poprawy ściągalności VAT i akcyzy, czyli najważniejszego podatku w polskim budżecie. Przy czym wzrost gospodarczy w tym okresie był wyższy niż obecnie, bo w 2015 r. wyniósł 3,6% PKB. Rząd liczył jednocześnie, że tak poważny impuls stworzy przestrzeń do wyższego wzrostu gospodarczego.
Otwarcie mówili o tym przedstawiciele rządu. Do dwóch pierwotnych założeń programu 500+ – zwiększenie dzietności i likwidacja ubóstwa rodzin z dziećmi – dodawali więc niemal od razu czysto ekonomiczny czynnik silnego wsparcia dla konsumpcji prywatnej, która tradycyjnie w Polsce jest jednym z najważniejszych czynników wzrostu. Już wtedy jednak wielu ekonomistów podkreślało, że koncentracja rządu głównie na konsumpcji prywatnej nie zapewni długotrwałego stabilnego polepszenia koniunktury, a zwiększone mocno transfery socjalne mogą być problemem w okresie dekoniunktury.
Według szacunków za 2015 r. tylko ok. 15% beneficjentów programu oszczędzało otrzymane pieniądze. Większość rodzin przeznaczała je na bieżące wydatki. „Można szacować, że w skali całego roku program „Rodzina 500+” dokłada do wyników PKB ok. 0,3-0,4 pkt proc.” – pisał w połowie 2017 r. Arkadiusz Krześniak, główny ekonomista Deutsche Bank Polska. Rząd chwalił się, że dzięki programowi 500+ wzrost gospodarczy może wynieść nawet ok. 4%, a nie ok. 3% jak wcześniej.
„Gdy sytuacja gospodarcza w Polsce jest bardzo dobra, rząd nie będzie miał problemów ze znalezieniem ponad 20 mld zł rocznie na 500+. Problem pojawi się, gdy dynamika wzrostu PKB spowolni, a to prędzej czy później nastąpi. Istnieje ryzyko, że wówczas sytuacja fiskalna ulegnie znacznemu pogorszeniu i deficyt gwałtownie podskoczy” – mówił również w połowie 2017 r. Piotr Bielski, główny ekonomista BZ WBK.
Parę lat to trwało, ale historia przyznała mu rację. Dziś program 800+ pożera znacznie większe pieniądze, a wzrost gospodarczy jest znacznie mniejszy, niż był przed kryzysem covidowym. I mamy problem.
Gdyby nie wydatki socjalne, nie byłoby tyle pieniędzy z podatków?
Gdyby przyjąć tylko interpretację rachunkową Andrzeja Rzońcy, należałoby już w 2015 r. zahamować nie tylko program 500+, ale też inne rodzaje transferów socjalnych, bo zwiększały one ogólny poziom wydatków publicznych w naszej gospodarce. Gdybyśmy zwiększali transfery społeczne tylko w takim tempie, by odzwierciedlać wzrost gospodarki, to mogłyby rosnąć tylko o ok. 3% rocznie. A – jak wiemy – rosły znacznie szybciej.
Jak to wygląda na tle Europy? Udział wydatków socjalnych w 2016 r. sięgał w krajach Unii Europejskiej średnio 16,6% PKB oraz tyle samo dla Polski. W obu przypadkach stanowiło to ok. 40% wszystkich wydatków sektora finansów publicznych. Ale nie chodzi wyłącznie o świadczenia i transfery dla rodzin. Największy udział w tych wydatkach socjalnych miały świadczenia dla osób starszych stanowiące ponad 50% całego socjalu zarówno w Polsce, jak i w Unii Europejskiej.
Dekadę później, w budżecie na 2025 r., udział wydatków socjalnych jest w Polsce dużo wyższy. Łącznie ta część budżetu to będzie w sumie aż 48,9% przyszłorocznych wydatków publicznych. Największy udział mają w tym koszyku świadczenia na rzecz rodzin i dodatkowe emerytury w części wypłacanej z budżetu. W sumie transfery socjalne to już obecnie ok. 17-18% całego PKB. Czyli niemal co piąta złotówka wypracowana w polskiej gospodarce przeznaczana jest na te cele. To – łącznie z wydatkami z ZUS – ok. pół biliona złotych rocznie.
I właśnie ten wskaźnik – wzrost świadczeń społecznych z 16,6% polskiego PKB do nawet 18% – świadczy o tym, iż wydajemy na socjal więcej, niż wynikałoby to z możliwości, jakie daje wzrost gospodarczy (przekładający się z kolei na wpływy podatkowe). Mamy strukturalnie nadwyżkę wydatków nad przychodami.
Czy Polska w tym szaleńczym pędzie ku socjalowi przebija inne kraje naszego regionu? Nie, wciąż jesteśmy średniakami, a nasze wydatki na programy socjalne to często odbicie tego, co dzieje się w innych krajach Unii Europejskiej. Podążamy za Unią Europejską, gdzie kolejne rządy starają się myśleć o dobrostanie społecznym, a nie tylko wzroście gospodarczym i bezdusznych wskaźnikach. Ale są skutki uboczne: podobnie jak wiele innych krajów europejskich strasznie się już zadłużyliśmy, a ten proces niestety się łatwo nie skończy.
Duża część wydatków socjalnych ma charakter sztywny, trzeba je waloryzować i ponosić ich koszty przez kolejne lata, a nie ma szans na ich zamknięcie. Wśród tych wydatków są oczywiście niezbędne wydatki na takie świadczenia jak emerytury i renty, ale polityka rodzinna stanowi coraz większy udział. Na wykresie poniżej zaznaczona żółtym kolorem. Jak to wygląda w UE według ostatnich dostępnych danych Eurostatu za 2022 r.?:
Tradycyjnie krajem o bardzo wysokim udziale wydatków socjalnych w wydatkach publicznych i w PKB jest Francja. Szczyciła się ona zawsze również swoimi programami wspierającymi rodziny i dzietność. Swoją drogą nasz program 500+/800+ został skrojony trochę na wzór francuskiego programu „allocations familiales”, jednak również we Francji, mimo ogromnych pieniędzy przeznaczanych na ten zakres polityki społecznej państwa, demografia jest w zapaści, nieco tylko ratowana przez urodzenia dzieci w rodzinach imigrantów.
Dla polepszenia naszych nastrojów można dodać, że wzrost wydatków na politykę rodzinną został we Francji zauważony, a nawet przyjęty z uznaniem, jako przejaw troski o ważne kwestie demograficzne, o czym pisałem tu. Nasze wydatki na politykę prorodzinną okazały się nawet wyższe w relacji do PKB niż wydatki francuskie, a właściwie nasz kraj okazał się w 2022 r. liderem tego typu wydatków, przebijając m.in. takiego potentata socjalnego jak Szwecja:
Jest jednak druga strona tak wysokiego udziału transferów socjalnych w wydatkach publicznych i w PKB. To mocne wsparcie dla konsumpcji prywatnej, czyli jednego z trzech najważniejszych filarów wzrostu gospodarki. O ile w ostatnim okresie osłabł mocno eksport, również z powodu kłopotów naszych głównych partnerów w strefie euro, głównie Niemiec, bardzo słabo wyglądają też inwestycje publiczne i firm prywatnych, o tyle konsumpcja prywatna wciąż dosyć dobrze wspierała PKB.
Ostatnie dane o załamaniu sprzedaży detalicznej we wrześniu trochę zaburzają ten obraz, ale może być związane ze wzrostem opłat za mieszkanie i kosztów energii i tendencjami do większych oszczędności w związku z odczuwaną społecznie większą niepewnością nastrojów konsumenckich.
Wydatki socjalne rosną, a bieda… też rośnie
Z całą pewnością warto zapamiętać dwie liczby: wydatki socjalne wzrosły w Polsce z 40% do 49% wszystkich wydatków publicznych (czyli tych, którymi zarządza państwowy budżet oraz samorządy). Wzrosły też w proporcji do wielkości gospodarki z 16,5% do 18% PKB (a warto pamiętać, że 1% PKB to 40 mld zł rocznie). Warto też pamiętać dwie inne liczby – że pod względem wydatków socjalnych w proporcji do wielkości gospodarki prześcignęliśmy nawet tak prosocjalne kraje jak Szwecja czy Francja.
Gdyby wydatki socjalne rosły w tempie, w jakim rośnie gospodarka, to zadłużenie Polski przez dziesięć ostatnich lat wzrosłoby w niewielkim stopniu, bo wszystkie wydatki publiczne w relacji do PKB (nie licząc wojskowych) poszłyby w górę z 41% do 43% PKB. Zatem to zwiększone transfery socjalne odpowiadają w największej części za wzrost zadłużenia Polski. A efekt tych wydatków – poza narastającym długiem i dziurą w państwowym budżecie – jest taki, że skrajna bieda w Polsce rośnie, zamiast znikać. Czy Wam też się to nie składa?
Źródło zdjęcia: Kenny Eliason/Unsplash