Amerykańska Rezerwa Federalna zbliża się do rozpoczęcia cyklu obniżek stóp procentowych, a Europejski Bank Centralny zrobił już pierwszy krok. Tradycyjnie cykl łagodzenia polityki pieniężnej to dla inwestorów na rynku długu czas wysokich stóp zwrotu. Warunek jest jednak taki, że oczekiwania na cięcia stóp nie przerosną rzeczywistej ich skali. Czy obligacje USA i strefy euro dadzą zarobić w najbliższym roku? Pytam analityków Franklin Templeton Institute
„Stopy w USA są na restrykcyjnych poziomach” – ocenia Łukasz Łabędzki, starszy analityk Franklin Templeton Institute. Co to oznacza? Że obecny poziom stóp procentowych wpływa na hamowanie wzrostu gospodarczego. A wraz ze słabnięciem popytu konsumpcyjnego zmniejsza się także inflacja.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Jeszcze kilka miesięcy temu rynek spodziewał się, że amerykańska Rezerwa Federalna przystąpi do łagodzenia polityki pieniężnej szybko i zdecydowanie. Z wycen instrumentów pochodnych można było wnioskować, że inwestorzy obstawiają nawet 7-8 obniżek stóp w 2024 r. Fed studził te zapędy, powtarzając jak mantrę: „higher for longer”, czyli „wyżej na dłużej” w kontekście kosztu pieniądza.
„Horyzont oddziaływania polityki pieniężnej w USA się wydłużył” – tłumaczy Łukasz Kałwak, który we Franklin Templeton Institute również zajmuje stanowisko starszego analityka. To znaczy, że więcej czasu musi upłynąć, zanim zmiany stóp procentowych przełożą się w pełni na gospodarkę. Dlaczego tak jest?
Łukasz Łabędzki wyjaśnia, że przez pokryzysową dekadę „zmieniła się struktura bilansów gospodarstw domowych”. Po stronie pasywów – czyli zobowiązań – zdecydowanie więcej jest kredytów o stałym oprocentowaniu. W największej części są to kredyty mieszkaniowe, z których ok. 90% jest właśnie na stałą stopę.
A duża część z nich była zaciągana w okresie ultraniskich stóp procentowych. „Kredytobiorcy w USA nie mają zachęt do refinansowania. Nawet jeśli ktoś chciałby sprzedać swój dom i np. kupić większy, to wstrzymuje się z wystawieniem go na rynek, ponieważ musiałby sam zaciągnąć kolejny kredyt na dużo gorszych warunkach” – wyjaśnia Kałwak.
Paradoksalnie może to prowadzić do sytuacji, w której wysokie stopy procentowe sprawiają, że… nieruchomości mieszkalne drożeją. Popyt na nie jest bowiem bardzo duży, a podaż ograniczona. W amerykańskiej inflacji zaś ceny nieruchomości mają bardzo istotny udział (łącznie segment „mieszkania” odpowiada za ok. 45% koszyka inflacyjnego, z tego „ekwiwalent właściciela” – ok. 25%). W tej, którą liczy polski GUS, znajdują się jedynie czynsze („opłaty na rzecz właścicieli”) i odpowiadają one za… 1,7% koszyka.
Stąd płynie przekonanie Fed, że ceny w USA stały się „lepkie” – czyli tak łatwo nie uda się zbić inflacji do pożądanych poziomów. A zatem nie ma powodu, by szybko obniżać stopy procentowe, tym bardziej że rynek pracy i gospodarka radzą sobie nieźle.
Amerykanie zarabiają na wysokich stopach
Jest jeszcze jeden powód, który sprawia, że wydłuża się efektywny czas oddziaływania wysokich stóp procentowych.
„Aktywa gospodarstw domowych także się zmieniły przez ostatnie lata. Ich profil stał się dużo bezpieczniejszy – Amerykanie mają więcej oszczędności w krótkoterminowych papierach skarbowych. A te obecnie mają wysokie rentowności. Mamy więc połączenie długoterminowych kredytów na stałą (i niską) stopę procentową oraz krótkich papierów o wysokiej stopie procentowej” – mówi Łabędzki.
Silny rynek pracy, koszty odsetkowe „zamrożone” na niskim poziomie i struktura oszczędności pozwalająca na odnoszenie korzyści z wysokich stóp procentowych – to wszystko razem wzięte sprawia, że konsumpcja w USA, choć nieco hamuje, jest nadal mocna.
Tymczasem w strefie euro EBC rozpoczął już obniżanie stóp procentowych. Na razie od jednego cięcia, bez konkretnych zapowiedzi kontynuacji, ale pierwszy krok został zrobiony.
„Inflacja w strefie euro w projekcjach EBC jest w celu w kolejnych latach. Ta decyzja była uzasadniona” – uważają analitycy. Zwracają też uwagę, że rentowności obligacji w strefie euro są niższe niż w USA, jednak nie jest to niczym nadzwyczajnym. „Oczekiwany wzrost gospodarczy w strefie euro jest wolniejszy niż w Stanach Zjednoczonych, stąd też niższa rentowność długoterminowych obligacji” – wyjaśnia Łabędzki.
Dodaje, że neutralną stopę procentową – czyli taki jej poziom, który nie wpływa ani na plus, ani na minus na inflację – szacuje się na ok. 2%. EBC ma więc przestrzeń, by politykę pieniężną normalizować. Obecnie benchmarkowa stopa EBC wynosi 3,75% (już po pierwszej obniżce).
„Rynki wyceniają, że EBC będzie bardziej jastrzębi, niż wynikałoby to z naszych przewidywań” – stwierdza Łabędzki. To zaś są dobre wiadomości dla inwestorów w obligacje USA i krajów strefy euro.
Obligacje USA dadzą zarobić
Zdaniem Łukasza Kałwaka oczekiwania inwestorów wobec ścieżki stóp procentowych w USA ustabilizowały się i – urealniły. W tej chwili rynki spodziewają się dwóch obniżek w drugiej połowie roku, co jest też mniej więcej zbieżne z komunikacją Fed. Można zatem założyć, że okres podwyższonej zmienności obligacje USA mają już za sobą.
Czego można zatem oczekiwać po inwestycji w obligacje USA w tym momencie cyklu? Po pierwsze można skorzystać z nadal relatywnie wysokich rentowności – a więc wejść na rynek przy dość niskich cenach. Po drugie rozpoczynający się cykl obniżek – wyceniony obecnie przez rynek bez ekstrawagancji – doprowadzi do stopniowego obniżania się rentowności, a więc wzrostu cen obligacji. A to oznacza dodatkowe zyski.
Analitycy Franklin Templeton Institute szacują, że łączna stopa zwrotu z portfela obligacji USA w reakcji na obniżenie stóp procentowych o 1 punkt procentowy może w ciągu 12 miesięcy wynieść blisko 10%. A im dłuższą zapadalność mają instrumenty, tym ten potencjalny zysk jest większy. W przypadku papierów 2-letnich może to być niecałe 6%, dla 10-letnich stopa zwrotu została oszacowana na 12%, a dla 30-letnich – sięga już ponad 20%.
Oczywiście, gdyby zdarzyło się, że Fed zdecyduje się z jakichś powodów na zacieśnienie polityki pieniężnej (inflacja jednak zacznie rosnąć, pojawi się nowy szok w gospodarce, który podbije ceny itp.), inwestorzy muszą liczyć się ze stratami. Jednak obecne rentowności dają „poduszkę”, która sprawi, że straty te nie będą tak bolesne, jak na początku cyklu podwyżek stóp procentowych na przełomie 2021/2022 r. Wówczas punktem wyjścia były zerowe stopy.
Jeszcze lepsza może być sytuacja na europejskim rynku długu. Przedstawiciele Franklin Templeton Institute są zdania, że rynek uważa za zbyt jastrzębie podejście EBC do cięcia stóp – czyli nie spodziewa się znaczących obniżek. Jednak jeśli rzeczywiście koszt pieniądza miałby w strefie euro spaść mocniej – jak sugerują analitycy FTI – to tym więcej do zyskania mają inwestorzy w eurowe obligacje.
Dolar znalazł równowagę
Ustabilizowanie się oczekiwań rynkowych wobec ścieżki stóp procentowych w USA i w strefie euro ma jeszcze jedną ważną konsekwencję. Analitycy FT Institute oceniają, że w takich warunkach można spodziewać się raczej stabilizacji notowań euro wobec dolara w najbliższych miesiącach.
Spektakularne osłabienie amerykańskiej waluty pod koniec 2023 r. wynikało właśnie w dużej mierze z przeszacowanych przez rynek – jak się później okazało – oczekiwań na tempo i skalę cyklu obniżek stóp procentowych przez Rezerwę Federalną.
Wysokie stopy sprzyjają sile waluty. Inwestorzy spodziewali się, że w USA zacznie się luzowanie polityki pieniężnej (bo inflacja została pokonana, a gospodarka słabnie), zaś borykająca się z nadal wysokim wzrostem cen strefa euro nadal będzie trzymać stopy wysoko. To działało na korzyść europejskiej waluty kosztem amerykańskiej.
Z czasem te oczekiwania się „znormalizowały”, a dolar i euro weszły w trend boczny – w którym pozostaną jeszcze w kolejnych miesiącach. Oczywiście, o ile nie wydarzy się coś, czego dzisiaj nie zakładają ani ekonomiści, ani bankierzy centralni, ani inwestorzy. Tego jednak, z definicji, nie da się wykluczyć, ale też i nie sposób przewidzieć.
Źródło zdjęcia: Pepi Stojanovski/Unsplash