W erze mediów społecznościowych mnóstwo ludzi uważa, że – zamiast podejmować samodzielne decyzje – warto śledzić to, co robią „autorytety” i je naśladować. Bardziej rozsądne do tego zjawiska podejście każe raczej traktować wskazówki „zaufanych” ludzi w kategoriach wsparcia – nie wyroczni. I to ma sens, ale… nie dla Komisji Nadzoru Finansowego, która uważa, że firmy inwestycyjne nie powinny ułatwiać klientom śledzenia portfeli inwestorów-amatorów. Social trading (określany też jako copy investing) do kosza? A co z influencerami?
Social trading (lub social investing albo copy trading – różnie mówią) to zjawisko, o którym pierwszy raz w „Subiektywnie o Finansach” napisałem kilka lat temu. Polega ono na tym, że aplikacje do inwestowania oferują nie tylko narzędzia do łatwego zakupu i sprzedaży papierów wartościowych, ale i pozwalają – za zgodą konkretnego inwestora – upubliczniać efekty jego inwestycji. A stąd już prosta droga do budowania rankingów skuteczności i tworzenia lokalnych gwiazd – słowem do grywalizacji inwestowania.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Tak właśnie wyrosła potęga eToro, jednej z najstarszych aplikacji do inwestowania. Można tam wybrać sobie jednego z inwestorów, któremu akurat dobrze idzie oraz skopiować jego portfel. Wydaje mi się, że jest to popularna usługa (choć nie pamiętam, by eToro przedstawiało kiedykolwiek dane o jej zasięgu).
Oczywiście: nie ma żadnego powodu, by wierzyć, że jakiś domorosły inwestor będzie trwale osiągał lepsze wyniki niż profesjonaliści z funduszy inwestycyjnych, ale… przecież nawet małpa potrafi „inwestować” lepiej niż spore grono fund managerów (były o tym eksperymenty). Poza tym nikt nie każe traktować poczynań innych inwestorów jak prawdy objawionej. Można brać je pod uwagę przy tworzeniu własnego portfela albo wyrabiania sobie opinii o stanie rynku.
W eToro social trading szybko przestał być sposobem na grywalizację inwestowania, a zaczął być normalnym modelem biznesowym, bo ci inwestorzy, których poczynania kopiuje największa liczba innych inwestorów, dostają za to wynagrodzenie. Bo ich rola jest kluczowa – gdyby nie oni, duża część klientów eToro mogłaby przejść do dowolnej konkurencyjnej aplikacji inwestycyjnej. To właśnie możliwość śledzenia ulubionych inwestorów jest wartością dodaną.
Social trading w Polsce? Niemile widziany
Kilka tygodni temu pisałem o tym, że social trading (czy social investing – jak zwał, tak zwał) wprowadza popularna w Polsce aplikacja do inwestowania XTB. Trzeba przyznać, że w XTB zrobili to odpowiedzialnie – nie udostępnili opcji automatycznego kopiowania wybranego „publicznego” portfela za pomocą jednego kliku, a jedynie możliwość otrzymywania powiadomień o zmianach w tym portfelu. To skłania do samodzielnego podejmowania decyzji, a nie do ślepego i bezmyślnego oraz pakietowego kopiowania czyichś decyzji.
Ciepło wyrażam się o tego typu opcjach, bo w Polsce brakuje pomysłów na zachęcanie ludzi do inwestowania. Doradcy inwestycyjni, maklerzy, brokerzy, dealerzy, zarządzający aktywami – oni wszyscy są dla zwykłych ludzi „przezroczyści”. Do inwestowania na rynku kapitałowym przeciętnego Polaka chyba najszybciej przyciągnie… jego sąsiad, który to zrobił i mu się udało. Czasem to będzie sąsiad „wirtualny”, czyli z aplikacji. No, ale skoro w aplikacji randkowej ludzie poznają się na całe życie, to może społecznościowe funkcje aplikacji do inwestowania też się czasem przydadzą?
Komisja Nadzoru Finansowego, która jest taką „policją” na rynku kapitałowym, wcale tak nie uważa. W piątek XTB niespodziewanie wyłączyło social trading w aplikacjach klientów. Jako uzasadnienie podano najnowsze stanowisko Komisji Nadzoru Finansowego. Co KNF widzi złego w tym, że jedni inwestorzy podpatrują innych i mogą się od nich uczyć? Nie otrzymałem stanowiska KNF w oryginale, ale obszerne jego omówienie udostępnił mi Jacek Barszczewski, rzecznik urzędu KNF (bardzo dziękuję!).
„Stanowisko UKNF wyjaśnia firmom inwestycyjnym, jakie obowiązki są związane z wprowadzeniem dla klientów możliwości wykorzystania copy trading. Takie rozwiązanie musi odpowiadać wymogom dla usług maklerskich, aby zapewnić ich właściwy poziom oraz ochronę praw klientów, którzy chcą korzystać z możliwości kopiowania transakcji innych inwestorów w ramach firmy inwestycyjnej”
Czyli: jeśli jakieś biuro maklerskie chce oferować copy trading to nie może tego robić „bez trybu”, tylko wpisać to w jedną z regulowanych przez KNF usług maklerskich, np. zarządzanie portfelem lub doradztwo inwestycyjne. Zarządzanie portfelem polega na inwestowaniu pieniędzy klienta (ten po prostu powierza pieniądze specjalistom z biura maklerskiego i oni mają dla niego zarabiać pieniądze), a doradztwo inwestycyjne – na wydawaniu klientowi rekomendacji, z których może on skorzystać albo nie.
„W rozwiązaniu copy trading inwestorzy, których portfele lub transakcje mogą być kopiowane przez innych klientów, są tak naprawdę osobami podejmującymi decyzje inwestycyjne za klienta albo doradzającymi pośrednio klientowi. Jeżeli nie posiadają oni odpowiednich kwalifikacji, zgodnie z prawem, nie mogą brać udziału w świadczeniu usług przez firmy inwestycyjne”
– relacjonuje mi Jacek Barszczewski. Krótko pisząc (o ile dobrze rozumiem): jeśli prowadzisz publiczny portfel i pozwalasz śledzić swoje poczynania, to albo musisz mieć licencję doradcy inwestycyjnego albo… nie powinieneś tego robić. Analogicznie: jeśli firma inwestycyjna (np. biuro maklerskie) umożliwia śledzenie jakiejś „inwestycyjnej gwiazdy”, to najpierw musi zapewnić, że ów gagatek ma licencję na doradztwo inwestycyjne.
———————–
CHCESZ ZAPLANOWAĆ ZAMOŻNOŚĆ? PRZECZYTAJ KONIECZNIE! Myślisz, że nie masz szans na żywot rentiera? Że masz za mało oszczędności? Że za mało zarabiasz? Że nie umiał(a)byś dobrze ulokować pieniędzy, gdybyś je miał(a)? W tym e-booku pokazuję, że przy odrobinie konsekwencji, pomyślunku i, posiadając dobry plan, niemal każdy może zostać rentierem. Jak bezboleśnie oszczędzać, prosto inwestować i jak już teraz zaplanować swoje rentierstwo – o tym jest ten e-book. Praktyczne rady i wskazówki. Zapraszam do przeczytania – to prosty plan dla Twojej niezależności finansowej.
———————–
Za podglądanie trzeba dać po łapach?
I tym prostym ruchem Komisja Nadzoru Finansowego chyba skasowała możliwość inspirowania się jednych inwestorów przez innych inwestorów. Inspirować można się tylko doradcą inwestycyjnym, a nie jakimś – pożal się Boże – amatorem spod budki z piwem, który zainwestował wszystkie pieniądze w Nvidię i teraz udaje guru. Profesjonaliści, jakimi są firmy inwestycyjne, nie powinny robić z takiego fuksiarza kogoś więcej, niż jest.
Oczywiście: dotyczy to tylko polskich firm inwestycyjnych, bo takie eToro nadal może oferować możliwość kopiowania portfeli. Karząca ręka polskiego nadzoru nie dociera ani na Cypr, ani w inne miejsca, gdzie mogą być zarejestrowane aplikacje do inwestowania. Aczkolwiek w eToro też już chyba mają spinkę, bowiem…
„UKNF dostrzega obecność w Polsce podmiotów, które nie podlegają krajowemu nadzorowi, a które taki copy trading świadczą. Chcemy, aby zasady dla firm inwestycyjnych były równe, a poziom ochrony w ramach copy trading jednakowy w całej Unii Europejskiej. W związku z tym podejmujemy obecnie w tym zakresie odpowiednie działania na poziomie unijnym”
Wygląda to trochę tak, jakby mały Jasiu odgrażał się w piaskownicy, że on jeszcze pokaże temu wujowi, który nie pozwolił mu się przejechać motorem. Niestety, mamy XXI wiek i pewne usługi można świadczyć zdalnie. Chociaż cały drżę na myśl o tym, że przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego mógłby np. zostać odesłany na odcinek taksówkowy. Skończyłoby się rumakowanie i przewozy bez licencji doradcy przewozowego.
Widzę trzy problemy w działaniach KNF dotyczących usług typu copy trading, social trading czy social investing. Pierwszy już naświetliłem – ludzie i tak będą mieli dostęp do tego typu usług i będą z nich korzystali. Jedyne, co KNF może zrobić, to zmniejszyć konkurencyjność zarejestrowanych w Polsce firm, odcinając je od atrakcyjnej potencjalnie usługi.
Drugi problem jest poważniejszy. Zdaniem UKNF korzystanie z usług licencjonowanych „majstrów” od inwestowania uchroni klientów przed nadmiernym ryzykiem. Hmmm… a to przypadkiem nie licencjonowane asy zarządzania poinwestowały setki milionów złotych pieniędzy klientów w obligacje Getback? Czy ten fundusz nieruchomości, który w najlepszym w historii okresie na rynku mieszkaniowym wygenerował klientom 97% strat w ciągu 10 lat, to nie był zarządzany przez licencjonowanych asów?
Osobiście wolałbym mieć więcej możliwości podejmowania ryzyka na własny rachunek, składania portfela inwestycyjnego z różnych (mniej i bardziej ryzykownych) narzędzi. Chciałbym być informowany o tym jakie ryzyko podejmuję (i tutaj na pewno jest rola KNF), ale nie chciałbym, żeby jakikolwiek urzędnik mówił mi co jest dla mnie za bardzo ryzykowne, a co nie. Przynajmniej dopóty, dopóki ten urzędnik nie będzie umiał zapobiegać takim przypadkom jak Getback.
Dawno temu nadzór finansowy w Polsce wyrzucił do śmietnika pożyczki społecznościowe. Czyli możliwość pożyczania przez jedną grupę ludzi pieniędzy innej grupie ludzi za pośrednictwem platform, które te pieniądze mieszały i rozdzielały na frakcje (przy okazji próbując robić coś a la ocenę ryzyka kredytowego). To było rzeczywiście mocno ryzykowne, odchodziło tam czasem pranie pieniędzy, ale z drugiej strony można było zarobić więcej niż w banku (bez ochrony kapitału) i pożyczyć od ludzi pieniądze taniej niż w banku.
Nadzór finansowy uznał, że taki sposób inwestowania jest m.in. dla mnie zbyt ryzykowny (bo jeszcze mógłbym się za bardzo wczuć w rolę banku, albo zostać globalnym lichwiarzem) i „zamknął” wszystkie polskie platformy, które się zajmowały pożyczkami społecznościowymi.
Prezesi banków otworzyli szampana (te najdroższe kredyty w Europie to nie przez brak konkurencji czasem?), a ja musiałem przenieść się do zagranicznych platform zajmujących się dokładnie tym samym. I tam inwestować 1% mojego portfela w pożyczki udzielane ludziom w Ameryce Łacińskiej. I tyle w temacie zarządzania dostępem do usług. Jedyne, co nadzór finansowy osiągnął, to zlikwidowanie polskich firm finansowych. Nie jestem tylko pewny czy o to chodziło.
Social trading do kosza? A co z influencerami „sprzedającymi” portfele?
Trzecia sprawa jest najpoważniejsza. Otóż jak już KNF zlikwiduje publikowanie inwestycji inwestorów-amatorów na platformach inwestycyjnych pod zarzutem, że jest to nielegalne „zarządzanie aktywami” (poprzez kopiowanie portfeli) albo „doradztwo inwestycyjne” (poprzez udostępnianie informacji na czym ktoś zarobił pieniądze i sugerowanie, że warto go naśladować), to… może wcale nie być lepiej. Dziesiątki, jak nie setki, finansowych influencerów też udostępnia swoje portfele (często za pieniądze), ludzie je kopiują, czasem zarabiając, a czasem tracąc na tym pieniądze.
Mnie też dziesiątki ludzi proszą o pokazanie mojego prywatnego portfela. Nie robię tego, bo uważam, że nie byłoby to odpowiedzialne (inwestowanie musi uwzględniać indywidualne preferencje i sytuację). Ale wielu influencerów to robi. Bo zapanował XXI wiek. Dziś autorytety tworzy się na Youtube, a nie na uniwersytetach. Ludzie wolą słuchać „gwiazd” z aplikacji niż renomowanych doradców inwestycyjnych z licencją.
Ubolewam nad tym, ale obawiam się, że wydawanie stanowisk tu nie pomoże. Jeśli zaś KNF jest zdeterminowana, by uciąć możliwość „sprzedawania portfeli” przez osoby nie posiadające licencji doradcy inwestycyjnego (czyli bardzo szeroko interpretować to, co robią influencerzy giełdowi), to… nadzór czeka trudne zadanie. Stanowisko KNF to rodzaj wycieczki patrolu policyjnego na skraj lasu. Można tam ukarać mandatem jakiegoś zabłąkanego rowerzystę i mieć wyrobiony limit interwencji, ale bez wejścia do ciemnego lasu świat nie stanie się lepszy. A ciemny las jest w internecie, nie w biurach maklerskich.
Na pewno trzeba tak układać świat inwestowania, żeby ludzie wiedzieli jakie – mniej więcej – ryzyko podejmują. I liczyć na to, że prędzej czy później dojdą do właściwych wniosków. W wielu krajach próbowano zabronić Ubera. Ale duża część ludzi powiedziała: „chcemy niskiej ceny, a nie kierowcy z licencją, znajomością miasta, egzaminem psychologicznym i zdobytym w Polsce prawem jazdy”. I Uber w większości krajów przejął część rynku, politycy nie mieli za sobą poparcia społecznego, by go zablokować.
Ale w bardzo wielu krajach (w Polsce jeszcze nie) ludzie sią zorientowali, że tam, gdzie niska cena i brak licencji, jest mniej bezpiecznie, mniej wygodnie i mniej niezawodnie. I dziś Uber coraz częściej musi spełniać te same wymogi, co korporacje taksówkowe. Sam w „Subiektywnie o Finansach” piałem z zachwytem o taksówkach w aplikacji. Musiałem kilka razy zapłacić dwa razy tyle, co w „klasycznej” taksówce – z powodu mnożników i dynamicznych cen – żebym zrozumiał, że w branży taxi też nie ma darmowych lunchów. I dziś Ubera wybieram tylko w ostateczności. Wolę zapłacić więcej i mieć pewność, że zostanę porządnie obsłużony.
Uważam, że nie ma sensu ustalać arbitralnie z jakich usług inwestycyjnych ludziom powinno być wolno korzystać, a z jakich nie. Po pierwsze dlatego, że czasem można stracić autorytet (tak się stanie, gdy ludzie i tak sobie znajdą miejsce, gdzie z „zabronionej” usługi skorzystają), a po drugie dlatego, że świat się zmienia zbyt szybko. Dziś inwestowanie – od strony „wymyślania” tego w co i jak inwestować – nie odbywa się tylko w biurach maklerskich, ale też na blogach, na Facebooku i na Youtube. A coraz częściej w świecie kryptowalut. I to się raczej nie zmieni.
zdjęcie tytułowe: Copilot AI