Przeciętny Polak wydaje na odzież i obuwie 1300-1500 zł rocznie. Ile mógłby z tego odzyskać, gdyby część ubrań wrzucił do drugiego obiegu? Niektórzy na sprzedaży rzeczy po babci potrafią wykręcić 7000 zł w miesiąc. Przybywa opcji, które dają konsumentom możliwość prostego i bezpiecznego zarabiania na sprzedaży używanych ubrań. Zajęło się tym m.in. Zalando. Jak to działa?
Mamy problem z ubraniami. Jest ich za dużo – w obiegu jest ok. trzy razy więcej sztuk odzieży niż mieszkańców Ziemi. O tym, że problem nie jest wydumany, świadczą dane – według firmy BCG nosimy cztery razy więcej ubrań niż 20 lat temu. Cierpi klimat i cierpi środowisko. Recepta? Moda na „zero waste”, czyli filozofia życia, która opiera się na jednej podstawowej zasadzie – nie wyrzucać, korzystać z tego, co mamy.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Łatwo powiedzieć, gorzej z wykonaniem. Z badań BCG wynika, że konsumenci są bardzo wrażliwi na ceny odzieży. 75% konsumentów deklaruje, że przy wyborze ubrań kwestia poszanowania środowiska jest ważna. Ale wystarczy, że „ekologiczna” koszulka podrożeje o 20%, a z zakupu rezygnuje 30% osób. Dla porównania, jeśli chodzi o ekopieczywo, to w takiej sytuacji „odpada” tylko 8% klientów, a w przypadku usług bankowych – 18%. Gdy cena idzie w górę o 80% – z zakupu rezygnuje 68% konsumentów.
Oto trzy pomysły na to, co można zrobić z używanymi ubraniami. W tym dwa nowe, które sprawią, że życie w stylu „zero waste” staje się łatwiejsze.
Opcja „dar serca”. Wybrać kontener, fundację czy sklep charytatywny?
W zasadzie najgorsze, co możemy zrobić ze zużytym ciuchem, to wyrzucić na śmietnik. Tkaniny (a już szczególnie te sztuczne, takie jak poliester) podlegają recyklingowi. Np. reprezentacja Polski gra w koszulach przerobionych z plastikowych butelek. Jakie mamy opcje wyboru, jeśli chcemy uspokoić swoje sumienie?
Opcja nr 1. Wrzucić do kontenera. Zgaduję, że większość z nas, gdy myśli o tym, jak zagospodarować niepotrzebną garderobę, bierze pod uwagę właśnie kontener. Stoi ich mnóstwo w całej Polsce i są firmowane przez różne organizacje charytatywne. Trafia tam wszystko – ubrania prawie nowe i dokumentnie zniszczone, czyste i brudne, a także wszelkie inne tkaniny – koce, pledy, narzuty.
Korzystanie z kontenerów obrosło mitami – kiedyś należały do Polskiego Czerwonego Krzyża, a potem organizacja ta podpisała umowę z firmami, które zajmują się „zbieractwem” zawodowo. Efekt jest taki, że los ubrań zależy od tego, w jakim są stanie: te najlepsze trafiają do „second handów”, ale tych jest zdecydowana mniejszość. Większość nadaje się tylko na „przemiał” i do recyklingu – będą z nich różne materiały przemysłowe. Część zysków z tego biznesu trafia na konto organizacji charytatywnej.
Opcja nr 2. Ubrania można przekazać „w darze”. Możliwości jest naprawdę dużo, ale wymaga to zaangażowania czasu, sił i środków (transport ciężkich worów ubrań wymaga sporo siły). Na czyste i niezniszczone ubrania czekają niektóre organizacje charytatywne niosące pomoc osobom w trudnej sytuacji materialnej. Na tej zasadzie działa m.in. Magazyn Odzieżowy Caritas przy ul. Żytniej w Warszawie (zasady działania opisane są tutaj).
Innym sposobem są tzw. sklepy charytatywne. To butiki, które sprzedają przyniesione nieodpłatnie artykuły (ceramikę, meble, ubrania), a zyski przeznaczają na pomoc potrzebującym. Np. Kopalnia Sklep Charytatywny czy sklepy charytatywne Sue Ryder (to zmarła w 2000 r. Brytyjka, która rozwinęła koncepcje takich miejsc).
Kolejny wariant to portal Ubrania Do Oddania – po założeniu konta możemy zamówić karton, do którego pakuje się 10 kg ubrań. W zamian wybrana Fundacja otrzyma od organizatorów zbiórki (formalnie jest to firma jak każda inna) 10 zł za 10 kg ubrań. To proste i wygodne. Co się dzieje z darowizną? Odbiorcami przesortowanych ubrań są drobni przedsiębiorcy prowadzący małe hurtownie odzieży używanej oraz sklepy z odzieżą używaną
Jeśli chcemy mieć pewność, że nasza ulubiona bluza zyska drugie życie, a nie trafi do lumpeksu na drugim końcu Polski, w dodatku po drodze nie zarobi na niej kilku pośredników, najlepiej jeśli skrócimy łańcuch dostaw i oddamy ubrania lokalnej fundacji albo „bankowi ubrań”. A jeśli chcielibyśmy odzyskać chociaż część zainwestowanej w garderobę kasy? Od niedawna jest to duże prostsze i bezpieczniejsze.
Ubraniowe rarytasy trafiają na Vinted. Można wyciągnąć 7000 zł miesięcznie?
W Polsce popularność zyskuje litewska aplikacja Vinted, która jako pierwsza na świecie uregulowała handel używanymi ubraniami w sieci. W Europie ma już 30 mln użytkowników w największych krajach.
Na czym polega wartość dodana Vinted? Owszem, nie ma problemu, żeby wystawić stary sweter na Olx czy Allegro, ale to nie są platformy dedykowane sprzedaży ubrań – jest problem z płatnościami z góry za używany towar.
W Vinted, gdy sprzedam używane ubranie, pieniądze nie trafiają od razu na moje konto. Aplikacja trzyma je w zawieszeniu na swego rodzaju „rachunku powierniczym” tak długo, aż kupujący potwierdzi, że wszystko jest OK – że nie ma tłustej plamy na rękawie albo dziur wygryzionych przez mole. Jeśli kupujący uzna, że towar spełnia jego oczekiwania, kasa trafia na moje konto.
Może to trwać nawet tydzień – sprzedający ma 5 dni na wysyłkę oraz 2 dni na transport. Do wyboru jest paczkomat, kurier Pocztex albo „Paczka w Ruchu”. Co do zasady wszelkie koszty bierze na siebie kupujący: wynoszą one 5% wartości przedmiotu plus ryczałtowe 2,9 zł.
Formalnie jest to opłata za możliwość skorzystania z bezpiecznego sytemu płatności – sprzedający nie dostanie moich pieniędzy, póki nie potwierdzę, że wszystko jest OK. Ale oznacza to, że jeśli ktoś chce kupić kurtkę za 100 zł, to musi zapłacić dodatkowo 7,9 zł za przesyłkę plus 2,9 zł opłaty ryczałtowej plus 5% (5 zł) wartości kurtki – razem 115,8 zł.
Ile na tym można zarobić? Zależy, kto ma jaką szafę – i nie chodzi o to, że ktoś ubierał się tylko w Burberry, Hugo Boss czy Gucci, czyli markach, gdzie trudno znaleźć cokolwiek, co miałoby cenę „tylko” trzycyfrową. Ale „Wyborcza” kilka miesięcy temu opisała, jak 25-letnia Ada w miesiąc zarobiła 7000 zł (na czysto, bo od sprzedaży rzeczy używanych dłużej niż pół roku nie płacimy podatku). Czytelniczka sprzedawała rzeczy vintage (czyli stare, klasyczne, unikatowe, „z duszą”) po mamie i babci.
Zalando – mniejszy zysk i mniej problemów
W szranki z Vinted chce stanąć Zalando – to największy internetowy sklep odzieżowy w Europie. W ostatnich dniach Polska dołączyła do pilotażowych rynków, w których dostępna jest usługa Zalando Pre-Owned, czyli możliwość zakupu i sprzedaży rzeczy używanych. Dlaczego Polska? Z badań wyszło, że Europejczycy chętniej sprzedają, niż kupują ubrania używane. Ale nie Polacy – u nas 62% ankietowanych to jednocześnie sprzedawcy i nabywcy odzieży używanej – średnia europejska to 40%.
Filozofia jest zupełnie inna niż w przypadku Vinted – pieniądze dostajemy już na starcie, a całe ryzyko sprzedaży bierze na siebie Zalando.
„Przechowujemy Twoje rzeczy i sprzedajemy w odpowiednim sezonie przez najlepszy możliwy kanał sprzedaży. Niektóre produkty lepiej nadają się do odsprzedaży offline, a inne lepiej sprzedają się za pośrednictwem kanałów online. Zasadniczo bierzemy na siebie ryzyko sprzedaży Twoich rzeczy i polegamy na tym, że jesteśmy w stanie zminimalizować to ryzyko dzięki naszym możliwościom sprzedaży”
– tłumaczy firma. Widać, że niemiecki gigant jest pewny swego. Jak to działa? Sprawdziłem. Przede wszystkim artykuły muszą być „jak nowe”, no ale to zrozumiałe. Firma z góry odrzuca odzież dziecięcą, szaliki, czapki, stroje kąpielowe i bieliznę, ale też rzeczy „ze śladami użytkowania”.
Jednorazowo można dodać 20 produktów, które są natychmiast wyceniane przez sztuczną inteligencję. Gdy uzbieram szafę do wymiany, zamawiam kuriera, który odbiera ode mnie paczkę. Firma ma 14 dni na weryfikację tego, co jej wysłałem. Jeśli uzna, że garderoba spełnia warunki konieczne do tego, by mogła trafić do sprzedaży na Zalando (w specjalnej zakładce Pre-Owned), dobijamy targu.
Pieniądze mogą wrócić do mnie w formie karty podarunkowej do wykorzystania na kolejne zakupy albo mogą zostać przekazane na jedną z dwóch fundacji: Czerwony Krzyż (głównie na walkę ze skutkami pandemii) albo na WeFores – międzynarodową organizację, która walczy ze zmianami klimatu i o czyste środowisko.
Nie płacimy nic zarówno za wysyłkę, jak i zwrot, jeśli inspekcja wykaże, że ubrania nie nadają się do użytku. Jeśli nie odbierzemy przesyłki zwrotnej – trafią do magazynu, a potem do fundacji.
Zalando – 150% marży na używanych ubraniach. Ale koszty firma bierze na siebie
Najważniejsze pytanie brzmi, jak Zalando wycenia ubrania? Akurat miałem niepotrzebną koszulę, więc postanowiłem ją wycenić. Zrobiłem jej zdjęcia, zalogowałem się, załączyłem te zdjęcia. Na tym etapie nie trzeba było podawać rozmiaru, a jedynie markę i kategorię (w tym przypadku koszula GAP). System wycenił ją na 12,18 zł. Na moje subiektywne oko jest ona w dobrym stanie, mimo 5 lat na karku, nie ma przetarć, plam, wszystkie guziki są na miejscu, więc nie mam powodów sądzić, że system by ją odrzucił.
Zaciekawiło mnie jednak, co by się stało, gdybym tę samą koszulę dodał, oznaczając jednak inną marką. Byłem ciekawy, na ile Zalando wyceni koszulę marki premium, np. Boss. Oczywiście ściemnianie i tak jest bezcelowe, bo firma sprawdza autentyczność marki. Okazało się, że cena koszuli Boss rośnie w skupie do 36,2 zł. Żeby mieć pełny obraz sytuacji, tę samą koszulę oznaczyłem marką „inna” – wtedy wyceny nie było w ogóle. W przypadku Reserved to 6,56 zł.
Za ile Zalando sprzedaje skupione ubrania? Trzeba przyznać, że marża jest spora. Np. najtańsza używana koszula BOSS to wydatek 94 zł – czyli ponad 160% więcej, niż wynosiła stawka odkupu. Oczywiście, nikt nikomu nie broni samemu wystawić koszuli na sprzedaż dostępnymi kanałami: na Allegro czy chociażby na Vinted – wtedy będzie mógł zaproponować taką cenę, jaka tylko mu się zamarzy.
Pytanie, ile będzie czekał na sprzedaż. Duży sklep internetowy ma mnóstwo czasu i miejsca w magazynie. Niestety, w ofercie nie było koszul z metką Reserved i GAP ani H&M, abym także w ich przypadku mógł mieć jakiś punkt odniesienia. Ale np. ceny najtańszych używanych koszul Mustang to 61 zł. Najdroższe koszule marki Bogner to wydatek… 213 zł.
Sprawdziłem jeszcze kilka pozycji: koszulka Adidasa w skupie to 8,49 zł, a płaszcz Tommy Hilfiger – 112,83 zł. Obydwu tych produktów nie ma w ofercie rzeczy używanych. Płaszcz firmy Joop kosztuje 266 zł, a Boss – 600 zł. W „skupie” ceny tych produktów wyniosłyby odpowiednio 77 zł i 83 zł. W tym przypadku marża sklepu wynosi 167% i aż 600%.
Stawki trzeba traktować jako bardzo orientacyjne – jako zdjęcie posłużyła mi jedna koszula i zwykła kurtka – manipulowałem markami i kategoriami, więc możliwe, że jeśli ktoś wrzuci zdjęcia autentycznie rewelacyjnego i drogiego płaszcza, to sztuczna inteligencja Zalando to doceni i właściciel dostanie lepszą wycenę.
Firma chce sporo zarobić na wpuszczeniu do obiegu rzeczy używanych, ale trzeba pamiętać, że niska oferowana klientom stawka zawiera premię za ryzyko, że towar się nie sprzeda, a także koszty logistyki, przechowywania i wprowadzenia do oferty (ktoś każdy ciuch musi obejrzeć, obfotografować i wprowadzić do systemu sprzedaży).
Czy da się z tego wyżyć? Oferta Zalando jest z całą pewnością najprostsza i najwygodniejsza na rynku – z góry wiem, ile dostanę za odsprzedawaną rzecz i nie muszę się martwić o sprzedaż – tak jak w komisie samochodowym. Ale do ręki nie dostaję gotówki, lecz bon na zakupy. To raczej opcja dla tych, którzy chcą szybko opróżnić swoją szafę, a nie zarobić. Tym, którzy z handlowania używanymi ciuchami chcą sobie zrobić prywatną linię biznesową, zostają inne portale.
źródło zdjęcia: PixaBay