WIG20 niedawno został ogłoszony najgorszym indeksem giełdowym świata w 2022 r. A potem zaczęły się prawdziwe spadki na GPW. Poważny światowy kapitał nie chce inwestować na polskiej giełdzie. Ale uczestnicy OFE, PPK czy innych kapitałowych programów emerytalnych, a także posiadacze IKE i IKZE mają mniejsze pole manewru. Jak spadki na GPW wpływają na nasze emerytury? I czy ekstremalnie niskie wyceny akcji to okazja do kilkukrotnego pomnożenia kapitału w najbliższych 10-15 latach czy oznaka umierania polskiej giełdy?
Tego artykułu możesz również posłuchać w naszym kanale podcastowym – czyta Maciej Jaszczuk.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Wpisałem w wyszukiwarkę Google hasło „polska giełda najgorsza na świecie”, żeby sprawdzić, kiedy dokładnie media obiegło zestawienie światowych indeksów, w których nasz rynek kapitałowy znalazł się na samym dnie. Zaskoczyło mnie, jak często ten nagłówek pojawiał się na portalach w ostatnich latach.
Ostatnio zrobiło się o tym głośno pod koniec sierpnia. Media społecznościowe i media ekonomiczne publikowały tabelki i wykresy, które pokazywały, że nie dało się zrobić gorszego interesu na światowym rynku akcji w tym roku niż inwestować w indeksy GPW.
WIG20, czyli ten topowy wskaźnik naszego parkietu, w tym roku jest na minusie o prawie 40%. W ostatnich tygodniach indeks przełamywał kolejne poziomy wsparcia, a na finansowym Twitterze trwała powtórka z historii polskiego średniowiecza: pokój Toruński (1466), bitwa pod Grunwaldem (1410) czy wybuch wojny polsko-czeskiej (1344). Na razie na tym stanęło i spadki na GPW nie cofają nas głębiej w epokę Piastów. Pytanie, czy historia ruszy do przodu, czy też dojedziemy aż do Zjazdu Gnieźnieńskiego…
Nie grasz na giełdzie? Nie myśl, że spadki na GPW Cię nie dotyczą!
Nie da się ukryć, że rola warszawskiej giełdy w skali gospodarki całego kraju jest nieporównywalnie mniejsza niż na bardziej rozwiniętych rynkach. A struktura sektorowa spółek z WIG czy WIG20 nie jest w ogóle reprezentatywna dla całej gospodarki.
Od końca 2021 r. nie było u nas żadnego debiutu – poza kilkoma przejściami z „małej giełdy”, czyli zarządzanego przez GPW rynku NewConnect. To oznacza, że podstawowe zadanie giełdy w gospodarce nie jest wypełnione. Jakie to zadanie? Dostęp do finansowania dla firm. Polskie spółki nie finansują się przez rynek kapitałowy.
Rachunków maklerskich w Polsce jest otwartych około 1,5 miliona. Co nie oznacza, że tyle osób je posiada, bo przecież można mieć ich kilka, by korzystać z oferty różnych brokerów. Dlaczego zatem większość obywateli miałaby się przejmować stanem giełdy? Ponieważ duża część pracujących zawierzyła mu (mniej lub bardziej świadomie) swoje emerytury.
Mówię oczywiście o uczestnikach OFE i PPK – a także innych systemów oszczędzania (np. Dobrowolnych Funduszach Emerytalnych czy Pracowniczych Planach Emerytalnych). Uczestników OFE jest ponad 15 milionów, a PPK – 2,5 miliona.
Jeśli giełda traci, to nie ma się z czego cieszyć. To wcale nie dotyka spekulantów i bankierów. To rzutuje na wysokość emerytur milionów Polaków. I teraz kluczowe pytanie – czy to, co się dzieje na naszej giełdzie, tak mocne spadki na GPW, to zaburzenie, na którym skorzystają inwestorzy długoterminowi, czy raczej ostatnie podrygi naszego rynku? Żeby na to odpowiedzieć, przeanalizowałem, skąd się wzięły tak mocne spadki.
Tracą wszyscy, ale GPW najmocniej. Dlaczego jesteśmy najsłabsi?
Pierwszy i niezaprzeczalny powód to globalna dekoniunktura. Po 10 latach nieprzerwanej hossy na amerykańskiej – a więc najważniejszej na świecie – giełdzie wybuch pandemii na początku 2020 r. przerodził się w bessę. Najkrótszą w historii, bo choć w lutym i marcu S&P 500 spadł o 35%, to nowe rekordy bił już w sierpniu tego roku. A potem do końca 2021 r. zyskał kolejne 40%. Zaś od początku 2022 r. indeks spada – jest już na minusie o 25%, co technicznie oznacza bessę.
A na GPW? WIG20 przez ostatnie 10 lat porusza się w przedziale 1500-2500 punktów. Czyli plus minus 25% od poziomu 2000 pkt. To oznacza, że przez dekadę nie mieliśmy ani porządnej hossy, ani bessy. Marazm. Niewiele lepiej wypadł indeks szerokiego rynku, czyli WIG. Ten wskaźnik wahał się plus minus 33% wokół średniej. I raz nawet, jesienią 2021 r., pobił przedkryzysowy rekord (WIG20 nie był nawet blisko).
Naszym rynkiem rządzi pewna prawidłowość. Gdy na świecie giełdy tracą, to mamy także spadki na GPW. A gdy na świecie są wzrosty, to na GPW… jest trend boczny. Z czego wynika ta relatywna słabość? Na pewno nie pomaga niestabilność krajowego systemu emerytur prywatnych. OFE najpierw były za duże jak na nasz rynek i pompowały w niego tyle pieniędzy, że wyceny spółek oderwały się od rzeczywistości.
A potem nastąpiło przestawienie wajchy. Reforma z 2015 r. sprawiła, że pieniądze z tych funduszy rok w rok odpływają, więc OFE sprzedają akcje, a nie ma ich komu kupować. Cień, jaki na zaufaniu do emerytur kapitałowych położyła ta reforma, kładzie się też na PPK. Chociaż jest to niezwykle korzystny system dla uczestników, to partycypacja w nim jest niska.
Dramatyczny efekt ma też traktowanie firm z udziałem Skarbu Państwa przez polityków jak narzędzi do realizacji wytycznych rządu, a nie jako spółek giełdowych. Mamy więc na GPW producentów energii, którzy nie wypłacają dywidend; banki, którym wysokość oprocentowania lokat chce wyznaczać szef partii rządzącej; czy koncerny paliwowe, których cenniki są elementem sukcesów rządu.
I może to byłoby i dobre dla konsumentów – że zysk nie jest jedynym kryterium, który firmy biorą pod uwagę, zwłaszcza w tak niepewnych czasach jak teraz. Ale nie można mieć ciastka i zjeść ciastka. Niech się Skarb Państwa zdecyduje. Albo używa swoich spółek do realizacji polityki, albo trzyma je na giełdzie. Jeśli decyduje się dzielić udziałami z akcjonariuszami mniejszościowymi, to musi szanować ich prawa i interesy.
Chciałoby się postawić jako kontrprzykład firmy należące do właścicieli prywatnych, ale tutaj też niejednokrotnie widzieliśmy schemat – spółka przeprowadza ofertę, żeby pozyskać od inwestorów kapitał, a gdy debiut się odbędzie, to kontakt z zarządem się urywa i sprowadza tylko do oficjalnych komunikatów i raportów. O spektakularnie złych wynikach IPO z ubiegłego roku pisałem tutaj.
Naszemu rynkowi nie sprzyja pogarszający się stan instytucji publicznych, oddalanie się od standardów demokracji i państwa prawa. Dopóki to wszystko działo się w ramach politycznego teatru, to naszej gospodarce nie przeszkadzało. Ale potem okazało się, że politycy nie żartują i dla frakcyjnych gierek są gotowi poświęcić dziesiątki miliardów euro z funduszy unijnych, stabilność waluty i jej wartość nabywczą.
A jakby tego było mało, za naszą granicą Rosja wywołała barbarzyńską wojnę, napadając na Ukrainę. Spadki na giełdzie, zwłaszcza w dłuższym horyzoncie, bardzo rzadko można przypisać jednemu czynnikowi. Jeśli chodzi o GPW, to wszystko sprzysięga się przeciw niej. I globalne nastroje, i geopolityka, i nasze krajowe podejście do rynku kapitałowego.
Co robić? Uciekać z giełdy? Kasować PPK? A może kupować akcje?
Jedni mówią „Kupuj, gdy leje się krew”, a inni „Nie łap spadających noży”. Przysłowia są mądrością ludu – w dużej mierze dlatego, że zawsze znajdzie się jakieś właściwe na konkretną okazję. Co robić, gdy widzimy tak mocne spadki na GPW?
Spółki na GPW są wyceniane najniżej od wielkiego kryzysu finansowego. I nie chodzi tutaj tylko o nominalny poziom notowań, ale raczej o wycenę w relacji do osiąganych przez nie wyników finansowych. Spojrzałem na jeden z najprostszych wskaźników wyceny, czyli cenę do zysku (C/Z). Oblicza się go, dzieląc cenę, czyli wartość spółki na giełdzie, przez jej roczny zysk.
W uproszczeniu można uznać, że pokazuje to, w ile lat zwróciłaby się nam inwestycja w takie akcje, gdyby spółka generowała taki sam zysk przez najbliższe lata i całość wypłacała w formie dywidendy. Im wyższy ten wskaźnik, tym dłużej trzeba będzie czekać na zwrot z inwestycji. Innymi słowy – im niższy wskaźnik, tym spółka jest tańsza.
W tej chwili wskaźnik C/Z dla indeksu WIG wynosi niecałe 8. Wieloletnia średnia dla WIG wynosi około 14. A więc jesteśmy dużo niżej niż przeciętnie. Jest więc teoretycznie miejsce do powrotu do wyższych wycen. Żeby to się stało, musi albo wzrosnąć licznik tego ułamka (a więc cena akcji pójść w górę), albo mianownik spaść (czyli przyszłe zyski musiałyby się obniżyć).
Prognozy analityków dotyczące wyników spółek na przyszłe lata nie pokazują jednak takiego załamania. Co więcej, wyliczone na podstawie zebranych przez PAP Biznes danych wskaźniki ceny do zysku na przyszłe lata (czyli obecna wartość spółki podzielona przez prognozowane wyniki za ten i kolejny rok) są jeszcze niższe niż teraz. Dla 2022 r. jest to 6,5, zaś dla 2023 r. około 7,5. Są analitycy, którzy wskaźnik Forward P/E szacują na… 5,5. To znaczy, że każda złotówka zysku firmy jest wyceniana 3-4 razy taniej niż każdy dolar zysku spółki z USA.
Z jakiegoś powodu inwestorzy wyceniają spółki z GPW dużo taniej niż zazwyczaj. I to mimo faktu, że wyniki wcale nie mają się tak znacząco pogorszyć. Możliwe są zatem dwa scenariusze. Albo będziemy mieli wkrótce wielką hossę – naprawdę dużą, taką która przyniesie kilkukrotny wzrost cen akcji – albo jest jakiś dodatkowy czynnik, który sprawia, że przy takich żałosnych wycenach zostaniemy na dłużej lub… na zawsze.
Scenariusz pierwszy. Spadki na GPW to nieefektywność rynku. Czeka nas pokoleniowa hossa
Są tacy, którzy początek tej pokoleniowej hossy ogłaszają przy każdym większym odbiciu indeksów warszawskiej giełdy. Jak na razie się to nie sprawdziło. Co by się musiało stać, żeby nagle polskie akcje zaczęły rosnąć? Potrzebny jest napływ kapitału, bo – jak widać – sama obietnica dobrych wyników nie wystarcza.
Skąd ten kapitał miałby się wziąć? Ano z kraju lub z zagranicy. Z kraju mogłyby go dostarczyć fundusze inwestycyjne, gdyby przekonały klientów, by zaczęli wpłacać do nich pieniądze. Jednak na to się nie zanosi, bo u nas raczej napływy do funduszy pojawiają się, gdy te już pokażą dobre wyniki, a nie przed. Wymieniałem to zjawisko jako jeden z największych grzechów polskich finansów osobistych.
Kiedyś w Polsce – a nadal w rozwiniętym świecie – źródłem kapitału na giełdzie są oszczędności emerytalne. Jednak o problemie z nimi wspominałem przed chwilą. Ludzie nie garną się do PPK, a OFE nie mogą doczekać się jakiejś terapii, która zahamowałoby powolne wykrwawianie się.
Trzeba zatem liczyć na inwestorów zagranicznych. Ale tych z kolei odstręcza od naszej giełdy nieciekawa sytuacja w kraju i za naszą wschodnią granicą. Gdyby jednak coś się zaczęło normalizować u nas (sygnałem mogłoby być np. odblokowanie środków z KPO) albo widać byłoby zwiastuny, że wojna zbliża się ku końcowi, wówczas dwóch czy trzech traderów z Wall Street mogłoby uznać, że zaryzykuje procent swojego portfela na wyprzedany rynek z Europy Środkowo-Wschodniej. A to przy skali obrotów na GPW przełożyłoby się na hossę niewidzianą od lat.
Scenariusz drugi. Nasz rynek ma ukryty feler. Trwanie dla trwania
Może być i tak, że rynki właściwie wyceniają spółki z GPW. Oczekują wyższych wycen, bo widzą poważniejsze ryzyko albo ciekawszą alternatywę. Bo w sumie dlaczego właściwie miałbym pakować się na zmienną i zależną od kaprysów polityków giełdę, skoro mam bezpieczne obligacje skarbowe? W ostatnich 10 latach najlepszy roczny wyniki WIG wyniósł +26% (2012 r.). Dziesięcioletnie detaliczne obligacje skarbowe kupione dzisiaj dają 7,25%, a kupione rok temu – ponad 17%.
Racjonalne jest więc oczekiwanie, że akcje, czyli instrument o wyższym ryzyku, da potencjalnie wyższą stopę zwrotu. I stąd rynek nie akceptuje wysokich wycen. Inwestorzy chcą zwrotu swoich pieniędzy w kilka lat, a nie kilkanaście. Tym bardziej, że czasy są wyjątkowo niespokojne. Spadki na GPW są więc uzasadnione.
Czy polskiej giełdzie przypadnie rola dalekiej krewnej na weselu? Która nie wiadomo w sumie, co tutaj robi, no ale wypadało ją zaprosić? Czy GPW pozostanie dla spekulantów zabawką, a dla polityków listkiem figowym wolnego rynku przysłaniającym… co przysłaniającym, to wiadomo.
Co zrobić ma w takiej sytuacji osoba, która na giełdzie grać nie zamierza, ale chciałaby na emeryturze mieć coś więcej niż tylko świadczenie z ZUS i ewentualne „nastki” w okolicach wyborów? Wycofać się z PPK, prawda? Wbrew pozorom, to wcale nie jest takie oczywiste.
W przeciwieństwie do funduszy inwestycyjnych czy OFE, na PPK można zarabiać nawet wtedy, gdy giełda mocno traci. Dlaczego? Ponieważ wpłaty uczestnika to tylko trochę ponad połowa kapitału. Resztę dokłada pracodawca i państwo. A więc nawet przy 30-40% spadkach na giełdzie, stopa zwrotu ze środków zainwestowanych z naszej kieszeni może być dodatnia.
Niektórzy twierdzą, że wolą zamiast dopłaty do PPK wziąć 1,5% podwyżki i samemu odkładać. Jeśli rzeczywiście uda im się tak dogadać z szefem – to proszę bardzo. Z doświadczenia jednak wiem, że gdyby regularne oszczędzanie było takie proste, to nie potrzebowalibyśmy rządowych programów.
Smuci jednak, że ogłaszany z pompą system zbiorowego oszczędzania może w obecnych warunkach, przy dopłatach z budżetu i od pracodawców, pozwolić co najwyżej na wyjście z oszczędnościami na zero. Niestety, wygląda na to, że to drugi najlepszy sposób, jak nie stracić na spadkach na GPW. Pierwszy – to trzymanie pieniędzy w skarpecie.
————
Skorzystaj z bankowych promocji i zarabiaj na swoim banku
Obawiasz się inflacji? Zastanawiasz się, co zrobić z pieniędzmi? Sprawdź „Okazjomat Samcikowy” – to aktualizowane na bieżąco rankingi lokat, kont oszczędnościowych, a także zestawienie dostępnych dziś okazji bankowych (czyli 200 zł za konto, 300 zł za kartę…). I zacznij zarabiać na bankach:
>>> Ranking najwyżej oprocentowanych depozytów
>>> Ranking najlepszych kont oszczędnościowych. Gdzie zanieść pieniądze?
>>> Przegląd aktualnych promocji w bankach. Kto zapłaci ci kilka stówek? I co trzeba zrobić w zamian?
—————
Co dziś robić z pieniędzmi? Gdzie są okazje do inwestowania? Zobacz!
Chcesz wiedzieć więcej? Obejrzyj zapis webinaru, na którym wspólnie z Pawłem Mizerskim z TFI UNIQA próbujemy znaleźć odpowiedź na dylemat: zostać na rynku i kupować taniejące akcje i obligacje czy wycofać się i „siedzieć na gotówce”?
Źródło zdjęcia: geralt/Pixabay