Rząd ogłosił pierwsze szczegóły dotyczące dodatków w gotówce oraz obniżek rachunków za ogrzewanie, które mają objąć wszystkich Polaków w najbliższym sezonie grzewczym. Oto najważniejsze fakty, pytania i wątpliwości dotyczące tych pomysłów. Co wiemy, czego jeszcze nie wiemy, a czego rząd nie chce nam powiedzieć o nowym pomyśle na niższe rachunki za ogrzewanie? Kto za to zapłaci?
Podstawowy fakt jest następujący: rząd chce, żeby podwyżki opłat za ogrzewanie w najbliższym sezonie grzewczym nie przekroczyły 40% w stosunku do zeszłorocznych. W związku z tym chce dopłacić odpowiednie kwoty do zakupu opału tym, którzy ogrzewają się samodzielnie, oraz wymusić obniżkę rachunków wystawianych tym, którzy kupują ciepło od większych lub mniejszych ciepłowni i po prostu dostają rachunek za to, że ich kaloryfery są ciepłe.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Algorytm wsparcia ma być następujący: rząd wziął cenę danego surowca (drewna, gazu LPG, węgla, pelletu) z początku marca oraz cenę obecną i tę różnicę chce nam pokryć. Oczywiście pokryje je naszymi własnymi pieniędzmi (o czym dalej), więc się tak nie cieszcie.
Ograniczenie wzrostu rachunków do 40% jest – o ile dobrze rozumiem – liczbą czysto orientacyjną. Część z nas będzie kupowała opał samodzielnie (nie wiadomo, jakie będą ceny i jaką ich część pokryją dopłaty). W przypadku osób, które płacą rachunki zewnętrznym dostawcom, też nie jest pewne, czy rządowe pokrycie różnicy cen surowców z marca i dzisiejszych będzie pełne.
Kto dostanie gotówkę do ręki? Ustawa, która mówi o dopłatach do węgla w wysokości 3000 zł na gospodarstwo domowe jest już przegłosowana przez Sejm. Wszystkie pozostałe dopłaty będą najwcześniej we wrześniu lub w październiku. Używający pelletu otrzymają 3000 zł, drewna kawałkowego – 1000 zł, oleju opałowego – 2000 zł, a gazu LPG – 500 zł jednorazowego dodatku. Kwoty podobno wzięły się z tego, o ile podrożały poszczególne surowce opałowe (przyznam: nie sprawdzałem czy to się zgadza, dawajcie znać czy kwoty są – Waszym zdaniem – sprawiedliwie policzone).
Zasada ma być następująca: liczy się to, co kto wpisał do ewidencji w gminie jako główne źródło ogrzewania. Ale większość ludzi nie dostanie dopłat w gotówce, tylko obniżkę rachunków. Tak będzie w przypadku 5,4 mln gospodarstw domowych mających ciepło systemowe (z ciepłowni). Pozostali odbiorcy – ci, którzy dostaną dopłaty w gotówce – to 3,5 mln gospodarstw grzejących się przy węglu oraz 1,2 mln zł w inny sposób, ale też indywidualnie.
O ile rząd chce nam obniżyć rachunki za ogrzewanie?
O jakich pieniądzach mówimy? Rząd twierdzi, że cały program dopłat do rachunków za ciepło będzie kosztował 20 mld zł, ale nas interesują pieniądze w naszym portfelu. Pan Jan w zeszłym roku kupował 4 tony węgla za 2500 zł i to mu wystarczyło na zimę. Pani Jadwiga mieszka w 70-metrowym mieszkaniu i zapłaciła za ciepłe kaloryfery 1900 zł za cały rok (w tym 1100 zł za ciepło i 800 zł opłaty stałej) plus prawie 1800 zł za ciepłą wodę. Pan Maciej mieszka w 30-metrowej kawalerce i zapłacił rachunki za ogrzewanie w wysokości 900 zł za ciepło i 400 zł za ciepłą wodę. Za cały sezon.
A w tym roku? Pan Jan musiałby wydać na węgiel cztery razy tyle, co w zeszłym roku – 10.000 zł, czego oczywiście nie zrobi (będzie palił mniej i czym się da). Pani Jadwiga dostała od swojej ciepłowni informację, że na ten sezon grzewczy zaliczka na koszty ogrzewania będzie dwa razy wyższa. Podobnie pan Maciej. Oczywiście zaliczka jest oparta o zeszłoroczne zużycie i nowe ceny.
W przypadku pani Jadwigi nowy rachunek oznacza 8.000 zł rocznego za ciepłe kaloryfery i ciepłą wodę w skali sezonu grzewczego. W przypadku Macieja – 2.600 zł. Oboje zapłacą miesięczne „raty”, żeby rozbić prognozowane koszty ciepłych kaloryferów na cały rok, a po sezonie ciepłownia prześle im rozliczenie (albo będą musieli dopłacić, albo będą mieli nadpłatę). Pani Jadwiga za ciepło będzie płaciła w czynszu 660 zł miesięcznie (było 325 zł).
To dużo, ale przecież to nie wszystkie rachunki. Pani Jadwiga płaci też 200 zł miesięcznego rachunku za prąd, kilkadziesiąt złotych za gaz, a także czynsz do wspólnoty mieszkaniowej za utrzymanie części wspólnych (ok. 500 zł miesięcznie). Łącznie jej czynsz wynosił ok. 1000 zł, a teraz zapewne będzie to o 600-800 zł więcej (bo wszystkie składniki podrożeją, a nie tylko ciepło).
Jeśli rząd ograniczy wzrost rachunku za ciepło do 40%, to w przypadku pani Jadwigi ograniczy to wzrost kosztów tego konkretnego rachunku o połowę. A więc pani Jadwiga i tak zapłaci więcej za ciepło, ale będzie to np. 500 zł miesięcznie, a nie 660 zł (zamiast zeszłorocznych 350 zł). Pan Jan, który ma dostać 3000 zł na węgiel, pokryje tą dopłatą jedną trzecią wzrostu kosztów samego tylko kosztu ogrzewania (jak dobrze pójdzie – to połowę).
Dlaczego te dopłaty to może być głupi pomysł?
Dlaczego takie dopłaty to może być głupi pomysł? Z dwóch powodów. Po pierwsze one obejmą tylko gospodarstwa domowe. Firmy też płacą rachunki za ogrzewanie i to po stawkach rynkowych. Wliczą to w ceny towarów. A więc to, że rząd nam dopłaci do naszych prywatnych rachunków bynajmniej nie oznacza, że ich nie zapłacimy. Firmy dostarczające energię docisną firmy, a te docisną nas cenami różnych rzeczy w sklepach.
Po drugie pieniądze na dopłaty będą pochodziły z naszych kieszeni i będzie to bardzo głupia redystrybucja, a więc od wszystkich do wszystkich. Rząd będzie bardzo drogim pośrednikiem, który nasze własne pieniądze najpierw weźmie, a potem nam odda w ciut innej proporcji. Jeśli to będzie kasa z podatków, to zapłacimy gorszą jakością szkół, szpitali, dróg i państwowych usług. Jeśli to będzie kasa z długu zaciąganego przez państwo – odsetkami. Jeśli z dodruku pieniądza – wtedy zapłacimy inflacją, czyli spadkiem wartości naszych zarobków.
Jest też ryzyko – zwłaszcza w tej części programu, która obejmuje dopłaty w gotówce – że pieniądze się zmarnują. Nie chodzi o to, że ludzie je wydadzą na głupoty. Po prostu więcej pieniędzy na rynku to wyższy popyt. Zaś dystrybutorzy nie są głupi i jak tylko zobaczą, że ludzie dostali dopłaty, to dokładnie o tę wartość podniosą ceny. A to oznacza, że ceny węgla, drewna, pelletu mogą jeszcze pójść w górę. I cały „prezent” od rządu się rozpłynie we mgle.
Pomaganie wszystkim to tak, jak pomaganie nikomu. Byłoby inaczej, gdyby rząd dopłacał tylko osobom, w których budżetach domowych rachunki za prąd, gaz, ciepłą wodę i ogrzewanie pochłaniają np. więcej, niż 10-15% domowego budżetu. Wtedy to byłaby realna pomoc dla tej konkretnej grupy na koszt wszystkich nas.
Czy mogliśmy uniknąć horrendalnych podwyżek cen? Polska gospodarka jest oparta na węglu. 70% energii dla Polski pochodzi z tego surowca, a on po prostu jest dziś pięć razy droższy, niż był. I w kilka miesięcy nie da się z tym nic zrobić – ktoś musi tę cenę zapłacić. Albo wszyscy po równo, albo tylko firmy (wrzucą nam to w ceny wszystkiego) albo rząd z zebranych od nas pieniędzy. Powodem jest wojna i konieczność rezygnacji z rosyjskiego gazu (co podwyższa popyt na węgiel).
Tylko w jednym przypadku mogliśmy się uratować: gdybyśmy 20 lat temu zaczęli budować elektrownię atomową, a 10 lat temu bardzo mocno inwestowali w energię z wiatru i słońca (rząd PiS zatrzymał rozwój elektrowni wiatrowych na lądzie) oraz w modernizację sieci przesyłowej (bo bez tego nie mamy jak „przepychać” przez kraj prądu wytworzonego z odnawialnych źródeł energii).
I gdybyśmy wykorzystali te lata na podpięcie jak największej liczby osób do ciepła systemowego, na ocieplenie jak największej liczby mieszkań i domów oraz na sfinansowanie pompy ciepła każdemu, kto dziś korzysta z pieca na węgiel. Ale tego wszystkiego nie zrobiliśmy. Ani Tusk, ani Kaczyński, ani Kwaśniewski z Millerem. Teraz płacimy rachunek za to, że wybraliśmy do władzy leni, lewusów oraz osoby o ograniczonych horyzontach (niepotrzebne skreślić).
Dopłaty do ciepła: najważniejsze pytania i odpowiedzi
Co w sytuacji, gdy korzystam z dwóch albo większej liczby źródeł ciepła i nie wskazałem tego głównego? Czy będę mógł wziąć dwie dopłaty? Zapewne nie, ale przedstawiciele rządu nie potrafią odpowiedzieć na to pytanie. Powtarzają tylko jak katarynki, że decyduje źródło ciepła wpisane do gminnej ewidencji. Być może mając dwa równorzędne będzie można sobie samemu wybrać z dopłaty na które korzystamy.
Jak obliczyć potencjalną obniżkę swojego rachunku z elektrociepłowni? To trudne, bo wszystko zależy od tego, z czego pochodzi ciepło, które ta elektrociepłownia produkuje, żeby w kaloryferach było ciepło. Często są to dwa surowce, np. gaz i biomasa, albo węgiel i biomasa. Algorytm mówi (o ile dobrze rozumiem, bo nie ma jeszcze ustawy, są tylko słowa funkcjonariuszy rządowych), że cena surowca wzięta do taryfy ma być zablokowana na poziomie z marca, ale maksymalnie 60% wyższym, niż rok temu. Jeśli źródła są dwa – to się to uśredni. Cena surowca to tylko „większa połowa” rachunku. Jest jeszcze opłata dystrybucyjna (ona zmieni się w niewielkim stopniu). Na tej podstawie rząd szacuje, że łącznie podwyżka opłat za ogrzewanie będzie zablokowana na poziomie 40% powyżej cen z ubiegłego roku.
Co z obniżką rachunku jeśli moja ciepłownia już przysłała mi prognozę na najbliższy sezon grzewczy i już płacę kosmiczne zaliczki na ciepło? Po wejściu w życie ustawy (najwcześniej w październiku 2022 r.) taryfa będzie musiała zostać przeliczona i rachunki obniżone. Ale pieniędzy, które do tej pory zostaną wpłacone, raczej nikt nam nie zwróci. Domyślnie zostaną potraktowane jak nadpłata do wykorzystania w kolejnym okresie rozliczeniowym. Chyba, że wspólnota lub spółdzielnia mieszkaniowa zdecydują, że będą oddawać kasę w gotówce.
Co jeśli moja ciepłownia nie jest taryfowana? Większość mieszkańców miast bierze ciepło z dużych elektrociepłowni, które są objęte obowiązkiem zatwierdzania taryf przez Urząd Regulacji Energetyki. Tu problemu ma nie być – po prostu prezes URE zatwierdzi taryfy z zablokowaną podwyżką na poziomie 40%. A jeśli ogrzewam się z małej, prywatnej ciepłowni, nie objętej obowiązkiem taryfowym? Ustawa też ją obejmie, więc będzie musiała zwrócić się do urzędników rządowych o dopłatę, a gdy ją otrzyma – obniży klientom rachunki (do poziomu ok. 40% wyższego, niż rok temu).
Rachunki za ogrzewanie „zamrożone”? W przyrodzie nic nie ginie
Są trzy ryzyka związane z pomysłem rządu. Pierwsze jest takie, że ciepłownie nie dostaną pełnych dopłat i będą bankrutować. Rząd de facto „mrozi” ceny ciepła, ale ciepłownie być może będą musiały kupować surowce energetyczne po cenach tak kosmicznych, że rządowi zabraknie pieniędzy na refundacje. Wtedy de facto mamy wymuszoną przez rząd upadłość – nie wolno wziąć od ludzi więcej pieniędzy za wytworzone ciepło, a refundacja jest zbyt niska.
Drugie jest takie, że problemem nie będzie cena surowca, ale jego brak. Wciąż nie ma pewności czy do Polski przypłynie wystarczająco dużo węgla z zagranicy. Nie wiadomo też czy przez gazociąg Baltic Pipe popłynie wystarczająco dużo gazu. Łącznie możemy tłoczyć nim 8 mld m3 gazu rocznie, z czego 2 mld m3 to własne wydobycie PGNiG. Kontrakty długoterminowe nie są jeszcze podpisane. Zapotrzebowanie na gaz w tym roku podobno spadło o 15%, więc być może „na styk” sobie poradzimy, ale nie ma pewności.
Trzecie jest takie, że wszystko skończy się dokładnie tak, jak po zamrożeniu cen prądu kilka lat temu. Owszem, przez chwilę cieszyliśmy się niższymi taryfami, ale ostatecznie przyszedł efekt jojo i gigantyczne podwyżki taryf w 2022 r. Nie ma darmowych obiadów. Ten i poprzednie rządy zawaliły transformację energetyczną, przyszedł kryzys i jesteśmy z ręką w nocniku. Czeka nas 10 lat drogiej energii i ciepła, a żadne zaklęcia rządu, mrożenie cen itp. nic tu nie pomogą.
Rada dla wszystkich: przygotujcie się na dużo wyższe – może nawet dwa razy wyższe – rachunki za czynsz, prąd, gaz, ciepło w kaloryferze i ciepłą wodę. Zarezerwujcie na to pieniądze w domowym budżecie. Oszczędzajcie i nie wydawajcie pieniędzy na głupoty. Musimy zapłacić cenę za 20 lat olewania przez rządzących problemu transformacji energetycznej. „Podziękować” komu trzeba możecie przy wyborczej urnie.
—————
Posłuchaj nowych „Finansowych sensacji tygodnia”
W tym odcinku „Finansowych Sensacji Tygodnia” rozmawiamy o naszych potrzebach samochodowych. Na zakup nowego samochodu czeka się niekiedy nawet ponad rok, ceny idą w górę jak rakieta. A z drugiej strony nadchodzi technologiczna rewolucja samochodów elektrycznych, które zresztą również szybko się zmieniają. Czy w tej sytuacji kupowanie samochodu – na kredyt lub za gotówkę – jest racjonalnym rozwiązaniem? Jakie są plusy i minusy wynajęcia samochodu z myślą o tym, żeby pozostać na fali samochodowej rewolucji i nie „utknąć” z autem, które dziś wygląda na technologicznie nowoczesne, ale za kilka lat może być już przestarzałe? O tym właśnie opowiada w naszym podkaście Radosław Kitala z firmy Arval. Zapraszamy do posłuchania pod tym linkiem, a także na Spotify, Google Podcast, Apple Podcast.
zdjęcie tytułowe: LawJr/Pixabay