Pierwsza komunia może być niezwykle istotnym momentem w życiu duchowym. My jednak zajmujemy się w Subiektywnie o Finansach sprawami doczesnymi. A pieniądze z komunii dla większości dzieci są pierwszym poważnym kontaktem z „wielkim kapitałem”. Jak im pomóc, by to, co dostaną z okazji tej uroczystości, było najlepiej spożytkowane? Mam pięć pomysłów
Jak co roku w maju około 300 000 dzieci przystąpi do pierwszej komunii świętej. Dane Instytutu Kościoła Katolickiego pokazują, że choć liczba osób uczęszczających regularnie na msze spada, podobnie jak odsetek uczniów zapisujących się na lekcje religii w szkole, frekwencja na pierwszej komunii świętej pozostaje wysoka.
- Szwecja radośnie (prawie) pozbyła się gotówki, przeszła na transakcje elektroniczne i… ma poważny problem. Wcale nie chodzi o dostępność pieniędzy [POWERED BY EURONET]
- Kiedy bank będzie umiał „czytać w myślach”? Sztuczna inteligencja zaczyna zmieniać nasze relacje z bankami. I chyba wiem, co będzie dalej [POWERED BY BNP PARIBAS]
- ESG w inwestowaniu: po fali entuzjazmu przyszła weryfikacja. BlackRock mówi „pas”. Jak teraz będzie wyglądało inwestowanie ESG-style? [POWERED BY UNIQA TFI]
Ile w tym pobożności, a ile zwyczaju – nie mnie oceniać. Faktem jest jednak to, że z tą uroczystością w polskiej rzeczywistości związana jest nieodłącznie kwestia pieniędzy. A tam, gdzie pojawiają się pieniądze, pojawia się też Subiektywnie o Finansach, by podpowiadać i doradzać.
Kto z nas, obecnie dorosłych, którzy w młodości przystępowali do pierwszej komunii, nie cieszył się z podarunków, którymi z tej okazji nas obsypano. Przy komunijnych prezentach Święty Mikołaj wyglądał jak sknera. Dobrze pamiętam rower górski, który otrzymałem. Oraz to, jak – dosłownie podczas pierwszej nim przejażdżki – lokalny bandziorek mi go ukradł.
Zegarki, złote łańcuszki i inna biżuteria, komputery i konsole, drony i (podobno) quady. A przede wszystkim – pieniądze. Pierwsze tak poważne sumy w życiu mogły zawrócić w głowie młodemu człowiekowi. Dlatego też rodzice zazwyczaj, oczywiście dla naszego dobra, brali na siebie ciężar odpowiedniego zagospodarowania zawartością kopert, które wtykali nam goście.
Od tego czasu minęło przerażająco dużo lat. Zaczęło do mnie powoli docierać, że raczej pieniędzy z własnej komunii już nie zobaczę – no, ale niech stracę. Te lata opieki nade mną, wsparcia, wychowania, wakacji, edukacji, dach nad głową i jedzenie na stole – jakoś się, kochani rodzice, rozliczymy.
Historia zatoczyła koło i teraz nasze dzieci idą do pierwszej komunii. Ale też przy innych okazjach coraz częściej dostają w prezencie pieniądze, a nie zabawki. Ośmio-, dziewięcioletnie dziecko nie ma jeszcze wystarczająco dużo wiedzy i doświadczenia (o zdolności do czynności prawnych nie wspominając), by zagospodarować kwoty rzędu kilkuset czy kilku tysięcy złotych. Jak mu w tym pomóc, by nie miało do nas pretensji za 10 lat, gdy samo stanie się dorosłe… a może raczej – pełnoletnie?
Zainwestuj bezpiecznie pieniądze z komunii
Organizacja przyjęcia komunijnego kosztuje. W naszym kręgu kulturowym przyjęło się, że prezenty od zaproszonych gości w mniejszym lub większym stopniu pokryją się z wydatkami „od talerzyka”. Nie jest jednak roztropnym (by użyć biblijnego określenia), żeby liczyć na to, że z pieniędzy, które dziecko otrzyma, pokryje się wydatki na obiad. Jeśli w domowym budżecie nie ma na to środków, zwyczajnie odpuście. Zastaw się, a postaw się – to nie jest dobra maksyma życiowa.
Zakładam więc, że można potraktować pieniądze z komunii jako nadwyżkę finansową. A tę można oczywiście zainwestować. A gdy myślimy o inwestowaniu, zwłaszcza długoterminowym, pierwsza myśl powinna biec ku obligacjom skarbowym.
Kupując te instrumenty, właściwie nic nie ryzykujemy (oprócz scenariusza całkowitego bankructwa państwa – ale gdyby do tego doszło, to kwestia wymagalności naszych oszczędności byłaby ostatnim problemem), a do tego mamy możliwość utrzymania realnej wartości odłożonych pieniędzy.
A to dlatego, że 10-letnie detaliczne obligacje skarbowe mają oprocentowanie powiązane z inflacją: im wyższa inflacja, tym wyższe odsetki. Obecna oferta Ministerstwa Finansów przewiduje 7,25% w pierwszym roku, a w kolejnych wskaźnik inflacji plus marża w wysokości 1,25%. A do tego instrumenty te mają wbudowaną kapitalizację odsetek – to oznacza, że działa w nich najwspanialszy wynalazek w dziejach finansów osobistych, czyli procent składany.
Gdybyśmy pieniądze z komunii zainwestowali w obligacje skarbowe, to ile nasze dzieci miałyby z tego za 10 lat (czyli w okolicach 18 urodzin, ewentualnie zdania matury)? Żeby to obliczyć, trzeba zrobić jakieś założenia w odniesieniu do inflacji.
Ja przyjąłem, zgodnie z przewidywaniami NBP, że w przyszłym roku średnia inflacja wyniesie 5,7%, a w 2025 r. spadnie do 3,5%. Dalej projekcje banku centralnego nie sięgają, jednak baaaardzo optymistycznie założyłem, że potem także te 3,5% się utrzyma.
To oznacza, że po dziesięciu latach, za każde zainwestowane 1000 zł, Ministerstwo Finansów wypłaci ok. 1660 zł. Po odjęciu podatku Belki (jeśli jeszcze będzie obowiązywał) da to prawie 540 zł czystego zysku. Jeśli inflacja będzie wyższa, ten zarobek także wyjdzie większy.
Zainwestuj ryzykownie
Długa perspektywa czasowa może także skłaniać do postawienia na nieco bardziej ryzykowne inwestycje – w oczekiwaniu na potencjalnie wyższy zysk. Takim rozwiązaniem mogą być akcje. Nie ma jednak sensu próbować samodzielnie zarządzać portfelem – badania jednoznacznie pokazują, że szanse na wypracowanie wyższych stóp zwrotu od zwykłego indeksu w długim terminie są minimalne.
Uświadomienie sobie tej prawidłowości stoi za sukcesem tak zwanej pasywnej rewolucji – czyli dynamicznie rozwijającego się na świecie w ostatnich latach trendu w inwestowaniu, polegającego na tworzeniu niskokosztowych funduszy, które nie próbują budować własnych portfeli spółek, ale replikować skład indeksów giełdowych, zwanych ETF-ami.
Długoterminowe inwestowanie w akcje, zwłaszcza dla osób o małym doświadczeniu, najlepiej więc przeprowadzać właśnie za pomocą tych instrumentów. O tym, jak to zrobić, pisaliśmy w Subiektywnie o Finansach wielokrotnie.
Przeczytaj też: Fundusz inwestycyjny czy ETF? Która z tych opcji pozwoli skuteczniej inwestować oszczędności na polskim rynku? Odpowiedź jest zaskakująca!
O ile w przypadku obligacji skarbowych można w mniejszym lub większym stopniu przewidzieć, jakiego zwrotu można oczekiwać z takiej inwestycji, o tyle w przypadku akcji – nie. Jedyne co da się zrobić, to sprawdzić, co się wydarzyło przez ostatnie dekady. Jednak nie po to, by z historycznych wyników wnioskować na przyszłość – ale raczej po to, by choć w przybliżeniu zrozumieć, czego można się po nich spodziewać.
Szerokim indeksem warszawskiej giełdy jest WIG. Wskaźnik ten w ostatnich 10 latach wzrósł o blisko 40%. W międzyczasie notował jednak duże wahania, co dla inwestorów o słabszych nerwach mogło być nie do zniesienia. Z kolei najważniejszy indeks giełdowy na rynkach finansowych, czyli amerykański S&P 500 jest obecnie o ponad 150% wyżej niż 10 lat temu. Gdyby jednak uwzględnić różnice kursowe, to wynik byłby sporo wyższy – złoty jest bowiem słabszy niż dekadę temu.
MSCI World, czyli wskaźnik, który ma kumulować w odpowiednich proporcjach wszystkie światowe rynku akcji, przez 10 lat zyskał prawie 90%. Jaki z tego wniosek?
Ostatnia dekada była na rynkach bardzo burzliwa – mieliśmy pandemię, rosyjską agresję na Ukrainę, a wcześniej takie geopolityczne wstrząsy jak wojnę handlową USA z Chinami czy Brexit. A jednocześnie przez większość tego okresu banki centralne pompowały pieniądze w rynki finansowe na bezprecedensową skalę. Te czynniki bujały rynkiem w górę i w dół. I choć wyniki są wyższe niż z rynku obligacji, to trzeba pamiętać, że zmienność w tym okresie mogła doprowadzić niejednego inwestora do decyzji o wycofaniu swoich pieniędzy.
Edukacja, głupcze!
Parafrazując słynne hasło wyborcze Billa Clintona, można stwierdzić, że nie ma dla dziecka nic cenniejszego niż edukacja. A w dzisiejszych czasach, jak zresztą i wszystko inne, nie jest ona tania.
Bez znajomości języka obcego na rynku pracy – ale i w coraz większym stopniu także w codziennym życiu – ani rusz. Pieniądze z komunii to świetne źródło, z którego można sfinansować dziecku kurs językowy, a może i zagraniczny obóz w wakacje, na którym oprócz tradycyjnych lekcji, będzie musiało jeszcze zastosować nabytą wiedzę i umiejętności, by kupić coś w sklepie albo dogadać się z rówieśnikami.
Do pierwszej komunii dzieci idą zazwyczaj w trzeciej klasie. A to oznacza, że już za chwilę, po wakacjach, zaczyna się prawdziwa szkoła (życia). Przejście z nauczania początkowego, gdzie oceny nie mają większego znaczenia (a tak formalnie w ogóle ich nie powinno być), do lekcji obfitujących w materiał do wkucia, kartkówek, wypracowania, odpytywanie przy tablicy i inne sprawdziany, dla wielu młodych ludzi jest szokiem.
Na tym etapie uczniowie poznają podstawy „poważnych” przedmiotów – matematyki, przyrody, historii czy informatyki. Stworzenie zaległości na tym etapie zadziała jak odwrócony procent składany – z każdym rokiem będzie ciążyło coraz bardziej i coraz więcej pracy kosztować będzie ich nadrobienie.
Są nauczyciele, którzy widząc problemy ucznia, poświęcą mu dodatkowy czas, by nie został w tyle. Ale są i tacy, którzy postawią pałę i z poczuciem dobrze wykonanego zadania pójdą dalej z materiałem. W tym drugim przypadku nie ma co czekać na cud – jeśli odłożymy pieniądze z komunii na „fundusz edukacyjny”, to będzie to właśnie moment, w którym można do niego sięgnąć.
Nie ma się co wstydzić korepetycji – raczej należy je traktować jako dobro luksusowe. Kompetentny pedagog, który poświęca czas wyłącznie na jednego ucznia – to dobrze wydane pieniądze. Z edukacją jest jak ze zdrowiem. Dużo taniej wychodzi profilaktyka niż odkładanie wizyty u lekarza i leczenie się dopiero w przypadku poważnej choroby.
Budżet na hobby
Szkoła szkołą, ale nic tak nie rozwija wyobraźni, nie angażuje uwagi i nie pobudza do kreatywności jak dobre hobby. Problem w tym, że zanim dziecko nie spróbuje, ciężko mu się przekonać, co je tak naprawdę kręci.
A hobby nie są tanie. Dobrym pomysłem na to, jak zagospodarować pieniądze z komunii jest stworzenie naszej latorośli budżetu na hobby. Chce się uczyć szycia? Proszę bardzo, o igły, nici, a może i maszyna. Okaże się, że to jednak nie dla niego lub nie dla niej? Niech szuka dalej. Modelarstwo, gry planszowe, fotografia, rolki, rzeźbienie w owocach, nurkowanie, a może granie na gitarze?
Każda z tych aktywności wymaga poczynienia pewnych (często niemałych) nakładów początkowych. Budżet na hobby, zarządzany jak fundusz inwestujący w startupy, pozwoliłby na szerokie poszukiwania pasji dla młodego człowieka. Przecież gdy nasza pociecha raz spotka się z odmową z powodów finansowych („Nie kupię ci zestawu do serowarstwa, bo wydaliśmy tyle pieniędzy na skamieliny, które teraz się tylko kurzą”), to prawdopodobnie przestanie się interesować czymkolwiek.
Tak jak venture capital musi pogodzić się z tym, że 95% projektów, w które włoży pieniądze, zakończy się fiaskiem, tak i rozwijanie zainteresowań dziecka wiąże się z koniecznością przepalenia góry pieniędzy na przeróżne dziwaczne pomysły. A jeśli można sprawić (w uzgodnieniu z samym zainteresowanym, ma się rozumieć), by choć część tej góry pochodziła z pieniędzy z komunii – mamy typową stytuację win-win.
Pieniądze z komunii przeznacz na wspomnienia
Co pamiętacie z własnego dzieciństwa? Ci, których rodzice wysłali do pierwszej komunii, pewnie do dzisiaj są w stanie wspominać emocje, które towarzyszyły temu wydarzeniu. Pamięta się przecież ważne uroczystości, rodzinne wakacje, wspólne przeżycia.
Czemu więc nie zapewnić własnym dzieciom (i sobie – na starość) wspomnień na całe życie? Jako dziecko miałem okazję zagrać w filmie („Weiser” w reżyserii Wojciecha Marczewskiego, polecam – i to nie ze względu na mój w nim udział!), na czym zarobiłem całkiem przyzwoitą sumkę, jak na tamte czasy.
Za te pieniądze moi rodzice zorganizowali całej rodzinie wakacyjny wyjazd po całej Europie. Zwiedzaliśmy Weronę, na Lazurowym Wybrzeżu podziwialiśmy zaćmienie Słońca, kupowaliśmy owoce morza prosto od rybaków na targu w malowniczym francuskim miasteczku, nauczyłem się pływać w Morzu Śródziemnym, wędrowaliśmy po górach Schwarzwaldu…
Dzisiaj, kiedy sam planuję wakacje z moją rodziną, niemal jak magnesem jestem przyciągany do tych właśnie miejsc, które odwiedziłem ze swoimi rodzicami ponad dwadzieścia lat temu. Wrażenie, które na mnie zostawiły widoki znad włoskiego jeziora Garda, są we mnie nadal tak żywe, że nie mogłem nie zabrać własnych dzieci w to samo miejsce.
Inwestycje, edukacja, a nawet hobby – wszystko to jest cenne, można je przeliczać bezpośrednio lub pośrednio na wartość w twardej walucie czy przyszłych zarobkach. Są jednak rzeczy, które można za pieniądze kupić, a jednak są bezcenne. I – choć zabrzmi to może sentymentalnie – są chyba ważniejsze niż cokolwiek innego w życiu.
Źródło zdjęcia: markus roider/Pixabay