Świat bez ryzyka byłby bardzo smutny, a każdy powinien mieć prawo do błędnych decyzji oraz ponoszenia jej kosztów – takie tezy krążą w dyskusjach prawników i finansistów. Tylko czy ta zasada ma dotyczyć tylko konsumentów, czy również instytucji finansowych?
„Ile rynku, ile regulacji dla dobra klienta” – pod takim hasłem odbył się niedawno X Kongres Polskiej Izby Ubezpieczeń, czyli organizacji zrzeszającej wszystkie firmy ubezpieczeniowe w Polsce. Ubezpieczyciele tradycyjnie przekonywali, że ich branża jest przeregulowana, a kolejne tony nowych dyrektyw, rekomendacji, ustaw i rozporządzeń już nie ułatwią życia klientom, a co najwyżej spowodują więcej biurokracji i dodatkowe koszty.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Rzeczywiście, ostatnio regulatorzy nieco skrępowali ruchy ubezpieczycielom. Komisja Nadzoru Finansowego uczyniła tzw. interwencję produktową, która wyrzuciła z rynku większość polis na życie z funduszem inwestycyjnym (tych, w których ochrony prawie nie ma, jest głównie inwestycja). Powód? W takich polisach nie ma wartości dla klienta (co zresztą w dużej części jest prawdą, niektóre sądy mają wątpliwość, czy to można nazywać „ubezpieczeniem”).
A w zeszłym roku pojawiła się też rekomendacja, która zwiększyła prawa właścicieli aut „poszkodowanych” w wypadkach (co podwyższyło koszty likwidacji szkód). A na końcówkę tego roku zapowiadana jest rekomendacja w sprawie bancassurance, czyli sprzedawania ubezpieczeń w bankach.
Świat bez ryzyka byłby smutny…
Ubezpieczyciele przekonują, że im więcej takich pomysłów, tym gorzej. I ogłosili, że chętnie sami – wspólnie z bankowcami – uregulują sprzedaż ubezpieczeń w bankach. Ma powstać wspólny, sygnowany przez PIU oraz Związek Banków Polskich, kodeks dobrych praktyk dotyczący sprzedaży ubezpieczeń kredytów (zdarzało się, że były to kiepskie polisy, przypominające raczej ukryte prowizje bankowe). Rekomendacja KNF też powstanie, ale branża finansowa chce pokazać, że umie regulować się sama.
No i właśnie o to idzie cały spór – ile ma być regulacji odgórnych, a ile „samorządności”. Przedstawiciele KNF obecni na kongresie oficjalnie zachęcali i kibicowali do samoregulacji, ale między wierszami dawali do zrozumienia, że gdyby to tak dobrze działało, to nie byłoby ani patologii przy ubezpieczeniach inwestycyjnych, ani przy ubezpieczeniach kredytów, ani przy likwidacji szkód komunikacyjnych.
Podczas finałowej dyskusji, w której wzięli udział prof. Michał Romanowski (renomowany prawnik, wybitny spec od prawa handlowego z kancelarii M. Romanowski i Wspólnicy), prof. Paweł Wajda z CMS oraz prof. Jacek Jastrzębski, szefujący KNF-owi, też było o przeregulowaniu. Padły nawet sugestie, że to regulowanie wszystkiego i zabranianie konsumentom kupowania tego czy innego produktu finansowego, dobrze się nie skończy.
Szef KNF powiedział, że świat bez ryzyka byłby bardzo smutny. Bo jak nie ma ryzyka, to nie ma też potencjalnego zysku. Wszyscy zarabiają tyle samo, bezpiecznie, ale mało. I to oczywiście jest racja. Ale to nie kto inny, jak KNF skasował w Polsce rynek pożyczek społecznościowych (social lending), czyli możliwości pożyczania sobie pieniędzy bezpośrednio przez ludzi, za pomocą platform internetowych, z pominięciem banków. W USA i Wielkiej Brytanii finanse społecznościowe stanowią niemałą część rynku.
Prof. Jastrzębski przekonywał, że KNF nie wymyśla nowych regulacji po to, żeby sobie znaleźć jakieś zajęcie, tylko po to, żeby nie skończyło się jak z frankami. Przypomnę: w przypadku franków regulacje były do niczego (politycy chcieli „pchać” na rynek jak najwięcej tanich kredytów), banki same uregulować się nie umiały (dzięki frankom udzielały więcej kredytów), a dziś w to puste miejsce wchodzą sądy i unieważniają umowy.
Szef KNF przyznał, że nawet jeśli źle skończy się dla banków ostatnia część sporu prawnego z frankowiczami (dotycząca kosztu kapitału), to żaden bank nie upadnie (większość kosztów jest już w rezerwach), po prostu nastąpi transfer 100 mld zł do frankowiczów, co byłoby „nieuzasadnione i absurdalne”, ale nie jest wykluczone. I prosił, żeby potraktować to jako nauczkę dla branży. Między wierszami słyszałem coś takiego: „przestańcie stękać na regulacje, bo gdyby ich nie było, wiele Waszych pomysłów też skończyłoby się w sądach”.
…ale świat bez regulacji byłby nieprzewidywalny
Rolę KNF jej szef widzi jako bardzo aktywną, ustalającą reguły gry i zawężającą boisko, na którym mogą grać banki i firmy ubezpieczeniowe. Trochę zamiast polityków, którzy mało co ogarniają i w miarę możliwości we współpracy z branżą finansową, żeby nie wylać dziecka z kąpielą. I co do zasady trzeba się z Jackiem Jastrzębskim zgodzić. Lepiej, żeby KNF trzymał branżę na smyczy regulacyjnej, niż miałaby się z niej zerwać i potem być ścigana przez sądy.
Spór idzie o zakres tej regulacji. Prof. Paweł Wajda mówił, że każda regulacja jest zła i powinna być wprowadzana tylko w ostateczności, a nie „na wszelki wypadek”. Prof. Michał Romanowski apelował o to, żeby jednak pozostawić jak najwięcej wolności i dać ludziom prawo do popełniania błędów, robienia nierozsądnych rzeczy. I nie zwalniać ich z odpowiedzialności za to.
Przewodniczący Jastrzębski przekonuje, że to jednak powinno działać w obie strony. A więc jak klient popełni błąd, to płaci i płacze, a jak bank lub firma ubezpieczeniowa popełni błąd, to też niech za to odpowiada. Szef KNF tego wprost nie powiedział, ale między wierszami jego wypowiedzi wyczytałem, że tej akceptacji do płacenia wśród finansistów nie ma.
Jastrzębski znów podał przykład kredytów frankowych: banki mogły się z klientami dogadać i odwalutować im kredyty. Nie chciały, szły w zaparte. A teraz płaczą, że sądy unieważniają kredyty. Czyli ma być tak: jak klient zrobi błąd, to niech płaci – niech mu zlicytują mieszkanie, niech spłaca długi do końca życia, a jak bankowiec wprowadzi na rynek toksyczny produkt (kredyt z opcją walutową), to przecież nie będzie za nic płacił, bo „to było legalne”.
Poszedłbym dalej w tym wywodzie i zapytał, czy któryś z konstruktorów kredytu, którego ryzyko było zupełnie niepodobne go ryzyka związanego zwykle z kredytami, zapłacił odszkodowanie? Czy ktoś poszedł do więzienia? Komuś odebrano majątek? Nie, za kredyty frankowe płacili tylko kredytobiorcy (było trochę licytacji komorniczych i samobójstw). Nic dziwnego, że niektórzy wolą świat bez ryzyka i bez samobójstw z powodu kredytów.
Szef KNF słusznie przypomniał, że branża finansowa, przez swoje znaczenie dla gospodarki, nigdy tak do końca nie zapłaci za najpoważniejsze błędy. Za nie będą zawsze płacić podatnicy. I to jest powód, dla którego nie można uznać, że „niech każdy ma prawo do popełniania błędów”, choć niestety rodzi to ryzyko, że regulacje będą zbyt ścisłe i ograniczą konkurencję oraz wybór dla konsumentów (tak jak z wspomnianymi wyżej pożyczkami społecznościowymi).
Regulacja to zło czy… mniejsze zło?
Pewnie najlepszym rozwiązaniem byłoby ustalanie wspólnych standardów przez branżę. Czy to możliwe? W Niemczech obowiązują tabele ze stawkami za każdą roboczogodzinę w naprawach samochodów po szkodzie komunikacyjnej. W podziale na regiony, stałe dla wszystkich firm, a więc w warsztatach wszyscy wiedzą, ile płaci branża ubezpieczeniowa za godzinę pracy mechanika. A u nas? Każdy chce okantować każdego. Standardy próbował ustalić PZU, ale nie spotkało się to z entuzjazmem Narodu.
W takiej sytuacji – gdy obowiązuje standard krajowy – sporów sądowych jest mniej. W Niemczech też ustala się odszkodowania i zadośćuczynienia dla ofiar wypadków na podstawie statystyk sądowych o świadczeniach przyznanych ludziom przez sądy w poszczególnych rodzajach uszkodzeń ciała. W Polsce firmy ubezpieczeniowe mają coraz większy problem z ustalaniem składek klientom, bo nie potrafią oszacować wysokości świadczeń.
Może wspólny standard dotyczący ubezpieczeń do kredytów – przygotowywany przez PIU i ZBP – będzie takim przykładem samoregulacji, ale gołym okiem widać, że dogadywanie się na wspólne standardy nie jest naszym „sportem narodowym”. To z kolei otwiera pole do działań KNF, który chce wchodzić tam, gdzie politycy zawalili i jest ryzyko, że skończy się jak z frankami. Nadzór niestety ma tendencję do przykręcania śruby raczej za mocno niż za słabo.
No i KNF też popełnia koszmarne błędy. Co wyczynił w czasie podwyżek stóp procentowych? Próbując naprawić wcześniejszy błąd, gdy nie zauważył, że robi się problem z przekredytowaniem ludzi przy niskich stopach procentowych – wprowadził dodatkowe bufory w badaniu zdolności kredytowej tam, gdzie już nie były potrzebne.
Marzę o jednym chociaż przykładzie, w którym finansiści poskromiliby swoją chciwość i sami ustalili zasady gry dobre dla nich i dla klientów oraz o jednym przykładzie ukarania winnego finansisty za grzechy. Dopóki tych dwóch rzeczy nie zobaczę, będziemy się oddalali od świata, w którym każdy ma prawo do błędu i głupoty. I zbliżali do stanu „świat bez ryzyka”, czyli w okowach coraz bardziej krępujących regulacji. które też nie zagwarantują klientom bezpieczeństwa.
zdjęcie: archiwum prywatne autora