Kończący się rok był był wyjątkowo trudny dla tych z nas, którzy trzymają pieniądze w bankach. Niskie stopy procentowe – zarówno te obowiązujące w NBP, jak i te „prawdziwe”, czyli oprocentowanie pieniędzy w bankach – oraz rosnąca inflacja to najgorszy miks z możliwych. Nieco lepszą sytuację mieli ci, którzy pożyczają z banków pieniądze. Oprocentowanie pożyczek było w ostatnich miesiącach dość niskie (o ile nie daliśmy się „ubrać” w dodatkowe prowizje i ubezpieczenia).
A najmniej powodów do narzekania mieli w 2017 r. ci z nas, którzy z jednej strony korzystali z dość tanich kredytów, a z drugiej – mają oszczędności i nie trzymali ich tylko w bankach. Minione dwanaście miesięcy było świetnym okresem dla posiadaczy udziałów w spółkach notowanych na giełdzie – a więc akcjonariuszy, uczestników funduszy inwestycyjnych oraz planów systematycznego oszczędzania występujących pod postacią polis ubezpieczeniowych.
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
Indeks odzwierciedlający zmiany cen dwudziestu największych spółek notowanych na warszawskiej giełdzie wzrósł przez cały 2017 r. o mniej więcej 25% (głównie w pierwszej połowie roku). Barometr nastrojów inwestorów podsumowujący ceny akcji czterdziestu średnich spółek poszedł w górę o 15%, zaś indeks akcji małych spółek – poszedł w górę o 2%.
Kto miał oszczędności ulokowane częściowo w bankach, ale też po części w obligacjach i choćby trochę na rynku kapitałowym – nie miał problemu z osiągnięciem zysków przebijających inflację. Jaki będzie dla naszych portfeli – tych zawierających oszczędności, ale także dla tych, które głównie tkwią w debetach – nowy, 2018 r.? Czas spojrzeć w szklaną kulę i spróbować przewidzieć najbliższą przyszłość dla deponentów i kredytobiorców.
Oprocentowanie depozytów:trudniej będzie gonić inflację
Oprocentowanie depozytów spadło do najniższych w historii poziomów i choć w drugiej połowie roku nieco odbiło się od dna, to marna z tego pociecha. Powód? „Uciekająca” w dużo szybszym tempie inflacja.
W grudniu zeszłego roku roczny wzrost cen – według danych GUS – wynosił 0,8%. W połowie tego roku było to już 2%, a dziś inflacja osiąga już 2,5% i wygląda na to, że nie ma zamiaru się zatrzymać. A oprocentowanie depozytów? Cóż, według najnowszych danych NBP średnie oprocentowanie depozytu wynosi obecnie 1,5% – mniej więcej tyle, co rok temu.
Co to oznacza? Że większość naszych pieniędzy w bankach realnie traci na wartości. Nie dość, że przeciętne odsetki są o jeden punkt procentowy niższe od inflacji, to jeszcze od dochodu trzeba odjąć podatek Belki (19% od odsetek). Jeśli więc mam depozyt oprocentowany na 1,5%, to tak naprawdę do ręki dostaję tylko 1,2%. Odsetki pokryją więc tylko połowę realnej utraty wartości pieniądza wynikającej z inflacji.
Jak wynika z danych gromadzonych przez portale zajmujące się wyszukiwaniem najlepszych depozytów na rynku od czerwca do dziś zyski z najlepszych depozytów dostępnych na rynku nieco się podniosły – z 1,95% do 2,20% – jednak to w dalszym ciągu nie pokrywa inflacji i podatku Belki. Skoro nawet najlepsze depozyty nie dają realnego zysku, to jest źle.
Czy będzie lepiej? Prawdopodobnie nie. Przede wszystkim nie jest pewne, że to już koniec wzrostu cen. Choć oficjalna prognoza NBP mówi, że najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest jej utrzymanie pod koniec 2018 r. na obecnym poziomie, to w swoich projekcjach bank centralny bierze pod uwagę też wariant z wzrostem cen o 3%.
Zła wiadomość: banki wciąż mają za dużo pieniędzy
Z drugiej strony niewiele wskazuje na znaczący wzrost oprocentowania depozytów. Mógłby on nastąpić z takich przyczyn jak wzrost oficjalnych stóp procentowych NBP (jeśli bank centralny deklaruje, że byłby skłonny pożyczyć bankom komercyjnym pieniądze po wyższej cenie, to one są pod większą presją i podwyższają oprocentowanie depozytów) albo boom kredytowy powiązany z odpływem pieniędzy deponentów z banków. Gdybyśmy np. zabrali z banków część pieniędzy i zainwestowali w obligacje albo w fundusze inwestycyjne, a banki potrzebowałyby tych pieniędzy „pod” kredyty – musiałyby nam lepiej płacić.
Niestety, żadna z tych okoliczności na razie nie występuje. Podwyżki oficjalnych stóp procentowych, owszem, wchodzą w grę, ale w NBP jest spór czy to już ten moment, w którym trzeba je Polsce zaaplikować. Większość analityków oczekuje, że NBP w 2018 r. tylko jeden raz podwyższy stopy procentowe o 0,25% (ćwierć punktu procentowego). A to oznaczałoby, że średnie oprocentowanie depozytów z obecnego poziomu 1,5% pójdzie w górę np. do 1,7-,1,8%. To za mało, by pieniądze w bankach zaczęły przynosić realny zysk, nawet przy założeniu, że inflacja nie będze się dalej rozpędzać (a co jeśli pójdzie w górę do 3%?).
A presja ze strony klientów, którzy mogliby wycofywać z banków pieniądze? Patrząc w statystyki można się jej dopatrzyć, ale jeśli spojrzeć na sprawy bardziej analitycznym okiem, to niestety złudzenie pryska.
W tym roku (od listopada do listopada, świeższych danych nie ma) Polacy wycofali z depozytów terminowych mniej więcej 20 mld zł. To sporo, „duże” kilka procent wszystkich depozytów osób prywatnych. Rok temu na depozytach terminowych mieliśmy 313 mld zł, a w listopadzie 2017 r. już tylko 293 mld zł. Jednocześnie o 11 mld zł wzrosła wartość udzielonych przez banki kredytów konsumpcyjnych, zaś o 29 mld z – hipotecznych.
Spadek wartości depozytów terminowych o 20 mld zł w powiązaniu ze wzrostem o 40 mld zł udzielonych kredytów mógłby oznaczać, że banki mają problem z finansowaniem akcji kredytowej. Sęk w tym, że te 20 mld zł wycofane z depozytów prawdopodobnie… nadal jest w bankach, tyle że na ROR-ach i kontach oszczędnościowych. Wartość depozytów bieżących w bankach – czyli właśnie pieniędzy bez żadnej „blokady” – wzrosła przez rok o 49 mld zł (z 390 mld zł do prawie 440 mld zł).
Owszem, z jednej strony jest to dla banków źródło małej niepewności – bo pieniądze na ROR-ach i kontach oszczędnościowych w każdej chwili mogą „wyparować” – ale z drugiej strony taki stan zdaje się bankowcom pasować. Bo za takie pieniądze mogą płacić znacznie mniej. Średnie oprocentowanie depozytu bieżącego według danych NBP wynosi tylko 0,5%.
A z kolei KNF podaje, że dochody odsetkowe banków w ostatnich 12 miesiącach poszły w górę z 45 mld zł do 48 mld zł. Dzięki konwersji pieniędzy przez klientów z depozytów terminowych na bieżące bankowcy tną wypłacane odsetki i mogą utrzymywać wysokie zyski. Wygląda więc na to, że z tej strony presja na banki, by podwyższały znacząco oprocentowanie depozytów, nie przyjdzie.
Twoja strategia depozytowa na 2018 r.
Jaką przyjąć „strategię depozytową” na najbliższe miesiące? Czy w 2018 r. lokować pieniądze raczej na stały, czy na zmienny procent? Na depozyt długoterminowy czy raczej na krótko? Skakać między bankami czy wiernie trzymać się jednego, oferującego w miarę przyzwoite oprocentowanie?
Biorąc pod uwagę, że prawdopodobnie czeka nas jedna, niewielka podwyżka stóp procentowych w 2018 r., pułapką mogą być długoterminowe depozyty (na rok i dłużej), które nie oferują wystarczająco wysokiej premii w stosunku do depozytów krótkoterminowych. Długoterminowy depozyt może się opłacać tylko wtedy, gdy oferuje o 0,75% (punktu procentowego) wyższe odsetki, niż krótkoterminowy. Jak to policzyłem?
Jeśli bank chce skusić nas do założenia depozytu na dłużej, to powinien zapłacić „bonus” za zablokowanie pieniędzy. A jeśli na horyzoncie widać podwyżkę stóp procentowych – to i drugi „bonus”, rekompensujący możliwość, że w czasie trwania depozytu długoterminowego wzrośnie oprocentowanie tych krótkich.
Podobna sytuacja dotyczy depozytów o stałej stopie procentowej. Nie warto zakładać ich na długi termin o ile nie rekompensują spodziewanego wzrostu oprocentowania.
Obligacje: ciąg dalszy (niezłych ofert) nastąpi
W 2018 r. trzymałbym pod ręką pieniądze z myślą o ich zainwestowaniu w obligacje. Z jednej strony wygląda na to, że do ofensywy szykuje się Ministerstwo Finansów, a z drugiej strony mogą pojawić się w większej skali oferty zakupu obligacji największych polskich banków lub koncernów. Latem i jesienią obligacje sprzedawał PKN Orlen. Pieniądze trzeba było zablokować na cztery-pięć lat, ale za to oprocentowanie było większe, niż w banku – 1% poniżej stawki WIBOR czyli obecnie 2,8% w skali roku. Takich ofert może będzie więcej i warto trzymać pieniądze w pogotowiu w oczekiwaniu na takie okazje.
Ministerstwo Finansów wprowadziło ostatnio do sprzedaży trzymiesięczne obligacje oferujące 1,5% w skali roku. To znacznie mniej, niż oprocentowanie innych obligacji oferowanych obecnie przez Skarb Państwa. Dla porównania: za dwuletnie obligacje w październiku rząd płaci 2,1% w skali roku, a za najwyżej oprocentowane obligacje dziesięcioletnie – 2,7% w pierwszym roku i jakieś 3,5-4% w kolejnych latach (1,5% powyżej inflacji, obecnie wynoszącej 2,2%). Ale i tak trzymiesięczne papiery skusiły wielu Polaków, którzy zainwestowali w nie w ciągu dwóch miesięcy.
Na wiosnę 2018 r. Ministerstwo Finansów szykuje kolejną nowinkę – obligacje powiązane z loterią. Niektórzy uczestnicy będą otrzymywali specjalny bonus. Szczegółów jeszcze nie znamy, ale wiemy, że nowy premier Mateusz Morawiecki chce postawić na budowanie krajowych oszczędności i liczy na to, że kiedyś będziemy drugą Japonią.
Nie przez pryzmat rozwoju gospodarczego, lecz własności długu krajowego. Japoński rząd jest zadłużony głównie u własnych obywateli, podczas gdy polski dług jest w posiadaniu przede wszystkim inwestorów zagranicznych. Jeśli rząd Morawieckiego będzie chciał to zmienić, będzie musiał oferować atrakcyjne możliwości inwestowania w obligacje rządowe.
Kredyty gotówkowe: czy mniejsza konkurencja między bankami sprawi, że znów zdrożeją?
To, co było w zeszłym roku utrapieniem dla posiadaczy oszczędności pomagało pożyczającym pieniądze z banków. Niskie stopy procentowe powodowały, że średnie oprocentowanie kredytów utrzymywało się na rekordowo niskim poziomie. NBP podaje, że średnie oprocentowanie kredytu w koncie (popularnego debetu) spadło od stycznia do października 2017 r. z 7,8% do 7,3%. Przeciętne odsetki od kredytu konsumpcyjnego wynoszą 7,8%. Zaś kredyt hipoteczny można zaciągnąć przy średnim oprocentowaniu 3,7% (taniej było tylko w 2016 r., tuż przed wprowadzeniem podatku bankowego).
Oczywiście: trzeba pamiętać o tym, że banki opanowały do perfekcji zamydlanie prawdziwego kosztu kredytu za pomocą m.in. takich trików jak dodatkowe ubezpieczenia i prowizje. Trudno więc stwierdzić czy kredyty (zwłaszcza te konsumpcyjne) są rzeczywiście najtańsze w historii czy też tylko ich „oficjalne” oprocentowanie wygląda na niskie.
Patrząc na dochody banków z prowizji – wzrost z 13,8 do 14,9 mld zł w całej branży w okresie od października 2016 r. do października 2017 r. – można się domyślać, że „inżynieria finansowa” w tym zakresie działała w bankach na całego.
Jak ceny kredytów będą się zmieniały w 2018 r.? Wpływ zmiany stóp procentowych NBP o 0,25% (punktu procentowego) na ceny kredytów konsumpcyjnych będzie niewielki albo wręcz żaden. Ten czynnik raczej nie zadecyduje o tym, że kredyty podrożeją. Co zaś może mieć przełożenie na ceny kredytów?
Z jednej strony bankowców będą coraz bardziej cisnęły pozabankowe firmy pożyczkowe, które już dziś udzielają co czwartej małej (do 4000 zł) pożyczki w Polsce. Z tego punktu widzenia bankowcom trudno będzie podwyższać oprocentowanie kredytów (choć oczywiście nadal mogą manewrować poziomem np. prowizji).
Z drugiej strony prawdopodobnie konkurencja między bankami spadnie, co może sprzyjać podwyższaniu cen pożyczanego pieniądza. BZ WBK już ogłosił przejęcie detalicznej działalności Deutsche Banku, na sprzedaż podobno jest wystawiony Raiffeisen Bank, pojawiły się pogłoski o planach łączenia dwóch gigantów PKO BP i Banku Pekao (zdementowane, ale w każdej plotce może tkwić ziarno prawdy). Z kolei Bank Pekao ogłosił, że analizuje wstępnie sens połączenia z Alior Bankiem (oba należą do koncernu ubezpieczeniowego PZU).
Czynnikiem zwiększającym ceny kredytów byłoby wejście w życie przepisów zmuszających banki do ponoszenia większych kosztów restrukturyzacji kredytów frankowych. Projekt prezydenta utknął w Sejmie i nie wiadomo czy w ogóle zostanie wdrożony, ale jeśli by do tego doszło banki będą musiały przewalutować po prferencyjnym kursie do 10% kredytów frankowych i część kosztów tej operacji (liczonych w kilku miliardach złotych) przerzucić na wszystkich klientów kredytowych.
Kredyty hipoteczne: raty pójdą w górę, ale marże…
Kredyty hipoteczne – zarówno te zaciągane przez nowych klientów, jak i „stare” – co prawda mają oprocentowanie niemal najniższe w historii, ale niewykluczone, że te dobre czasy się kończą. Cena kredytu hipotecznego zależy od marży i stawki WIBOR. A ta już w 2018 r. zapewne pójdzie w górę w ramach oczekiwań na najbliższą i kolejne podwyżki stóp procentowych.
Być może w 2018 r. z WIBOR-em nie zdarzy się jeszcze nic groźnego, ale w kolejnych latach koszty rat niemal na pewno wzrosną o 10-20%. I jeśli ktoś ma kredyt hipoteczny, to powinien już dziś się na to przygotowywać. A w jaki sposób? Po pierwsze zmniejszając odsetek sztywnych obciążeń domowego budżetu (by wytrzymał zwiększenie rat kredytu hipotecznego), zaś po drugie budując oszczędności, które w gorszych czasach pomogą spłacać kredyt.
Dużych wzrostów kosztu kredytu hipotecznego musi się spodziewać ok. 40.000 osób, którym w 2018 r. kończą się dopłaty w ramach programu „Rodzina na swoim”. Przez siedem lat rząd dopłacał im część pieniędzy do rat, a teraz przestanie. I to – niezależnie od poziomu stóp procentowych – na bank spowoduje wzrost rat nawet o 20-25%
Tych, którzy dopiero planują zaciągnięcie kredytu hipotecznego obok cen nieruchomości (jeszcze chyba nie zanosi się na ich spadek) oraz wysokości WIBOR-u interesuje zapewne jeszcze marża kredytu. Od 2016 r. marże nowo udzielanych kredytów hipotecznych szybko szły w górę. W czerwcu tego roku doszły do 2,2%. Ale od tego czasu sytuacja się uspokoiła i marże nawet minimalnie spadły.
Niezbyt wielki popyt na kredyty hipoteczne – i spadająca dostępność mieszkań wynikająca z szybkiego wzrostu ich cen – to czynniki, które mogą spowodować utrzymanie się marż na obecnym poziomie lub ich niewielki spadek.
A co z frankowiczami? Obecnie kurs szwajcarskiej waluty jest poniżej 3,6 zł. W ciągu roku zadłużenie frankowych kredytobiorców spadło z 162 do 134 mld zł. A raty – niemal do poziomu z czasów, gdy te kredyty były zaciągane. Jeśli sytuacja gospodarcza w strefie euro będzie nadal stabilna i niezła, jeśli napięcia międzynarodowe nie doprowadzą do żadnego wybuchu i jeśli Chiny nie wpadną w kłopoty gospodarcze – jest szansa na jeszcze tańszego franka. Ale wystarczy, że jeden z tych czynników nie „zagra” i trzeba się będzie pożegnać z frankiem po 3,50 zł albo i poniżej.
Konta bankowe: taniej nie będzie
Czy konta bankowe podrożeją? Nie wprost. Podniesienie opłaty np. za prowadzenie konta osobistego to dla każdego banku wizerunkowy strzał w stopę. Podwyżki wejdą kuchennymi drzwiami. Bank może np. zwiększyć liczbę transakcji kartą, która zwalnia z opłaty za jej korzystanie albo zmniejszyć liczbę bezprowizyjnych wypłat z bankomatów.
Banki będą też zachęcać do korzystania z elektronicznych kanałów obsługi i promować nowe metody płatności za pomocą smartfonów. Tu będzie można liczyć na zniżki i promocje, ale kosztem wyższych opłat za obsługę w placówkach. Czyli: nic nowego pod słońcem. Dokładnie to banki robią od dobrych kilku lat.
źródło zdjęcia tytułowego AdinaVoicu/Pixabay.com