Z roku na rok polskie władze przeznaczają na szkolnictwo mniejszą część PKB. Pedagodzy są przepracowani i niedofinansowani, a ich praca jest źle zorganizowana przez rządzących. Część nauczycieli ucieka w udzielanie korepetycji. Ile wydajemy na popularne „korki”? I ile pieniędzy więcej byłoby w systemie oświaty, gdyby nauczyciele nie musieli w ten sposób dorabiać, a my płacić im za to?
Strajk nauczycieli to dla wielu czytelników „subiektywności” okazja do zademonstrowania solidarności z bardzo nie docenianą przez rządzących grupą społeczną. W takiej Japonii przed nauczycielem i władza i prosty lud zginają kark. A u nas na odwrót. Może dlatego Japonia to drugi najbogatszy kraj świata, a my nie?
- Wymarzony moment, żeby inwestować w fundusze obligacji? Podcast z Pawłem Mizerskim [POWERED BY UNIQA TFI]
- Nowe funkcje terminali płatniczych. Jak biometria zmieni świat naszych zakupów? [POWERED BY FISERV]
- BaseModel.ai od BNP Paribas: najbardziej zaawansowana odsłona sztucznej inteligencji we współczesnej bankowości!? [POWERED BY BNP PARIBAS]
W poprzednim, obficie komentowanym przez Was tekście o sytuacji nauczycieli, doszliśmy do smutnej konstatacji, że ta grupa zawodowa nie ma lekko i to nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Według danych organizacji OECD w prawie wszystkich krajach nauczyciele zarabiają mniej niż osoby o takim samym wykształceniu pracujące w innych zawodach!
W sprawie nauczycielskiego losu czytelnicy „subiektywności” mają różne opinie. Jedni podkreślają, że jak na tak trudny zawód pensje są faktycznie zbyt niskie. Inni przypominają, że nauczyciel „przywiązany” do klasy jest tylko po trzy-cztery godziny dziennie, a pozostałe obowiązki może sobie dowolnie rozplanować, a poza tym cieszy się różnymi przywilejami (od większej liczby wolnych dni po urlopy na poratowanie zdrowia).
Od czasu do czasu w tych rozmowach pojawia się wątek korepetycji. Sprawa popularnych „korków” nie jest czarno-biała. Z jednej strony dzięki możliwości takiego dorabianiu nauczyciele do tej pory tolerowali niskie pensje. Z drugiej strony – gdyby pieniądze, które wkładamy nauczycielom do kieszeni z tytułu korepetycji, przeznaczyć na ich podwyżki… To trochę tak, jak z służbą zdrowia. Kilkanaście miliardów złotych rocznie wpuszczamy w kanał płacąc dwa razy za to samo – w podatkach na lekarzy i prywatnie na tych samych lekarzy.
Gdyby zamiast na korepetycje przeznaczyć kasę na podwyżki dla nauczycieli? Albo chociaż nałożyć na korepetycje coś na kształt podatku solidarnościowego i je opodatkować? Ale jak to zrobić? I czy gra byłaby warta świeczki? Ile tak naprawdę wydajemy na „korki”? I czy te pieniądze uratowałyby szkolnictwo, gdyby przekierować ten strumień pieniędzy oficjalnie do szkół?
Strajk nauczycieli. Temat lekcji: korepetycje
Korepetycje są czymś tak naturalnym, jak to, że w kranie jest woda. Sam z nich korzystałem i wiem, że większość, jeśli nie wszyscy rodzice, którzy mają dzieci w wieku szkolnym, też opłacają zajęcia dodatkowe, prywatne lekcje z nauczycielami wybranych przedmiotów. Ba, znamy nauczycieli, którzy w ogóle rzucili pracę w szkole i zajmują się wyłącznie udzielaniem korepetycji.
Zawód „korepetytor” jest o tyle przyjemniejszy, niż zawód „nauczyciel”, że na rynku korepetycji rządzi wolny rynek, a nie ustawa, czy rozporządzenie ministra, które reguluje ile pieniędzy dyrektor może zapłacić nauczycielowi. Pensje nauczycieli są urzędowo regulowane, tak jak – nie przymierzając – ceny prądu i to jest praźródło ich niezadowolenia. Bo żaden urzędnik nie jest tak mądry, jak niewidzialna ręka rynku.
Ile pieniędzy wydajemy na korepetycje? Podjęliśmy się karkołomnego zadania oszacowania tej kwoty i sprawdzenia czy ten strumień pieniędzy można przekierować oficjalnie do kieszeni nauczycieli. I co by się wtedy stało z poziomem nauki?
„Oficjalnie”, bo korepetycje to szara strefa – nauczyciele świadczą usługę, a ich zarobki pozostają najczęściej nieopodatkowane. Teoretycznie korepetytor, jeśli udziela lekcji za pieniądze, powinien wpłacać miesięczną zaliczkę na podatek, a w rocznym PIT wykazać ile zarobił na „korkach”. Nie znam nikogo kto by tak robił, ale może mam za małe znajomości.
A nauczyciele, który odpuścili lekcje w szkole i w zasadzie żyją tylko z prowadzenia korepetycji i kursów? W ich przypadku – przy „pełnoetatowej” skali działalności w grę powinno już wchodzić założenie działalności gospodarczej i wystawianie klientom faktur. Tyle, że to by oznaczało wyższe ceny dla klienta, bo do kwoty za korepetycje trzeba by doliczyć VAT (23%) i odprowadzić od zarobionych pieniędzy podatek (np. 19%). Gdyby nauczyciel chciał dostać za „oficjalne” korepetycje 70 zł na rękę za godzinę pracy, to musiałby wziąć od ucznia 100 zł (VAT – 16 zł, podatek dochodowy – 13 zł)
Do tej pory organy skarbowe nie za bardzo interesowały się lekcjami po szkole. Zdarzało się jednak, że ta, czy inna skarbówka orzekła, że ktoś udziela korepetycji w sposób „ciągły i zorganizowany” i zobowiązywała go do założenia działalności gospodarczej. I to pomimo, że osoba ta pracowała w szkole na etacie! Definicja pracy w sposób „ciągły i zorganizowany” w odniesieniu do udzielania korepetycji jest w zasadzie uznaniowa.
Były to jednak przypadki rzadkie. Państwo raczej cieszyło się, że nauczyciele nie protestują z powodu niskich płac i jakoś sobie radzą. A jak sobie radzą i skąd mają pieniądze, żeby przeżyć do pierwszego – w to już nie wnikano. Najważniejsze, że nie trzeba było wysupływać z budżetu nowych pieniędzy.
Korepetycje dają zarobić krocie. Jakie są stawki?
Korepetycje to dziś „strefa bezpodatkowa”. Ile można w niej zarobić? To liczy co roku portal z ogłoszeniami e-korepetycje.net. Ogłoszenia są podawane z ceną, więc dane są widoczne jak na dłoni. Najnowszy raport, z października ub.r. omawia ceny z poprzedniego roku szkolnego, czyli 2017/2018.
Badaniu poddano 72861 ofert korepetycji z 20 najpopularniejszych przedmiotów. Ile kosztuje dokształcanie po godzinach? To zależy od bardzo wielu czynników przede wszystkim od miasta (im większe, tym drożej), przedmiotu, tego na ile jest popularny, czy podstawa programowa jest trudna do opanowania, czy pociecha uczy się w podstawówce, czy do matury. No i – last but not least – od podaży specjalistów w danej dziedzinie.
Uśredniona cena 60 minut korepetycji w największych miastach wygląda tak:
- Warszawa – 51 zł
- Gdańsk – 43,9 zł
- Wrocław – 43,8 zł
- Poznań – 43 zł
- Kraków – 42,6 zł
- Lublin – 39,9 zł
Najdrożej jest w stolicy, jednak i tu nie ma jednakowej stawki na wszystkie przedmioty. Tradycyjnie najpopularniejsze są (najwięcej jest ofert) korepetycje z matematyki i języka angielskiego. Średnie ceny prywatnej nauki tych obu przedmiotów wyglądają tak:
- matematyka – 48 zł
- matematyka wyższa – 74,6 zł (najdrożej)
- angielski – 52,2 zł
Na przeciwległym krańcu cennika jest język rosyjski – 43,7 zł za 60 minutową lekcję. Szczegółowy wykres uśrednionych cen godziny korepetycji w Warszawie dla wszystkich 20 przedmiotów wygląda tak:
Jak widać, różnice zarówno między największymi miastami, jak i poszczególnymi przedmiotami są naprawdę niewielkie. Może to świadczyć o sporej konkurencji, która nie pozwala belfrom po godzinach na windowanie cen. Generalnie na potrzeby naszych obliczeń można przyjąć średnią cenę korepetycji jako 50 zł za godzinę. Ile zatem w Polsce wydają rodzice na korepetycje w roku szkolnym?
Rynek korepetycji idzie na rekord!
Żeby zacząć obliczenia trzeba ustalić liczbę uczniów – a ta się zmienia z roku na rok wraz z fluktuacją wyżów i niżów demograficznych. W tym roku szkolnym uczy się 4,5 mln dzieci. Na tle ostatnich 6 lat to akurat mniej więcej średnia, były roczniki, w których uczniów było prawie 5 mln (2015 r.) albo 4,3 mln (2013 r.).
Jaka pula z tych 4,5 mln korzysta z korepetycji? Całkiem dokładnie bada to CBOS i robi tak od 1998 r. Poprzedni rok szkolny czyli 2017/2018 przyniósł prawdziwy przełom. Po raz pierwszy w historii więcej rodziców zadeklarowało, że posyła dzieci na zajęcia dodatkowe niż, że nie posyła.
Rodzice, którzy nie opłacali żadnych dodatkowych zajęć byli w mniejszości (35%). Dla porównania jeszcze 10 lat temu 68% osób nie opłacało żadnych zajęć dodatkowych, a jeszcze nie tak dawno temu, w roku szkolnym 2015/2016, co drugi rodzic nie opłacał zajęć pozalekcyjnych. Widać, że w korepetycjach trwa boom. Albo raczej w szkole krach, który coraz zamożniejsi rodzice próbują zasypać górą pieniędzy płaconą nauczycielom za naprawianie błędów systemu, głupio ustawionego przez urzędników i polityków.
Ile wydajemy na korepetycje? Za dużo!
Przyjmijmy, że spośród 4 500 000 uczniów, którzy uczą się w różnych szkołach, 29% korzysta z korepetycji (dane CBOS). To 1,3 mln dzieci! Ile rodzice mogą wydawać na zajęcia? Jak pisaliśmy, zmiennych jest bardzo dużo, ale żeby mieć jakiś punkt wyjścia założyliśmy, że:
- czas korepetycji to 60 minut
- cene – 50 zł
- zajęcia odbywają się dwa razy w tygodniu (np. raz matematyka, raz fizyka, dwa razy matematyka albo dwa angielskie)
- rok szkolny to ponad 36 tygodni zajęć (bez ferii). Przyjmujemy, że korepetycje trwały przez 30 tygodni.
30 tygodni x 2 godziny = 60 godzin korepetycji. Gdy pomnożymy cenę 50 zł przez liczbę zajęć – wychodzi nam 3.000 zł. To kwota, którą rodzice przykładowego ucznia korzystającego z korepetycji zostawiają rocznie u korepetytorów. Teraz należałoby pomnożyć liczbę uczniów, którzy korzystają z korepetycji (czyli 1,3 mln) przez owe 3000 zł. Wynik? 3.915.000.000 zł.
Wychodzi więc na to, że rocznie do kieszeni nauczycieli trafia 3,9 mld zł czystego, nieopodatkowanego zysku z dodatkowych zajęć. Oczywiście nie do wszystkich i nie po równo (korepetycje z WOS-u są mniej popularne niż z matematyki) ale to pokazuje skalę zjawiska. Wyliczenia są szacunkowe, np. w roku szkolnym 2016/2017 przy tych samych założeniach, ale mniejszej liczbie korzystających z korepetycji kwota jaką wydajemy na korepetycję wyniosłaby ok. 2,3 mld zł.
Być może realne wydatki na korepetycje są nieco niższe (ale tylko trochę), bo na potrzeby obliczeń zaokrągliliśmy stawkę godzinową do 50 zł. No i pewnie nie wszyscy biorą korepetycje dwa razy w tygodniu przez prawie cały rok szkolny. Niewykluczone więc, że kwotę trzeba by skorygować w dół. Ale czy na pewno? Co ciekawe, już po wykonaniu symulacji znalazłem wypowiedź minister edukacji Anny Zalewskiej, która w 2016 r. oceniła, że Polacy wydają na korepetycje okrągłe 4 miliardy zł rocznie.
Pani minister (wkrótce europoseł) powiedziała, że to „efekt niewłaściwie funkcjonującego sytemu edukacji”. A mówiła to u progu roku szkolnego, w którym – wg naszych wyliczeń – wydatki na korepetycje wyniosły „tylko” 2,3 mld zł. To mogłoby sugerować, że nasz wynik 4 mld zł, obliczony przy założeniu, że jeszcze więcej uczniów korzysta z korepetycji, jest niedoszacowany, a nie przeszacowany, jak mi się wydawało.
A gdyby „zniknąć” korepetycje? Byłoby szkolne eldorado?
Co począć z taką wiedzą? Jak inaczej możnaby spożytkować te 4 mld zł? To ogromna pula pieniędzy (w przeliczeniu na statystycznego nauczyciela w skali miesiąca wychodzi „duże” kilkaset złotych). Czy te pieniądze wystarczyłyby na postulowane przez ZNP podwyżki?
Obecnie z budżetu na szkolnictwo idzie 46 mld zł – to tak zwana subwencja oświatowa, na którą w 70% składa się dotacja z budżetu, a resztę muszą dołożyć samorządy. Żeby znać miarę rzeczy wystarczy wspomnieć, że dotychczasowe obietnice wyborcze (500 zł na każde dziecko, ulgi podatkowe dla najmłodszych, 13 emerytura) to dodatkowy wydatek ok. 40-45 mld zł.
Urzędnicy MEN policzyli, że 1000 zł podwyżki dla nauczyciela to koszt 14,9 mld zł rocznie (czyli o ok. 7-8 mld zł mniej niż program 500+ w obecnej formule, czyli na drugie i kolejne dziecko). Nawet gdybyśmy całkiem zlikwidowali rynek korepetycji (choć przecież to technicznie niemożliwe), albo je częściowo opodatkowali (też trudno sobie wyobrazić, przynajmniej dopóki Polska nie jest krajem podatkowych „donosicieli”, jak np. Skandynawowie, czy Szwajcarzy) dziura ciągle byłaby nie załatana.
Choć z drugiej strony są wyliczenia, które mówią, że podwyżki dla nauczycieli to „tylko” 6 mld zł rocznie – wszystko zależy od metody liczenia (czy uwzględnia się podwyżkę podstawy, czy kwoty z naliczonymi dodatkami).
Pytanie brzmi czy i jak można przekierować do szkół ten strumień 4 mld zł, które trafiają od rodziców do kieszeni korepetytorek i korepetytorów? Do zrealizowania byłby scenariusz, w którym podnosi się nauczycielom pensje, ale zakazuje im się dorabiania, albo opodatkowuje się to dorabianie tak bardzo, że przestałoby się ono opłacać (ciekawe ile „skarbówka” musiałaby płacić za każdy donos ;-)).
Najrozsądniej byłoby po prostu tak zmienić sposób nauczania w polskich szkołach, by celem nie było wkuwanie mniej lub bardziej niepotrzebnych ton encyklopedycznej wiedzy, tylko nauka współpracy, dyskutowania, kreatywnego myślenia, szukania rozwiązań coraz bardziej złożonych problemów. Wtedy korepetycje przestałyby być potrzebne.
źródło zdjęcia: PixaBay